#33 - to była dobra zmiana
- Też cię kocham, Joshie - odpowiedział Tyler z promiennym uśmiechem, spuszczając swój wzrok na ich dłonie splecione ze sobą w czułym uścisku.
- Cieszę się, że ciebie mam - stwierdził Dun, uśmiechając się do niego i całując go w policzek.
- Josh, skarbie, obudź się - usłyszał nagle, tym samym nagle wybudzając się z głębokiego snu.
- Mamo, jeszcze pięć minut - przewrócił się na drugi bok i opatulił cieplej kołdrą, nie zamierzając nawet otwierać oczu przez najbliższe parę chwil.
- Kochanie, wstawaj, bo się spóźnimy - jego matka dalej nie zamierzała ustąpić z znanego mu i dość oczywistego powodu. Podeszła do okna i rozsunęła zasłony, wpuszczając do środka słoneczne światło i spotykając się z głośnym jękiem Josha w odpowiedzi. - Za pół godziny masz być na dole - dodała i wyszła z pokoju.
Z gardła Duna wydobył się kolejny jęk, bo naprawdę nie miał ochoty na ruszanie się z łóżka. Wiedział, że musiał to zrobić, ale nie umiał znaleźć na to choćby krzty siły czy chęci, a tym bardziej nie po tym, co mu się śniło. Świadomość, że był to tylko sen, cholernie go zabolała i mógł przysiąc, że dosłownie poczuł ukłucie w sercu, bo nigdy nie miał tego doświadczyć na jawie.
Zwlekł się z łóżka dopiero, kiedy znowu usłyszał pospieszający głos swojej matki. Dosłownie zwlekł, bo spadł na podłogę z hukiem i obolałym tyłkiem. Westchnął ciężko i spojrzał na przyszykowany garnitur wiszący na wieszaku przy jego szafie.
Ten sam garnitur, w którym miał pojechać z Tylerem na święta do jego rodziców.
Poczuł, jak zbiera się w nim płacz, więc jedynie otarł nos wierzchem dłoni i udał się do łazienki. Założył, że zimny prysznic pozwoli mu szybciej dojść do siebie, ale mylił się. Pozostanie sam na sam ze swoimi myślami sprawiło, że znowu był bliski rozpłakania się, mimo że nie miał już czym, bo wszystko wypłakał wcześniej. Pustka w jego sercu odbierała mu siły do czegokolwiek, tak więc nawet nie zdołał porządnie umyć swoich świeżo pofarbowanych, fioletowych włosów. Uważał, że ten rażący żółty kolor nie pasował do sytuacji, bo jak miałby w czymś takim przyjść na pogrzeb, a przygaszony, stonowany fiolet wydawał się być odpowiedniejszy ku temu.
Wyszedł z łazienki w ręczniku owiniętym wokół pasa, aby ku swojemu niezadowoleniu wrócić do swojego pokoju. Od śmierci Tylera nie potrafił spędzić ani chwili u siebie w domu i ciągle spał u rodziców, gdzie było zdecydowanie mniej bolesnych wspomnień z nim związanych. Poza tym nieszczęsnym garniturem, z którym musiał się teraz zmierzyć. Usiadł na krawędzi łóżka ze spojrzeniem wbitym w czarny materiał, nie znajdując sobie na tyle dużo odwagi, by do niego podejść. Bał się tego, że będzie pachniał Tylerem, co było bardzo prawdopodobne, choć ubrał go tylko raz przy nim.
- Josh, dziesięć minut, pospiesz się! - usłyszał z dołu, na co od razu miał ochotę krzyknąć.
Zacisnął mocno szczękę i zaciągnął się do tego nieszczęsnego wieszaka, z którego zdjął wszystkie części swojego dzisiejszego ubioru. Od razu poczuł tę delikatną, dla wielu niewyczuwalną woń czegoś pomiędzy wrzosem a wanilią, co od razu skojarzyło mu się z tylko jedną, tak cholernie bliską mu osobą. Walcząc sam ze sobą, zmusił się do ubrania koszuli, której zapięcie było dla niego nie lada wyzwaniem. Drżące dłonie utrudniały mu to, ale ostatecznie udało mu się to zrobić - nieporadnie i krzywo, ale miał pewność, że jego matka i tak wszystko będzie poprawiać po nim. Ubrał marynarkę i czarną muszkę, której widok jeszcze bardziej go zabolał. A myślał, że gorzej być już nie może.
- Zrobiłam ci płatki, bo mamy mało czasu - powiedziała jego mama, kiedy zszedł na dół, do kuchni.
- Nie chcę jeść - odpowiedział beznamiętnym, zachrypniętym tonem.
Zarwana noc dawała mu się we znaki, ale nawet nie spojrzał na kawę, którą prędzej czy później i tak zwróciłby z całych tych emocji. Czuł na sobie podejrzliwe spojrzenie swojej matki, ale zignorował to, bo jego uwagę zaraz przykuły kwiaty znajdujące się na stole.
- Naprawdę musieliście postawić to tutaj? - warknął oschle, będąc bliskim zwalenia kwiatów na podłogę. Usłyszał westchnięcie, a kobieta posłusznie zabrała je i wyszła z domu, zanosząc je do samochodu, w którym już czekał ojciec.
Kiedy Josh został sam, rozejrzał się niepewnie po pomieszczeniu, dopiero teraz znajdując w sobie odwagę na podniesienie wzroku znad swoich butów, które jego rodzicielka dzień wcześniej dokładnie wyczyściła. Miał chęć się rozpłakać, bo dopiero teraz doszedł do niego ten fakt. Ten cholernie bolesny fakt, że nigdy już nie odzyska Tylera, z którym nie miał okazji się pożegnać.
Nie mógł już dalej o tym myśleć, więc ruszył w stronę wyjścia. Bez słowa zajął tylne siedzenie z samochodu, a swoje spojrzenie wbił w widok za oknem.
~*~
Na samej ceremonii były zaledwie cztery osoby, wliczając w to Josha. Wiedział, że Tyler nie miał znajomych, ale nie spodziewał się aż takich pustek na cmentarzu. Nawet przemówienie księdza wydawało się być jakieś sztuczne i wymuszone, jakby używał go na pogrzebie każdej nieznanej mu osoby, jak przykładowo właśnie Joseph. Madison cały czas stała u boku Josha, który zaoferował jej swoje ramię do wypłakania się. Było mu jej cholernie żal, bo sam zdążył już przeżyć tyle, że teraz jedynie wpatrywał się pustym wzrokiem w trumnę w ziemi.
- Czy ktoś chciałby coś powiedzieć? - spytał ksiądz po paru minutach swojej nudnej i tandetnej przemowy, której i tak nikt nie słuchał.
Fioletowowłosy podniósł niepewnie swoją dłoń, ale dalej nie podniósł swojego spojrzenia znad wykopanego grobu. Przeprosił siostrę Tylera i podszedł powoli do miejsca, gdzie przed chwilą ksiądz zajmował głos. Dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, jak głupi to był pomysł, bo wszystko, co chciał powiedzieć, zniknęło w ułamku sekundy. Przez parę dobrych minut stał tak bez słowa, ale ani Madison, ani jego rodzicom to nie przeszkadzało, bo i gdzie miałoby im się spieszyć. Zarówno jego tata, jak i matka wzięli wolne w pracy, a Madison miała zostać w Columbus jeszcze parę dni.
Kiedy odkaszlnął cicho, zrozumiał, że musi coś powiedzieć i nie ma odwrotu.
- Kochałem Tylera - wymamrotał najciszej jak potrafił, domyślając się, że w tej chwili został spiorunowany wzrokiem przez duchownego. - Nie zamierzam się z tym kryć. Nigdy nie kochałem nikogo innego jak jego i nie myślałem, że w ogóle można tak na komuś zależeć. Pojawił się w moim życiu nagle, wywracając je do góry nogami. To była dobra zmiana. Przejrzałem wszystko na oczy, ale nie byłem w stanie zauważyć tego, że z dnia na dzień się coraz bardziej w nim zakochiwałem. Kiedy w końcu to do mnie doszło... było już za późno. Tyler zachorował, a ja nie chciałem wchodzić z butami w jego życie. Nie mam pojęcia, co wtedy przeżywał i nie życzę tego największemu wrogowi. Ale tak, kochałem go, mimo że miał tyle problemów, mimo że był sam, mimo że nie miało być łatwo. Nie wiem, czy uda mi się pozbierać po jego stracie, ale czy to nie jest dowodem tego, jak wspaniałym człowiekiem był? - jego głos coraz bardziej się łamał, a pod koniec poczuł, że nie wymusi z siebie ani jednego słowa więcej. Zszedł z mównicy, robiąc miejsce wzburzonemu księdzu i podszedł do Madison, do której przytulił się. Teraz to on potrzebował wsparcia, bo po tylu dniach ostatecznie pękł. To on zawsze wszystkich wspierał, ale teraz nie potrafił. Łzy znowu płynęły po jego policzkach strumieniem, a szelest spadającej ziemi na drewnianą powierzchnię jedynie pogłębiał jego załamanie.
Odwrócił się dopiero, kiedy poczuł na swoim ramieniu mocny uścisk swojego ojca. Spojrzał na grób, który teraz był udekorowany zaledwie dwoma bukietami kwiatów i który wydawał mu się być tak skromny. Przecież Tyler zasługiwał na wszystko, co najlepsze, dlaczego nie mógł tego dostać?
~*~
Wychodził z terenu cmentarza, kiedy na swojej drodze ujrzał platynowowłosą kobietę. Pewnie jeszcze parę miesięcy temu byłby niesamowicie wściekły na widok Debby, ale teraz przypomniał sobie, że przecież to ona mu pomogła. To ona znalazła Madison, ona zadzwoniła na karetkę, kiedy odnalazła Tylera z podciętymi żyłami.
Ona także szybko zauważyła Josha. Podciągnęła kąciki ust w czymś, co zapewne miało przypominać uśmiech i podnieść go na duchu, ale z marnym skutkiem. Kiwnął głową w stronę Madison i rodziców, dając im znak, że zaraz do nich dołączy. Zostawszy sam, zwrócił się bezpośrednio do niej.
- Czemu nie byłaś na ceremonii? - zapytał cicho, swoje spojrzenie znowu wbijając w buty.
- Myślisz, że przyjście na to po tym, co mu zrobiłam, byłoby dobrym pomysłem? - odrzekła wyjątkowo spokojnym głosem. - Nie czułabym się tam dobrze, wybacz mi - wyjaśniła, wyciągając dłoń w stronę Josha. Złapała go za rękę i pogładziła kciukiem. Była pewna, że wcześniej nie widziała go w takim stanie. Co gorsze, winiła się za to, że doprowadziła go do samego dna. Bo oczywistym było to, że to była jej wina. Potem starała się jedynie to naprawić, ale bezskutecznie. A może nawet z jeszcze gorszym skutkiem. - Nie wiem, czy to odpowiednia pora, ale... - zaczęła, a w jej głosie dało się wyczuć, że miała opory przed dokończeniem swojej wypowiedzi. - Wtedy, kiedy stało się... to... to ja go znalazłam...
- Wiem - przerwał jej, wywołując u niej jeszcze większy stres.
- Tak... od razu zadzwoniłam po karetkę, ale... tam było... coś jeszcze... - jakiś szelest sprawił, że Josh podniósł wzrok i spojrzał na pomiętą, zabrudzoną kopertę. - Leżała przy nim... nie otwierałam jej, ale myślę, że to dla ciebie... - wyciągnęła kopertę w kierunku Duna, który oniemiały wpatrywał się w nią chwilę. Nie była podpisana ani zaadresowana, więc miał opory przed jej wzięciem, bo skąd pewność, że była do niego? - On cię kochał, Josh. Nie miał nikogo poza tobą - jej słowa zmotywowały go do zabrania listu, który przytulił do piersi, jakby to była ostatnia rzecz, która mu po nim została.
- Dziękuję - wymamrotał i obejrzał kopertę, na której dostrzegł jakieś plamy, na szczęście nie od krwi, prędzej kawy. To mogło oznaczać, że sama zawartość koperty była przygotowana już od dawna... ale Josh nie zamierzał się teraz w to zagłębiać, rana po stracie była zbyt świeża.
Pożegnał się z Debby i ruszył w stronę samochodu rodziców, gdzie czekali na niego wraz z panną Joseph.
~*~*~*~*~*~*~*~
Niedługo po zakończeniu tego fanfika (jeszcze jeden rozdział!) powinien pojawić się kolejny, nowy, więc wszystkich, którym będzie troszkę za mną tęskno, zachęcam do zaobserwowania mnie, aby nie przegapić tej historycznej chwili. Pomysłów jest kilka, ale nie zamierzam realizować kilku na raz, żeby nie zaniedbać któregoś z nich. No i... nie bijcie mnie za mocno za to wszystko.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro