Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

#34 - zanim słońce wstanie, będzie dobrze

̶K̶o̶c̶h̶a̶n̶y̶ 

 ̶D̶r̶o̶g̶i̶ ̶J̶o̶s̶h̶i̶e̶,  

Josh,

To wszystko dzieje się tak szybko, że sam już powoli zaczynam za tym nie nadążać (nie, żebym kiedykolwiek wcześniej to robił, no ale mniejsza, to i tak nieistotne). Chyba się zgubiłem, wiesz? Bo już naprawdę nie wiem, na czym stoję i z coraz większym trudem przychodzi mi odróżnienie swoich marzeń od rzeczywistości. Ciągle pojawia się to samo pytanie: "Czy ja jeszcze żyję, czy już umarłem i to wszystko jest tylko snem?". Nie spadam tak powoli jak kiedyś, po prostu lecę prosto w dół, czując, jak tracę nad wszystkim kontrolę. Ale wiesz co? Pierwszy raz dzięki Tobie poczułem, że nie chcę upaść. 

Nie wiem, kiedy zbliżyliśmy się do siebie do tego stopnia, że teraz sam nie wiem, czy powinienem nazywać Cię swoim znajomym, przyjacielem czy kimś więcej. Nigdy nie znalazłbym w sobie odwagi, aby powiedzieć Ci to w twarz, ale...   ̶k̶o̶c̶h̶a̶m̶ ̶C̶i̶ę̶ od zawsze chciałem, aby to było "coś więcej". Nie zrozum mnie źle, nie jestem typem, który zakochuje się w pierwszej lepszej osobie, nie. Możesz w to wierzyć lub nie, ale nie jestem tak pusty, a przynajmniej sam tak twierdzę. Zresztą - czy to naprawdę jest aż tak ważne?

Pomogłeś mi. Wiele ludzi przechodziło obok mnie obojętnie, ale nie Ty. Nie pozwoliłeś, aby tamci mnie skatowali na śmierć, do czego już się przygotowałem. Uratowałeś mnie, a ja nie umiem w słowa ubrać swojej wdzięczności, bo same "dziękuję" w tym momencie byłoby aż śmieszne. Nie mówię tutaj tylko o ratunku przed jakimiś tam zbirami. Zabrałeś mnie do domu, zaopiekowałeś się mną i nie zapomniałeś po tygodniu. I może wyjdę w tym momencie na nienormalnego, ale przez kolejne parę dni śniłeś mi się. Może to miało podkreślić to, ile Ci zawdzięczam. Wiesz, zawsze byłem sam i po pewnym czasie nie przerażało mnie to już tak. Żyłem jak duch, chodząc między ludźmi, których nie znałem, mówiąc na okrągło, że wszystko jest w porządku, choć naprawdę byłem bardzo daleko od zwykłego "w porządku". Dobrze sobie radziłem samemu, mimo że brakowało mi wiele do szczęścia. I wtedy poznałem Ciebie.

Uśmiechniętego, pogodnego, gadatliwego - moją całkowitą odwrotność. Ale ktoś kiedyś powiedział, że przeciwności się przyciągają i po pewnym czasie sam tego doświadczyłem na własnej skórze. Każda rozmowa z Tobą, spędzone wspólnie godziny na najmniej zobowiązujących zajęciach, nie umiesz sobie wyobrazić tego, co wtedy przeżywałem. No bo jak ktoś taki jak Ty mógłby dostrzec moje ukradkowe spojrzenia i subtelne uśmiechy?  W Twoich oczach przecież dalej byłem nikim. A moim jedynym marzeniem było to, żebyś mnie poznał. Naprawdę poznał.

Nie zasługuję na Ciebie. A w zasadzie nie zasługiwałem, bo kiedy czytasz ten list, jest już po wszystkim. Jesteś zbyt dobrą osobą, aby ktokolwiek na Ciebie zasługiwał. Nigdy nie oczekiwałeś ode mnie czegokolwiek w zamian, chociaż robiłeś dla mnie wszystko. Poświęcałeś mi każdą swoją wolną chwilę, na co także nie zasłużyłem. Jestem zwykłym, szarym człowieczkiem, który powinien zdechnąć pewnego dnia w samotności. Od dawna byłem gotowy na ten los, ale kiedy się pojawiłeś, pierwszy raz w życiu pomyślałem, że może jednak nie. Może nie będę musiał kończyć w taki sposób. Wiem, to strasznie samolubne, ale byłem zdesperowany, Josh. Nawet rodzeństwo się ode mnie odwróciło, nie miałem nikogo. Oprócz Ciebie. 

Jestem wdzięczny za wszystko, co dla mnie zrobiłeś. Za to, że mi wtedy pomogłeś, choć sam mogłeś przez to ucierpieć. Opatrzyłeś moje rany, mimo że widziałem w Twoich oczach obrzydzenie względem krwi. Zrobiłeś śniadanie, zabrałeś do szpitala. Kupiłeś mi album, wiedząc, że nie mam tyle pieniędzy, aby Ci oddać odpowiednią kwotę. Zabrałeś do restauracji na kolację, chociaż nigdy nie byłem w takim miejscu i zdecydowanie nie powinienem być. Ta lista mogłaby się nigdy nie skończyć, ale to tylko przedmioty. Jestem sentymentalny, ale tym razem chcę Ci podziękować nie za te typowo materialne wartości. Za to, że nie zostawiłeś mnie na pastwę losu, zainteresowałeś się mną i poświęcałeś się dla mnie. Potrafiłeś mnie rozbawić, pocieszyć, nie pozwalałeś mi na żadne załamania i sprawiałeś, że czułem się potrzebny. Kochany. Po prostu byłeś. Dziękuję.

Wtedy pojawiła się choroba. Miałem poznać Twoich rodziców jako Twój przyjaciel, ale w przeciągu paru minut cały mój świat się zniszczył. Jeszcze rok temu nie przejąłbym się wieścią o białaczce, bo przynajmniej skróciłaby to zjebane życie, a ja i tak nie miałem nikogo, kogo by to obeszło. Ale przez te parę miesięcy przywiązałem się do Ciebie tak bardzo, że zrozumiałem, że Cię stracę i nie uniknę tegoo. Ledwo Cię poznałem i już miałem Cię stracić? Słowo "załamany" także tutaj nie pasuje, bo już dawno byłem złamany, a choroba była wisienką na torcie. Pamiętam, co powiedziałeś pewnej nocy, kiedy obudziłem się z krzykiem. Bo tak, nie opuściłeś mnie ani na moment. 

"Zanim słońce wstanie, będzie dobrze."

Nie mogę się jednak z Tobą tutaj zgodzić. Nie było dobrze, chociaż tak mnie zapewniałeś. Z dnia na dzień było coraz gorzej. Powiedziałbym, że spróbujemy ponownie, kiedy słońce wstanie, ale to także odwzorowywało naszej sytuacji. Dawno straciłem nadzieję na to, że wyjdę z tego żywy. Bałem się. Tak cholernie się bałem. Nie śmierci, do której byłem gotowy od lat, ale tego, że Cię stracę. Po tym, jak wszystko miało się udać, ja miałem zacząć wieść normalne życie. 

Wyjechałeś. Bez słowa, zostawiając mnie samego z chorobą, która zżerała mnie od środka. Deszcz padał i niszczył mnie. Bez Ciebie byłem słaby i pokonany. Pokonany przez tę cholerną chorobę, ale i samotność. Ale wiesz co, nie jestem za to na Ciebie zły, bo Cię rozumiem. Jak długo można wytrzymać z chłopakiem, który zwiększa tylko wydatki i marudzi na wszystko? I może wszystko byłoby dobrze, gdybyś potwierdził to jakimkolwiek listem czy wiadomością. Uwierz mi, zwykłe "spierdalaj" by mi w zupełności wystarczyło. Ale nie, trzymałeś mnie w niepewności i zostawiłeś samego. Ale co Ci się dziwić - przecież nie wiedziałeś, że to Ty jesteś jedynym powodem, dla którego starałem się jeszcze walczyć, mimo że nie miałem już na to siły. Zwyczajnie niektórzy umierają, a inni odchodzą. Ty miałeś być przy mnie do końca mych dni, ale najwidoczniej nie miałem się tego doczekać. 

Jednak nie myśl sobie, że to przez Ciebie zrobiłem to, co zrobiłem, broń Boże. Po prostu umieramy z każdym kolejnym krokiem i oddechem, a ja zwyczajnie ustawiłem się w kolejce do tego. Straciłem motywację do walki, a nie chciałem, abyś patrzył na moją śmierć, gdybyś miał wrócić. Nigdy się nie dowiem, czy wróciłeś i czy w ogóle dostałeś ten list. Może to lepiej. Może bym nie żałował. 

Tyler. 


  ~*~*~*~*~*~*~*~  

I tak oto dotarliśmy do końca, a mi wypadałoby podziękować za tę parę miesięcy. Dziękuję każdemu, kto dotarł od tego momentu, za każdy oddany głos i komentarz, bo to właśnie one najbardziej motywowały mnie do pisania tego. Mam nadzieję, że chociaż paru osobom się spodobało i że nie zamordują mnie za to, jak to się skończyło. Ale mogę w zamian za to obiecać, że kolejny fanfik, który już zaczyna się pisać, będzie miał happy end! Tak, aby wyrównać i żebyście mnie nie znienawidzili, tak więc bądźcie czujni, bo nie umiem określić, kiedy ów ff się pojawi - polecam zaobserwować, żeby nie przegapić tego historycznego momentu (zaczynam żebrać jak typowy youtuber, przepraszam). 

Ciekawe, ilu odniesień do piosenek się doliczycie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro