Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

#28 - nigdy cię nie zostawię, obiecuję

Już po pierwszym tygodniu oczekiwania na telefon od Debby Josh stracił wiarę w to, że cała ta inwestycja miałaby się udać. Czy naprawdę był tak głupi, aby powierzyć jej tak ważną sprawę, która była praktycznie niemożliwa do wykonania? Zaledwie parę dni po rozmowie z nią sam zaczął wyrzucać sobie to, że naprawdę uwierzył w to, że mogłoby to być realne, nawet z takim wspomożeniem, jakim były odpowiednie kontakty jego byłej dziewczyny. Jednak był cholernie zdesperowany i przez to, że brakowało mu już wyjść, łapał się każdej innej opcji niczym tonący brzytwy, mimo że z góry było to spisane na straty. 

Dlatego też nieomalże nie popłakał się ze szczęścia, kiedy dwa tygodnie potem dostał połączenie przychodzące od kontaktu, który od niedawna znowu pojawił się na liście szybkiego wybierania. Przez ten czas zdążył już całkowicie stracić nadzieję i przez to z początku nie dowierzał w to, że jej się to udało. Że naprawdę udało jej się zrealizować ten cud, bo inaczej tego nie dało się nazwać.

Problem był jeden, a mianowicie to, że musiał wyjechać, aby kontynuować swój plan, o którym nie wiedział nikt oprócz Debby. Nic nie było jeszcze pewne, choć ta i tak zrobiła większość za niego i dzięki temu uratowała mu tyłek. Chociaż nie, nie jemu, tylko Tylerowi. Dun dalej jej nie ufał i to nie miało szybko ulec zmianie, ale nie umiał ubrać w słowa tego, jak bardzo był jej wdzięczny. Za to, że w ogóle zechciała im pomóc, że udało jej się to zrobić i za to, że obiecała zachować to między nimi, dopóki on nie znajdzie się w nieco pewniejszej sytuacji, a to miał zagwarantować jedynie jego wyjazd.

Bał się tego. Nie chciał zostawiać Tylera samego, bo nie wiedział, co w tym czasie miałoby się stać, a nie mógł go zabrać ze sobą, bo tak daleka podróż byłaby dla niego wyniszczająca. Unikał opuszczenia go choćby na jeden dzień, a tu miał być przez prawie cały tydzień oddalony o setki kilometrów. Nie miał też żadnego sensownego powodu, jaki mógłby mu przedstawić w ramach usprawiedliwienia tak długiej nieobecności, a wyjawienie prawdy było wykluczone. Z drugiej strony nie mógł tego przedłużać bardziej, bo liczyły się każde minuty. Z tego powodu już godzinę później, po załatwieniu wszystkich najważniejszych spraw związanych z wylotem, siedział w swoim samochodzie w drodze do mieszkania Josepha. Miał pewność, że go tam zastanie, bo brunet odszedł z pracy niedługo po wynikach jego badań, a samodzielnie nie chciał nigdzie wychodzić.

Uprzednio symbolicznie zapukawszy w drzwi z nazwiskiem Joseph, wszedł do środka zanim jeszcze tamten zdążył mu je otworzyć. Tym razem Josha nie zdziwił widok chłopaka z ręcznikiem przytkniętym do nosa, dzięki czemu już tak nie panikował. Krwotoki były coraz częstsze, a ich opanowanie coraz łatwiejsze dla niego.

- W zasadzie to przyjechałem, bo muszę ci o czymś powiedzieć - zaczął żółtowłosy, płucząc zakrwawiony ręcznik pod strumieniem bieżącej wody w łazience tuż po tym, jak zatrzymał krwawienie. Zagryzł wargę, niezbyt wiedząc, co teraz miałby powiedzieć. Jego największą obawą była reakcja Tylera, który był skłonny do wyolbrzymiania wszystkiego, a Dun nie chciał, aby chłopak pomyślał, że to miała być ucieczka od jego choroby. Lub przynajmniej nie w tym negatywnym sensie. 

- Muszę wyjechać na parę dni - wymamrotał cicho, spoglądając niepewnie na młodszego, który siedział na klapie od toalety. Zmartwienie na jego twarzy mówiło samo przez siebie, przez co Josh poczuł ukłucie w swoim sercu. - Nie mam na to wpływu, przepraszam, sam tego nie chcę - nigdy nie był dobry w kłamaniu, przez co pozostawało mu modlić się o to, by Tyler połknął haczyk. 

- Jasne, rozumiem. Nie musisz się tłumaczyć - odparł ciemnowłosy bez przekonania, swój nieobecny wzrok wbijając w swoje dłonie, na które miał naciągnięte rękawy bluzy. - Nie musisz nawet spędzać ze mną czasu - słysząc to, Josh od razu odłożył mokry ręcznik i zbliżył się do drugiego, wytarłszy wcześniej mokre dłonie o swoje spodnie.

- Ty, omawialiśmy to już - ujął jego dłonie w swoje własne, starając się ogrzać jego lodowatą skórę, chociaż miał wrażenie, że cały chłód Tylera zaczął przechodzić na niego. - Nigdy cię nie zostawię. Ten wyjazd jest bardzo ważny, ale wrócę jeszcze pod koniec tego tygodnia i wtedy już nigdy cię nie zostawię, obiecuję - ciągnął dalej, uśmiechając się niepewnie do chłopaka, który jednak nie odwzajemnił gestu. Josh westchnął ciężko i kucnął, aby zrównać się twarzą z nim. - Co się stało?

- Nic - Joseph umyślnie omijał skrzyżowania spojrzeń z Dunem, który zmarszczył czoło w reakcji na to. 

- Nie jestem ślepy. Ani głupi. A przynajmniej nie aż tak, aby się nie domyślać, że coś jest na rzeczy - naciskał dalej, choć z drugiej strony bał się odpowiedzi chłopaka.

- To naprawdę nic takiego - mimo przeczącej odpowiedzi, brunet zaczynał się powoli łamać, co było odpowiednim znakiem dla żółtowłosego.

- Tyler, możesz mi powiedzieć o wszystkim - wyszeptał i pogłaskał go kciukiem po policzku, po którym spłynęła jedna, pojedyncza łza. 

- Boję się, Josh - odpowiedział wręcz bezgłośnie Tyler, spełniając tym samym obawy Josha, któremu w pierwszym odruchu znowu zabrakło słów, aby cokolwiek z tym fantem zrobić. - Boję się tego wszystkiego. Że cię stracę, zranię. Że o mnie zapomnisz albo znienawidzisz za zniszczenie twojego życia... - kolejne łzy poszły w ślady swojej poprzedniczki, łamiąc Joshowe serduszko na milion malutkich kawałeczków.

- Nigdy o t-tobie nie zapomnę. Jesteś dla mnie n-najważniejszą osobą - pierwszy raz zdarzyło mu się jąkać, co było dla niego całkowicie nową sytuacją - ale jakże niewygodną. Spojrzenie Tylera skierowane prosto w jego stronę odbierało mu jeszcze więcej odwagi i potęgowało uczucie uwięzienia w pułapce.  - J-jesteś jedyny w s-swoim rodzaju, n-nawet gdybym chciał, nie mógłbym o t-tobie zapomnieć... - żółtowłosy z całych sił starał się powstrzymać drżenie swojego głosu, ale z marnym skutkiem. Szybko i niezbyt dyskretnie otarł oczy, które już teraz robiły mu się wilgotne. 

- Tyler... ja... ja... myślę, że... że cię... - jąkanie się z każdą kolejną chwilą postępowało coraz bardziej, a Joshowi ostatecznie zabrakło odwagi do dokończenia swojej wypowiedzi. Chciał to powiedzieć, ale nie potrafił się przełamać. Tak, jakby jakieś niewidzialne ręce zaciskały się za każdym razem na jego szyi, gdy tylko chciał spróbować wypowiedzieć te dwa, na pozór proste słowa. 

- Nigdy nie spotkałem tak wspaniałej osoby jak ty - wyjaśnił po paru długich sekundach walki sam z sobą. Nie wierzył w to, że nie wykorzystał tak idealnej okazji do tego, do czego przymierzał się już od dłuższego czasu. 

- Dziękuję, za to, że przy mnie byłeś - Tyler zszedł na podłogę i wtulił się w ramiona Josha, od razu wybuchając płaczem.

- Zawsze będę, Ty - wymamrotał w jego przetłuszczone i przerzedzone włosy, całując go krótko w czubek głowy. 

~*~

Przemęczony wszystkimi emocjami Tyler bardzo szybko zasnął na podłodze w łazience, będąc ciągle w objęciach Duna, który przez cały ten czas delikatnie głaskał go po plecach. I chociaż była to dla niego piekielnie niewygodna pozycja, wytrzymał w ten sposób jeszcze parę kolejnych minut, aby upewnić się, że przy wstawaniu nie obudzi przypadkiem młodszego. 

Po upłynięciu takich piętnastu minut wziął go delikatnie na ręce, nie mając problemu z podniesieniem jego wychudzonego ciała, które ułożył w jego łóżku i przykrył dokładnie kołdrą. Chciał jeszcze zostawić mu wiadomość przed wyjściem, a w trakcie szukania jakiejś kartki papieru, natrafił na dziennik, który dopiero po chwili skojarzył z tamtym porankiem. 

Przez moment rozważał opcję zabrania go i przejrzenia, ale szybko odrzucił od siebie tę myśl. W końcu to była prywatna rzecz Tylera, która mogła zawierać jego osobiste przemyślenia i naruszenie tej bariery byłoby dużą przesadą - to jednak nie zmieniało tego, że pokusa była dla niego ogromna. 

Ograniczył się jednak do przekazania swojej myśli na opakowaniu po pizzy, starając się jak najwyraźniej napisać swój numer telefonu, choć miał pewność, że Tyler miał już go zapisanego w kontaktach, bo w końcu sam to zrobił, kiedy byli w szpitali. Czas go gonił i nie mógł się rozpisywać, więc dopisał tylko "zadzwoń, kiedy tylko będziesz tego potrzebował :)" pod ciągiem cyferek, zostawiając karton w widocznym miejscu, nawet jeśli wyrzucenie mu nie groziło.

Ostatni raz skontrolowawszy stan chłopaka, pospiesznie opuścił jego osiedle, aby jak najszybciej znaleźć się na lotnisku, a parę godzin później - w samolocie do Bostonu. 

  ~*~*~*~*~*~*~*~  

#313 w fanfiction, a ja dalej nie wierzę w to, jakim cudem to się tak wybiło. Dziękuję wszystkim za to, że dotarli do tej części, chociaż takie oficjalne podziękowania będą na sam koniec - czyli już niedługo. Póki co chcę podziękować wszystkim, którzy zostawiają po sobie głosy i komentarze, a już w zupełności to drugie, bo to potrafi dać niesamowitego kopa w dupę i zmotywować do pisania - a mówię to ja, męcząca się od 3 dni z migreną (i-i-i i've got a migraine) i nie potrafiąca wyjść z łóżka, ale dzielnie pisząca rozdział, bo jakimś cudem ten fanfik się wam spodobał. 

A gdyby ktoś miał pytać o Hero of War - obawiam się, że kolejny rozdział pojawi się dopiero po zakończeniu tego fanfika, za co z góry bardzo przepraszam. Jednak ten ff jest popularniejszy i przez to jest dla mnie priorytetowy, więc myślę, że to zrozumiecie. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro