#21 - ja nie chcę umierać
Ostrzegam, że już pisząc to, płakałam, więc bardzo was proszę, nie bijcie mnie aż tak mocno za to, co się stanie. To było od zawsze w planach, a ja starałam się tylko przełożyć to na jak najpóźniej. Na dodatek przy pisaniu tego słuchałam Goner i tego podobnych, więc w skrócie: trigger warning.
~*~*~*~*~*~*~*~
Josh kucał przed Tylerem siedzącym na łóżku. Młodszy chłopak schował twarz w dłoniach, nie odzywając się od zakończenia rozmowy z lekarzem. Nie wyjaśnił mu ani słowem, kto do niego dzwonił i w jakiej sprawie. Po bolesnym spotkaniu z rzeczywistością i diagnozą ze szpitala minęło już kilka długich, ciągnących się w nieskończoność minut, a Joseph dalej milczał jak grób. Dwudziestojednolatek przez to zaczynał się mocno o niego martwić, bo chciał się czegokolwiek dowiedzieć. Z drugiej strony bał się poznania prawdy, która miała okazać się bardziej niż okrutna. Josh naturalnie nie był tego świadomy, bo reakcja Tylera nie była dla niego wystarczająco jednoznaczna.
- Tyler, proszę, powiedz, co się stało - zaczął miękkim tonem i spróbował zabrać dłoń Tylera, aby odsłonić jego twarz - z marnym skutkiem. Kiedy jednak kiedy tylko dotknął skóry bruneta, prawie od razu ją zabrał, zaskoczony tym, jak zimna była.
- Jestem chory, Josh - odpowiedział zachrypniętym, drżącym głosem, od którego jego przyjaciel zdążył się już odzwyczaić. Wniosek był jeden.
Płakał.
- Jak to? Na co? - nieświadomie dalej ciągnął to męczenie Tylera swoimi pytaniami, marszcząc brwi w konsternacji. Jednocześnie pobladł, zaczynając powoli przypominać ścianę.
- Mam raka. Białaczkę. Nowotwór. Wyrok śmierci. Jak chcesz to nazwać, na jedno wychodzi - każde z kolejnych słów bruneta, który mimo wszystko wydawał się być nadzwyczaj spokojny, uderzało w Josha z wzmocnioną siłą, odbierając mu mowę i oddech. Jego serce dosłownie zatrzymało się na chwilę, a sam żółtowłosy poczuł, jak w jego oczach wzbierają się łzy. Przez to też odczuł potrzebę spuszczenia wzroku na swoje nogi, a najlepiej jak najszybszej ewakuacji. Nie chciał, aby Joseph przyłapał go na tej chwili słabości. Nie mógł sobie na to pozwolić. To on miał być tym silnym, zawsze okazującym wsparcie drugiemu. Ale tym razem było inaczej. Rozsypywał się na tysiąc malutkich kawałków, pierwszy raz nie umiejąc samemu się z tego pozbierać. To było dla niego za dużo. Czuł, jak robi mu się słabo, więc odchylił się do tyłu, by usiąść na podłodze, całkowicie zszokowany tym, co powiedział chłopak.
Nie. To nie mogła być prawda. Tyler nie mógł być chory. To musiał być tylko jakiś żart. Marny i niezbyt przemyślany, ale żart. Każdy, tylko nie on. Zasługiwał na wszystko, co dobre, a nie na tak okropną chorobę, której wyleczenie graniczyło z cudem.
- Ale jak to, Tyler... przecież to niemożliwe, jak, dlaczego... - utkwił swój wzrok w drżących dłoniach, które teraz bezwładnie leżały na jego udach. Widząc na nich jedną, pojedynczą łez, zacisnął je w pięści. Nie mógł płakać. Nie teraz, nie przy Tylerze. Na to jeszcze znajdzie czas i miejsce.
- Nie wiem. Ja... ja myślałem, że to anemia, że to nic takiego, że nie wymaga leczenia... wtedy, kiedy zemdlałem w urodziny... zrobili mi badania krwi... - powiedział tak cicho, że Josh miał duże problemy ze zrozumieniem jego słów. Chociaż i tak nie potrzebował tego, aby przejrzeć wszystko na oczy, mimo że bardzo tego nie chciał.
- Czemu teraz, minął prawie miesiąc... - zaczął żółtowłosy, dalej nie znajdując w sobie tyle odwagi, by spojrzeć na Tylera.
- Podobno gdzieś wyniki się zawieruszyły i dopiero teraz je znaleźli - wytłumaczył, odsłaniając w końcu swoją twarz. Jego oczy były przekrwione i podpuchnięte, a skóra blada jak papier. Posklejane rzęsy tylko potwierdzały to, że przez cały ten czas powstrzymywał się od płaczu.
- Ale dlaczego w święta, nie mogli poczekać z tym chociaż dzień? - Dun ostatecznie zmusił się do tego, aby podnieść wzrok i zmierzyć się ze swoim lękiem. Widok całkowicie załamanego Tylera sprawił, że znowu miał chęć od tego wszystkiego uciec, na co naturalnie nie pozwolił. Musiał być teraz przy nim, musiał cieszyć się Tylerem, póki tylko mógł.
- Jakie to ma teraz znaczenie? Równie dobrze mogę się już teraz to skończyć - westchnął młodszy, przyprawiając Josha o kolejne palpitacje serca.
Jedyne, co ten chciał teraz zrobić, to móc cofnąć czas i to wszystko naprawić, nawet jeśli było to nie tyle nierealne, co niezależne od niego. Oczywistym było to, że czuł się winny. Powinien zaciągnąć Tylera do szpitala już po tym, jak dostał krwotoku. Dlaczego musiał być tak ślepy na cudzą krzywdę, by nie zareagować?
- Pierwszy raz poczułem się naprawdę szczęśliwy i to tylko dzięki tobie. Byłem czysty prawie sto dni i pierwszy raz prawie wcale nie myślałem o tym, żeby się zabić - żółtowłosego nie odstępowało wrażenie, że z minuty na minutę głos Tylera stawał się coraz słabszy, jakby zaraz znowu miał zemdleć. Jemu także robiło się słabo po tym świadomym lub nie wyznaniu bruneta. Czyli jednak Josh miał rację i blizny na ciele chłopaka nie były przypadkiem. Tak bardzo ten jeden jedyny raz chciałby móc się mylić.
Nim zdążył zareagować, Joseph zsunął się z łóżka na podłogę, lądując w objęciach zaskoczonego mężczyzny. Pomimo tego ten od razu objął go swoimi ramionami, obserwując, jak chłopak układa się w pozycji embrionalnej, jednocześnie przytulając się do niego. Odwzajemnił uścisk, wtulając twarz w jego szyję i zaciągając się zapachem jego świeżo umytej skóry. Położył dłoń na jego głowie, zaczynając łagodnie głaskać jego włosy, drugą ręką gładząc jego plecy. Nieustannie mruczał cichutkie "ćśś" do jego ucha, nieznacznie bujając się do przodu i tyłu niczym matka, która usiłowała uśpić swoje dziecko. Josh w pewnym sensie czuł się podobnie. Sam był targany milionem emocji, ale odczuwał potrzebę uspokojenia bruneta jako swój priorytet.
- Coś wymyślimy, zobaczysz. Mój... mój tata jest onkologiem, poradzimy sobie. Będzie dobrze - mówił wszystko, co tylko wpadało mu do głowy, niekoniecznie z prawdą. Nie dało mu się zarzucić tego, że kłamał, ale częściowo nie wierzył w to, co mówił. Nie miał pojęcia, czy swoimi słowami nie będzie przypadkiem tylko bardziej irytować chłopaka, ale także potrzebował jakoś odreagować tę sytuację, która miała całkowicie zmienić jego życie.
Jak na zawołanie ciszę zagłuszaną jedynie przez szloch Tylera przerwał telefon Josha, który na całe szczęście leżał obok na podłodze. Sięgnął po niego, starając się nie ruszać chłopaka, któremu zwyczajnie pozwalał się wypłakać na jego ramieniu. Spojrzał na ekran, na którym widniał numer do jego mamy. Jęknął cicho, przypominając sobie o tym, że już dawno powinni być w jego rodzinnym domu. Niechętnie odebrał połączenie, by po drugiej stronie usłyszeć zmartwiony głos swojej rodzicielki.
- Mamo, naprawdę cię przepraszam... Tak, wiem, że już czekacie i że mieliśmy być już od dawna. Przepraszam, ale jednak nie przyjedziemy - Tylerem wstrząsnęła kolejna fala płaczu, na co Josh bez słowa wzmocnił uścisk na jego plecach i tym samym przytulił go mocniej do siebie. - Nie krzycz, proszę, wiem, że zjebałem. Nie mogę ci teraz tego wytłumaczyć, to nie rozmowa na telefon... Nie, nie chodzi o mnie. Przyjadę do was, kiedy tylko będę mógł, obiecuję. Teraz naprawdę nie mogę rozmawiać, odezwę się później - cholernie bolało go to, że zawiódł swoją rodzinę, ale w tym momencie to akurat Tyler wydawał mu się ważniejszy. W końcu jego rodzice byli bardzo wyrozumiali, by na pewno by zrozumieli i uszanowali jego wybór.
- Damy radę - odparł i oparł brodę na głowie Josepha, dalej kołysząc się z nim delikatnie. Zapadła między nimi dłuższa cisza, w trakcie której brunet nie przestawał płakać, zanosząc się szlochem przez cały czas. Josh często był przy nim, kiedy płakał, ale nigdy nie widział go w takim okropnym stanie, choć nie dziwił mu się. Nie potrafił wyobrazić sobie tego, co zrobiłby, na jego miejscu. Na pewno nie okazałby się na tyle silny, bo mimo wszystko podziwiał Tylera za to, że nie zaczynał panikować i że jego jedyną reakcją był płacz. Cierpliwie czekał na to, aż chłopak w końcu się wyciszy, nawet jeśli się na to nie zapowiadało.
W końcu po paru minutach Tyler odezwał się ckliwym tonem:
- Josh... ja nie chcę umierać.
~*~*~*~*~*~*~*~
Obiecałam, że wrócę i oto jestem. Ta krótka przerwa zrobiła mi dobrze i pomogła zregenerować wenę i chęci do dalszego pisania tego fanfika, miejmy nadzieję, że wystarczy to na dłuższy czas.
Jednocześnie chciałam tylko dodać, że jestem świadoma tego, że pewnie wiele (wszyscy?) mnie znienawidzi za to, co napisałam, ale jak wspomniałam na początku - tego nie dało się uniknąć. Bardzo wszystkich przepraszam za złamanie serduszek i na razie pozostaje mi tylko powiedzieć, że będzie lepiej, okażcie mi tylko troszkę cierpliwości, a wam to wynagrodzę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro