#1 - zamierzasz bronić pedałka?
Dwudziestojednoletni mężczyzna ziewnął przeciągle, będąc coraz bliższym zaśnięcia za kierownicą swojego auta. Niestety, ale praca w jego wymarzonym sklepie muzycznym miała to do siebie, że codziennie musiał przejeżdżać praktycznie całe Columbus, aby znaleźć się na miejscu. Mimo wszystko nie zamieniłby swojej pracy na żadną inną, bo całe życie wmawiał sobie, że swoją karierę będzie wiązał z muzyką. Co prawda z początku były to nieco inne perspektywy, ale po tym, jak jego zespół rozpadł się po zaledwie paru miesiącach, postanowił sobie, że nie będzie już tak wybrzydzał. W końcu chciał pracę związaną z jego zainteresowaniami i dostał to, co chciał, prawda? A pomaganie ludziom w wyborze płyt czy obserwowanie, jak gust może zmienić się na przestrzeni paru miesięcy, było równie ciekawe jak trasy koncertowe. A przynajmniej dla niego - wiążącego cechy optymisty, jak i realisty, chociaż z pozoru wydawać by się mogło inaczej.
Joshua William Dun pochodzi z dość zamożnej rodziny, gdzie jego matka była kardiochirurgiem i ojciec onkologiem, a jako jedynak zawsze był rozpieszczany do granic możliwości. W latach szkolnych uważany był za gwiazdę, za którą odwracały się wszystkie dziewczyny i marzyły o tym, by tylko na nie spojrzał. Te parę lat temu taki styl życia jak najbardziej mu odpowiadał. Wisienką na torcie było także to, że należał do zespołu rockowego, który był znany w znacznej części Ohio (a do którego rozłamu przyczynił się sam Josh). Jednak wraz z ukończeniem liceum jego światopogląd uległ diametralnej zmianie. Najważniejsze nie były już markowe ubrania czy popularność, ale wizja na najbliższą przyszłość. Jego rodzice planowali jak najszybciej nauczyć go dorosłości i takim sposobem zaledwie kwartał później przeprowadził się od nich do skromnej kawalerki na obrzeżach miasta. Opłacanej przez ojca, ale własnej. Gdyby tego było mało, rok później w prezencie urodzinowym otrzymał własny samochód, którzy miał otworzyć przed nim szerokie perspektywy zdaniem matki. W rzeczywistości Josh wolał teraz się ustatkować, a jego plany na podbicie świata przycichły wraz ze znalezieniem pierwszej pracy w kawiarence, w której długo nie zagościł po tym, jak doszukał się oferty pracy w sklepie muzycznym.
I tak oto był teraz tutaj: na skrzyżowaniu dwóch ulic, wyzywający pod nosem sygnalizację świetlną, wykończony okresem świątecznym i pracą, marzący tylko i wyłącznie o swoim ciepłym łóżku. Niestety, nie wszystko miało dzisiaj iść po jego myśli.
Przejeżdżając koło jednego z parków w okolicy liceum, do którego niegdyś uczęszczał, dojrzał dość nietypowe widowisko. Z pewnością nie zwróciłby na to uwagi, gdyby nie piskliwy krzyk, który zagłuszył nawet muzykę włączoną w aucie. Wyczulony na takie sytuacje, automatycznie zwolnił i zaczął rozglądać się w poszukiwaniu źródła tego dźwięku, co na szczęście nie zajęło mu dużo czasu. W jego oczy rzuciła się grupka mężczyzn, którzy wyglądali mu na rówieśników i którzy zebrali się wokół jakiegoś nieznanego mu obiektu. Przekleństwo padające z ust jednego z nich sprawiło, że kolorowowłosy od razu zatrzymał się i wysiadł z samochodu, nie zważając na to, że mogło tam być niebezpiecznie, o czym świadczyły krzyki i jęki pochodzące wyraźnie miejsca, wokół którego byli zebrani faceci. Przyspieszył kroku, idąc z kapturem bluzy założonym na głowę i rękami schowanymi w kieszeniach kurtki.
- Co się tutaj dzieje? - spytał, kiedy tylko był wystarczająco blisko, aby wszyscy tam zebrani mogli go usłyszeć. Tym samym zwrócił na siebie wzrok trójki postawnych mężczyzn z jeszcze groźniejszym spojrzeniem i plecionką przekleństw na ustach, lecz nie to go zainteresowało. Twarz zwrócił ku chłopakowi zwiniętemu w kłębek przy ich nogach i drżącemu tak, jakby dalej płakał. - Co wy mu, do cholery, zrobiliście... - warknął przez zaciśnięte ze złości zęby. Był wrażliwy na krzywdę innych, ale w tym momencie swoje emocje skierował w stronę oprawców nieznajomego chłopaczka.
- A co ci do tego? Co, zamierzasz bronić pedałka? - rzucił jeden z nich, zbliżając się do różowowłosego na krok, na co ten spiął jedynie mięśnie. Przypływ adrenaliny sprawił, że zapomniał o czymś takim jak strach, co mogło być opłakane w skutkach. Zanim ktokolwiek zdążył zareagować, Josh zamachnął się i z pięści uderzył mężczyznę w twarz, czemu towarzyszył nieprzyjemny dźwięk łamania kości oraz krzyk bólu. Dwudziestojednolatek jedynie starł z kostek krew, spoglądając na pozostałą dwójkę, po której było widać głównie zdezorientowanie. Byli wzrostu Josha, ale pomimo tego wydawali się być przestraszeni po całym zajściu.
- Spierdalajcie mi stąd, zanim wezwę policję - to był jednoznaczny sygnał do tego, aby pozostali posłali sobie znaczące spojrzenia i rozeszli się w swoje strony, razem z najstarszym kurczowo trzymającym się za swój nos. Nie to w tym momencie było dla Josha ważne, ale przerażony chłopak leżący na ziemi w kałuży swojej własnej krwi. Podszedł do niego tuż po tym, jak upewnił się, że wszystkie negatywne emocje z niego uszły. Nie chciał go przestraszyć jeszcze bardziej.
- Hej... - zwrócił się do niego łagodnym tonem, kucając przed nim i obserwując, jak ten podnosi się na łokciach i patrzy na niego jak na zbawiciela. - Nic ci nie jest? - kontynuował, dopiero po fakcie zdając sobie sprawę z tego, jak głupie pytanie zadał. Jego ubrania były dosłownie w strzępach, ujawniając siniaki i rany. Cała twarz nieznajomego chłopaka była brudna od krwi, w wielu miejscach fioletowa, a jego oko było opuchnięte do tego stopnia, że nic na nie nie widział. Rysy twarzy były mocno zmienione, ale to nie odrzucało mężczyzny, a wręcz na odwrót. Motywowało do chęci pomocy mu.
- Ja... ja... - głos ciemnowłosego był cichy i łamiący się, a on sam zaraz wybuchnął płaczem. - Dziękuję - wyrzucił z siebie gdzieś pomiędzy falami szlochu. Taki widok odprawił z powiek kolorowowłosego sen, co nie było zbyt dobrą wizją na jutrzejszy dzień, ale to było jego najmniejszym problemem.
- Musimy coś z tym zrobić - wyminął odpowiedzi, wskazując na najbardziej rzucające się w oczy obrażenia chłopaka. - Wezwę karetkę - dodał i już miał wyjąć z tylnej kieszeni spodni telefon, kiedy pobity złapał go za przedramię. Uścisk miał słaby i Josh bez problemu mógłby go odtrącić.
- Nie, proszę, nie rób tego... wrócę do domu i położę się spać, to nic takiego - podniósł się do pozycji siedzącej, czemu towarzyszyła seria jęków świadcząca najpewniej o wielu złamaniach, a przynajmniej dotkliwych stłuczeniach. Josh nie był lekarzem i nie znał się na tym, ale dalej nie dowierzał, jak ktoś mógł pobić go tak dotkliwie i to najprawdopodobniej za sprawą orientacji.
- Chyba sobie żartujesz. Nie puszczę cię w takim stanie gdziekolwiek poza szpitalem - prychnął, czego od razu pożałował, spotykając się z negatywną reakcją chłopaka. - To musi obejrzeć lekarz - ujął go za podbródek, aby lepiej przyjrzeć się spuchniętemu nosowi, który na jego oko był złamany. Nie mógł tego jednak ocenić do końca, bo w prawie tej samej chwili brunet wyrwał się z jego uścisku i odwrócił wzrok, co nieznacznie zdziwiło Josha.
- Proszę - nalegał drugi, drżąc na całym ciele. - Boję się, oni mnie tam znajdą i przyjdą dobić... - dobrze wiedział, że po prostu nie mógł znaleźć się w szpitalu ze znanych tylko sobie powodów.
- Dobra - zagubiony Josh podrapał się po karku w zamyśleniu. - Umówmy się, że odwiozę cię na noc do ciebie i zostanę z tobą, ale na drugi dzień idziesz do lekarza. Nawet, jeśli miałbym cię tam siłą zaciągnąć, rozumiesz? - ciemnowłosy kiwnął twierdząco głową, na co Josh jedynie westchnął. Nie ukrywał, że niezbyt uśmiechało mu się zarywanie nocki, ale widział przerażenie w jego oczach. Nie sądził, aby to miało się dobrze dla niego skończyć, ale wiedział, że nie było innego wyjścia, bo nieznajomy wydawał się być uparty przy swoich racjach. - Zaparkowałem niedaleko, dasz radę przejść pięć metrów? - spojrzał na niego troskliwie, podnosząc się z łatwością.
- Tak, chyba tak - Dun od razu wyciągnął do niego dłoń z zamiarem pomocy mu we wstaniu, po czym zasugerował mu to, aby oparł się o niego i tym samym choć trochę się odciążył. Z początku chłopak stawiał opór, ale po pierwszej próbie przejścia metra na własnych siłach, szybko skorzystał z ramienia Josha i takim sposobem doszedł do jego auta, zajmując miejsce na przednim siedzeniu zaraz obok różowowłosego, który pospiesznie zaczął cofać, aby włączyć się do ruchu ulicznego po tym, jak wcześniej spytał się o adres zamieszkania chłopaka. Ku jego uciesze było to niedaleko od miejsca, w którym aktualnie się znajdowali, chociaż słabo znał tamtą okolicę, bo wcześniej prawie się w nią nie zapuszczał, więc równie dobrze mógł się zgubić.
- Tak w zasadzie to nie przedstawiłem się. Jestem Josh - odważył się na to, aby jako pierwszy przerwać ciszę, która zapadła w aucie.
- Tyler.
~*~*~*~*~*~*~*~
Nie wiem, co się tutaj stanęło, ale serdecznie witam wszystkich (tak, jakby ktoś to miał przeczytać, jaasne, już to widzę) na moim pierwszym fanfiku! Nah, nie mam pojęcia co tutaj napisać, kolejny rozdział pojawi się niebawem czy coś.
A i tylko ten jeden raz się tak rozpisałam, bo planowałam pisać krócej, ale coś nie pykło i wyszło coś koło 1400 słów...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro