Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

#5 - nienawidzę cię

Josh od dobrych 3 godzin siedział w szpitalnej poczekalni, cały zestresowany oczekując na Tylera, którego badania ciągnęły się w nieskończoność. Ze względu, że nie był z nim spokrewniony, nie mógł być przy nim. Sam nie wierzył w to, jak bardzo mógł przywiązać się do osoby, której nie znał nawet dobę. Zbliżało się południe, do niego nieustannie wydzwaniał szef, a on za każdym razem odrzucał połączenie jakby oczekiwał na narodziny swojego pierwszego dziecka. W pewnym sensie to porównanie oddawało w tym momencie jego emocje, bo czuł się odpowiedzialny za Tylera, który już zdecydowanie za długo siedział na badaniach. Różowowłosy był świadomy tego, że przez to, jak rozległe były obrażenia, mogło to trwać sporo czasu, to powoli miał dosyć opresyjnego wpatrywania się w ścianę przed nim na zmianę z czytaniem ulotek i gazet udostępnionych przez pielęgniarkę.

Dlatego też poczuł niewyobrażalną ulgę, kiedy w końcu ujrzał na końcu korytarza ciemnowłosego chłopaka, który teraz wyglądał jeszcze gorzej niż poprzednio - nawet jeśli wcześniej Josh myślał, że to było już niemożliwe. Na jego brwi było widocznych kilka szwów, a jego lewa ręka była w dokładnie przylegających bandażach lub w gipsie. Nie na tym Josh skupił się najbardziej, ale na tym, że dwudziestolatek siedział na wózku prowadzony przez kobietę w białym stroju. U jej boku szedł lekarz, do którego wcześniej josh odprowadził chłopaka. Dun zmarszczył czoło, niewiele rozumiejąc z tej sytuacji. Nie wydawało mu się, żeby Tyler wymagał takiej interwencji i tego, że nie był  w stanie chodzić na własnych siłach, lecz z drugiej strony wiedział, że gdyby spytał o to, nie dostałby odpowiedzi. Zdecydował się na to, żeby zwrócić się do Tylera, bo ten już mógłby powiedzieć mu więcej. 

- I co? - spytał, podchodząc do tej trójki. Czuł na sobie surowe spojrzenie mężczyzny, któremu najwidoczniej przeszkodził w wydawaniu poleceń pielęgniarce oraz rad samemu Tylerowi. 

- Złamane żebra i zbity nadgarstek - niezbyt umiejętnie uogólnił bo starszy wiedział, że nie powiedział mu wszystkiego. 

- Pan Joseph będzie musiał zostać u nas na obserwacji, podejrzewamy wstrząs mózgu - wtrącił się doktor, na co Josh kiwnął głową z wdzięcznością.

- Naprawdę możesz już iść. Dziękuję ci za wszystko - słowa Tylera nie były szczere i nie trzeba było być wnikliwym obserwatorem. Nieprzytomny wzrok miał wbity w jakiś punkt po lewej, a on sam wydawał się być nadzwyczaj... nieswój. Josh naturalnie nie mógł tego określić jednoznacznie, bo nie wiedział, jak chłopak zachowuje się na co dzień, ale widział, że coś jest nie tak. 

- Nie, zostanę jeszcze trochę. Mogę go odwieść na salę? - zwrócił się do pielęgniarki, która bez słowa zwolniła miejsce za wózkiem. Josh ruszył z nim na wyznaczoną mu wcześniej salę, gdzie pomógł ciemnowłosemu położyć się na łóżku, czemu towarzyszył jęknięcie z bólu. - Aż tak źle?

- Lekarz mówił, że zanim żebra się zrosną, będą mnie jeszcze długo boleć. Mogłeś mnie tam zostawić, wykrwawienie się na chodniku wydaje się teraz lepszą opcją niż zostanie w szpitalu na najbliższy tydzień. Boże, Josh, nienawidzę cię za to, że mnie tutaj zaciągnąłeś, wiesz? - westchnął i poprawił się na niewygodnym, twardym materacu. - A mój szef pewnie jeszcze bardziej - dodał pod nosem tak cicho, że mężczyzna z trudem wyłapał te słowa. 

- Hej, jeśli myślałeś, że w takim stanie puściłbym cię do pracy, to nawet nie wiesz, jak bardzo jesteś w błędzie - odpowiedział miękko Josh, unosząc kąciki ust w delikatnym uśmiechu. Wiedział, że Tyler nie miał niczego złego na myśli, nawet jeśli udawał wielce obrażonego. Może i go nie znał, ale był pewny, że to nie ten typ człowieka, który obraża się za każdą próbę odmówienia współpracy. - Daj mi numer do tego szefa, to do niego zadzwonię i mu wszystko wyjaśnię.

- Co takiego niby? "Dzień dobry, jestem przypadkową osobą z ulicy i dzwonię, żeby panu powiedzieć, że pański pracownik, Tyler Joseph, nie może dziś przyjść do pracy, bo pobili go obrońcy praw wpierdolu?" - prychnął, przewracając przy tym oczami.

- Chociażby to - nie zwracając uwagi na Tylera, zabrał potłuczony telefon z jego stolika i szybko wstał, aby uniemożliwić mu odebranie komórki. Odblokował urządzenie i wybrał z listy kontaktów odpowiedni numer, po czym na chwilę wyszedł z sali, aby przeprowadzić rozmowę. Po pięciu minutach wrócił i oddał mu komórkę z szerokim uśmiechem. - Trzeba było współpracować. Masz dwa tygodnie wolnego, panie kelnerze - z tym samym wyrazem twarzy odwrócił się na pięcie i pospiesznie opuścił pokój, pozostawiając zaskoczonego Tylera z telefonem w ręku, który całkowicie zbity z tropu wpatrywał się w świeżo dodany kontakt: Joshie. 

    ~*~*~*~*~*~*~*~ 

Obiecałam, że rozdziały będą pojawiały się częściej i tak oto pojawia się ten. Nawet nie wiecie, jak potraficie zmotywować mnie do dalszego pisania tymi komentarzami i głosami. Co prawda jest dość krótki, ale przewiduję jeszcze jedną część na dzisiaj, więc powinno wyjść na zero. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro