Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

#17 - jestem jego chłopakiem

Karetka jechała do nich zdecydowanie za długo. A może to Josh zadzwonił po nią za późno? Widok całkowicie nieprzytomnego Tylera z krwotokiem z nosa zagwarantował mu coś w rodzaju ataku paniki, w trakcie którego próbował zrobić wszystko, aby ocucić solenizanta - wszystko poza zadzwonieniem po pogotowie. Bał się, że przez to nie zdążą go uratować, że przez jego niezorganizowanie Tyler mógłby stracić życie. Naturalnie wszystko to było mocno przekoloryzowane, ale w oczach żółtowłosego wyglądało to jak odchodzenie na drugi świat. Chyba nigdy wcześniej nie był tak zestresowany, zlękniony, przerażony. Emocje nie odpuściły nawet, kiedy w progu mieszkania pojawili się ratownicy medyczni, którzy szybko zajęli się chłopakiem i zawieźli go do szpitala - oczywiście z Joshem na ogonie, który z trudem dał radę prowadzić samochód z załzawionymi oczami, przed którymi dalej widział ten upiorny widok. 

Na miejscu niestety zgubił Josepha, więc pospiesznie pobiegł do recepcji i spytał o niego. Kobieta wskazała mu odpowiednią salę, do której Josh dosłownie ruszył biegiem, nie zważając przy tym na zniesmaczone spojrzenia innych, których mijał w pośpiechu. 

- Przepraszam, nie może pan tu być... - zaczęła pielęgniarka, wchodząc mu w drogę. Zdesperowany mężczyzna odepchnął ją na bok i sprintem pobiegł do łóżka, na którym leżał blady jak ściana Tylera z podłączonymi przeróżnymi aparaturami i kroplówką. Josh musiał złapać się ramy parawanu, gdy jego nogi odmówiły posłuszeństwa. Jeśli Tyler zawsze wydawał się mu być wrakiem człowieka, to teraz nie przypominał mu nawet tego.

- Pan jest z rodziny? - głęboki, męski głos wybudził go z zamyślenia. Josh spojrzał na lekarza trzymającego jakieś kartki, który wpatrywał się w niego jak w intruza. Zresztą. Był intruzem.

- Jestem jego chłopakiem - odparł bez zawahania. - Proszę, czy mogę tu zostać? Co się stało? - wyjąkał, dalej nie puszczając parawanu, który pomagał mu utrzymywać równowagę.

- Niech pan usiądzie - wcześniej wyminięta pielęgniarka przyniosła taboret, na którym żółtowłosy pospiesznie usiadł, czując się o wiele pewniej w takiej pozycji. 

- Co z nim? - wymamrotał Josh, z bólem przyglądając się Tylerowi przykrytemu cienką, szpitalną kołdrą.

- Nie mamy jeszcze wyników badań, ale najprawdopodobniej wszystko było spowodowane ogólnym przemęczeniem - dwudziestojednolatek zagryzł wargę. Brunet ledwo wrócił do pracy i już zaczynał się przepracowywać? Rzeczywiście dziś po południu nie wyglądał za dobrze, ale z drugiej strony nie była to tak wielka zmiana, by od razu rzucała się w oczy. Coś musiał ominąć, coś istotnego. - Wie pan coś na ten temat? 

- Mówił mi, że ma anemię, czy to mogłoby mieć jakiś związek? - mężczyzna spojrzał na lekarza, który od razu zaczął notować coś na jednej z kartek. - W poprzedni poniedziałek wrócił do pracy po dwutygodniowej przerwie. Pracuje w starbucksie, więc to raczej nie jest aż tak wymagająca robota, aby wykończyć go do tego stopnia... - Josh starał się przypomnieć sobie wszystko, co wiedział o Tylerze i co teraz mogłoby się przydać do stwierdzenia, skąd wzięło się to osłabnięcie. 

- Z czego wynikała ta przerwa? 

- Ugh, został pobity. Z tego co pamiętam, miał połamane żebra i coś z ręką, ale nie jestem tego pewien. Był przyjęty wtedy w tym szpitalu, sam go tutaj przywiozłem... - odpowiedział skołowany Dun, bawiąc się nerwowo swoimi dłońmi.

- Dobrze, to na pewno się przyda. Pan Joseph zostanie u nas jeszcze parę dni na obserwacji, ale myślę, że do soboty powinien zostać wypisany. Może pan zostać jeszcze trochę ze swoim chłopakiem, ale proszę nie przesadzać. Musi teraz odpocząć - kolorowowłosy tylko pokiwał głową na znak, że rozumie, a po odejściu lekarza razem ze swoim krzesełkiem przysunął się do łóżka Tylera, wlepiając wzrok w jego bezwładne ciało. Westchnął ciężko, chowając twarz w dłoniach i starając się powstrzymać łzy.

- Od kiedy jesteśmy razem? - słaby głos doszedł do jego uszu, na co Josh od razu podniósł głowę. Poczuł niewyobrażalną ulgę, kiedy ujrzał bruneta wpatrującego się w niego nieco zamglonym spojrzeniem. Odetchnął z uśmiechem, dopiero po chwili rejestrując znaczenie pytania zadanego przez chłopaka.

- Hej, musiałem coś wymyślić, żeby mnie tu wpuścili. A raczej na twojego ojca nie wyglądam - stwierdził ze śmiechem, na co Tyler odpowiedział mu słabym uśmiechem.

- Daddy Dun? Brzmi ciekawie - odparł, podnosząc się nieco na płaskiej poduszce, na której leżał. 

- Widzę, że już czujesz się lepiej - Josh znowu się zaśmiał, czochrając włosy bruneta. - Przyprawiłeś mnie o prawdziwy zawał serca, nie rób tego więcej - dodał nieco poważniejszym tonem, na co Tyler przygryzł wewnętrzną stronę policzka.

- Dobrze, tatusiu, więcej nie będę już mdlał ani dostawał krwotoków - podciągnął kąciki ust. - Boże, szef mnie zabije... - jęknął, opadając na poduszkę i przenosząc wzrok z twarzy Josha na kroplówkę, do której był podłączony. 

- Mam znowu do niego dzwonić? - zaproponował żółtowłosy, unosząc przy tym nieznacznie prawą brew. 

- Nie, już chyba wolę, żeby mnie zwolnił. Może znajdę jakąś pracę, kiedy przestanę być już porażką życiową. A nie, czekaj. Nie znajdę - westchnął, przykrywając się szczelniej kołdrą. 

- Mam dar przekonywania, jego też na pewno uda mi się namówić - naciskał starszy, jednocześnie nie chcąc wywrzeć na Tylerze żadnej presji. 

- Nie, naprawdę, dziękuję ci za wszystko. Za urodziny, za to, że znowu uratowałeś mi tyłek... ta lista jest zdecydowanie za długa, możesz przestać być superbohaterem? - spojrzał wymownie na dwudziestojednolatka.

- Taka już moja natura, przykro mi, ale oficjalnie zostałem twoim aniołem stróżem - wzruszył ramionami, po czym roześmiał się cicho. - Jak się czujesz? - zapytał troskliwie, swoim zainteresowaniem znowu wracając do osoby Josepha.

- Uch, niezbyt dobrze. W karetce się ocknąłem i prawie zwymiotowałem na medyka. Ciągle mi słabo, ale już lepiej niż po przyjeździe - odpowiedział beznamiętnym tonem.

- Też lepiej wyglądasz. Ale czemu się tak przemęczasz? Widzisz, że z tego nie wychodzi nic dobrego. 

- Josh... - zaczął Tyler, ale żółtowłosy nie dał mu dokończyć.

- Martwię się o ciebie, z dnia na dzień jest z tobą coraz gorzej i nie próbuj mi wmówić, że nie. Widzę to. Pewnie znowu zarywasz nocki? Nie każ mi znowu cię karmić, bo niedługo będę musiał z tobą zamieszkać i się opiekować jak ta babcia, o której mówiłeś - mężczyzna leciał w zaparte, na co brunet podniósł rękę. Josh zareagował od razu, zamykając się i pozwalając mu mówić.

- Zacznijmy od tego, że szef sam z siebie mnie dzisiaj szybciej wypuścił z okazji urodzin. Nie zarywam nocek, biorę leki nasenne. Nie matkuj mi, proszę - podsumował, opuszczając dłoń w jednoznacznym geście.

- Lekarz mówił, że to przez przepracowanie... - Josh zszedł z tonu, mówiąc teraz cicho i z poczuciem winy. Może Tyler naprawdę był na dobrej drodze do wyjścia na prostą? Może to Josh był przewrażliwiony na jego punkcie?

- Anemia, Josh. Mówiłem ci. Parę razy już zasłabłem, więc nie musisz się martwić - machnął ręką lekceważąco. Joshowi zdecydowanie nie spodobało się to "parę razy". Jeżeli nie był to jego pierwszy raz, to niewątpliwie stało za tym coś większego niż zaburzenia ilości czerwonych krwinek i hemoglobiny. 

- Zobaczymy, co powie lekarz. Na razie ty się kuruj i odpoczywaj. Może przynieść ci coś do picia czy jedzenia z bufetu? - Dun czuł się już na tyle na siłach, aby móc odnaleźć wspomniany bufet czy choćby automat z napojami. Dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, że dzisiaj praktycznie nic nie jadł, o czym od razu przypomniał jego burczący brzuch.

- Nie, jedzenie to ostatnie, na co mam ochotę. W przeciwieństwie do ciebie jak widać - zażartował, najwyraźniej samemu słysząc domagający się o pożywienie żołądek starszego mężczyzny. - Idź, bo zaraz pielęgniarka przyjdzie ze skargą o zakłócanie spokoju - Josh zaśmiał się wraz z nim. 

- Zostań tu - polecił, wstając z krzesełka. 

- Nigdzie się nie wybieram - parsknął Tyler, na co Josh tylko przewrócił oczami. Odwrócił się na pięcie i ruszył w poszukiwaniu jakiegokolwiek miejsca w szpitalu, gdzie mógłby nabyć chociaż głupi batonik czy butelkę wody mineralnej. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro