Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

#30 - chcę, aby mój brat był szczęśliwy

Jeszcze tego samego dnia wieczorem Josh zawitał w jej penthousie ze swoją walizką i szerokim uśmiechem na twarzy, kiedy w progu ujrzał rocznego owczarka niemieckiego, bo nie ukrywajmy, był typem człowieka, który kochał wszystko, co się rusza, o psach już nie mówiąc.  Po tym, jak okazał swoją miłość względem szczeniaka, zajął dostępny, przeznaczony mu pokój i spożył kolację wraz z panną Joseph, z którą uzgodnił plany na następny dzień. Nigdy nie pomyślałby, że mógłby się z kimś tak dobrze dogadywać tylko przez pokrewieństwo, ale jednak na własnej skórze doświadczył tego, jak blondynka była uprzejmą i kochaną kobietą, która na dobranoc przyniosła mu szklankę ciepłego mleka do pokoju. 

Nazajutrz dwudziestojednolatek obudził się blisko południa przez molestujący jego twarzmokry język psa, który był w nim wręcz zakochany i dzisiejszą noc spędził w nogach jego łóżka. Kartka od Madison szybko wyjaśniła Joshowi, że była na badaniach w szpitalu i jeszcze zanim tamten zdążył zrobić sobie śniadanie, tamta wróciła cała w skowronkach z dobrymi wieściami. 

Dalej nie dowierzał w swoje szczęście i to, że wszystko udało się tak szybko i łatwo, bez względu na to, czy było to dziełem przypadku, czy umiejętności przekonywania. Akurat to było jego najmniejszym zmartwieniem, choć ilość tych wraz z rozmową z Madison zaczynały maleć i nieubłaganie zbliżać się do zera. Wszystko się udało, badania w Bostonie potwierdziły zgodność między rodzeństwem i teraz pozostawało Dunowi tylko oczekiwać powrotu do Columbus i obwieszczenie Tylerowi tej świetnej wiadomości.

Udało mu się, uratował mu życie, przedłużył swoje szczęście i otworzył przed nimi szereg możliwości na spędzenie kolejnych tygodni. Razem, co najbardziej cieszyło Josha, który coraz trudniej znosił rozłąkę z przyjacielem, mimo że nie był to nawet tydzień. Chociaż Madison była z nim spokrewniona, to nie umiała mu go zastąpić, nawet jeśli bardzo się starała, a tego nie można jej było nie zarzucić.

Po południu razem udali się na spacer z psem po parku, który leżał nieopodal. Josh był zachwycony Bostonem i wszystkim, co natrafił na swojej drodze - począwszy od zieleni w parkach, a kończąc na latarniach przyulicznych. Jego oczywista, niewymuszona reakcja rozbawiała Madison, z której twarzy uśmiech nie schodził ani na moment - tak jak w przypadku Duna.

- Poooozwól mi go wziąć, proszę! - jęczał jej do ucha po tym, jak któryś raz odmówiła prowadzenia psa. - Maaaaadisooooon - mruknął, opierając głowę na jej ramieniu, co było trudne ze względu na to, że dalej musiał za nią iść. 

- Boże, Josh, czemu musisz być taki nachalny - zaśmiała się i dała mu pstryczka w nos, aby jakoś pozbyć się go ze swojego ramienia.

- Mogę być jeszcze bardziej. Albo wcale, tylko błagam, daj mi go, on mnie kocha, ja go kocham, nic mi nie zrobi - kontynuował w najlepsze, szturchając ją łokciem w bok.

- No dobrze już, dobrze - przystanęła i podała mu smycz od psa, w odpowiedzi otrzymując radosny pisk mężczyzny. - Ale ja nie odpowiadam za to, co ten pies odwali - dodała i z tajemniczym uśmiechem rzuciła patykiem w stronę trawnika. 

Reakcja szczeniaka była bardzo przewidywalna, ale mimo to Josh nie zdążył niczego zrobić i już po chwili był ciągnięty przez owczarka po parku z głuchym krzykiem, zwracając na siebie uwagę przechodniów, jak i pozostałych zwierząt. 

- Hej, prrr, rumaku dziki, spokojnie, stój, prrr - krzyczał za psem, który w najlepsze gonił za patykiem nieustannie rzucanym przez Madison, która czerpała z tego niewyobrażalną zabawę. Josha natomiast nie ominęło nawet bliskie spotkanie z kałużą i w ostatniej chwili przed stawem zdążył się na tyle opanować, by zaprzeć się nogami i zahamować psa, a tym samym uniknąć kąpieli. 

- Mówiłam, że nie biorę odpowiedzialności za niego? - zapytała niewinnym tonem, kiedy udało jej się dogonić mężczyznę z psem zajętym oplątywaniem Josha smyczą.

- Zrobiłaś to specjalnie! - wyrzucił z siebie w odpowiedzi, usiłując otrzepać się z ziemi i trawy, a jednocześnie odwinąć z linki, która owinęła jego nogi. 

- Może - zaśmiała się uroczo i rękawem kurtki starła z czoła Josha maź, której pochodzenie było najprawdopodobniej najbliższe kałuży. - Co powiesz na obiad? Tak w ramach rekompensaty? - zaproponowała po chwili, ku uciesze Duna odbierając od niego psa, z którego entuzjazm w ułamku sekundy uszedł. 

- Zjadłbym pizzę. Lub kebsa - wzruszył ramionami, wycierając spodnie i wzdychając ciężko. 

- To pójdziemy na normalny obiad do restauracji - odpowiedziała, spotykając się z jękiem niezadowolenia ze strony towarzysza.

- Jak to restauracji, czy ty nie widzisz, jak ja wyglądam. Nie może być McDonald's czy coś takiego? 

- Nie, jestem wegetarianką i nie jem w takich miejscach - uśmiechnęła się i przestąpiła z nogi na nogę, oczekując na to, aż Josh w końcu doprowadzi się do porządku.

- Naprawdę sądzisz, że w tych burgerach jest mięso? - uniósł brew i wyprostował się w końcu, co dla Madison było wystarczającym znakiem do tego, aby kontynuować w najlepsze spacer, jakby cała ta sytuacja sprzed chwili nie miała miejsca.

- Ale odżywiam się zdrowo, więc nie. W tej restauracji sprzedają dobre burgery, więc nie marudź już tak - odpowiedziała, kiedy tylko Josh zrównał się z jej krokiem. 

- A może taco bell? Dużo warzyw tam i w ogóle... - jęknął, nie potrafiąc wyobrazić sobie siebie - całego brudnego od ziemi i błota - w drogiej restauracji. 

- Joosh, ucisz się już, bo i tak nie zmienię zdania.

- Każdy kocha taco bell!

- Jesteś bardziej męczący niż Tyler, kiedy był mały i mi ciągle gadał o swoim zespole - westchnęła ciężko i odgarnęła jasny kosmyk włosów z twarzy.

- Dużo osób mi to mówi. Znaczy się może nie w odniesieniu do Tylera-gówniarza, ale sens na ogół jest taki sam. Mówią też, że dużo mówię, ale naprawdę nie wiem, co przez to mają na myśli.

- Obawiam się, że wiem aż za dobrze - zachichotała, w odpowiedzi otrzymując teatralne przewrócenie oczami Josha.

- Wiesz, jesteś strasznie podobna do Tylera - mruknął po chwili, wbiwszy wcześniej swoje spojrzenie w czubki swoich zabłoconych butów. 

- Tak uważasz? Jaki on jest teraz? - przeniosła wzrok na niego.

- Z początku wydawał mi się być zamknięty i niechętny do kontaktów z innymi, ale może to przez to, w jakich okolicznościach się poznaliśmy - szybko ruszał z wyjaśnieniami, widząc pytającą minę Madison. - Wiesz, uratowałem go przed jakimiś chłopakami, którzy go bili i może po prostu był wtedy tak przestraszony. Ale kiedy się już na mnie otworzył, to zobaczyłem, że ma mnóstwo wartości. Jest skromny, lojalny jak pies, uczciwy, a przy tym taki... niewymuszony - Josh okazał swoje zęby w szerokim, jakże szczerym uśmiechu. - Co prawda dopiero odkrywam go na nowo, ale przez tak krótki czas nie zdołałem jeszcze do nikogo się tak przywiązać jak do niego. O dziwo, bo wcześniej nie zadawałem się z takimi ludźmi... no, wiesz, takimi zacofanymi i samotnymi, bo myślałem, że są nudni. Ale jednak Tyler jest o stokroć ciekawszą osobą niż niejeden mój znajomy lub ktokolwiek inny, kogo znam. Jest taki... tajemniczy. Coś w tej jego tajemniczości jest takiego przyciągającego, nie wiem...

- Kochasz go, prawda? - przerwała mu nagle, zbijając z tropu do tego stopnia, że musiał się zatrzymać. Dłonie, którymi do tej pory bawił się rękawem, teraz zaczęły się nieopanowanie trząść, a gorąca fala uderzyła w Josha tak nieoczekiwanie, że miał problem nawet ze złapaniem oddechu. - Josh, możesz być ze mną szczery. Widzę to po sposobie, w jaki o nim mówisz - powiedziała i podeszła do niego, by zrównać się z nim wzrokiem. 

- T-tak - wyjąkał cicho, nie umiejąc spojrzeć kobiecie w twarz.

- Nie wie o tym, prawda? - kontynuowała i złapała go za dłoń, chcąc go w jakiś sposób uspokoić. Ciepło i delikatność jej skóry wpływało kojąco na mężczyznę, który przez tamten ułamek sekundy był bliski omdlenia. 

- N-nie... - odpowiedział, nie znajdując w sobie na tyle siły, by choćby odpowiedzieć na uścisk.

- Nie sądzisz, że to czas najwyższy, żeby o tym się dowiedział?

- N-nie umiem m-mu o t-tym powiedzieć... - wydusił z siebie bez krzty entuzjazmu czy radości sprzed paru minut. 

- A co tu jest do umienia? Josh, chcę, aby mój brat był szczęśliwy, a najwyraźniej w twojej obecności taki jest, chociaż nie widziałam tego na własne oczy, to jestem tego pewna. Więc dlaczego nie miałbyś posunąć tego o krok dalej? To nie jest takie trudne, musisz się tylko przemóc - powiedziała miękkim głosem, podciągając kąciki ust w pocieszającym uśmiechu. - Jeśli udało ci się jakoś przetrawić jego chorobę, bez problemu powinieneś poradzić sobie i z tym wyzwaniem. Tylko trochę wiary w siebie, a obiecuję, że nie pożałujesz - wierzchem dłoni pozbyła się zagubionej, pojedynczej łzy z policzka Josha, po czym odsunęła się od niego. - Chodź, idziemy na taco - mruknęła i złapała go za rękę, by następnie razem z psem u boku pociągnąć w tylko sobie znaną stronę. 

~*~

Josh z Madison nie zdążyli nawet dojść do tak znajomego żółtowłosemu budynku restauracji, kiedy przerwał im dzwonek telefonu należącego do Duna. Mężczyzna przez tę drogę zdążył się już rozluźnić i zapomnieć o całej tej niezbyt przyjemnej sytuacji, a widok numeru ojca niezbyt go przejął, tym bardziej, że miał w planach sam do niego zadzwonić. 

Całkowicie nieświadomy tego, co się stało, bez zawahania odebrał połączenie. 

- Josh? - usłyszał po drugiej stronie telefonu. - Musimy porozmawiać. 

- Tak, wiem, tato. Ale jestem teraz w Bostonie i nie uwierzysz. Przyjechałem tu do siostry Tylera - w spojrzeniu posłanym do Madison dało się dostrzec iskierki radości. Josh był pewien, że jego tata będzie równie szczęśliwy z tego powodu, co on, bo obaj długo walczyli o jak najszybszy powrót Tylera do zdrowia. - I nie zgadniesz! Zgodziła się, by zostać dawcą i dzisiaj robiła badania i wyszła zgodność! Mamy to, tato, udało się! - zdawał relację godną pięciolatka, a to wszystko zawdzięczał ogromowi emocji, które go na ten moment atakowały z wszystkich stron.

- Josh, uspokój się. Musisz wrócić do Columbus. Szybko. Chodzi o Tylera. Jest w szpitalu. 

  ~*~*~*~*~*~*~*~  

BEZ RĘKOCZYNÓW PROSZĘ!

Po prostu było za szczęśliwie tutaj, przepraszam, musiałam to zepsuć : //

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro