Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

#20 - powiedzmy, że jesteś trochę za twardy

Okres świąteczny od zawsze był najbardziej wyczekiwanym czasem w roku, a już na pewno przez Josha. Jako pierwszy kupował kalendarze adwentowe, jeszcze wcześniej odliczając minuty do upragnionego Bożego Narodzenia, które zawsze spędzał w rodzinnym gronie i to właśnie przez to całkowicie kochał święta. Ten jeden raz w roku mógł zapomnieć o wszystkich swoich problemach i po prostu cieszyć się z tego, że był ze swoimi najbliższymi. Jego dziadkowie mieszkali niestety w stanie Kalifornia, więc przyjeżdżali tylko w grudniu, z rodzicami Josh także nie widział się na co dzień, chociaż pracowali w szpitalu w Columbus.

W tym roku jednak żółtowłosy postanowił złamać swoją tradycję i nie spędzić świąt z rodziną, ale z  Tylerem. Pamiętał, że chłopak nie miał żadnej nikogo, kto chciałby razem z nim świętować w ten piękny czas. Naturalnie jego rodzice nie byli zachwyceni, ale ostatecznie udało mu się ich przekonać i już dwudziestego czwartego grudnia zjawił się pod mieszkaniem z numerem siedemnaście.

Zaciągnął go do swojej ulubionej restauracji, gdzie zjedli świąteczną kolację. Po jedzeniu udali się jeszcze na lodowisko, aby nadrobić stracony dzień w parku rozrywki, co było wymysłem Josha. Pierwsze trzydzieści minut co prawda musiał poświęcić na naukę Tylera jazdy na łyżwach, choć i tak przez to chłopak nie uniknął poobijanego tyłka i łokci. Był jednak szczęśliwy, bo nigdy wcześniej nie obchodził świąt, a przynajmniej nie w taki sposób. Przez to, że jego rodzina od dawna się od niego odwróciła, już dawno przestał świętować Boże Narodzenie na rzecz wieczorów spędzonych przed telewizją. Często zapominał zapłacić za kablówkę, więc zdarzało mu się także nie mieć i tego przywileju. Tymczasem teraz z pełnym żołądkiem próbował zrobić całe okrążenie wokół lodowiska bez utraty równowagi. Mimo że szło mu to bardzo opornie, dalej sprawiało mu to najzwyklejszą, dziecięcą radość. Po powrocie do domu naturalnie był cały obolały i marzył tylko o tym, aby pójść spać, ale Josh nie zamierzał mu pozwolić na to tak szybko - zmusił go do obejrzenia kolejny raz Z Archiwum X, co nie było taką okropną opcją ze względu na mnóstwo jedzenia, którym opychali się w trakcie maratonu z serialem, oczywiście nie zapomniawszy o pozostawieniu ciastek i mleka dla Mikołaja. Nie trwało to długo, bo wymęczeni dniem pełnym wrażeniem w końcu obaj zasnęli na kanapie pod grubym kocem, który miał ochronić ich przed grudniowymi mrozami. 

Na drugi dzień to znowu Josh obudził się jako pierwszy, lecz tym razem było mu to jak najbardziej na rękę. Dzięki temu mógł w spokoju przygotować się na świąteczny obiad, który planowo miał odbyć się u jego rodziców wyjątkowo nalegających na to, aby spędzić ten dzień ze swoim synem i jego przyjacielem. Żółtowłosy często im o nim opowiadał, oczywiście w samych superlatywach, tak więc państwo Dun szybko polubili Tylera i zapragnęli go poznać osobiście. A święta były na to idealną okazją.

- Tyleeeer... - jęknął Josh, kiedy mijały kolejne minuty oczekiwania, aż chłopak się obudzi. Aktualnie leżał rozwalony na całej kanapie, z której praktycznie zwisał głową do dołu, co było idealną okazją do tego, aby mężczyzna wpadł na iście szatański plan. 

Całkowicie zapomniawszy o tym, jak delikatny był Tyler, bezceremonialnie usiadł na nim okrakiem i bez ostrzeżenia zaczął łaskotać pod żebrami, na co brunet obudził się od razu z krzykiem. Widząc jednak, że to tylko Josh, zaczął się śmiać i próbować wyswobodzić z jego objęć, co graniczyło z cudem. Ostatecznie obaj wylądowali na podłodze ze śmiechem i poobijanymi łokciami.

- Jesteś bezlitosny - wtrącił Tyler z szerokim uśmiechem wymalowanym na twarzy. Zjawisko to było coraz częstsze w jego przypadku, co chłopak zawdzięczał tylko Joshowi dostarczającemu mu powodów do cieszenia się z najprostszych rzeczy. 

- Ja? Jest dwunasta, ile mam na ciebie czekać? - zaśmiał się żółtowłosy, podnosząc się i siadając ponownie na kanapie.

- Co? Jak to dwunasta? Spóźnimy się do twoich rodziców! - Joseph spojrzał na niego przestraszony, wywołując kolejny napad śmiechu u przyjaciela.

- Uspokój się. Dzwoniłem do mamy i powiedzieli, że przełożą obiad na piętnastą. Zdążymy - odparł, po czym przeciągnął się i ziewnął przeciągle. Tyler odetchnął z ulgą i usiadł obok Josha, opierając głowę na jego klatce piersiowej. - Nie za wygodnie ci? - mruknął mężczyzna, patrząc z góry na chłopaka, który zalał się rumieńcem. 

- Powiedzmy, że jesteś trochę za twardy - zażartował, w odpowiedzi otrzymując sójkę w bok.

- Przyznaj, że po prostu zazdrościsz - odpowiedział Josh, ukazując białe zęby w szczerym uśmiechu. - Właśnie, przypomniało mi się o czymś - bez zbędnych ceregieli wstał, przez co Tyler runął na podłogę z głuchym jękiem niezadowolenia. Niewzruszony dwudziestojednolatek ruszył do korytarza, by z wewnętrznej kieszeni swojej kurtki wyciągnąć nieco pogniecioną i pomiętą kopertę w świąteczne motywy. Szybko wrócił do salonu, podając chłopakowi tajemniczą paczuszkę z równie tajemniczym uśmiechem. - Wesołych świąt.

- Josh, umawialiśmy się, że nie robimy sobie prezentów... - westchnął Tyler, patrząc na wyciągniętą dłoń Josha. 

- A ty dobrze wiesz, że nigdy nie umiem dotrzymać słów - wzruszył ramionami, by w geście zniecierpliwienia rzucić w chłopaka kopertą, która uderzyła w jego czoło. 

- Nie mam nic dla ciebie... - dodał ciszej Joseph, wbijając wzrok w kawałek papieru trzymany w jego drżących dłoniach.

- Trudno, jakoś to zdzierżę - odrzekł. - No, otwieraj!

Ciekawość Tylera zwyciężyła i w końcu rozerwał niepewnie sklejenie koperty, z której wyjął pospiesznie wyjął zawartość. Były to dwa bilety, a na widok ich tytułu dosłownie zakrztusił się powietrzem.

- Josh... nie zrobiłeś tego... - burknął, z niedowierzaniem przyglądając się z obu stron biletom na festiwal, gdzie widniały nazwy samych zespołów, o których koncertach Tyler od zawsze marzył.

- Zrobiłem. Przykro mi bardzo, ale ten... - wyrwał chłopakowi jeden bilet z dłoni. - Jest mój. Jadę z tobą - największą nagrodą za ten zakup był widok Tylera z prawdziwymi łzami wzruszenia w oczach i tym razem z całkowicie przytomnym wzrokiem. Już po chwili rzucił się na jego szyję, składając na jego policzku krótki pocałunek. Josh natomiast przytulił go mocno do siebie i uniósł nieznacznie nad ziemię, na co Tyler zareagował zduszonym piskiem. 

- Josh, kocham cię, Boże, jak ty zdobyłeś te bilety? Byłem pewny, że były już wyprzedane - wyjąkał, odsuwając się od mężczyzny od razu, kiedy przez przypadek zgniótł swój prezent.

- Wiesz, mam swoje sposoby, ale nie myśl, że powiem ci jakie. To moja mała tajemnica - odpowiedział radośnie. W rzeczywistości wiedział, że chłopakowi nie spodobałoby się to, że te bilety były od Debby i to z nią miał iść na ten festiwal. - A teraz leć się przebrać, bo jak tak dalej pójdzie, to w końcu nie pojedziemy na ten obiad i mój ojciec utnie ci jaja - Tyler kiwnął głową i ze śmiechem zasalutował, po czym poleciał do swojej sypialni, gdzie miał już przygotowany wypożyczony parę dni wcześniej czarny, elegancki garnitur. Na sam jego widok ciemnowłosy uśmiechnął się i pobiegł do łazienki, aby odświeżyć się i doprowadzić do porządku. 

W tym czasie Josh ubrał swój strój, czyli łudząco podobny garnitur wyróżniający się tylko kolorem muszki - sam miał czarną, a Tyler białą. Był to co prawda jego prywatny, szyty na miarę garnitur, który dostał od rodziców na dwudzieste pierwsze urodziny, ale w którym był cały czas zakochany. Poprawiał właśnie mankiety swojej marynarki, kiedy do pokoju wkroczył Joseph w samym ręczniku owiniętym w pasie. Josh mimowolnie spojrzał w jego stronę, ale szybko odwrócił wzrok na widok wielu blizn pokrywających praktycznie każdy skrawek jego ciała. Pocieszająca była jedynie myśl, że liczba siniaków zaczynała się stopniowo zmniejszać. 

- Będę wyglądał w tym jak idiota... - jęknął Tyler, stając naprzeciwko wieszaka ze swoim strojem. Przeniósł spojrzenie na Josha, który z ułożonymi włosami i idealnie wyprasowanej koszuli wyglądał lepiej niż dobrze.

- Będziesz wyglądał niesamowicie - zapewnił go żółtowłosy, uśmiechając się do ich odbicia w lustrze. Tyler z jeszcze wilgotnymi włosami w samym ręczniku przyprawiał go o niemoralne myśli, więc szybko zmienił temat z nadzieją, że to pomoże mu w uspokojeniu się. - Moja mama uwielbia każdego faceta w marynarce, zobaczysz, że jeszcze cię pokocha - dodał i usiadł na łóżku, aby ubrać swoje świeżo wypastowane buty. - Poza tym sam wybierałem ci ten garnitur i jak będzie coś źle, to zawsze możesz zrzucić na mnie - odrzekł, poddając się pokusie podniesienia wzroku na plecy Tylera, które były całe spięte. - Hej, wyluzuj - wstał i złapał go za łopatki, kciukami masując napięte mięśnie. Brunet wydał z siebie zduszone jęknięcie, czując, jak powoli się rozluźnia. - Ubieraj się, bo zaraz wychodzimy - wyszedł z jego pokoju, aby pozwolić mu na swobodne przebranie się, z czym Tyler jeszcze przez parę minut miał spore opory. Jako zwolennik t-shirtów i za dużych bluz nie lubił eleganckich ubiorów, a garnitur niewątpliwie do nich się zaliczał. Długo jednak ze sobą nie walczył i poddał się, wkładając po kolei każdy element swojego stroju. Kiedy tylko udało mu się wygrać walkę z nieszczęsną muszką, wyszedł ze swojego pokoju, od razu spotykając się z jednoznacznym gwizdem Josha. - Nie myślałem, że będzie aż tak dobrze. Wyglądasz nieziemsko. Cudownie. Zajebiście - Tyler zmarszczył czoło, bo żółtowłosy rzadko przeklinał i teraz ciemnowłosy nie mógł sobie przypomnieć, kiedy ostatnio słyszał podobne słowo z jego ust. Mimo wszystko uśmiechnął się delikatnie, w następnej chwili będąc przysuniętym do Josha, który pocałował go przelotnie. 

- Możemy już jechać? Czuję się... dziwnie... - wymamrotał, spuszczając wzrok na swoje dłonie, które nerwowo memłały rękaw marynarki. 

- Jasne. Widziałeś moje kluczyki? - zapytał Josh, zaczynając przetrzepywać kieszenie swojej kurtki w poszukiwaniu zguby.

- Chyba są u mnie na komodzie - odpowiedział Tyler, któremu przerwały wibracje jego telefonu. Wyjął go z kieszeni swoich spodni i ściągnął ku sobie brwi, nie rozpoznając numeru. Podniósł przestraszony wzrok na Josha, w pierwszym odruchu mając ochotę odrzucić połączenie. Zachęcony przez kolorowłosego ostatecznie nacisnął zieloną słuchawkę i przyłożył komórkę do ucha.

- Dzień dobry. Pan Joseph? - usłyszał po drugiej stronie, z początku nie potrafiąc zidentyfikować głosu z żadnym znajomym.

- Dzie-dzień dobry... T-tak... - wyjąkał i dopiero teraz zorientował się, że był to lekarz, który przyjął go w szpitalu po jego omdleniu.

- Jest mi niewyobrażalnie przykro...

  ~*~*~*~*~*~*~*~  

Pam pam paaam! Co teraz?

Na pewno koniec moich ferii. Rozdział miał pojawić się wczoraj, ale uparłam się na oglądanie Grammy i poszłam wcześniej spać, a w nocy byłam zbyt zajęta szukaniem Josha na tle innych, aby choćby pomyśleć o wattpadzie. Niestety, ale wraz ze szkołą także będę pisać coraz rzadziej i rozdziały będą pojawiać się najprawdopodobniej co trzy-cztery dni, co zależy głównie od tego, ile będę miała nauki. Bardzo was za to przepraszam, ale nie jest to zależne ode mnie i mam nadzieję, że nie zjecie mnie za to.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro