Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

#31 - przykro mi, Josh

Josh od dawna nie był tak bardzo przerażony jak teraz. Nie rozumiał, jakim cudem udało mu się już na drugi dzień znaleźć samolot do Columbus w mieście oddalonym kilkadziesiąt kilometrów od Bostonu, ale akurat teraz było to jego najmniejszym zmartwieniem. Nigdy nie sądziłby, że całe jego życie może się jeszcze bardziej schrzanić, jakby choroba Tylera nie miała być ostatecznością w tym kierunku. Wieść o tym, że jest w szpitalu w stanie poważnym motywowała mężczyznę do jak najszybszego dojechania na miejsce, chociaż nie miał na to żadnego wpływu. Nie mógł przyspieszyć przylotu samolotu ani długości jego lotu. Mógł jedynie co najwyżej patrzeć w ekran swojego telefonu, patrząc jak minuty okrutnie wolno płyną, a wraz z tym może i czas Tylera się kończy. Nie wiedział nic o tym, dlaczego jego ojciec tak nagle do niego zadzwonił i zażyczył sobie, aby Josh wracał do domu. Ta nieświadomość była prawdopodobnie najgorsza i najbardziej wykańczająca. 

Mnóstwo pytań krążyło po kolorowowłosej głowie Duna. Co się stało? Dlaczego to się stało? Jak poważna jest to sprawa? Czy zdąży?Co, jeśli się spóźni? Czy Tyler umrze? Na samą myśl o tym był bliski zwymiotowania ze stresu i zwyczajnego strachu przed nieznanym. Winił siebie za to, że wpadł na ten głupi pomysł wyjechania bez wcześniejszego uprzedzenia chłopaka, choć teoretycznie było to w dobrych zamiarach. Może to była jego wina? Może Tyler zrobił to z desperacji czy samotności? Żółtowłosy nie mógł usiedzieć spokojnie, nieustannie i jakże nerwowo wystukując jakiś bliżej nieokreślony rytm w okienko w samolocie. Nawet Madison nie wydawała się być tak przejęta, starając się w jakiś sposób uspokoić Josha - bezskutecznie, bo ten w tym wypadku widział same czarne scenariusze, mimo że z pewnością nie zaliczał się do grona pesymistów. W przeciwieństwie do jego siostry znał Tylera i wiedział, czego można się było po nim spodziewać. Widział jego blizny i świeże rany na ciele, słyszał płacz w środku nocy, był świadomy długich głodówek, ale nigdy o to nie pytał, twierdząc, że pogorszyłby tylko sprawę. Może to był błąd, może powinien za pierwszym razem zareagować i bezpośrednio okazać Josephowi swoje wsparcie? Josh miał teraz wrażenie, że wszystko, co dla niego zrobił, było niewystarczające oczywiste, przez co poczucie winy nie opuściło go ani na moment tak, jakby był rzeczywiście odpowiedzialny za jego śmierć. 

Kiedy w końcu wylądowali w Ohio, zerwał się ze swojego siedzenia i przepchnął przez resztę pasażerów, by wysiąść jako pierwszy i odetchnąć rześkim, świeżym powietrzem. Umówił się z Madison, że ona zajmie się bagażami, co jej jak najbardziej odpowiadało. 

Widziała, że Josh był na skraju załamania nerwowego i zwyczajnie potrzebował dowiedzieć się tego, co z Tylerem. Sama także chciała tego, ale z pewnością nie tak bardzo jak Josh. Nie utrzymywała z bratem kontaktu przez długi czas, więc więź między nimi się zatarła, podczas kiedy między Tylerem i Joshem wzrastała wraz z każdym kolejnym dniem. Nie musiała zobaczyć tego na własne oczy, aby być tego pewną. Widziała to po samym Joshu i tym, w jaki sposób odnosił się do wszystkich spraw związanych z jej bratem. 

Dotarcie do szpitala zajęło mu półtorej godziny. Dziewięćdziesiąt przeciągających się w nieskończoność minut, które Joshowi wydawały się być bardziej oczekiwaniem na wyrok niż jazdą w odwiedziny do swojego przyjaciela. Odnalezienie odpowiedniego oddziału i sali również zajęło mu kolejne pół godziny, bo musiał radzić sobie bez pomocy ojca, który nie odbierał telefonu. Dzień wcześniej nic nie wyjaśnił, dlaczego Tyler znalazł się tam, przez co właśnie Josh tak spanikował, mimo że równie dobrze mogło być to nic poważnego i jego tata tylko dramatyzował, wyolbrzymiając choćby głupie zasłabnięcie. Fakt, że już jest w szpitalu i zaraz zobaczy bruneta, nieznacznie uspokoił Josha, który i tak przez większość korytarzy biegł, ignorując zniesmaczone spojrzenia pielęgniarek. Odnalezienie wyznaczonej sali wywołało u niego nagłe palpitacje serca i na chwilę zatrzymało oddech. Już, już miał tam wchodzić, kiedy salowa stanęła mu na drodze.

- To oiom, nie może pan tam wejść - jej głos był niezbyt przyjemny dla ucha, co jeszcze bardziej przytłoczyło mężczyznę. Był tak blisko, nie mógł pozwolić, aby jakaś tam pielęgniarka miała wszystko zepsuć. 

- Tam jest mój... chłopak... muszę się z nim zobaczyć... - zaczął lamentować, posyłając kobiecie błagalne spojrzenia. Lecz ta wydawała się być nieugięta i ani myślała przepuścić żółtowłosego, któremu fryzurze przyglądała się nieprzychylnie. - To dla mnie bardzo ważne, proszę. Niech pani okaże serce, błagam, zrobię wszystko, chociaż parę minut - mówił na wydechu, z łatwością znajdując odpowiednie słowa. Ale i te nie zdołały wzruszyć salowej.

- Wpuść go, Betty. To mój syn - usłyszał zza pleców masywnej kobiety, bez problemu rozpoznając głos swojego taty. Czuła, że nie mogła mu się sprzeciwić, więc z niezadowoloną miną usunęła się na bok, wpuszczając Josha do środka. Spojrzał na swojego ojca wdzięcznie, ale nie trwało to długo, bo szybko przypomniał sobie właściwy cel jego wizyty. 

Przebiegł wzrokiem po paru łóżkach, nie rozpoznając na żadnym z nich swojego przyjaciela. Dopiero kiedy ujrzał parawan zasłaniający ostatnie miejsce, westchnął i pełen obaw ruszył sprintem w tamtą stronę, nie zwracając uwagi na nic innego.

- Josh, poczekaj, musisz najpierw się czegoś dowiedzieć - tym razem dwudziestojednolatek zignorował nawet swojego rodzica, nie odrywając wzroku od parawanu ani na moment.

To, co ujrzał za nim, zdecydowanie przekroczyło jego najgorsze oczekiwania. 

Ze względu na to, że jego rodzice byli lekarzami, dużo czasu spędzał w szpitalach, ale nie przypominał sobie, kiedy ostatnio widział jedną osobę podłączoną do tylu aparatur. Nie to było najgorsze, a właśnie ów osoba i to, jak wyglądała. Tak jak Tyler zawsze był blady, to w porównaniu z jego aktualnym stanem, był wtedy wręcz latynoskiej urody, a czysta karta papieru wydawała się być za ciemna w porównaniu z jego skórą. Zaskoczyło to Duna do tego stopnia, że zamarł w pół kroku, wbijając swoje spojrzenie w tak kruchą i bezbronną sylwetkę Tylera, który zdecydowanie nie przypominał już tego Tylera, którego Josh pamiętał sprzed tygodnia. Jego policzki były zapadnięte, a mimo że był przykryty cienką pościelą, widać było, że schudł jeszcze bardziej. Włosy były rzadkie i matowe, a usta suche i spękane. 

- C-co się s-stało? - wyjąkał zrozpaczony Josh, kiedy ojciec stanął u jego boku. 

- Przedawkował leki z salicylanami, które rozrzedzają krew, po czym podciął sobie żyły - od dawna nie słyszał tego tonu głosu swojego rodzica. Formalny, pozbawiony jakichkolwiek emocji, czyli taki, jakim powinien wykazywać się każdy lekarz. Teraz to nie był jego tata, ale pracownik szpitala, nic więcej.

Josh nawet nie zauważył, kiedy po jego policzkach zaczęły płynąć łzy, a nogi zaczynały odmawiać mu posłuszeństwa. Już miał upaść, zasłabnąwszy, ale w porę został złapany przez pana Duna i usadzony na taborecie. Podziękował za szklankę wody, którą wypił duszkiem, będąc jednocześnie badany przez swojego ojca. 

- Daj spokój, n-nic mi nie jest - machnął ręką lekceważąco. Nie jego osoba teraz była najważniejsza, choć jednak i tak nie odważył się na wstanie z krzesełka. Przysunął się bliżej łóżka rannego, na sam ten widok znowu zaczynając płakać. - W-wyjdzie z tego? - wymamrotał, ocierając rękawem mokre policzki.

- Nie mogę ci niczego obiecać. Przez leki stracił dużo krwi, na szczęście Debby w porę zareagowała. Nawet, jeśli miałby to przeżyć, to przeszczep nerki będzie wymagany. Miał już robioną dializę, ale to nie wystarczy, biorąc pod uwagę, ile tych leków wziął. Tyler jest strasznie słaby i nie było pewne, czy poradziłby sobie z chemioterapią. A jeśli do tego miałby dojść także przeszczep...Musisz także pamiętać o jego białaczce, Joshie - to zdrobnienie sprawiło, że mężczyzna całkowicie stracił wszelką nadzieję. Nigdy nie zwracał się do niego zdrobniale, a jak już to kiedy miał coś złego do przekazania. 

Z gardła żółtowłosego wydobył się szloch, a on sam padł na nieprzytomne ciało Tylera, opierając głowę tuż u jego boku. Uważał, aby nie zrobić mu jeszcze większej krzywdy, jeśli się tylko dało. W to szczerze wątpił, patrząc na opis sytuacji swojego ojca. Czym zasłużył sobie na taki los, na tak nieszczęśliwą miłość?

- Czyli nie ma szans - wypowiedział w sztywne prześcieradło, zanosząc się płaczem.

- Przykro mi, Josh. 

  ~*~*~*~*~*~*~*~  

My boyfriend's back and is cooler than ever czy coś takiego, idk. I tak ten fanfik już się kończy, więc nie wiem, czy mój powrót ma jakikolwiek sens, bo brakuje mi pomysłu na cokolwiek innego, co nie byłoby typowym fuckboy'em i emosem. Może kiedyś, nie wiem, póki co: not today. Cierpliwości czy coś, przyda się wam. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro