#16 - nie wiem, jak ci dziękować
Na ten dzień Josh przygotowywał się od dłuższego czasu, choć w zasadzie już tydzień wcześniej wszystko było gotowe. Nie przepadał za odkładaniem wszystko na ostatnią chwilę, więc załatwił, co było potrzebne w zaledwie dwa dni. Pozostawało mu tylko liczyć, że nic się nie wyda i wszystko przebiegnie pomyślnie po jego myśli. W czwartek specjalnie poprosił swojego szefa o to, aby móc szybciej wyjść z pracy. Poprzednio cały tydzień brał nadgodziny, więc akurat nie miał z tym większego problemu. Większą trudność stanowiło wejście do mieszkania Tylera, kiedy jego tam nie było. Na podstawie swoich obserwacji wywnioskował, że brunet często zapominał o zamknięciu drzwi, więc wierzył w to, że i tym razem mu się poszczęści.
Z trudem wdrapał się na trzecie piętro, musząc po schodach wnosić cały swój ekwipunek, ponieważ winda była nieczynna. Cudem przy tym nie potknął się i nie spadł, ale ostatecznie udało mu się dotrzeć pod siedemnastkę. Jego serce zamarło, kiedy niepewnie złapał klamkę i pociągnął za nią. Niestety, nie ustąpiła, a z ust mężczyzny wymknęło się długie, przeciągłe jęknięcie. Odstawił jedną torbę i osunął się na ziemi, siadając na wycieraczce z dumnym napisem "Go away". Nie widział sensu w tym, żeby teraz schodzić na dół, a potem znowu wspinać się tutaj, więc postanowił przeczekać pod mieszkaniem Tylera do jego powrotu. W głowie zaklinał się za to, że jego dokładnie obmyślony plan nie wypalił tylko przez to, że ciemnowłosy zaczął opamiętywać się na tyle, aby zamykać dom na klucz.
Minęła pierwsza godzina, a nieustannie używany telefon Josha zdążył się już rozładować. Podirytowany dwudziestojednolatek odłożył nieprzydatne urządzenie na bok, zaczynając podgwizdywać pod nosem jedną z bardziej lubianych piosenek. Czas niemiłosiernie mu się dłużył, ale nie mógł na to nic poradzić - dalej uważał, że był idiotą, twierdząc, że to wszystko uda mu się tak łatwo. Dopiero po jakichś dwóch godzinach usłyszał kroki na schodach, na co otworzył oczy, wybudzając się z lekkiego snu. Powiódł spojrzeniem w stronę źródła dźwięku, by już po chwili ujrzeć tam zmęczonego bruneta, na którego widok uśmiechnął się szeroko.
- Josh? Co ty tutaj robisz? - powiódł spojrzeniem na pozostawione pod drzwiami torby, do których przywiązane były różnokolorowe balony, w których przeważała część z napisem "Happy birthday". Jego wzrok był jednak głównie skupiony na włosach Josha, które teraz przybrały kolor żółtego zakreślacza, co nadawało im efektu łudząco podobnego do fluorescencyjnego. Ale mimo wszystko podobał mu się ten odcień, który dodawał mężczyźnie uroku i upodabniał do musztardy.
- Dobra, nie będę ukrywać, że to miało wyjść całkowicie inaczej. Czemu akurat dzisiaj musiałeś zamknąć mieszkanie? - jęknął Josh z uśmiechem przyklejonym do twarzy. Tyler niepewnie podszedł do niego, wyjmując z kieszeni kurtki swoje klucze. W czasie, kiedy on otwierał drzwi, kolorowowłosy pozbierał swoje rzeczy z ziemi i tuż za młodszym wszedł do środka. Prawie rzucił torby na ziemię, od razu podbiegając do Tylera i zakrywając mu oczy dłońmi. - Nie patrz! Daj mi chociaż tę satysfakcję i pozwól udekorować mieszkanie - powiedział i sięgnął po jakiś szalik, którym obwiązał twarz chłopaka.
- Josh... - powtórzył jego imię, lecz na jego twarzy mimowolnie pojawił się uśmiech, kiedy żółtowłosy zaprowadził go do salonu i tam usadowił na kanapie.
- Zepsułeś moją niespodziankę, więc się lepiej nie odzywaj - odpowiedział mężczyzna, który już biegał po całym mieszkaniu, w każdym możliwym miejscu rozwieszając serpentyny i girlandy. Chciał to zrobić jak najszybciej, a jednocześnie tak, aby miało to ręce i nogi, co w sumie nie zajęło mu więcej niż piętnaście minut. - Dobra, możesz odsłonić oczy - stwierdził w końcu, na co Joseph od razu zsunął materiał.
Widok, którzy ujrzał przed sobą dosłownie odebrał mu oddech. Josh z urodzinową czapką na swoich świeżo pofarbowanych włosach stał tuż przed nim, trzymając czekoladowy tort, na którym widniały dwie świeczki: dwójka i jedynka. Na wierzchu między przeróżnymi ozdobami był wciśnięty napis "100 lat, Taylor!" wykonany jasnoróżowym lukrem. Żeby tego było mało, Dun od razu zaczął śpiewać, niezbyt trafiając w dźwięki, ale to akurat najmniej przeszkadzało Tylerowi, który oniemiały wodził wzrokiem między tortem a twarzą Josha.
- Cukiernik pomylił się z imieniem, ale nie miałem już czasu na poprawienie tego - wyjaśnił po tym, jak zakończył swoją piosenkę. Po policzkach Tylera popłynęły pierwsze łzy wzruszenia, a widząc to, Josh odstawił ciasto na ławę i rozpostarł szeroko ramiona. Ciemnowłosy bez słowa się do niego przytulił, mocząc łzami jego koszulkę. - Wszystkiego najlepszego, Tyler - mruknął Josh, opierając brodę na głowie chłopaka, który wtulił twarz w jego szyję.
- Tak bardzo ci dziękuję. Za to, że pamiętałeś, nie musiałeś tego wszystkiego robić - odpowiedział cicho brunet. Oprzytomniawszy, natychmiast się od niego odsunął, oblewając się rumieńcem. Było mu zdecydowanie za dobrze w ramionach Josha.
- Ale chciałem. Powinieneś już się domyślić, że nie mam swojego życia i przez to lubię wpieprzać się w cudze. Poza tym to twoje dwudzieste pierwsze urodziny, zwyczajnie nie wypadałoby obchodzić tego w inny sposób - uśmiechnął się żółtowłosy, po czym sięgnął po podobną, stożkową czapeczkę, którą nałożył na głowę chłopaka, starając się, aby gumka nie zrobiła mu przy tym krzywdy. - Niestety, ale nie dostałem jeszcze wypłaty i do parku rozrywki zabiorę cię dopiero za tydzień, ale mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza? Lepiej rezerwuj sobie kolejną niedzielę dla mnie - Tyler wytarł oczy rękawem bluzy i odwzajemnił uśmiech.
- Nie wiem, jak ci dziękować - wymamrotał, spuszczając wzrok na swoje stopy.
- W zupełności wystarczy mi twój uśmiech. Właśnie! Prezent! - wybiegając z salonu, nieomalże potknął się o stolik z tortem, ale udało mu się utrzymać równowagę i nie wywrócić. Tyler w tym czasie rozejrzał się po pokoju, w którym był, a w którym wszędzie wepchane zostały balony i konfetti, do kompletu brakowało tylko piniaty w kształcie jednorożca. - Sprzedawca powiedział mi, że to jest najlepszy sprzęt, jaki mieli na stanie, mam nadzieję, że spełni twoje oczekiwania... - powiedział Josh, wróciwszy do salonu. Za plecami trzymał jakąś paczkę, którą ujawnił dopiero stojąc metr od Tylera. - Męczyłem się z tym jakieś dwie godziny - dodał i podał chłopakowi jego prezent urodzinowy.
Był to przedmiot opakowany w kolorowy papier, który w niektórych miejscach był rozerwany czy niedoklejony, więc nawet idiota mógłby się domyśleć, że Dun robił wszystko samodzielnie Ale nawet mimo nieperfekcyjnego opakowania kształt zawartości został zachowany i jednoznaczny.
- Ukulele... - wyszeptał Joseph, w pierwszym odruchu bojąc się wziąć paczkę od mężczyzny do własnych rąk, jakby miał tym samym ją zniszczyć.
- Mówiłeś, że grasz, ale nie widziałem go u ciebie, więc postanowiłem ci kupić - wyjaśnił Josh, siadając na skraju kanapy i obserwując, jak Tyler delikatnie odpakowuje instrument.
- Boże, Josh, jaką ty masz pamięć... - wydukał chłopak z wzrokiem wbitym w ciemnobrązowe ukulele, po którym delikatnie przejechał dłonią. - Jest... piękne - wyjąkał, a w jego oczach znowu pojawiły się łzy. - Ale nie mogę go przyjąć - odsunął instrument od siebie, odwracając wzrok z bólem, na co Josh zmarszczył czoło.
- Czemu? Kupiłem ci je, jest twoje, nigdzie indziej mi się nie przyda, nie umiem na nim grać - odparł żółtowłosy, przysuwając przedmiot z powrotem do Tylera.
- Bo pewnie kosztowało fortunę - Joseph był świadomy tego, że prawdopodobnie musiałby kilka lat srogo oszczędzać swoje pieniądze, aby było go stać na najdroższe ukulele. A to, które dostał wyglądało na naprawdę solidne i dobre jakościowo, więc niewątpliwie jego cena była adekwatna do tego.
- Nie wygłupiaj się. Możesz mi za to coś zagrać, zawsze chciałem usłyszeć, jak śpiewasz - zaproponował, rozsiadając się wygodniej na kanapie tuż po tym, jak zdjął swoje buty, które dalej miał na nogach przez wcześniejszy pośpiech z dekoracją mieszkania Tylera.
Policzki ciemnowłosego automatycznie przybrały kolor buraka, bo nigdy nie lubił śpiewać przy kimś. Uważał, że nie miał na tyle talentu, aby chwalić się tym na lewo i prawo. Jednak na widok promiennego i z pewnością szczerego uśmiechu na twarzy Josha, który starał się dodać mu otuchy, przyszła mu do głowy tylko jedna piosenka.
Ułożył drżące palce na strunach ukulele, biorąc głęboki wdech. Zawroty głowy utrzymywały się cały dzień, ale teraz przybrały na mocy, utrudniając chłopakowi skupienie się na czymkolwiek. Dodatkowo zaczął męczyć go też przenikliwy ból w skroniach, a w jego ustach zrobiło się dziwnie sucho. Sam nie wiedział, z czego to wynikało, ale starał się zignorować ogólne osłabienie i wydobył pierwsze dźwięki z instrumentu.
- Wise men say... - całkowicie nie panował nad drżeniem i załamywaniem się swojego głosu. Także przed jego oczami zaczęły pojawiać się mroczki, zasłaniając częściowo pole widzenia. - Only fools rush in... -
Nie doszedł nawet do drugiego wersu piosenki, kiedy osunął się na siedzeniu, wypuszczając z rąk ukulele, które Josh w ostatniej chwili zdążył złapać.
- Tyler? - jęknął żółtowłosy, wpatrując się w nieprzytomnego chłopaka, z którego nosa spływała stróżka krwi.
~*~*~*~*~*~*~*~
Boże święty, jakim cudem to gówno jest 807 w fanfikach? Naprawdę w to nie wierzę, bo aż musiałam zrobić screena, aby to uwiecznić. I dalej w to nie wierzę. Parę dni temu wybiło temu czemuś miesiąc, a tutaj taki zonk...
Jestem niewyobrażalnie wdzięczna wszystkim osobom, które to czytają i dają o sobie znać w jakikolwiek sposób. Nie pomyślałabym o tym, że to opowiadanie może odnieść taki sukces i... ach, w tym momencie jestem bardziej podniecona niż Tyler nowym ukulele, bo nawet nie umiem porządnie podziękować :'')
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro