Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

#7 - każdy zasługuje na odrobinę szczęścia

- Woah, naprawdę umiesz grać na tylu instrumentach? - zapytał Josh, wyraźnie zaskoczony wyznaniem Tylera.

- Josh, ukulele, gitara i pianino to naprawdę nie jest tak wiele. Mnóstwo osób pewnie potrafiłaby zagrać na wszystkim, co dostępne... - odpowiedział brunet, biorąc kolejny duży kęs taco. Josh doszedł do wniosku, że blada skóra chłopaka najwyraźniej wynikała z niedożywienia, bo ilekroć jadł przy nim, zachowywał się, jakby nie widział jedzenia na oczy przez tygodnie. Nawet jeśli jedli razem tylko dwa razy, to Tyler za każdym razem zachowywał się podobnie.

- Jasne, nie udawaj znowu takiego skromnego. Pewnie dużo czasu zajęła ci nauka? - jakby nigdy nic różowowłosy kontynuował ten temat, który póki co wydawał się najbardziej pasujący Tylerowi. 

- Parę lat - wzruszył ramionami, dalej nie rozumiejąc, jak wielkie wrażenie wywarł na mężczyźnie.

- Naprawdę podziwiam. Sam gram na perkusji i wiem, że z początku to nie jest takie proste. Może jeszcze mi powiedz, że do kompletu śpiewasz? - zażartował, chociaż szczerze nie zdziwiłby się, gdyby Tyler to potwierdził.

- Czy ja wiem... Wolę raczej pisać piosenki niż je śpiewać - uniósł kąciki ust w grymasie, popijając taco pepsi. Josh parsknął, spodziewając się podobnej odpowiedzi. A niby ideałów nie ma?

- Czy jest coś, czego nie umiesz, czy może już zakładamy zespół, który zdobędzie światową sławę? - Josh wyszczerzył zęby w szerokim, szczerym uśmiechem. - Wyobraź to sobie, perkusja i ukulele, mówię ci, to świetne połączenie. Jeszcze byśmy dostali za to grammy czy inne nagrody! Boże, to naprawdę jest świetny plan, musiałbym tylko odkurzyć swoje gary i może przydałaby się jakaś próba, ale dla chcącego nic trudnego - kontynuował swój wywód, niezbyt przejmując się tym, że Tyler nie podzielał jego entuzjazmu. Brunet zawsze był tym bardziej przygnębionym i Josh nieco się do tego przyzwyczaił, że to zawsze on gadał głupoty od rzeczy, a młodszy go słuchał.

Mimo wszystko nie potrafił powstrzymać się przed wyobrażaniem sobie takiej kariery muzycznej. Jego kariery muzycznej. Zawsze była jego skromnym, ale jakże wielkim marzeniem, a wręcz celem na przyszłość. Niestety, skończył dążenie do jego spełnienia po tym, jak zespół, do którego należał, się rozpadł, a on sam wylądował w sklepie muzycznym, gdzie mógł co najwyżej słuchać tak znanych i popularnych zespołów, których miejsce kiedyś chciał zająć. Nawet teraz przyłapywał się na odbieganiu myślami do takich marzeń, do wyobrażania sobie tego, jak to jest żyć jako prawdziwy artysta, może idol jakichś nastolatek, chociaż nie to liczyło się dla niego najbardziej. Po prostu od zawsze chciał zawodowo robić coś, co kochał i dalej o tym fantazjował. Także tym razem zaczął wyobrażać sobie jego własną trasę koncertową, własną garderobę, własny tourbus, własnych fanów...

- Josh, słuchasz mnie? - z letargu wyrwał go cichy głos, który cudem przebił się nad zgiełkiem obecnym w lokalu. Josh potrząsnął głową, odrzucając poprzednie myśli i spoglądając na Tylera.

- Przepraszam, zamyśliłem się, co mówiłeś? - wyjaśnił i wgryzł się w swoje nieruszone do tej pory taco.

- Chciałem ci tylko podziękować za to wszystko, bo w zasadzie to chyba tego nie zrobiłem - odrzekł zmieszanym głosem i spuścił wzrok, czując, jak jego policzki pokrywają się czerwienią. Od kiedy pamiętał, mówienie o swoich emocjach i odczuciach sprawiało mu trudność i podobnie było tym razem. Nie potrafił nawet podziękować bez zająknięcia czy okazywania swoich słabości pod inną postacią. 

- Ach. Nie masz za co, to tylko lunch - Josh machnął dłonią, jednoznacznie bagatelizując sprawę. 

- Nie mówię o taco. Nie tylko o taco. Pomogłeś mi, zawiozłeś do szpitalu wbrew mojej woli. No i kupiłeś mi tę płytę, za którą ci bardzo dziękuję. I za obiad, bo... - ciągnął dalej, a Dun aż nie dowierzał swoim uszom. Tyler rzadko mówił tak dużo za jednym podejściem.

- Bo od dawna nie jadłeś ciepłego posiłku? - wtrącił mu się w słowo, unosząc przy tym brew. Nie oczekiwał odpowiedzi po brunecie, bo sam ją znał. Widział, jak wyglądał, jak zapadnięte były jego kości policzkowe, jak przezroczysta była jego skóra. Widział jego worki pod oczami, zsiniałe usta. To mogło świadczyć tylko o jednym.

- Miałem bardziej na myśli, że od dawna nie jadłem z kimś, ale w sumie to też się zgadza - z minuty na minutę Joseph czuł się coraz bardziej zawstydzony, co zresztą było widać po jego zachowaniu. Nie odważył się na to, by spojrzeć na twarz Josha, więc utkwił swój pusty wzrok na pustym kubku po napoju, zagryzając w zamyśleniu wargę.

- To dla mnie sama przyjemność, naprawdę. Jeśli chcesz, to możemy częściej wychodzić na obiad - odparł Josh z promiennym, ciepłym uśmiechem. 

- Dz-dziękuję - wyjąkał Tyler, zmuszając się do uśmiechnięcia się, aby potwierdzić szczerość swoich słów.

- Skoro już jesteśmy przy tym temacie, to może wpadniesz do mnie na kolację w piątek? - spytał, przyglądając się brunetowi, który miał coraz większe problemy z pohamowaniem swoich emocji.

- Naprawdę? - spojrzał na Josha z niedowierzaniem widocznym w jego brązowych, kawowych oczach. Jego nagła reakcja rozśmieszyła dwudziestojednolatka, który wybuchł śmiechem. 

Jego serce z minuty na minutę coraz bardzo miękło przez widok Tylera walczącego z sobą o to, żeby nie rzucić się na szyję Josha. Czyste, szczerze szczęście malujące się na jego twarzy na chwilę przyćmiło zmęczenie, co sprawiało, że ciemnowłosy wyglądał teraz jak małe dziecko, które właśnie dostało wymarzony prezent od świętego Mikołaja we własnej osobie. Josh od zawsze lubił sprawiać komuś przyjemność, ale jeszcze nigdy wcześniej nie spotkał się z tak pozytywnymi reakcjami na tak przyziemne sprawy. Nie myślał, że zwykłe zaproszenie na kolację mogłoby sprawić tylko radości, co tylko skłoniło go do tego, aby jeszcze bardziej przesuwać poprzeczkę.

- Naprawdę, będę zaszczycony twoją obecnością. Mam wolny wieczór i szkoda go spędzić samemu, potem możemy obejrzeć jakiś film, jeśli nie masz nic przeciwko. Co powiesz na maraton ze Star Wars? Wiem, że to prawdziwy klasyk, ale chyba nie ma lepszych filmów niż te. No chyba, że Star Trek. Boże święty, czy ja właśnie wyszedłem na skończonego nerda? W sumie to nieważne, ty możesz wybrać film i... - nie dokończył, bo w tej samej chwili Tyler nieoczekiwanie przytulił się do niego, tym samym skutecznie go uciszając na dłuższą chwilę, co było rzadkim zjawiskiem. Zawsze mówił dużo, szybko i bez składu. Ludziom z reguły to nie przeszkadzało, a nawet gdyby - Dun i tak nad tym nie panował i nie potrafił nic na to poradzić. 

Był niesamowicie zaskoczony, ale odwzajemnił nieśmiało uścisk, otaczając go wolnym ramieniem, w którym nie trzymał taco. Poczuł się jeszcze gorzej, kiedy dostrzegł łzy spływające po policzkach Tylera, który bezskutecznie usiłował je powstrzymać. 

- Hej, co się stało? - wymruczał, gładząc chłopaka po plecach.

- Nikt wcześniej nie zaproponował mi czegoś podobnego... - wymamrotał niewyraźnie dwudziestolatek, chowając mokrą od łez twarz w bluzie Josha. 

Ten natomiast znowu zaczął intensywnie analizować jego słowa i próbować dojść do tego, co Tyler przeszedł, że reagował w taki sposób. Tak emocjonalny, mocny. Podejrzewał to, że może po prostu nigdy nie był lubiany w szkole i przez to wiódł życie samotnika, choć równie dobrze mogło kryć się za tym coś poważniejszego. Przemoc w rodzinie, choroba psychiczna, prześladowania, wszystko. Nie chciał tego zostawić bez rozwiązania, ale z drugiej strony wiedział, jaką głupotą byłoby spytanie o to wprost. 

- No to najwyższa pora to wszystko nadrobić, prawda? - uśmiechnął się, starając się tym samym dodać mu otuchy. 

- Wiesz, że nie musisz tego robić? - głos Tylera łamał się, zwiastując kolejną falę płaczu.

- Wiem. Ale weź pod uwagę to, że po prostu chcę spędzić swój wieczór z jakąś fajną osobą - powiedział spokojnym tonem. Nie przestawał głaskać chłopaka po plecach, bo to zaczynało go uspokajać, a przynajmniej takie odniósł wrażenie. 

- Nie zasługuję na kogoś takiego jak ty - brunet w końcu odsunął się od Josha i przetarł oczy rękawami bluzy, przez co jeszcze bardziej przypominał mu małe, niewyspane dziecko. Bezbronne dziecko, które potrzebowało pomocy. 

Tyler przypominał mu ranne zwierzę, które nie pozwalało na to, aby do niego podejść, chociaż bez tego nie poradziłoby sobie same. Zginęłoby. Brunet był równie skryty i podobnie jak ta przykładowa sarna czy zając uciekał za każdym razem, kiedy ktoś wyciągał w jego stronę dłoń. Josh jednak nie zamierzał odpuścić tak łatwo i za cel postawił sobie przywołanie chłopaka do porządku, pomoc mu w odnalezieniu się w tym okropnym, wielkim świecie. 

- Każdy zasługuje na odrobinę szczęścia, Tyler, a ty już w szczególności. Proszę, nie płacz już. Zamówić ci drugie taco? - postanowił zmienić temat, a jedzenie było w tym momencie najłatwiejszym wyjściem. Tym bardziej, że młodszy już dawno skończył swoją porcję, podczas kiedy Josh był dopiero w połowie swojej.

- Nie, nie trzeba, ale dziękuję - odpowiedział nieco pewniejszym głosem. - Pójdę do łazienki - wyjaśnił, wstając od stołu. Josh kiwnął głową i wrócił do spożywania swojego lunchu, natomiast Tyler zgodnie z zapowiedzią udał się do toalety, gdzie przemył twarz zimną wodą i wydmuchał nos. Kiedy przez przypadek spojrzał na swoje odbicie w lustrze, poczuł nic innego jak obrzydzenie, ale także coś, z czym wcześniej się nie spotykał. Szczęście. Szczęście z tego powodu, że ktoś chciał mu pomóc, chociaż nie. Nie chciał mu pomóc. Chciał spędzić z nim swój wolny czas, który równie dobrze mógł spożytkować na milion innych, lepszych sposobów. 

Wyszedł z łazienki i wrócił do ich stolika, gdzie jednak nie zastał nikogo. Tyler od razu skarcił się w myślach za to, że zrobił sobie nadzieję. Za to, że dał się złudzić, omotać i za to, że jak idiota uwierzył w słowa różowowłosego. Jak głupi był, jeśli uwierzył w to, że całkowicie obcy facet chciałby zainteresować się jego osobą i zjeść z nim obiad? Nie zauważył, kiedy po jego policzkach popłynęły kolejne łzy na widok jedynej, samotnej płyty pozostawionej na blacie. Pospiesznie ją zgarnął, jakby w obawie, że ktoś mu ją zabierze i, ubrawszy na głowę kaptur swojej bluzy, szybkim krokiem opuścił lokal, nie zamierzając pojawiać się tam nigdy więcej.

Wychodząc, nawet nie zauważył pozostawionej na stoliku różowej samoprzylepnej karteczki z napisem "Piątek, 18:00,  212 Kell Ave" oraz "i uśmiechnij się :)" dopisanym drobnym druczkiem.


  ~*~*~*~*~*~*~*~  

Ferie coraz bliżej, więc zapowiadam mały spam rozdziałami, jeśli tylko wcześniej nie padnę z przemęczenia. No ale umiecie naprawdę solidnie zmotywować i przynajmniej teraz pisanie sprawia mi samą przyjemność <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro