Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

#29 - miał wyzdrowieć

Josh od zawsze marzył o tym, aby pojechać do jakiegoś wielkiego miasto pokroju Nowego Jorku, choć nigdy nie chciałby tam mieszkać. Czasami nawet skromne Columbus go przewyższało i najchętniej przeprowadziłby się do jakiegoś mniejszego miasteczka, ale jednak w Ohio było coś, co go tutaj trzymało i utrudniało nawet ten krótki wyjazd do Bostonu. Nie lubił opuszczać swojej małej ojczyzny, którą kochał z całego serca, ale ciekawość przed odwiedzeniem tak znanego miejsca zwyciężyła i skończyło się na tym, że siedział z przyklejonym nosem do okienka w samolocie, podziwiając z góry chmury i piękne widoki, które powstawały wraz z zachodem słońca. Mimo że nie był to jego pierwszy lot samolotem, zachowywał się jak sześcioletnie dziecko zachwycone tym, że mogło spełnić swoje marzenie i latać. Po części tak było, bo dla Josha zawsze było coś pięknego w możliwości wzniesienia się ponad ląd i lekkości towarzyszącej temu uczuciu, lecz niestety nie miał często okazji do robienia tego, bo zwyczajnie nie było go stać na takie podróże i musiał ograniczać się do podróżowania samochodem. Dzięki temu jednak doceniał każdy taki wyjazd podwójnie i czerpał z niego jak najwięcej. 

Z drugiej strony jego radość potęgowała świadomość celu całej jego wyprawy. Znalazł to, czego szukał od paru miesięcy, czy raczej to Debby mu w tym pomogła - ale czy to takie ważne? Liczyło się to, że nie dość, że mógł zrobić jedną ze swoich ulubionych czynności, jaką był lot samolotem, to najprawdopodobniej dzięki temu uratuje życie jednej z najbliższych dla siebie osób. A na dodatek miał parę dni na zwiedzenie miasta, co było kolejnym powodem, dla którego na jego twarzy widniał szczery, szeroki banan. Nie był to Nowy Jork ze Statuą Wolności, ale i tak jego lista atrakcji nie miała końca, a jedynym problemem było to, że miał je przeżyć samotnie. No ale darowanemu koniowi nie patrzy się w zęby, więc ani przez chwilę nie przyszło mu do głowy, żeby marudzić, bo przynajmniej mógł zrobić sobie małe wakacje i uciec od nudnej codzienności. 

Najważniejsza jednak była sprawa Tylera i jego leczenia, co miało mieć miejsce na drugi dzień, aby do tego czasu zdążył odpocząć po podróży. Zajęcie pokoju w hotelu nie zajęło mu dużo czasu, więc jeszcze późnym wieczorem czy też wczesną nocą udał się na krótki spacer po okolicy, aby przypadkiem się nie zgubić. Dopiero teraz zaczął stresować się przed jutrem, bo wszystko, a przede wszystkim dobro Tylera, leżało w jego rękach. Każdy zły ruch i posunięcie Josha miał się odbić właśnie na brunecie, który od wylotu żółtowłosego nie napisał do niego żadnej wiadomości, więc pewnie jeszcze spał. Dun postanowił podzielić jego los i dość szybko wrócił do swojego pokoju, aby psychicznie przygotować się na nieuniknione i odespać ostatnie zarwane noce.

~*~

Znalezienie restauracji, w której był umówiony, nie było dla niego łatwe, ale z pomocą miłych przechodniów jakoś trafił pod odpowiedni adres. Jeszcze przed wejściem do środka zaczął rozważać wszystkie opcje ucieczki, ale nie. Nie mógł. Musiał to zrobić. Dla Tylera. Dla siebie.

Dzwoneczek zaczepiony nad drzwiami oznajmił o jego wejściu do lokalu, co zwróciło uwagę najbliżej siedzących gości, którzy jednak szybko się tym znudzili. Nieprzejęty tym Josh zaczął szukać umówionego znaku rozpoznawczego, jakim miał być fioletowy storczyk. Jeszcze przed wyjściem z hotelu musiał sprawdzać w internecie, jak wygląda storczyk, bo akurat kwiaty były jego słabą stroną i czasami nawet z odróżnieniem róży miał problem. 

Ale kiedy tylko ujrzał charakterystyczny fioletowy kwiat wczepiony w długie, blond włosy, jego serce dosłownie zamarło na moment. Poczuł, jak jego tętno wzrasta wraz z każdym kolejnym krokiem w tamtą stronę, ale kiedy tylko kobieta go ujrzała, nie było już odwrotu i po prostu musiał zacisnąć zęby i to zrobić.

- Prz-przepraszam... Madison? Madison Joseph? - zapytał, opierając drżące dłonie na oparciu krzesła, przy którym stanął. Zawroty głowy utrudniały mu zebranie myśli, a on coraz bardziej był bliski omdlenia, a przynajmniej tak mu się wydawało.

- Ty musisz być Josh - odpowiedziała miękkim głosem, przez który także nogi Duna zmiękły z wrażenia. 

To była ona. Naprawdę ona. Jedyny sposób na wyleczenie Tylera, który teraz siedział tuż przed nim. Nie leciał tych kilkuset kilometrów na darmo, nie zgubił się w Bostonie bez powodu. 

- Ja... ja naprawdę nie wiem od czego zacząć - westchnął ciężko i podrapał się po karku nerwowo.

- Może najpierw usiądź. Zamówiłam dla ciebie kawę, mam nadzieję, że lubisz moccę? - zaczęła swobodnie, uderzając zadbanymi, pomalowanymi paznokciami w blat stolika, przy którym siedziała. Josh potaknął i odsunął krzesło, przy którym stał, aby następnie na nim usiąść. 

- Dziękuję - mruknął, kiedy kelnerka przyniosła mu szklankę z napojem, którym zaczął w pierwszej kolejności ogrzewać swoje dłonie. 

- Więc może wtajemniczysz mnie w to wszystko? Dlaczego chciałeś się spotkać i jak mnie znalazłeś? - podniosła wzrok swoich intensywnie brązowych oczu na Josha, któremu od razu przypomniało się spojrzenie Tylera. Zresztą czego innego miałby oczekiwać po jego rodzonej siostrze? Podobieństwo było widoczne już na pierwszy rzut oka.

- W sumie... to dosyć długa historia - podrapał się po głowie, niszcząc przy tym swoją fryzurę, która i tak była sponiewierana przez wiatr i kaptur, który miał do tej poru ubrany. - Jestem przyjacielem twojego brata, ale to chyba wiesz - spotkał się z potwierdzeniem pod postacią kiwnięcia głową. - Tyler powiedział mi, że zerwał się wam kontakt, więc pewnie nie wiesz, w jakim jest stanie... - zagryzł wargę, nie umiejąc ułożyć tego wszystkiego w ten sposób, aby przekazać bolesną informację w jak najdelikatniejszy sposób. Oczywistym było to, że nie wiedziała o jego chorobie, ale może była tak znieczulona, że to by jej w ogóle nie obchodziło? Obawy Josha wraz z każdą kolejną sekundą narastały, bo dlaczego miałaby zgodzić się na jego plan, jeśli nie widziała się ze swoim bratem od kilku lat, a ten dotyczył tylko dobra najmłodszego?

- Co się stało? - zmarszczyła czoło, pijąc przez słomkę jakiś napój, którego Josh nie potrafił zidentyfikować. 

Na sam ten widok czuł, jak wszystko w gardle mu podchodzi, bo zwyczajnie bał się powiedzieć o tym i dopiero teraz zaczął doceniać swoich rodziców za to, że w pracy potrafili mówić o takich rzeczach tak otwarcie i bez większych problemów. 

- On jest... chory... ma... białaczkę... - powiedział cicho, wzrok od razu wbijając w swoje dłonie. Usłyszał, jak Madison głośno nabiera powietrza, co odebrało mu jeszcze więcej odwagi i zwiększyło potrzebę zakopania się pod ziemię.

- O mój boże... - zdołała wydobyć z siebie, zasłaniając dłonią swoją twarz. - N-naprawdę? - wydukała, a Josh nie musiał na nią spoglądać, by wiedzieć, że do jej oczu napłynęły łzy. Było to słychać choćby po tonie jej głosu, który gwałtownie uległ zmianie.

- Niestety... Najpierw myślał, że to anemia, ale kiedy zemdlał i zabrałem go do szpitala, w wynikach wyszło, że ma raka... - praktycznie wyszeptał, czując się jak dziecko przyznające się do tego, że zrobiło coś złego. Może i tak było? Czuł się odpowiedzialny za to, że powinien poinformować rodzinę Josepha o tym, choć naturalnie nie leżało to w jego obowiązkach.  

- J-jak się teraz czuje? - zapytała, wyciągając ze swojej torebki opakowanie chusteczek, by wydmuchać nos i otrzeć łzy. Josh, chcąc okazać jej swoje wsparcie, niepewnie położył swoją dłoń na jej ramieniu.

- Myślę, że lepiej niż na początku. Ale nie chce się leczyć. Próbowałem go przekonać razem z moim ojcem, który jest onkologiem, ale on dalej nie chce i już naprawdę nie wiem, co mam robić. Skończyły mi się wszystkie pomysły, ale wtedy przypomniałem sobie o tym, że on przecież gdzieś tam ma rodzeństwo. Poprosiłem swoją znajomą, aby pomogła mi je odnaleźć i tak oto natrafiła na ciebie... - wytłumaczył nieco zbyt szybko przez wzgląd na swój stres, który aktualnie sięgał zenitu.

- Nigdy nie byłam z Tylerem wyjątkowo blisko. Zawsze trzymał się z naszym najstarszym bratem, Zackiem. Byli nierozłączni, kiedyś tam, jeszcze w gimnazjum, mieli nawet swój zespół. Na początku liceum nagrywali jakieś kawałki w piwnicy, pamiętam, bo nie mogłam spać przez tę usraną perkusję... - Dun nie rozumiał tego przemówienia, ale nie przerywał jej, widząc, że to ją uspokaja. Był świadomy tego, że musiało to być dla niej drastyczne, więc jako priorytet ustawił sobie naprawienie sytuacji. 

- Wow, nagrywali coś? - zaczął, chcąc na razie nieco odbiec od tematu jego choroby, by Madison mogła sobie najpierw wszystko przemyśleć. 

- Tak, ale w końcu wkurzyłam się na nich do tego stopnia, że wyrzuciłam płytę z jedynym nagraniem i przez to przestali tworzyć. Z perspektywy czasu widzę, że Tyler naprawdę miał talent do muzyki, próbował swoich sił chyba na każdym instrumencie i gatunku muzycznym - na jej twarzy pojawił się smutny uśmiech, do którego po chwili dołączyło parę kolejnych łez, szybko otartych przez chusteczkę. - Boże, tak bardzo tego żałuję. Po śmierci rodziców nie mogłam wytrzymać dłużej w Columbus, bo wszystko mi o nich przypominało. Zawsze wspierali chłopaków w tym, co robili, a tylko mi jedynej nie pasował cały ten hałas... Uciekłam jak jakiś pieprzony tchórz i zostawiłam go samego na pastwę losu, chociaż był jeszcze taki młody... A teraz... teraz... mam go stracić... - blondynka całkowicie zaniosła się płaczem, co wywołało u Josha natychmiastową reakcję. Podszedł do niej i pozwolił na to, aby wtuliła się w jego ramiona i wypłakała.

Dziwne było poczucie, że w przeciągu ostatnich paru miesięcy był już tyle razy w podobnej sytuacji, kiedy to ktoś rozpadał się na milion kawałków w jego ramionach.

- Madison, to nic takiego, że wyjechałaś. Na twoim miejscu pewnie zrobiłbym to samo... ale nie zadręczaj się tak tym, przecież możesz jeszcze odnowić z nim kontakt... - czuł, że powoli zmierza  w kierunku właściwego tematu, chociaż było mu głupio tak z mostu zapytać ją o tak poważną sprawę. Czuł, że stąpa po wyjątkowo cienkim lodzie i musi uważać.

- Dlaczego on nie chce się leczyć? - zapytała, nie podnosząc swojej twarzy, którą miała wtuloną w szyję żółtowłosego.

- Uważa, że to nie ma sensu, bo i tak umrze, a woli spędzić swoje ostatnie chwile, nie będąc uwięzionym w szpitalu - wspomnienie o śmierci wstrząsnęło Madison do tego stopnia, że Josh od razu zaczął tego żałować. Zaczął gładzić ją po plecach, mrucząc nad jej uchem ciche "ćśś", co z czasem zaczynało odnosić marne, bo marne, ale zawsze jakieś skutki.

- Czy mogłabym jakoś pomóc? - po paru minutach odsunęła się od Josha, kiedy była już pewna, że znowu się nie rozpłacze. Mężczyzna wrócił na swoje krzesło i napił się swojej kawy, która przyjemnie ogrzała jego przełyk, rozchodząc się gorącem na resztę zziębniętego ciała.

- Tata powiedział, że przeszczep szpiku mógłby wszystko załatwić... - powiedział Dun niepewnie, bojąc się odpowiedzi Madison. Choć po tej pierwszej reakcji były marne szanse na to, że pozostanie obojętna. Gorzej, jeśli miałoby się okazać, że nie może zostać dawcą, a to też było prawdopodobne. Wystarczył zwykły, mały tatuaż, aby zniszczyć plany mężczyzny. 

- Naprawdę przyjechałeś tutaj aż z Columbus, aby prosić mnie o coś takiego? - dwudziestojednolatek kiwnął głową, na co kobieta wzruszyła się jeszcze bardziej. - To piękne z twojej strony... Nie wiem, czy moja najbliższa przyjaciółka zrobiłaby coś podobnego dla mnie. Tak, oczywiście, że to zrobię, ale jesteś pewien, że będzie zgodność? - do żółtowłosego jeszcze nie doszedł sens jej odpowiedzi, więc póki co wstrzymywał swoje emocje.

- Na pewno większe niż przy jakiejś obcej osobie - wzruszył ramionami, dopiero  teraz zdając sobie sprawę z tego wszystkiego. - Czekaj. Ty... się zgodziłaś? - podniósł na nią zaskoczone spojrzenie.

- A czemu miałabym tego nie zrobić? Po pierwsze to mój brat, którego kiedyś zostawiłam, a po drugie przebyłeś tyle drogi, by mnie o to prosić. Byłabym skończoną suką, gdybym się na to nie zgodziła - twarz Josha zaczęła przybierać różne emocje, począwszy od niedowierzania, by skończyć na absolutnym szczęściu.

- Nawet nie wiem, jak ci dziękować... - wydukał, dalej nie mogąc pojąć tego, że mu się udało. 

Że Tyler miał wyzdrowieć. 

- Nie masz mi za co dziękować. To ja dziękuję ci za tą całą fatygę, za to, że przyjechałeś i mi o tym wszystkim powiedziałeś. Gdyby nie ty, nie wiedziałabym nawet o jego śmierci i... jejku, tak długo go nie widziałam i nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak za nim tęsknię... - westchnęła, a na jej twarzy znowu pojawił się promienny uśmiech.

- Teoretycznie to on jeszcze o tym nie wie. Nie chciałem mu robić nadziei, gdybyś... no...

- Nie zgodziła się? - dokończyła za niego pogodnym głosem. Josh sam nie umiał uwierzyć w to, jak jej nastroje się zmieniały w tak krótkim czasie. Nawet Debby nie miała takich huśtawek jak Madison, a to kiedyś mu się wydawało niemożliwe. 

- Tak. Myślę, że na przeszczep się zgodzi. Mam zabukowany jeden bilet powrotny na sobotę, ale raczej nie powinien być problem, żeby zdobyć drugi.

- Czemu z góry zakładałeś, że się nie zgodzę? - spytała, unosząc swoją brew ku górze.

- Nie wiem. Myślałem, że skoro zerwaliście kontakt, to nie będziesz chciała mu pomóc. A jako że był to mój ostatni pomysł na to, aby jakoś mu pomóc, to postanowiłem spróbować i tego. Na całe szczęście - wyjaśnił, gestykulując przy tym energicznie.

- Rozumiem. W takim razie wylot za cztery dni? - Josh kiwnął głową. - Skoro mamy trochę czasu, to może dasz się namówić na to, aby wykorzystać go w nieco aktywniejszy sposób niż siedzenie w hotelu? Mogę cię oprowadzić po Bostonie, bo w końcu mieszkam tu już parę lat - zaproponowała, od razu wybuchając śmiechem, kiedy ujrzała iskierki podekscytowania w oczach mężczyzny. - Jeśli nie masz nic przeciwko, możesz także nocować u mnie. Wiem, że hotele w Bostonie są dość drogie, a mój chłopak wyjechał do swojej rodziny i będziesz mógł mi więcej opowiedzieć o Tylerze... - zmarszczyła czoło, nie rozumiejąc zawstydzenia i rumieńców, które wstąpiły na twarz żółtowłosego. 

- Nie chciałbym się narzucać - odpowiedział zmieszany, bo rzadko kiedy spotykał się z taką uprzejmością. Z reguły to on był tym miłym do bólu i wielu ludziom to nie odpowiadało, ale on sam doszedł do wniosku, że było to naprawdę przyjemne uczucie.

- Nie narzucasz, to dopiero ja zacznę się narzucać - zaśmiała się i przywołała kelnerkę z rachunkiem, nalegając, aby to ona pokryła całe koszty, z czym Josh nawet nie zdążył dyskutować. 

  ~*~*~*~*~*~*~*~ 

 2000 słów, ale bardzo ważny rozdział i to jaki szczęśliwy! A nie mówiłam, że jeszcze będzie dobrze? Trochę wiarę we mnie, przebrnięcie przez to było naprawdę sporym wyzwaniem, ale podołałam i mimo że powinnam się uczyć, to pisałam ten usrany rozdział. 

Niestety, ale już w ten czwartek wyjeżdżam i wracam dopiero we wtorek, a tydzień potem w piątek znowu wyjeżdżam i nie wiem, czy do tego czasu zdążę to zakończyć, czy nie, ale obawiam się, że zostało tylko kilka rozdziałów, zależy, czy będzie mi się chciało pisać.

A no i musiałam nieco namieszać i tym razem to Madison jest starsza od Tylera, ale ciii, to nieistotne, na to możemy przymknąć oko. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro