Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Część druga : Powrót do przeszłości. 22

Mishan przyjął od młodszego rzeczy i sięgnął po swoją broń. To co wcześniej wręczył mu Yao... Wolał się nie wypowiadać na temat tej babskiej dla niego broni.

Chłopak widząc wycelowaną w siebie broń starał się wyrwać Xue Yangowi, lecz na to nie miał szans. Su She wycelował i strzelił, tworząc z głowy chłopaka niezbyt miły dla oka obrazek.

- Trzeba to będzie posprzątać. - rzucił od niechcenia - Xue zostań to ja odwiozę Yao, bo Chao już chodził wściekły. - choć coś w kościach mówiło mu, że młodszy nie ma zamiaru wracać w tym momencie do burdelu.

Meng Yao nawet nie mrugnął. Obserwował z dziwną, wewnętrzną satysfakcją całe to widowisko chociaż wyraz jego twarzy zdawał się być obojętny. Zmrużył lekko powieki, a na słowa Su She potrząsnął głowa.

- Nie ma szans. Wracam do Mingjue i nic mnie to nie obchodzi co myślisz. - stwierdził krótko po czym jak gdyby nigdy nic obrócił się na pięcie, kierując do samochodu.

Su She wywrócił jedynie oczami. On swoje wiedział i nie sądził by ta obsesja młodszego dobrze się skończyła. Posłał jedynie porozumiewawcze spojrzenie Xue i ruszył na Meng Yao do auta.

- Ciekawe jak ja się później z tego wytłumaczę. - rzucił, gdy usiadł za kierownicą i odpalił silnik.

Młodszy wzruszył lekko ramionami na to pytanie po czym poruszył lekko brwią.

- Powiesz Chao, że pijany Mingjue nie pozwolił ci mnie zabrać, był uzbrojony, z kolegami. Może przejdzie. - stwierdził od niechcenia i usiadł wygodnie na swoim poprzednim miejscu. Skierował wzrok na skuter tamtego chłoptasia i aż westchnął ciężko - Pozbądź się tego, nie chce aby został po nim jakikolwiek ślad.

Su She pokręcił głową i ruszył z miejsca.

- Traktujesz tego Mingjue jak tarczę ochronną do wszystkiego. Ale możesz mieć racje, wątpię by Wen Chao chciał mieć pretensje do niego. To chyba jedna z nielicznych osób których ten dzieciak się boi. Ale i tak musisz uważać, dobrze wiesz, że Chao w którymś momencie puszczą nerwy.

Yao założył rękę za głowę i zwrócił swoje spojrzenie w jego kierunku, lekki uśmieszek, zmrużone powieki...

- To jego też zabije. Myślisz, że będę się nim przejmować? - zapytał z dużą pewnością siebie w głosie

- Gorzej jeśli on pierwszy pociągnie za spust. - powiedział poważnie Su She, za długo pracował dla Wena by nie wiedzieć jak porywczy jest - Po prostu uważaj. Nie wiesz jak może skończyć się relacja z Mingjue, a tym bardziej nie wiesz jak długo może trwać ich współpraca. - nie chciał musieć pozbywać się ciała przyjaciela.

Odetchnął ciężko, w tym zwykłym westchnieniu dało się wyczuć dużą dozę frustracji. Czy on nie mógł w końcu odwalić się od jego spraw?

- Ale ty mnie wkurwiasz. Skończ już i odwiedź mnie do Mingjue.

- Wiozę, już wiozę. - mruknął i zamknął się, bo nie miał ochoty na kłótnie z nim, zwłaszcza, że miał przed sobą wizję użerania się z Wen Chao i wyjaśniania czemu do cholery nie przywiózł chłopaka. Miał nadzieję, że chociaż Xue nie spieprzy swojej roboty bo ostatnie co było mu potrzebne to psy węszące przy nich.

Meng Yao całą drogę, aż pod dom Mingjue milczał. Nie odzywał się ani słowem, nie chcąc wdawać się w żadne dyskusje. Nie tylko ze względu na brak nastroju, ale też na to, że zwyczajnie nie chciało mu się już z nim rozmawiać. Zabrał broń i równie milczący opuścił wnętrze auta kierując się do drzwi. Robiło się coraz jaśniej, a noc ustępowała powoli wschodzącemu słońcu.

Przeszedł przez drzwi, ignorując zamieszanie jakie wywołał. Oba psy zakręciły mu się wokoło nóg. Kierując się do piwnicy dostrzegł, że drzwi jego pokoju były uchylone. Z bronią w dłoni powoli uchylił te drzwi, dostrzegając dwie sylwetki na swoim łóżku. Niemal bezszelestnie podszedł do tej dwójki, odsunął material pościeli by po chwili dostrzec dobrze znaną mu parę. Prychnął pod nosem i sięgnął po swoje telefon, włączył aparat aby zrobić im kilka zdjęć. Po tym schował telefon do kieszeni ruszając w kierunku drzwi. Spojrzał przez ramię nim ostatecznie zamknął za sobą drzwi. Zszedł na dół, wytarł broń materiałem po czym odłożył na miejsce. Niespiesznym krokiem wszedł na górę, oczy mężczyzny błyszczały niebezpiecznie pośród ciemności. Wrócił do sypialni i stanął nad łóżkiem, przyglądając się śpiącej twarzy Mingjue.

Tak jak nie zorientował się w tym, że młodszy ucieka mu z łóżka, tak teraz Jue nie zdawał sobie sprawy z tego, że chłopak go obserwuje. Był w domu, a to znaczyło, że czuł sie bezpiecznie. W końcu psy dałyby mu znać gdyby działo się coś niepokojącego. Jedynie zaczynał mu doskwierać brak ciepła mniejszego ciała.

- A-Yao... - mruknął przez sen - Kocham cię. - Mingjue był tak przepełniony uczuciem do młodszego mężczyzny, że deklarował mu swoją miłość nawet będąc pogrążonym w głębokim śnie.

Meng Yao patrzył tak na niego pośród ciemności, mógł dostrzec zaledwie zarys jego sylwetki. Uśmiechnął się lekko pod nosem i odetchnął głęboko. Zdjął z siebie ubrania rzucając je niedbale gdzieś na bok. Wszedł na łóżko i usiadł na nim okrakiem. Nie wiedział co wstąpiło w niego w tym momencie, gdy zacisnął obie dłonie na gardle mężczyzny.

Zaatakowany. We własnym łóżku, to nie mogło się dobrze skończyć dla napastnika.

W ułamku sekundy oderwał dłonie ściskające jego gardło i złapał je w swoją. W nastepnej chwili jego przeciwnik leżał na łóżku, z rekami trzymanymi wysoko nad głową, a Mingjue wisiał nad nim przykładając broń do jego podgardla.

- Co ty do cholery wyprawiasz? - rzucił wsciekle, gdy tylko zorientował się, że to jego partner - Yao, cholera mogłem zrobić ci krzywdę.

Młodszy był ciekaw, ale z drugiej strony jakaś nieznana mu siła pchała go do tego aby to zrobił. Nie sądził jednak, że ten zareaguje tak szybko i nagle. Czego się spodziewał po kimś kto pracował tyle lat w policji? Skonsternowany wylądował pod nim, uniósł brwi przybierając zupełnie niewinny wyraz twarzy.

- Ja? To była tylko niewinna gra wstępna... - skłamał i otarł kolanem o jego krocze - Ciężko było cię dobudzić więc musiałem sięgnąć po bardziej drastyczne kroki, czyżbyś nie lubił bawić się w policjantów i złodziei ze swoim przyszłym mężem?

Mingjue nie mógł uwierzyć, że nie obudził się gdy Meng Yao go zaczepiał. Chociaż z drugiej strony wciąż czuł wypity wczoraj alkohol, więc może coś w tym było.

- Musisz wybierać subtelniejsze metody. - mruknął i wpił się w usta młodszego - Cholera, naprawde nie wiele brakowało bym pociągnął za spust. - Jue próbował jakoś się uspokoić po swojej reakcji.

Yao wydał z siebie mruknięcie. Zmrużył powieki i przesunął dłonią po policzku mężczyzny, gładząc go lekko.

- Trudno. Ostatecznie nic się nie stało,prawda? - zapytał i uśmiechnął się lekko kącikiem ust.

- Prawda. - mruknął cicho i przytulił młodszego do siebie. Dopiero dotarło do niego jak wcześniej Meng Yao nazwał siebie samego. Cholernie się cieszył, że młodszy podtrzymuje przyjęcie jego wczorajszych oświadczyn.

Leniwym ruchem dłoni przesunął palcami po plecach mężczyzny, zaczepiając je lekko pazurami. Sądził, że to wszystko będzie łatwiejsze, ale bardzo się pomylił w tym momencie.

- Która to godzina... - westchnął ciężko i sięgnął dłonią w poszukiwaniu zegarka.

Jue złapał jego dłoń i unieruchomił mu znów nad głową.

- Wystarczająco wczesna byśmy poszli pod długi prysznic, a później możemy pojechać do jakiegoś hotelu ze spa. Chyba, że moj przyszły mąż bedzie wolał coś innego. - mruknął i zaczął zaczepiać ustami jego szyję.

Młodszy zmrużył znów powieki i powiódł wzrokiem na jego twarz. Wolną dłonią złapał go za kark i westchnął ciężko.

- Hmm... Chyba na ten moment odpuszczam jakiekolwiek hotele. - stwierdził odchylając głowę w tył - Zresztą, rano będę musiał wrócić do siebie. Nawet nie powiedziałem Chao, że wychodzę. Pewnie będzie chciał połamać mi nogi...

- Niech spróbuje. - warknął Mingjue ostrzegawczo, jeszcze intensywniej pieszcząc skórę na szyi chłopaka - Osobiście połamie mu ręce jeśli tylko cię dotknie. Masz prawo spędzać czas u mnie, zwłaszcza jeśli ja tego chcę, a przed nim już nie musisz się tłumaczyć. - zsunął sie ustami na sutki młodszego i zaczął jednego z nich zaczepiać językiem - A jak będzie miał jakiś problem to możesz go wysłać do mnie.

Odetchnął ciężko i wygiął się w lekki łuk pod wpływem pieszczot starszego. Rozsunął uda i zarzucił je na biodra tamtego.

- A może dla mojego bezpieczeństwa... Po prostu mnie odprowadzisz? Wtedy na pewno będę bezpieczny...

- Mmm, odprowadze. - mruknął odrywając się od jego sutka i spojrzał mu w oczy - Przecież dobrze wiesz, że nie pozwolę by coś ci się stało. Twoje bezpieczeństwo jest dla mnie najważniejsze skarbie. - wyznał i pocałował go czule w usta.

Yao wręcz się rozpływał słuchając jego słów. Nie mógł się powstrzymać od delikatnego uśmiechu na ustach. Odwzajemnił pocałunek równie czule, a wewnątrz wręcz triumfował z tego powodu. Miał rację, a sam Su She nie wierzył mu, że ten facet będzie go chronił całym ciałem. Miał duże szczęście.

Złapał chłopaka pewnie pod plecami i podniósł się z nim by ruszyć z nim w kierunku łazienki.

- Prysznic czy wanna? - wymruczał przy uchu młodszego, jemu samemu było obojetne, gdzie spędzą najbliższe minuty, a może i godzinę?

***

Gdy w końcu wyszli z łazienki, nie było nawet śladu po Tangu i Huaisangu, najwyraźniej wybrali odpowiedni moment na ucieczkę gdy tamci zajmowali się sobą w zaciszu łazienki.

Meng Yao ani razu nie wspomniał na temat tego co widział, jednak nie znaczyło to, że nie zamierzał tego wykorzystać w przyszłości.

Wraz z Mingjue wyszli z domu. Młodszy z nich skutecznie ignorował dzwoniący telefon, Chao dobijał się do niego od samego rana. Wiedział, że przy tym wielkoludzie nic mu nie grozi. Chociaż... Powoli przeniósł wzrok na twarz starszego i zmrużył powieki. Gdy tylko ten odwrócił wzrok w jego kierunku, uśmiechnął się niewinnie.

- Mam nadzieję, że mnie obronisz. - powiedział choć było to oczywiste, przesunął dłonią po wewnętrznej stronie jego uda.

- O to się nie musisz obawiać skarbie. - Jue nachylił się do młodszego i pocałował go w skroń - Wątpię byś znalazł tam debila który... Cofam to. Całkiem możliwe, że jakiś by się znalazł. Ale gwarantuje ci, że przy mnie nic ci się nie stanie. - poprawił kaburę pod koszulą by wygodniej było mu do niej sięgnąć gdyby zaszła taka potrzeba. Choć naprawdę wątpił by znalazł się ktoś kto wiedząc o ochronie jaką miał Meng Yao odważył się zrobić mu krzywdę. A jeśli jednak ktoś by się taki znalazł... Cóż, mógł mu tylko współczuć.

Otworzył przed chłopakiem drzwi od auta, by wpuścić go do środka, a po chwili zajął swoje miejsce.

Yao usiadł na fotelu i zapiął pas. Fakt, że tamten miał broń poprawił mu nastrój. Sam nawet liczył, że Chao będzie chodził wściekły. Wtedy istniała duża szansa, że szybciej pozbędzie się zbędnego balastu.

- Chętnie popatrzę jak innym się coś dzieje. To będzie całkiem zabawne.


- Nie ma nic zabawnego w krzywdzeniu innych. - upomniał go lekko - Ale czasami trzeba to zrobić by przypomnieć ludziom gdzie ich miejsce. - dodał nieco rozbawiony. Chyba nie był najlepszą osobą do prawienia kazań o nie krzywdzeniu innych, gdy sporą część swoich i cudzych problemów rozwiązywał za pomocą pięści.

Zaparkował auto pod lokalem Wena i wysiadł by otworzyć młodszemu drzwi. Pomógł mu wysiąść i przyciągnął do siebie by wbić się kolejny już raz w jego usta.

Młodszemu ciężko było się powstrzymać od odwzajemnienia tego pocałunku. Złapał go wokoło szyi ciasno odwzajemniając tym samym namiętny pocałunek. Do jego uszu dotarł huk otwieranych drzwi, a w nich stanęło kilku ochroniarzy Wena.

- Ty! - Jeden z nich wskazał palcem na Yao - Do swojego pokoju, a ty, na rozmowę do Chao. - fuknął pod nosem, a gdy sam Yao odwrócił wzrok w jego kierunku z łatwością dostrzegł broń wycelowaną w ich kierunku. Wziął głęboki wdech, sądził, że sam Su She jakoś zdołał zagadać Wena. Ale najwyraźniej nie poszło tak jak powinno.

Mingjue spojrzał groźnie w stronę kundli Wena. Faktycznie mial zamiar wybrać się do niego na rozmowę, ale Chao nie bedzie z niej raczej zadowolony.

- Chodź, bo ktoś chyba zapomniał gdzie jego miejsce. - rzucił do młodszego i poprowadził go obok siebie. Mężczyzna który celował w Meng Yao schował broń, co zdaniem Jue przedłużyło jego parszywe życie, które jeszcze chwilę temu chciał skrócić.

Gdy tylko podeszli bliżej jeden z ludzi Chao szarpnął młodszego za nadgarstek, tak, że ten uderzył w futrynę drzwi i zaczął się na niego drzeć.

- Rusz dupę dziwko. Myślisz, że ktoś będzie tolerować twoje wyskoki? Dawno żeś wpierdolu nie dostał?!

Yao nie mógł powstrzymać tego lekkiego uśmieszku rozbawienia. Zwyczajnie nie mógł uwierzyć w to co widzi. Naprawdę mieli odwagę stawiać się jego facetowi? Szedł u jego boku dumnie i bez najmniejszych obaw, aż nie zaliczył nagłego spotkania z futryną. Złapał się za czoło i syknął cicho mając ochotę samemu zatłuc tego drania, ale nie musiał.

Dla Mingjue to było wystarczającym powodem by użyć pięści. Strzelił potężnie faceta w twarz, posyłając go tym samym na ścianę. Jeden z drabów Wena, ten który chwilę wcześniej celował w Meng Yao sięgnął po swoją broń. Jue nie zamierzał czekać, aż facet strzeli, więc sam dobył broni i posłał pocałunek śmierci wprost w środek czoła tamtego, a ułamek sekundy później w kolejnego, który odważył się sięgnąć po broń.

- Siad kurwa! - ryknął Mingjue na pozostałą trójkę - Ruszy się któryś, a rozpierdole to miejsce. - warknął i trzymając broń w ręku złapał za fraki faceta któremu dopiero co strzelił w pysk, niezbyt przejmując się jego jękami. Otoczył ramieniem Yao i wściekły poprowadził na górę do gabinetu Chao. Pod drzwiami puścił partnera i otworzył kopniakiem drzwi, by zaraz wrzucić do środka zakrwawionego mężczyznę.

Mingjue zareagował szybciej niż Meng Yao zdążył o tym pomyśleć. Uśmieszek utrzymywał się na jego twarzy gdy tak obserwował jak masakruje tych idiotów. Naprawdę wierzyli, że to przejdzie? Zagryzł dolną wargę i kątem oka spojrzał na Su She stojącego gdzieś z boku, obserwował to z wyraźną konsternacją. Nie lubił kiedy Yao miał rację. Odprowadził ich wzrokiem pod sam gabinet i już miał ruszyć z miejsca gdy dostrzegł Zhuliu wraz z innymi ochroniarzami kierującymi się pospiesznie na górę. Tym razem wycofał się i skierował drugimi schodami aby w razie potrzeby zabrać Yao tylnym wyjściem.

Wen Chao poderwał się ze swojego miejsca zaskoczony i najpierw spojrzał na swojego człowieka zwijajacego się na podłodze, a później na wyraźnie wkurwionego Mingjue.

- Tak szybko chcesz bym rozpierdolił ci interes? - warknął starszy opierając się dłońmi o blat jego biurka.

- O czym ty mówisz? - Chao był wyraźnie zdezorientowany.

- Jeszcze kurwa pytasz? Ty myślisz, że twoje kundle mogą mi rozkazywać? To bym jeszcze przeżył, ale mieliśmy umowę. Meng Yao jest mój. Tylko kurwa mój. - warknął groźnie - A ty co? Ledwie kilka dni i już słyszę, że chłopaka czeka łomot? Chyba się zapomniałeś.

- Czekaj, czekaj Mingjue. Nikt mu nic nie zrobi.

- Nie? - przyciągnął lekko Yao do siebie i pokazał Chao zaczerwienioną skórę - Patrz, a ten tu jednak coś zrobił. - wskazał bronią na wciąż leżącego na podłodze faceta.

- Dobra uspokój się. Zaraz zrobię z nim porządek. - Wen wyciągnął przed siebie dłonie w uspokajającym geście.

- Obejdzie się. - mruknął Mingjue i bez zbędnego celowania strzelił trzy razy w mężczyznę na ziemi. Wen Chao wyraźnie pobladł obawiając się tego czy zaraz nie skończy podobnie - To moje ostatnie ostrzeżenie. Masz o niego dbać, od tego zalezy twoje pierdolone życie.

- Co Tu się dzieje?- zapytał niezbyt zadowolony Wen Zhuli wpadając do środka i od razu ochraniając Chao przed Mingjue. Widząc z kim ma do czynienia opuścił powoli broń i skrzywił się nieznacznie. Po tym jego wzrok skierował się na Yao który z trudem powstrzymywał zadowoleni z sytuacji.

- Tę sprawę na pewno da się wyjaśnić. - mruknął i spojrzał znacząco w stronę drzwi, w których czekał sam Wen Rouhan.

Meng Yao odwrócił się i zaraz pochylił głowę ukrywając się za ciałem Mingjue.

- Co Tu się odpierdala? Co to za widowiska? Chcesz mi spierdolić interes? - zapytał patrząc na niego z góry, bez cienia strachu. Pokój był wręcz wypełniony ochroniarzami samych Wenow. Yao spojrzał przez ramię, a dostrzegając Su She liczył na szansę wydostania się z tego pokoju. - Myślisz, że kim tu jesteś? - mruknął najstarszy i złapał Yao za kark, przyciągnąć do siebie - To mój towar, będę z nim robił co będę chciał, a tobie nic do tego. Nie jesteś pierwszym odważnym. - rzucił po czym obejrzał się do tyłu. Widząc Su She uśmiechnął się pod nosem i zaraz spojrzał na Zhuliu - Czego tak stoisz?! Nie wiesz co powinieneś zrobić? - Zhuliu spojrzał niepewnie na drobnego i zupełnie bezbronnego mężczyznę po czym chrząknął. Sięgnął pod materiał marynarki wyjmując pałkę teleskopowa.Kilku mężczyzn dopadło Mingjue trzymając go w miejscu, pozbywając broni i możliwości obrony.

Widząc Wen Ruochana, Mingjue uśmiechnął się wewnętrznie. Pozwolił się pozornie rozbroić i obezwładnić, w tej chwili była to bezpieczniejsza opcja. Mina jednak mu zrzedła gdy celem ataku okazał się Meng Yao, a nie on sam. Gdy tylko nikt nie zwracał na niego uwagi tupnął nogą niszcząc schowany pod stopą nadajnik.

- W tym miejscu panują proste zasady. A kiedy ktoś nie potrafi ich przestrzegać... - wskazał brodą na młodszego, spadło na niego kilka pierwszych ciosów przez co padł na kolana. Do Zhuliu dołączyło kolejnych dwóch mężczyzn kopiąc bezbronnego mężczyznę. Ten nie wydał z siebie nawet jednego, najmniejszego dźwięku. Pomimo przejmującego bólu i upokorzenia leżał nieruchomo.

- Zapamiętaj to sobie. Mój teren, moje zasady. Zajmijcie się nim. - mruknął wskazując na Mingjue, a sam opuścił pomieszczenie klnąc po drodze na ten syf który zrobili.

Jue nie był idiotą, nawet jeśli większość zakładała, że to jedynie durną kupą mięcha. Za każdym razem, gdy choćby zbliżał się do siedziby Wenów jego zespół zabezpieczał teren wokół, a trzech snajperów czekało na dachach pobliskich budynków. W momencie w którym nadajnik w jego bucie umarł jego oddział ruszał do ataku.

- Chciałbyś. - rzucił Mingjue - Odkąd wszedłem tu pierwszy raz to graliśmy na moich zasadach. - uśmiechnął się wrednie i w następnej sekundzie oglądał jak głowa najstarszego Wena rozpryskuje się na ścianie. Wyrwał się trzymającym go facetom i jednemu z nich zabrał broń, którą wycelował w Wen Chao - Ostrzegałem, że rozpierdole to miejsce. - rzucił i strzelił. Nawet nie zwracał szczególnej uwagi na zamieszanie i popłoch jaki w ciagu ułamków sekund ogarnął całe to miejsce. Strzałami utorował sobie drogę do Meng Yao i zasłonił go własnym ciałem sięgając po telefon - Rozpierdolić wszystko, stawiających opór zabić. Oczyścić wszystkie posiadłości Wena. - rzucił gdy tylko połączył się z Tangiem - Przyślij mi medyków jak skończycie. - odłożył telefon na ziemię i przytulił do siebie delikatnie chłopaka - A-Yao, kochanie, już będziesz bezpieczny. Przepraszam, zaskoczył mnie.

Meng Yao nie wiedział co było gorsze. Fakt, że został skopany czy huk strzałów który sprawił, że nakrył się rękoma i nogami. Co się działo? Krew tryskała na jego ciało, gdy podniósł się na dłoniach brodził już w kałuży krwi. Piszczało mu w uszach od tego wszystkiego. Uniósł się na kolanach i niepewnie podniósł na równe nogi. Chao martwy, Zhuliu, a nawet Rouhan... Ochroniarze martwi. A na środku Mingjue i jego koledzy ostrzeliwujący cały budynek. Zabrakło mu tchu przez moment. Co tu się stało? Usłyszał krzyk obok siebie, a potem poczuł ciało Mingjue

- Kochanie?- zapytał szeptem i aż odepchnął go od swojego ciała - Wykorzystałeś mnie... Teraz pewnie dostaniesz spore odznaczenie co? Może jakiś grill z chłopakami..? - szepnął nie mogąc uwierzyć w to, że Su She miał rację. Ten jeden raz... Ten jeden raz mógłby nie mieć racji. Skrzywił się, grymas bólu pokazał się na jego twarzy w ułamku sekundy, a zawód jaki czuł bił wręcz z jego oczu. Wykorzystał go tylko po to, żeby pozbyć się Wenow. Sięgnął do swojej dłoni i zdjął ten przeklęty pierścionek. Rzucił mu nim prosto w twarz.

- Jak mogłeś.. jak mogłeś?! - wrzasnął co odbiło się echem w budynku, ale tylko przez chwilę.

W pierwszej chwili Mingjue nie mógł zrozumieć o czym mówi młodszy. Jak mógł go wykorzystać?

- Wykorzystać? - zamilkł zaskoczony i złapał rzucony w niego pierścionek. Spojrzał na błyskotkę w swojej dłoni, a w jego uszach odbijało się echem pytanie młodszego.

Tang stojący z boku obserwował wszystko w niemym zdziwieniu. W pierwszym odruchu chciał nawet spytać przyjaciela, co do cholery robi tu jego partner, ale słowa wykrzyczane przez chłopaka sprawiły, że jedyne co wyrwało się z jego ust to ciche "O kurwa."

Mingjue złapał Meng Yao za ramiona, by ten nie mógł mu się wyrwać.

- Skarbie, nie wykorzystałem cię. Na początku chciałem wyciągnąć z ciebie tylko informację, ale to było tylko do chwili, gdy przekroczyłeś mój próg. Później chciałem cię już tylko chronić. - o ile na akcji wiedział jak sobie radzić, tak w tym momencie czuł, że pali mu się grunt pod stopami, nie mógł go stracić.

Yao wpatrywał się w niego w żalu i dziwnej furii. Nie wykorzystał go? Sam sobie zaprzecza. Chciał tylko wyciągnąć informacje, zbliżyć się do Wenów aby się ich pozbyć. Nie miał żalu o to, że się ich pozbył. Miał żal o to, że mężczyzna bawił się nim. Bo przecież mógł wcześniej się ich pozbyć, a gdyby nie ta sytuacja, pewnie dalej by to trwało. A on nie miałby nawet cienia nadziei na to, że starszy naprawdę go stąd zabierze.

- Chronić mnie? Żartujesz sobie? Mogłeś już dawno mnie stąd zabrać, a ty zrobiłeś sobie ze mnie zwierzątko domowe. - Stwierdził odpychając tego kafara od siebie.

Tang odebrał od jednego z chłopaków tablet z raportem i uszył niezbyt pewnie w kierunku Nie. Nieco obawiał się tego w co może przerodzić się to co własnie przed sobą widzi.

- Zabezpieczyliśmy czternaście osób, piętnaście z nim. - wskazał na Yao, choć Mingjue nie spojrzał nawet na niego - Za chwilę podjedzie transport, który przewiezie ich do ośrodka.

- Zabezpieczyliście czternaście osób. Meng Yao nigdy tutaj nie było. - rzucił Jue nie patrząc nawet na podwładnego - Nie będzie go w żadnych raportach.

- Mingjue do cholery! Polecisz na pysk za to. - ostrzegł go dość ostro.

- Czternaście. Nie będę się powtarzać.

Meng Yao Zacisnął szczęki, a z jego oczu uciekło kilka łez. Pociągnął nosem, czuł się zupełnie bezsilny. Ostatnim razem gdy czuł się tak źle, zmarła jego matka. Więc minęło sporo czasu od ostatniego momentu gdy płakał.

- Piętnaście. - powiedział po chwili, wyrywając nadgarstek z ręki Mingjue - Zabezpieczyliście piętnaście osób Tang... Pójdę po swoje rzeczy. Nie zbliżaj się więcej do mnie... Nie chcę cię znać. - szepnął i rozejrzał się wokoło. Miał nadzieję, że Su She przeżył. Wycofał się powoli, czuł się zupełnie bezsilny. Pierwszy raz miał tak złamane serce jak teraz.

- Mam nadzieję, że dobrze się bawiłeś. - rzucił nim wyszedł z pomieszczenia. Powolnym krokiem ruszył na dół do swojego pokoju, miał zamiar zabrać swoje rzeczy. Te od Mingjue zapakował w worki i zostawił przed drzwiami. Nie chciał tego, nie chciał już widzieć nawet na oczy tego faceta.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro