#13 - jego całe życie było kłamstwem
Josh był świadomy tego, że Tyler najprawdopodobniej nie będzie miał ochoty na rozmowę z nim. Gdyby zastał go w pracy, brunet mógłby go bardzo łatwo spławić, pozwalając, aby inny pracownik zajął jego miejsce i obsłużył mężczyznę. Dlatego też Dun nie miał wiele czasu na dojechanie do domu bruneta i musiał parokrotnie przekraczać ograniczenie prędkości, bo nie wiedział, na którą chłopak miał do pracy. Pozostawało mu tylko liczyć na to, że kawiarnia, w której pracował, była otwierana w późniejszych godzinach niż szósta rano i że dzięki temu zastanie Tylera w jego domu. Potrzebował tej rozmowy z nim i wiedział, że nie odpuści sobie tego tak łatwo. Nawet, jeśli chłopak chciałby za wszelką cenę uniknąć spotkania z nim, na co Josh był szczerze przygotowany. W końcu ciemnowłosy nie bez powodu odrzucał każde połączenie, coś musiało się za tym kryć.
Przystanął pod znajomymi, dębowymi drzwiami z tabliczką z numerem 17 oraz nazwiskiem Joseph. Westchnął ciężko i zapukał energicznie z nadzieją, że Tyler już nie śpi lub że go tym nie obudził. Oparł się o framugę drzwi, czekając na to, aż chłopak mu otworzy - z marnym skutkiem.
- Tyler? - spytał Josh, ponownie pukając w drzwi.
Nie otrzymawszy żadnej odpowiedzi, niepewnie pociągnął za klamkę, która o dziwo ustąpiła od razu. Wszedł do środka, rozglądając się za chłopakiem. W pierwszej kolejności zajrzał do salonu oraz sypialni, lecz tam zastał tylko stertę porozrzucanych ubrań. Jeżeli jego mieszkanie było otwarte, nie mógł wyjść jeszcze do pracy. Może i czasami zapominał o podstawowych rzeczach, ale jeszcze nie mógł zapomnieć o tym, aby zamknąć dom. Co jak co, ale nie on.
- Kurwa, mówiłem, że za... - na znajomy głos Josh od razu odwrócił się, by ujrzeć Tylera w drzwiach od łazienki z ręcznikiem przytkniętym do nosa. - Josh... - wymamrotał, blednąc jeszcze bardziej.
- Co się stało? - zapytał różowowłosy, wpatrując się w trzymany przez bruneta ręcznik. Dostrzegł na nim plamę krwi, na co zmarszczył czoło, ściągając brwi ku sobie w pytającym geście.
- To nic takiego... - odpowiedział i spuścił wzrok na podłogę.
Dopiero teraz do niego doszło, że to naprawdę był Josh i że naprawdę do niego przyszedł. Przez cały poprzedni dzień Tyler zadręczał się tym, co zrobił w sobotę wieczorem, a teraz jego wyrzuty sumienia przybierały na mocy. Nie mógł patrzeć na mężczyznę, którego widok sprawiał mu tylko ból i przez którego miał ochotę zakopać się pod ziemię. Co mógł o nim pomyśleć przez ten cholerny pocałunek? Co, jeśli przyszedł tu tylko po to, aby powiedzieć mu, żeby się od niego odwalił? Na co on liczył, całując Josha, nie będąc pewnym tego, co do niego czuje? Popełnił kolejną głupotę, za którą nienawidził siebie jeszcze bardziej.
- Jak to nic takiego? - kontynuował dwudziestojednolatek, który bez zawahania podszedł do Josepha. Ten odskoczył od niego jak oparzony, prawie wpadając na drzwi. - Pokaż to - wyciągnął rękę w stronę chłopaka, który cały czas starał się unikać spojrzenia Josha. W końcu poddał się i posłusznie odsunął ręcznik od swojego nosa, z którego dalej kapała krew. - Chodź tutaj - Josh zaoferował mu swoje ramię, aby pomóc mu z dojściem do kuchni. - Usiądź tu i pochyl się do przodu - polecił, wskazując krzesło. Tyler bez zawahania wykonał polecenia, jedną ręką cały czas dociskając materiał do twarzy. - To pierwszy raz? - otrzymał przeczące kiwnięcie głową w odpowiedzi. - Dobra, ściśnij to palcami i poczekaj, aż przestanie cieknąć - kucnął przed nim, by mieć lepszy widok na jego nos.
- Josh, poradzę sobie. Naprawdę - głos Tylera był oschły, a na dodatek cały czas zachowywał się wyjątkowo nienaturalnie. Z drugiej strony Josh nie dziwił mu się po tym, co między nimi zaszło. Przez całą drogę tutaj był wręcz pewny, że podzieli jego los i skończy się na tym, że żaden z nich nie da rady powiedzieć niczego. Jednak stan Tylera sprawił, że różowowłosy musiał działać szybko i odpowiedzialnie, dzięki czemu chociaż na chwilę zapomniał o poprzednich wątpliwościach i obawach.
- Od jak dawna masz te krwotoki? - zignorował słowa Josepha, przyglądając mu się troskliwie.
- Josh...
- Od jak dawna? - nie ustępował, wzmacniając nieco swój ton, aby podkreślić, że chce otrzymać odpowiedź.
- Paru miesięcy, ale mówiłem ci, że mam anemię. To normalne - odpowiedział w końcu, po czym sprawdził swój nos, który na szczęście przestał krwawić.
- Byłeś z tym u lekarza? - odebrał od niego poplamiony ręcznik, po czym podał drugi wilgotny, aby Tyler mógł zmyć zaschniętą krew z twarzy. Dopiero teraz Josh zauważył, że chłopak dalej był w samych bokserkach i koszulce, co miało świadczyć o tym, że dopiero się obudził. Blizny na jego nogach oraz przedramionach znowu zaczynały martwić mężczyznę, ale tym razem starał się nie pokazywać tego po sobie. Miał jeszcze dużo czasu i okazji przed sobą, aby dowiedzieć się ich pochodzenia.
- Tak - skłamał bez większego problemu, wzdychając ciężko. Jego całe życie było kłamstwem, więc i tym razem kolejny fałsz przyszedł mu z dziecięcą łatwością. Tak jak kiedyś całkowicie nie potrafił tego robić, tak teraz posuwał się do tego często. Za często.
- No dobrze. Jadłeś? - postanowił zmienić temat, bo poprzedni jeszcze bardziej stresował Tylera. Nie miał pojęcia, jak zejść na tę właściwą drogę, tak więc pozostawało mu liczyć na to, że wyjdzie to samo z siebie. Nie mogli tego przemilczeć, to była zdecydowanie zbyt poważna sprawa.
- Nie, zjem w drodze do pracy - wytłumaczył, zanim jeszcze różowowłosy zdążył wziąć się za robienie kanapek dla niego.
- Jasne, już to widzę, jak idziesz kupić sobie śniadanie - parsknął Josh, usiłując za wszelką cenę rozluźnić jakoś tę napiętą atmosferę między nimi.
- Mam niedaleko Subway'a. Posłuchaj, Josh, wiem, że... - zaczął cicho, wręcz szepcząc ostatnie słowa.
- Nie, Ty, to ty posłuchaj mnie - bez namysłu wtrącił mu się w słowo, samemu nie będąc pewnym tego, co chciał powiedzieć. I tak na ogół mówił co innego, niż chciał, więc teraz nie miało to wielkiego znaczenia. - Chciałem porozmawiać z tobą o... o sobocie. Ja... dużo o tym myślałem. Naprawdę. Bardzo dużo. Przez to nawet nie przespałem tej nocy, ale dobra, to nieważne, jedna zarwana noc to nic takiego. Bardzo cię lubię, ale to na tym się kończy. Nie, żebym miał coś do ciebie, ale myślę, że najlepszym wyjściem będzie to, jeśli... jeśli po prostu o tym zapomnimy - powiedział to praktycznie na jednym oddechu, mówiąc szybko i niewyraźnie, ale mimo to Tyler nie miał problemy ze zrozumieniem ostatniego słowa. Przełknął głośno ślinę, czując, jak gula rośnie mu w gardle. Nie panując nad drżeniem swoich dłoni, przeczesał nerwowo palcami włosy, próbując jakoś ukryć chwilę słabości.
- Tak. To dobry pomysł - stwierdził beznamiętnym, pustym głosem, równie zimnym wzrokiem wpatrując się w jakiś punkt za ramieniem różowowłosego.
- No to świetnie! - Josh jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki się rozpromieniał, a całe napięcie opuściło jego ciało. - Co ty na to, abym podwiózł cię do pracy? Wiesz, po dwóch tygodniach nieobecności trzeba umieć powrócić z klasą, a ja chętnie ci w tym pomogę, mam już w tym wprawę. Może i o tej porze nie zorganizuję czerwonego dywanu i konfetti, ale mogę chociaż pełnić rolę twojego szofera. Do dziesiątej mogę być cały twój, tylko nie zmarnuj tej okazji, bo nie wiem, czy kiedykolwiek jeszcze ci się przydarzy - coś w nim się odblokowało i słowa znowu zaczęły płynąć nurtem tak, jak to zawsze w jego przypadku robiły. Tyler jednak dalej był spochmurniały, czego Josh zdawał się nie dostrzegać.
- To bardzo miłe, ale... wolę się przejść... wiesz, trochę świeżego powietrza. Nie mam daleko, więc mną się nie przejmuj. Lepiej sam idź do pracy, pewnie niedługo zaczynasz zmianę - mówiąc to, bawił się swoimi palcami, w które wbił nieprzytomne spojrzenie.
- Och. No dobrze - różowowłosy szybko załapał aluzję do tego, że Tyler zwyczajnie chciał go się pozbyć. Nie rozumiał czemu, bo w końcu wszystko uzgodnili. Teoretycznie. - To w takim razie pójdę - odrzekł i odłożył zakrwawiony ręcznik na stolik, po czym skierował się w stronę drzwi.
- Josh - usłyszał zza swoich pleców łamiący się głosik, przez który doświadczył na własnej skórze zjawiska zwanego déjà vu. Tym razem jednak nie odwrócił się, czekając z ręką zawieszoną nad klamką na to, co brunet miał mu do powiedzenia. Bo szczerze liczył na to, że tym razem na słowach się skończy. - Ale byłbym bardzo wdzięczny, gdybyś... gdybyś chciał po mnie przyjechać... moglibyśmy wtedy pójść na taco bell... jeśli oczywiście nie masz nic przeciwko... - na twarzy mężczyzny od razu pojawił się uśmiech. Chyba pierwszy raz Tyler poprosił go o coś sam z siebie.
- Jasne, żaden problem. O której kończysz? - zapytał z tym samym wyrazem twarzy. Był niczym dumny rodzic, który dopiero nauczył swojego syna jeździć na rowerze. Lecz to nie był jego syn, a przyjaciel, którego nauką jazdy na rowerze była próba zwalczenia największych lęków.
- O siedemnastej.
~*~*~*~*~*~*~*~
Pam pam paaam! Kogo wybierze Josh? ( ͡° ͜ʖ ͡°)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro