#24 - zakochałem się
Josh stanął przed znajomymi, jasnymi drzwiami. Mimo że dawno ich nie widział, nigdy nie mógłby pomylić ich z żadnymi innymi i to nie przez dumny napis "L. W. Dun" na nich, ale przez to, że łączyło się z nimi mnóstwo wspomnień, podobnie jak z samym domem. Ile razy nabijał sobie guza na dokładnie tych samych drzwiach, a ile razy siedział na tej samej wycieraczce, czekając na przyjście jego znajomych. Na samą myśl, ile wspomnień przywoływał sam widok drzwi, uśmiechnął się szeroko, choć w rzeczywistości nie było mu już tak do śmiechu.
Wiele by oddał, by móc wrócić do tych starych, dobrych czasów, kiedy nie miał żadnych zmartwień. Kiedy jego jedynym problemem było to, co będzie miał dzisiaj na obiad i czy nie będzie to coś, czego nie lubi. Lub czy będzie mógł zostać dłużej na dworze, bo w końcu pogoda sama się o to prosiła. Szczerze i otwarcie nienawidził życia jako dorosły, gdzie musiał radzić sobie sam i nie miał już wsparcia ze strony rodziców, którzy do tej pory robili wszystko do niego. Niegdyś samo płacenie rachunków go przerastało, ale kiedy udało mu się już ustatkować, lubił tutaj wracać. Lubił porozmawiać z mamą, posłuchać tego, jak minął jej dzień w pracy, jak jej lub jego tacie udało się pomóc komuś w pracy. Zawsze podziwiał ich za to, podobnie jak każdego innego lekarza. Wiedział, że ten zawód wiązał się z ogromną odpowiedzialnością i przez to nigdy nie zdecydował się na to, by pójść w ślady swoich utalentowanych rodziców, którzy byli jego pierwszym wzorem do naśladowania.
Lecz tym razem pojawił się tu nie na niedzielny obiadek czy radosną pogawędkę na temat pogody. Tym razem to on potrzebował pomocy. Może nie bezpośredniej, bo tu dalej chodziło o Tylera, ale jednak Josh w pewien sposób się od niego uzależnił. Nie mógł go teraz stracić.
Otworzył drzwi i wszedł do swojego rodzinnego domu. Nic się nie zmieniło, wszystko było takie same, jak to zapamiętał. Przez Tylera całkowicie zapomniał o tym, że wypadałoby nieco częściej odwiedzać swoich rodziców, do których teraz przyszedł niczym syn marnotrawny z prośbą o pomoc.
- Mamo? - rzucił w przestrzeń, od razu zatrzymując wzrok na jasnowłosej kobiecie, która wychodząc z kuchni, wycierała ręce całe w mące o fartuszek.
- Joshie! - ucieszyła się na jego widok, na co żółtowłosy od razu uśmiechnął się szeroko. Dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, jak bardzo za nią tęsknił i jak bardzo potrzebował się do niej przytulić.
Dlatego w następnej chwili prawie podbiegł do niej bez słowa, by nie zważając na to, że jest cała ubrudzona od mąki, wtulił się w nią z westchnieniem ulgi. Zaskoczona kobieta odwzajemniła uścisk, starając się nie ubrudzić czarnej bluzy syna.
Nim się zorientował, po schodach zszedł jego tata, na którego widok odsunął się od swojej mamy. Było mu tak cholernie głupio z tego powodu, że nie udało im się spędzić razem świąt, choć minął tydzień od tamtego dnia. A on dalej nie wyjawił im powodu ich nieobecności.
Tydzień. Siedem dni męczenia się z chorobą Tylera, przeszło sto sześćdziesiąt godzin zamęczania się pytaniem "I co teraz?".
Odpowiedź stała przed nim.
Ruszył w stronę taty, do którego także się przytulił. Klepiąc się wzajemnie po plecach, cieszyli się z tego, że w końcu udało im się spotkać. Choć naturalnie pan Dun domyślał się, że Josh miał w tym pewien interes.
- Czy możemy pójść do twojego gabinetu? - zapytał Josh tuż po tym, jak odsunął się od ojca, który jedynie kiwnął głową.
- Znasz drogę - rzucił i pozwolił, aby żółtowłosy udał się jako pierwszy do odpowiedniego pokoju. Dwudziestojednolatek wszedł po tak znanych sobie schodach i skręcił w pierwsze drzwi po prawej, szybko omiatając wzrokiem pomieszczenie, które było mu najprawdopodobniej najbardziej obce w całym tym domu. Rzadko bywał w gabinecie ojca, bo to tu jego tata zawsze pracował i nie pozwalał nikomu na wstęp. A jednak wszystko było takie, jak to zapamiętał. Stolik idealnie uprzątnięty i uporządkowany, krzesła ustawione równie perfekcyjnie, a na obrazach parę obrazów anonimowych artystów. - Widzę, że znowu przefarbowałeś włosy - stwierdził William, siadając za swoim biurkiem. Josh nie potrafił znaleźć w sobie na tyle odwagi, by usiąść naprzeciwko niego, bo wiedział, co się zaraz miało stać.
- Zakochałem się, tato - rzucił od razu na wydechu, z trudem powstrzymując nad drżeniem głosu. Nie, teraz musiał zabrzmieć pewnie. Mówił o swoich emocjach, tego musiał być pewny.
- Przecież z mamą wiemy o Debby... - zaczął jego tata, czego Josh w rzeczywistości się spodziewał. W końcu nie wspomniał im nic o tym, że zerwali ani o tym, że umawiał się z wariatką. Na początku nie czuł się na to gotowy, a potem to po prostu wyleciało mu z głowy. Z powodu Tylera naturalnie.
- Nie, tato, nie chodzi o Debby - westchnął, a czując, że nie będzie to łatwa rozmowa, w końcu poddał się i zasiadł na krześle.
- To w takim razie o co? Myślę, że wiesz już, jak używać prezerwatyw - William zaśmiał się, chcąc nieco rozładować tę niezbyt przyjemną atmosferę. Niezbyt umiejętnie, bo Josh dalej był cały spięty i zestresowany.
- Tato, nie. Zakochałem się w... pewnej osobie. Ta osoba jest chora. Na białaczkę. Nie chce się leczyć, bo twierdzi, że to nic nie da... - przerwał, próbując ułożyć to wszystko sobie w głowie, by przypadkiem zaraz się nie załamać na oczach własnego taty. - Błagam, tato, musisz mi pomóc. Nie chcę, nie mogę go stracić... - wyszeptał ostatnie zdanie, dopiero po fakcie uświadamiając sobie to, do czego się przyznał. A czego tak cholernie chciał uniknąć, w odpowiedni sposób dobierając słowa. Tymczasem jego emocje zwyciężyły i wszystko zrujnowały.
Odpowiedziała mu cisza. Bał się podnieść wzrok na swojego ojca, bo w końcu nie miał pojęcia, jak ten miałby zareagować. Zawsze postrzegał go o całkowicie tolerancyjnego, ale co, jeśli się mylił? Co jeśli miał zaraz zostać wydziedziczony?
- Chodzi o Tylera, prawda? - powiedział w końcu. Josh z ulgą zarejestrował fakt, że w jego głosie nie było żadnych negatywnych emocji. Lub że bardzo skutecznie je maskował.
- Jak mam go przekonać? - wymamrotał Josh, teraz zaczynając zachodzić w głowę, czemu postanowił o to spytać właśnie swojego taty. Bo czy to nie mama zawsze była od spraw sercowych?
- Josh, wiem, że jesteś teraz w trudnej sytuacji. Wy jesteście. Ale mimo wszystko powinieneś być z nim szczery. Dalej nie dane nam było go poznać - śmiech towarzyszący przy tej wypowiedzi sprawił, że Josh odetchnął i spuścił nieco z tonu. - ...Ale myślę, że to każdego byłoby w stanie przekonać. Nie mam pojęcia, w jakiej dokładnie jest sytuacji i jakie jest stadium choroby, ale zawsze znajdzie się jakieś wyjście z każdej sytuacji - kontynuował pan Dun, prostując się w swoim fotelu. - Jeśli chcesz, jeśli on chce, mogę przyjąć go jako swojego pacjenta. Ale przede wszystkim musisz z nim porozmawiać, Josh. Szczerze. Powiedz mu o tym, co do niego czujesz i jak ważny dla ciebie jest, na pewno nie pozostanie obojętny.
Josh w zamyśleniu zagryzł swoją wargę, analizując każde słowo swojego rodzica. To, co mówił, zdawało się mieć sens. Wyglądało na to, że to rzeczywiście mogłoby odnieść jakiś efekt. Tylko realizacja tego nie miała być już tak prosta, jakby się mogło wydawać.
Z jednej strony czuł się lepiej w związku z tym, że miał to chociaż częściowo z głowy, a z drugiej bał się powtórzyć to samo, lecz przed tą prawidłową osobą, o którą w rzeczywistości mu chodziło. Sam nie do końca wierzył w to wszystko, bo działo się to zdecydowanie za szybko jak dla niego. Jak to się stało, że właśnie powiedział swojemu ojcu, że jest zakochany w chłopaku, a on przyjął to z takim spokojem? Gdyby tego było mało, naprawdę chciał im pomóc? Nigdy nie spodziewałby się spotkania z aż taką akceptacją. W zasadzie to nigdy nie zamierzał przyznać się komukolwiek do tego, że najprawdopodobniej jest gejem.
Teraz już nic nie było pewne.
~*~*~*~*~*~*~*~
Czy ja was przypadkiem nie za bardzo rozpieszczam tymi rozdziałami? : //
I czy tu nie było przypadkiem za dużo lania wody, bo w sumie to nie wiem, jak lepiej pisać? Teoretycznie miałam tu dać jeszcze jedną scenę, ale wolę nie przekraczać tych 1500 słów, a z moją tendencją do rozpisywania się, to nigdy nie wiadomo.
A tak btw to pozwolę sobie na zrobienie reklamy i serdecznie polecę wszystkim zainteresowanym (żartuję, wszyscy mają to zrobić) ogarnięcie Dżoszlerka od zotildathenewjoshler
Ta pinda nie chce pisać i muszę ją jakoś do tego zmotywować, a ostatnia reklama mojego Hero of War przyniosła skutki, więc i tym razem wierzę w to, że zdziałacie cuda i zrobicie jej miłą niespodziankę.
A odnośnie do Hero of War - szykujcie się na wielkiego smuta w przyszłym tygodniu, woda święcona i Biblia we własnym zakresie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro