Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

#27 - daj mi drugą szansę

Josh ciągle nie dowierzał w to, że w przeciągu kilku dni ich sytuacja mogła ulec tak diametralnej zmianie. Nigdy by nie pomyślał, że mógłby wpłynąć na kogoś do tego stopnia, by ta osoba mogła chociaż na moment zapomnieć o swojej śmiertelnej chorobie, z czego żółtowłosy był cholernie dumny. On także starał się iść w ślady Tylera i nie martwić się już tak o jego stan, bo zauważył, że to tylko bardziej go zniechęca do wszystkiego, a tego Dun nie chciał. Wziął sobie za cel, aby zrobić wszystko, aby pomóc przyjacielowi w jakiś sposób przetrwać ten trudny okres czasu w jego życiu. Tamten dalej nie zgadzał się na leczenie, ale to dla Josha nie stanowiło żadnego problemu, kiedy w rodzinie miał samych lekarzy i mógł uzgodnić praktycznie wszystkie najpotrzebniejsze sprawy za plecami chorego. Naturalnie szukanie dawcy było bliskie niemożliwemu, bo Joseph nie utrzymywał kontaktu ze swoją rodziną, która równie dobrze mogła nie żyć, ale to nie zniechęcało żółtowłosego, który nawet teraz potrafił znaleźć pozytywne strony tego wszystkiego. Bo przynajmniej miał pretekst do tego, by cały swój wolny czas poświęcać Tylerowi, a dzięki temu zbliżyli się jeszcze bardziej. 

Można było powiedzieć, że wszystko zaczęło się układać. Brunet nie siedział już całymi dniami w swoim łóżku i chętniej dawał się wykorzystywać Joshowi, który usiłował wybić mu z głowy negatywne myśli. Oczywiście z początku nie było to proste, ale z czasem nauczył się tego, co powinien robić, aby odwrócić jego uwagę od swojego zdrowia. Zaczynał małymi kroczkami, przynosząc do jego mieszkania tony jedzenia i filmy, potem zachęcając do wspólnych wyjść - czy to na spacery, czy choćby do spożywczaka po zakupy. Często także zabierał go do siebie do pracy, bo nie mógł pozwolić Tylerowi na to, aby został sam na sam z własnymi myślami. Wystarczało już to, że po każdej takiej dłuższej rozłące zauważał coraz to nowsze rany na jego ciele. Nie zwracał mu na to uwagi, ale wiedział, że te wszystkie wymówki nie nadawałyby się nawet do bajek dla dzieci. Nie musiał pytać, aby znać prawdę na ten temat, bo nie był ślepy ani głupi. Może i jego doświadczenie z podobnymi sprawami było równe zeru i nie można było powiedzieć, że rozumiał postępowanie przyjaciela, ale mimo wszystko spodziewał się tego, że rozpoczęcie tematu byłoby opłakane w skutkach i dlatego ograniczał się tylko do ukradkowych spojrzeń na ręce chłopaka, aby skontrolować ilość świeższych blizn.

Jednak takie zajmowanie się Josephem praktycznie dwadzieścia cztery godziny na dobę niosło za sobą inne skutki bezpośrednio dotykające Josha, który zaczynał coraz bardziej odczuwać jego chorobę na własnej skórze, a przede wszystkim psychice. Przez cały ten czas zdążył przywiązać się do Tylera jak do nikogo innego i nie umiał pogodzić się ze stratą, która miała nastąpić, jeśli tamten nie miałby zacząć współpracować i zgodzić się na leczenie. Na to się nie zapowiadało, a Dun dosłownie wyrywał sobie włosy garściami, aby coś wymyślić, podczas kiedy nawet jego ojciec nie umiał nic poradzić. Nieprzespane noce, które spędzał na przemyśleniach, stały się niemalże jego codziennością. 

Aż do tego jednego, jedynego dnia, kiedy to ciszę w jego kawalerce przerwał dzwonek od drzwi. Odruchowo, ale jakże niechętnie ruszył w tamtą stronę, aby w progu ujrzeć osobę, której nigdy by się tu już nie spodziewał.

Słaby uśmiech i dołeczki w policzkach od razu skojarzyły mu się z tą jedną, jedyną osobą, z którą nie widział się od paru dobrych miesięcy. I pewnie to miałoby się jeszcze bardziej przedłużyć, gdyby nie to, że Debby stała teraz przed nim w całej okazałości, ale nie tak dumna jak niegdyś.

- Josh, porozmawiajmy... - nie dokończyła, bo Josh już miał zamknąć drzwi przed jej nosem. Kobieta w porę wsadziła nogę między szparę i tym samym mu to uniemożliwiła, w reakcji otrzymując jego zniesmaczone spojrzenie. - Proszę, daj mi to wszystko wyjaśnić...

- Nie ma o czym mówić - odparł oschle, opierając się o drzwi w ten sposób, aby upewnić się, że blondynka nie wejdzie do środka. Nie mógł wytrzymać jej obecności, nie po tym, co zrobiła Tylerowi, a zarazem także jemu samemu. Bo w końcu oszukała go w tak ohydny, podły sposób, że najchętniej wyrzuciłby ją teraz na zbity pysk. 

- Naprawdę tego żałuję. Nie wiem, co mi wtedy strzeliło do głowy... byłam zazdrosna... - wydukała, a w jej oczach pierwszy raz było naprawdę widać prawdziwą skruchę. Lub bardzo dobrze to udawała. - Nie umiałam przyjąć do siebie tego, że nie mam już cię na wyłączność... - pojedyncza łza spłynęła po jej policzku, przez co Josh parsknął śmiechem, nie łapiąc jej tandetnej gry aktorskiej. - Czy możesz mnie chociaż wpuścić do środka? Chcę tylko porozmawiać, proszę - kolejne przewrócenie oczami ze strony żółtowłosego, który mimo wszystko uchylił drzwi i wpuścił ją do środka. Debby odruchowo ruszyła w stronę pokoju, gdzie usiadła na krańcu kanapy, wyprostowana i spięta jak struna. Jeszcze pół roku czuła się tutaj jak w własnym domu, a tymczasem teraz była intruzem i miała ochotę zapaść się między poduszki.

- Więc? Co cię tu przywiało? Bo raczej nie wyrzuty sumienia - warknął i stanął naprzeciwko niej, opierając się biodrem o ścianę. Odpowiedziała mu cisza, w trakcie której kobieta wzruszyła ramionami.

- Nie wiem. Chciałam cię przeprosić...

- To nie mnie powinnaś przepraszać - wtrącił się jej w słowo, mierząc ją nieprzychylnym spojrzeniem. Dalej nie wierzył w ani jedno jej słowo, choć zdawała się być bardzo przekonująca - nawet jak na ją samą, kiedy przez całą ich znajomość karmiła go samymi kłamstwami, a on dawał się na to nabierać. 

- Tak, wiem... ale czy mógłbyś zorganizować mi jakieś spotkanie z Tylerem, abym mogła to zrobić? Nie sądzę, żeby chciał się ze mną zobaczyć, gdybym sama go o to poprosiła, a naprawdę mi na tym zależy - wymamrotała, bawiąc się nerwowo rękawem swojej kurtki i dalej nie znajdując w sobie tyle odwagi, by na niego spojrzeć. Josh zdawał się nie zwracać uwagi na jej postawę i dalej był zdystansowany, bo nie mógł znowu pozwolić sobie na to, by owinęła go wokół własnego palca. 

- Nie, nie mógłbym. Nie pozwolę ci na to, abyś kiedykolwiek go jeszcze nękała - odparł pewnym siebie tonem.

- Josh, mówiłam ci. Naprawdę nie wiem, dlaczego to zrobiłam. Nie wyobrażasz sobie, jak bardzo tego żałuję i jak bardzo mi za to jest głupio. Działałam pod wpływem emocji, powinnam to najpierw przemyśleć... 

- Powinnaś. Ale już za późno. I myślę, że powinnaś już sobie pójść - gestem wskazał w stronę drzwi, czując, że długo już nie wytrzyma tego marnego wciskania kitu. 

- Czy możesz mu chociaż przekazać moje przeprosiny? - poprosiła, wstając z kanapy i posyłając mu błagalne spojrzenie.

- Nie sądzę. Ma teraz wystarczająco dużo problemów na swojej głowie - nie zdążył w porę ugryźć się w język, czego zaraz zaczął żałować. Debby była ostatnią osobą, która powinna wiedzieć o chorobie Tylera, bo mogłaby to wykorzystać do swoich celów, a przynajmniej według zdania Josha.

- Problemów? Jak to? Czy coś się stało? - zmarszczyła czoło i zamarła w połowie kroku.

- Nic ci do tego. Wyjdź stąd - ponowił gest wskazujący na drzwi. Drugą ręką potarł swój kark i westchnął ciężko, będąc przytłoczonym tymi wszystkimi emocjami, a przede wszystkim zmęczeniem, które rosło wraz z ciężką konwersacją z jego byłą dziewczyną.

- Czy jest coś, z czym mogłabym pomóc? Proszę, daj mi drugą szansę i pozwól jakoś tamto zadośćuczynić - zaproponowała, a ton jej głosu był wyjątkowo pewny siebie, jakby naprawdę była gotowa rzucić wszystko i pomóc chłopakowi, któremu poprzednio groziła. 

- Tam są drzwi, Debby - powtórzył i zmarszczył brwi, kiedy bóle głowy się nasiliły wraz z jej piskliwym głosem. Tego było już zdecydowanie za dużo, a on naprawdę potrzebował snu.

- Do widzenia, Josh - wypuściła powietrze z płuc w zrezygnowanym geście. W końcu doskonale wiedziała, jak bardzo Josh potrafił być uparty i że przekonanie go do czegokolwiek, czego nie chciał, było praktycznie niemożliwe.

Jedynie stukot obcasów o posadzkę poinformował kolorowowłosego o wyjściu kobiety. I kiedy tamta już miała otworzyć drzwi wyjściowe, ten nagle sobie coś przypomniał. 

- Poczekaj - rzucił głośno i przeszedł przez korytarz, aby stanąć obok niej, dalej zachowując bezpieczny dla niego dystans, bo o zaufaniu nie można było tu już mówić. - Czy dalej masz te swoje... kontakty? - zapytał znienacka, od razu otrzymując od niej twierdzącą odpowiedź.

Znał Debby jeszcze od czasów szkolnych i był świadomy tego, że już wtedy wpadła w nieodpowiednie towarzystwo, które dotrzymało się dnia dzisiejszego, jednak handel narkotykowy szybko zmienił się w interesy z mafią. Nie pochwalał tego, będąc wychowanym na przyjaciela prawa, i często chciał ją jakoś zniechęcić do tego. Tamta nigdy nie dawała przemówić sobie do rozsądku, co od zawsze uważał to za skończoną głupotę.

Głupotę, która teraz mogłaby mu niesamowicie pomóc, a wręcz uratować życie Tylera. 

- W sumie to mogłabyś coś dla mnie zrobić.

  ~*~*~*~*~*~*~*~  

Niemożliwe! Rozdział? W środku tygodnia? Czy to już cud świąteczny?

Trzy tygodnie bez rozdziału, okej, wiem, zjebałam i przepraszam. 

Niestety, ale mam też nieco gorsze (a może i lepsze?) wieści, bo małymi kroczkami zbliżamy się do zakończenia tego fanfika. Nie wiem, co potem, bo teoretycznie mam parę drobnych pomysłów, ale głównie są bardzo zawiłe i zdecydowanie nieporównywalne do tego tutaj. Chyba powoli zaczynam się odblokowywać, choć nie chcę wykrakać i nie obiecuję, że jeszcze w tym tygodniu pojawią się cztery kolejne rozdziały. Muszę sobie wszystko jeszcze przemyśleć, co pewnie zajmie mi sporo czasu. Aktualnie nic nie jest pewne, ale jeśli coś się zmieni, postaram się o tym na bieżąco informować. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro