#17 - jestem jego chłopakiem
Karetka jechała do nich zdecydowanie za długo. A może to Josh zadzwonił po nią za późno? Widok całkowicie nieprzytomnego Tylera z krwotokiem z nosa zagwarantował mu coś w rodzaju ataku paniki, w trakcie którego próbował zrobić wszystko, aby ocucić solenizanta - wszystko poza zadzwonieniem po pogotowie. Bał się, że przez to nie zdążą go uratować, że przez jego niezorganizowanie Tyler mógłby stracić życie. Naturalnie wszystko to było mocno przekoloryzowane, ale w oczach żółtowłosego wyglądało to jak odchodzenie na drugi świat. Chyba nigdy wcześniej nie był tak zestresowany, zlękniony, przerażony. Emocje nie odpuściły nawet, kiedy w progu mieszkania pojawili się ratownicy medyczni, którzy szybko zajęli się chłopakiem i zawieźli go do szpitala - oczywiście z Joshem na ogonie, który z trudem dał radę prowadzić samochód z załzawionymi oczami, przed którymi dalej widział ten upiorny widok.
Na miejscu niestety zgubił Josepha, więc pospiesznie pobiegł do recepcji i spytał o niego. Kobieta wskazała mu odpowiednią salę, do której Josh dosłownie ruszył biegiem, nie zważając przy tym na zniesmaczone spojrzenia innych, których mijał w pośpiechu.
- Przepraszam, nie może pan tu być... - zaczęła pielęgniarka, wchodząc mu w drogę. Zdesperowany mężczyzna odepchnął ją na bok i sprintem pobiegł do łóżka, na którym leżał blady jak ściana Tylera z podłączonymi przeróżnymi aparaturami i kroplówką. Josh musiał złapać się ramy parawanu, gdy jego nogi odmówiły posłuszeństwa. Jeśli Tyler zawsze wydawał się mu być wrakiem człowieka, to teraz nie przypominał mu nawet tego.
- Pan jest z rodziny? - głęboki, męski głos wybudził go z zamyślenia. Josh spojrzał na lekarza trzymającego jakieś kartki, który wpatrywał się w niego jak w intruza. Zresztą. Był intruzem.
- Jestem jego chłopakiem - odparł bez zawahania. - Proszę, czy mogę tu zostać? Co się stało? - wyjąkał, dalej nie puszczając parawanu, który pomagał mu utrzymywać równowagę.
- Niech pan usiądzie - wcześniej wyminięta pielęgniarka przyniosła taboret, na którym żółtowłosy pospiesznie usiadł, czując się o wiele pewniej w takiej pozycji.
- Co z nim? - wymamrotał Josh, z bólem przyglądając się Tylerowi przykrytemu cienką, szpitalną kołdrą.
- Nie mamy jeszcze wyników badań, ale najprawdopodobniej wszystko było spowodowane ogólnym przemęczeniem - dwudziestojednolatek zagryzł wargę. Brunet ledwo wrócił do pracy i już zaczynał się przepracowywać? Rzeczywiście dziś po południu nie wyglądał za dobrze, ale z drugiej strony nie była to tak wielka zmiana, by od razu rzucała się w oczy. Coś musiał ominąć, coś istotnego. - Wie pan coś na ten temat?
- Mówił mi, że ma anemię, czy to mogłoby mieć jakiś związek? - mężczyzna spojrzał na lekarza, który od razu zaczął notować coś na jednej z kartek. - W poprzedni poniedziałek wrócił do pracy po dwutygodniowej przerwie. Pracuje w starbucksie, więc to raczej nie jest aż tak wymagająca robota, aby wykończyć go do tego stopnia... - Josh starał się przypomnieć sobie wszystko, co wiedział o Tylerze i co teraz mogłoby się przydać do stwierdzenia, skąd wzięło się to osłabnięcie.
- Z czego wynikała ta przerwa?
- Ugh, został pobity. Z tego co pamiętam, miał połamane żebra i coś z ręką, ale nie jestem tego pewien. Był przyjęty wtedy w tym szpitalu, sam go tutaj przywiozłem... - odpowiedział skołowany Dun, bawiąc się nerwowo swoimi dłońmi.
- Dobrze, to na pewno się przyda. Pan Joseph zostanie u nas jeszcze parę dni na obserwacji, ale myślę, że do soboty powinien zostać wypisany. Może pan zostać jeszcze trochę ze swoim chłopakiem, ale proszę nie przesadzać. Musi teraz odpocząć - kolorowowłosy tylko pokiwał głową na znak, że rozumie, a po odejściu lekarza razem ze swoim krzesełkiem przysunął się do łóżka Tylera, wlepiając wzrok w jego bezwładne ciało. Westchnął ciężko, chowając twarz w dłoniach i starając się powstrzymać łzy.
- Od kiedy jesteśmy razem? - słaby głos doszedł do jego uszu, na co Josh od razu podniósł głowę. Poczuł niewyobrażalną ulgę, kiedy ujrzał bruneta wpatrującego się w niego nieco zamglonym spojrzeniem. Odetchnął z uśmiechem, dopiero po chwili rejestrując znaczenie pytania zadanego przez chłopaka.
- Hej, musiałem coś wymyślić, żeby mnie tu wpuścili. A raczej na twojego ojca nie wyglądam - stwierdził ze śmiechem, na co Tyler odpowiedział mu słabym uśmiechem.
- Daddy Dun? Brzmi ciekawie - odparł, podnosząc się nieco na płaskiej poduszce, na której leżał.
- Widzę, że już czujesz się lepiej - Josh znowu się zaśmiał, czochrając włosy bruneta. - Przyprawiłeś mnie o prawdziwy zawał serca, nie rób tego więcej - dodał nieco poważniejszym tonem, na co Tyler przygryzł wewnętrzną stronę policzka.
- Dobrze, tatusiu, więcej nie będę już mdlał ani dostawał krwotoków - podciągnął kąciki ust. - Boże, szef mnie zabije... - jęknął, opadając na poduszkę i przenosząc wzrok z twarzy Josha na kroplówkę, do której był podłączony.
- Mam znowu do niego dzwonić? - zaproponował żółtowłosy, unosząc przy tym nieznacznie prawą brew.
- Nie, już chyba wolę, żeby mnie zwolnił. Może znajdę jakąś pracę, kiedy przestanę być już porażką życiową. A nie, czekaj. Nie znajdę - westchnął, przykrywając się szczelniej kołdrą.
- Mam dar przekonywania, jego też na pewno uda mi się namówić - naciskał starszy, jednocześnie nie chcąc wywrzeć na Tylerze żadnej presji.
- Nie, naprawdę, dziękuję ci za wszystko. Za urodziny, za to, że znowu uratowałeś mi tyłek... ta lista jest zdecydowanie za długa, możesz przestać być superbohaterem? - spojrzał wymownie na dwudziestojednolatka.
- Taka już moja natura, przykro mi, ale oficjalnie zostałem twoim aniołem stróżem - wzruszył ramionami, po czym roześmiał się cicho. - Jak się czujesz? - zapytał troskliwie, swoim zainteresowaniem znowu wracając do osoby Josepha.
- Uch, niezbyt dobrze. W karetce się ocknąłem i prawie zwymiotowałem na medyka. Ciągle mi słabo, ale już lepiej niż po przyjeździe - odpowiedział beznamiętnym tonem.
- Też lepiej wyglądasz. Ale czemu się tak przemęczasz? Widzisz, że z tego nie wychodzi nic dobrego.
- Josh... - zaczął Tyler, ale żółtowłosy nie dał mu dokończyć.
- Martwię się o ciebie, z dnia na dzień jest z tobą coraz gorzej i nie próbuj mi wmówić, że nie. Widzę to. Pewnie znowu zarywasz nocki? Nie każ mi znowu cię karmić, bo niedługo będę musiał z tobą zamieszkać i się opiekować jak ta babcia, o której mówiłeś - mężczyzna leciał w zaparte, na co brunet podniósł rękę. Josh zareagował od razu, zamykając się i pozwalając mu mówić.
- Zacznijmy od tego, że szef sam z siebie mnie dzisiaj szybciej wypuścił z okazji urodzin. Nie zarywam nocek, biorę leki nasenne. Nie matkuj mi, proszę - podsumował, opuszczając dłoń w jednoznacznym geście.
- Lekarz mówił, że to przez przepracowanie... - Josh zszedł z tonu, mówiąc teraz cicho i z poczuciem winy. Może Tyler naprawdę był na dobrej drodze do wyjścia na prostą? Może to Josh był przewrażliwiony na jego punkcie?
- Anemia, Josh. Mówiłem ci. Parę razy już zasłabłem, więc nie musisz się martwić - machnął ręką lekceważąco. Joshowi zdecydowanie nie spodobało się to "parę razy". Jeżeli nie był to jego pierwszy raz, to niewątpliwie stało za tym coś większego niż zaburzenia ilości czerwonych krwinek i hemoglobiny.
- Zobaczymy, co powie lekarz. Na razie ty się kuruj i odpoczywaj. Może przynieść ci coś do picia czy jedzenia z bufetu? - Dun czuł się już na tyle na siłach, aby móc odnaleźć wspomniany bufet czy choćby automat z napojami. Dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, że dzisiaj praktycznie nic nie jadł, o czym od razu przypomniał jego burczący brzuch.
- Nie, jedzenie to ostatnie, na co mam ochotę. W przeciwieństwie do ciebie jak widać - zażartował, najwyraźniej samemu słysząc domagający się o pożywienie żołądek starszego mężczyzny. - Idź, bo zaraz pielęgniarka przyjdzie ze skargą o zakłócanie spokoju - Josh zaśmiał się wraz z nim.
- Zostań tu - polecił, wstając z krzesełka.
- Nigdzie się nie wybieram - parsknął Tyler, na co Josh tylko przewrócił oczami. Odwrócił się na pięcie i ruszył w poszukiwaniu jakiegokolwiek miejsca w szpitalu, gdzie mógłby nabyć chociaż głupi batonik czy butelkę wody mineralnej.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro