Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Fioletowa lawina

Jimin czekał zdenerwowany w poczekalni. Była 15:58, a wizytę miał umówioną na 16:00, więc zostały mu jeszcze dwie piekielnie długie minuty, a po nich co najmniej pół godziny tortur na fotelu dentystycznym. Nie chodziło o to, że Jimin nie lubił czy bał się swojego stomatologa. Jimina po prostu przerażała sama wizyta i to, co będzie się działo w czasie jej trwania. Głównie chodziło o ten paskudny i przeszywający czaszkę dźwięk wierteł. To od ich jazgotu wydawało mu się, że mimo znieczulenia go zaboli albo, że gdy przypadkiem kichnie, wirujące ostrze wbije mu się w dziąsło czy język. Przed każdą wizytą do głowy przychodziły mu same najczarniejsze scenariusze, których nie mógł się pozbyć.

Jego jedynym szczęściem w nieszczęściu był właśnie doktor Kang. Był on naprawdę świetny w swoim fachu. Do tego bardzo uprzejmym, dowcipnym, ale przede wszystkim wyrozumiałym człowiekiem. Ostatnią cechę Jimin cenił w nim najbardziej. Nawet, gdy zwykle obecny Taehyung za każdym razem wykradał doktorowi wszystkie cukierki ze słoika przeznaczone dla małych, dzielnych pacjentów albo zadręczał swoimi pytaniami jego uroczą asystentkę.

Czy to, aby na pewno konieczne? Czy Jiminowi nic po tym nie będzie? Czy to nie boli? Do czego służy ten przyrząd? Czy da się go jakoś wyciszyć, bo od tego dźwięku aż ciarki przechodzą po pleckach mojego słodkiego Chima?" I wiele innych.

Biedna nie mogła się skupić na swojej pracy od tych ciągłych pytań, nie mówiąc już o samym lekarzu, ale nawet wtedy nigdy nie wyprosił z gabinetu jego TaeTae. Doskonale wiedział, że tylko obecność tego głośnego złodziejaszka była w stanie na tyle uspokoić Jimina by ten otworzył buzię i dał sobie wyleczyć zęby.

No właśnie, Tae... Nie mógł mu dziś towarzyszyć, ale Jimin nie miał do niego o to absolutnie żadnych pretensji. W końcu dziś mijał termin składania podań o stypendium socjalne, a przecież pieniądze były im potrzebne. Nie dlatego, że faktycznie by im ich brakowało. Rodzice Jimina nie widzieli przecież problem w tym, by utrzymywać ich obu. Chodziło tu raczej o psychiczny komfort Taehyunga. Jego rodzice już go nie wspomagali. Dorywcza praca pozwalała jedynie na skromne dokładanie się do opłat. Młodszy czuł się przez to ciężarem zarówno dla rodziców Chima, jaki i jego samego, a to skutkowało u V obniżeniem poczucia własnej wartości. Dodatkowy wpływ na to miał oczywiście brak akceptacji przez rodziców Kima oraz odcięcie się od syna nie tylko finansowo. Starszy wiedział, że mimo codziennego uśmiechu, jakim obdarowywał go Taeś, gdzieś tam pod całą tą fasadą radości i odrobiny wariactwa młodszy bardzo przeżywał opuszczenie przez biologiczną rodzinę. Ostatecznie prowadziło to do smutku i gorszego samopoczucia ich obu.

- Park Jimin, Twoja kolej!- zawołała go z uśmiechem Pani Lee.

Na te słowa blondyn otrząsnął się z wcześniejszych rozmyślań, lecz strach go sparaliżował. Nie mógł poruszyć nawet najmniejszym palcem u nogi. W końcu po raz pierwszy miał wejść do gabinetu sam. Zawsze odkąd pamiętał był z nim jego ukochany. Jego mama, o ile dobrze kojarzył, bo było to dość dawno, wyrwała się z pracy tylko na kilka pierwszych wizyt by go odprowadzić i dopilnować by nie uciekł z poradni dentystycznej. Później, gdyby nie zaprzyjaźnił się z Taehyungiem, byłby zdany na samego siebie.

- Ah...Taehyungie chciałbym, żebyś był tu teraz ze mną- pomyślał.

-Przecież jestem kochanie. Nie widzisz mnie, bo opanowałem tajniackie sztuki kamuflażu dla adeptów ninja do perfekcji, ale jestem- odpowiedział mu w głowie znajomy głos.

Mimowolnie uniósł kąciki ust w ledwie zauważalny uśmiech. Zapewne właśnie to by od niego usłyszał, gdyby teraz do niego zadzwonił, choć nie miał tego w planach. Zamierzał mu udowodnić jak i doktorowi, ale przede wszystkim sobie, że potrafi przezwycięży swój strach. Miał w końcu 18 lat, a panikował na dźwięk małego wiertełka, to przecież śmieszne. Może jednak faktycznie Taehyung jest z nim tu teraz. Nie ciałem oczywiście, ale całą swoją duszą na pewno. Tak samo jak on jest teraz duchem razem z nim i Namjoon hyungiem w szkole. Obaj zagrzewają swoje ciała do walki ze swoimi lękami. Dzięki tej myśli, Jimin poczuł jak z każdą chwilą i kolejnym wspomnieniu o V przybywają mu nowe siły by przeciwstawić się swojej fobii.

- „bo tak uroczo mruczysz mi do ucha, że nie możesz stracić moich białych perełek bym miał odwagę siąść na fotelu dentystycznym"

Myśl o tej małej, fioletowej karteczce, którą dał mu kiedyś razem z innymi, na których wypisał powody, dla których był bardzo ważną, a może i najważniejszą osobą w jego życiu, dodała mu otuchy. Udało mu się wziąć głęboki oddech, wreszcie podnieść z krzesła, powoli z lekko opuszczoną głową podejść do nieco zniecierpliwionej, lecz wciąż uśmiechniętej Pani Lee i ciężko westchnąć, gdy zamykała za nimi drzwi do gabinetu.

-Byłeś dziś bardzo dzielny Jimin. Nie było dziś z Tobą Taehyunga, a mimo to dałeś radę wytrzymać ze mną i moimi „kumplami metalami". Nawet bzyczenie „Pana Wiercika" Cię nie wystraszyło. Jestem z Ciebie dumny- powiedział doktor Kang a Jimin zachichotał, gdy usłyszał jak dorosły mężczyzna o bardzo niskim głosie, w dodatku z wykształceniem medycznym używa śmiesznych nazw wymyślanych przez Tae na sprzęt stomatologiczny by umilić mu jakoś ich nieprzyjemne wiercenie w zębach.

- Dziękuję doktorze- odpowiedział, posyłając mu koślawy od znieczulenia, ale nadal promienny uśmiech- Nie mógł być dziś ze mną, ale następnym razem nie będzie Pan miał już takiego spokoju w gabinecie.

-Powiem Ci szczerze, że już przywykłem do Twojego przyjaciela i nawet zatęskniłem za nim w czasie zabiegu- mówiąc to wstał od biurka, przerywając pisanie w karcie pacjenta, by sięgnąć po słoik z pysznymi, truskawkowymi cukierkami, które zawsze obaj dostawali na pożegnanie - No nie! Byłem święcie przekonany, że jest jeszcze co najmniej pół słoika. Przepraszam Jimin, nie mam jak nagrodzić Twojej dzisiejszej odwagi.

- Nic nie szkodzi. Nawet go tu nie ma a słodycze i tak zniknęły- zażartował Park - Chyba jednak zacznę wierzyć w opowieści o maszynie teleportującej, którą rzekomo naprawił.

- Haha, jeśli sytuacja by się powtórzyła kilka razy to sam zacząłbym wierzyć w jej istnienie- zaśmiał się lekarz- Naprawdę mi przykro. Może chciałbyś dostać naklejkę? Są przeznaczone dla nieco młodszych pacjentów, ale nie możesz wyjść z tego gabinetu bez nagrody. Nie dziś!- oświadczył ze śmiertelnie poważną miną stomatolog, uderzając przy tym pięścią w biurko, strącając tym gwałtownym ruchem puszkę na długopisy z przyklejonym brokatem i makaronem, którą dostał od swojej córki kilka lat temu na Dzień Ojca.

-Ojej, pomogę pozbierać- nie czekając na reakcję, że nie trzeba i doktor Kang sam sobie poradzi, zaczął sprzątać pisaki do puszki, gdy nagle w ręce wpadł mu fioletowy flamaster z narysowanym na nim jednorożcem, który wydał się Chimowi dziwnie znajomy- Właściwie to, jeśli faktycznie muszę wyjść z czymś z tego pomieszczenia w ramach nagrody to chciałbym, jeśli Pan doktor pozwoli, zabrać ten mazak- powiedział i podał go lekarzowi.

- Podoba Ci się? Weź go śmiało. Dobrze, że go sobie upatrzyłeś. Przynajmniej nie będzie się u mnie marnował. Na pewno lepiej z niego skorzystasz.

- Dziękuję doktorze- chwycił pisak, który dopiero co oddał dentyście- To ja już lepiej pójdę, bo na pewno inni pacjenci czekają, a ja tu z siedzę i zajmuję Pana cenny czas. Do widzenia i do zobaczenia niebawem- pomachał energicznie dłonią na pożegnanie i nie czekając na odpowiedź wyszedł z gabinetu.

- Do widzenia mały- odpowiedział w sumie do samego siebie. Położył puszkę z całą resztą przyrządów do pisania na właściwe miejsce, po czym, żeby nie zapomnieć napisał na żółtej karteczce o kupnie słodyczy. Na szczęście na dziś byli umówieni już sami dorośli, więc nie musiał ganiać recepcjonistki po sklepach. Po chwili Pani Lee zawołała kolejną osobę do środka.

Jimin wyleciał z poradni jak burza. Była 16:45, a on musiał jeszcze zrealizować wymyślony w czasie borowania plan i zdążyć wszystko zrobić przed powrotem V. To już drugi plus tej wizyty. Po pierwsze, znalazł, a przynajmniej taką miał nadzieję, kolejny oryginalny flamaster do kolekcji Taehyunga. Po drugie, na fotelu skupił się tylko na tym, w jaki sposób może odwdzięczyć się swojemu chłopakowi za poranną zabawę i jego niesamowicie poruszające wyznanie. Tak się tym przejął, że kompletnie nie zwracał uwagi na to, co działo się w jego jamie ustnej. Pędził teraz najszybciej jak potrafił do marketu po jagodowe lody, kwaśne żelki w kształcie tęczy, bitą śmietanę, polewę czekoladową, no i oczywiście malutkie pianki-truskawki dla Taesia. Na każdych czerwonych światłach sprawdzał, czy aby przypadkiem nie zgubił mazaka, bo tego, że płuca zostały już przy drugich był pewien. Może i miał mięśnie oraz wyćwiczoną sylwetkę od tańca, ale to wcale nie oznaczało, że jego kondycja pozwalała na takie maratony przez pół miasta.

Do sklepu nie było jednak aż tak daleko jak mu się na początku wydawało, a z niego już niecały kilometr, trzy piętra po schodach i jest w domu. W czasie stania w kolejce do kasy napisał szybko do Namjoon hyunga, czy nadal jest z Taehyungiem, by oszacować ile ma jeszcze czasu. Co prawda przyrządzenie ulubionego deseru dla jego tygryska nie zajmie długo, ale szukanie tych 74 markerów i kredek jak najbardziej. Musiał się przecież upewnić, że ten, który zamierza mu dać nie powtarza się w jego kolekcji.

Wchodząc do mieszkania dostał odpowiedź od hyunga, że właśnie wsadził Tae do autobusu. Zostało mu w takim razie jakieś 15 minut. Odłożył torbę z książkami na kanapę w salonie, szybko schował lody do zamrażarki, a resztę zakupów do jednej z kuchennych szafek. Idąc do sypialni, w której miał zacząć swoje poszukiwania, zahaczył o łazienkę by umyć ręce. Po całym dniu w szkole, później poradni i sklepie były okropnie brudne. Natkną się w ten sposób na Pchełkę, która zaczęła ocierać się o jego nogi, gdy wycierał dłonie ręcznikiem.

- Nie teraz mój puszku, nie mam czasu na pieszczoty. Muszę znaleźć kolejny już dzisiaj skarb, który ukrył przede mną Twój drugi tatuś- wziął ją na ręce, bo zaczęła tak słodko mruczeć, że nie mógł się jej oprzeć- No dobrze, ale tylko chwila głaskania i idę szukać. A może Ty wiesz, gdzie on jest, co? Musiałaś być przy nim, kiedy go tu przemycał- mówiąc te słowa Pchełka tylko miauknęła, zeskoczyła mu na kafelki i zaczęła kierować się w stronę ich sypialni odwracając co jakiś czas łepek, by upewnić się, czy Jimin za nią idzie. Zupełnie jakby zrozumiała jego słowa i chciała mu pomóc. Siadła przy sięgającej do sufitu białej, drewnianej szafie znajdującej się naprzeciwko okna i znów miauknęła.

- Od zawsze wiedziałem, że jesteś najmądrzejszym kotkiem na świecie- krzyknął radosnym i pełnym dumy głosem- Czyli twierdzisz, że są tutaj? Raczej nie mam powodów, żeby Ci nie ufać, prawda kochana?

Spojrzał na szafę sięgającej do sufitu i przybił sobie otwartą dłonią w czoło, bo od razu sam na to nie wpadł. Gdzie indziej mogłyby być, jak nie na najwyższej półce, w najwyższym meblu w mieszkaniu. Jedynym chyba miejscu, gdzie to V wyciera kurze, bo on nie sięga swoimi krótkimi rączkami do końca półki. Przysunął sobie fotel na kółkach, żeby zaoszczędzić czas na przynoszeniu zwykłego krzesła z kuchni i dynamicznym skokiem wszedł na niego, otwierając uprzednio szafę. Kolejną rzeczą, jaką pamiętał to uderzenie o podłogę, przysypującą jego zamroczone z bólu ciało lawinę fioletowych przyrządów do pisania oraz wypowiadane nieudolnie, przez wciąż trwające znieczulenie, przekleństwa. Aż wreszcie ogarnęła go błoga ciemność.

Chwilę przed tym niefortunnym zdarzeniem drzwi mieszkania otworzył Tae. Zdjął buty, odwiesił kurtkę, przeszedł kilka kroków w stronę salonu i już sięgał lewą ręką by podrapać swoją córcię za uchem na powitanie. Akurat leżała na kanapie, kiedy usłyszał potężny huk i czyjeś niewyraźne słowa niebrzmiące raczej jak komplementy.

- Jimin? To Ty?- nie słysząc odpowiedzi w ciągu trzydziestu sekund od pytania, popędził czym prędzej do miejsca, z którego wydobywały się te wszystkie dźwięki. Wbiegł do sypialni, a oczom ukazał mu się jego aniołek leżący na podłodze przy szafie. Miał zamknięte oczy i był blady jak mebel, koło którego się znajdował. W dodatku przykrywała go warstwa jego kolekcji flamastrów, co dziwniejsze nie spadały z niego, a to mogło jedynie oznaczać, że nie unosi mu się klatka piersiowa. Wniosek nasunął się jeden. Jego słoneczko nie oddychało. Po chwili szoku jakiego doznał, rzucił się na podłogę. Odsypał swojego maluszka z tej fioletowej lawiny i przyłożył ucho by usłyszeć ten kojący dźwięk największego serduszka, jakie znał. Całe szczęście biło. Podniósł głowę nie odrywając wzroku od torsu blondyna. Klatka zaczęła się jakby delikatnie unosić, ale jego skarbeniek wciąż nie otwierał oczu.

-Jimin! Słyszysz mnie? Co się stało? Chimiś, otwórz swoje piękne oczka! Kochanie moje, obudź się!- wciąż nic, a Tae czuł jak załamuje mu się głos a po policzkach zaczynają spływać pierwsze łzy. Chwycił go za te małe ramionka i zaczął nim delikatnie potrząsać- Jiminnie, wstań! To nie jest śmieszne- pociągnął nosem- Przestań się wygłupiać i otwórz oczy. Park Jimin, masz w tej chwili się do mnie odezwać, rozumiesz? Nie, nie, nie...- po policzkach leciały już całe strumienie łez i ledwo, co mógł wydobywać kolejne słowa z krtani- Nie umieraj! Wciąż bije Ci serce, więc musisz żyć, tak? Nie możesz mi tu teraz umrzeć. Nie dzisiaj, nigdy, jasne? Nie zostawiaj mnie Mochi! Zabraniam Ci mnie zostawiać! Nie pozwalam zrobić Ci z naszej córeczki pół sieroty. Potrzebujemy Cię. Jak śmiesz robić mi to i to w dniu naszej osiemdziesięciodnicy?! Wróć do mnie, do Pchełki, proszę. Jak mam bez Ciebie żyć? Kto będzie się mną opiekował? Kto będzie mnie rozśmieszał? Kto będzie pilnował, żebym nie gadał tyle głupot i przypadkiem kogoś nimi nie uraził, co? Z kim będę robił psikusy naszej babce od matmy? Kruszynko, bez Ciebie nic nie ma dla mnie sensu. Wróć do mnie. Ja wiem, że marny ze mnie chłopak. Przepraszam, że porównałem Twój cudny tyłeczek do pączków w lukrze, już nigdy tego nie zrobię. Przysięgam, że już nigdy nie wypowiem tych słów tylko się obudź. Choć osobiście uważam je za całkiem słodki komplement. Może przeraziła Cię myśl o ósemce dzieci z kimś tak nieodpowiedzialnym i dziecinnym jak ja. Możemy mieć trojaczki, bliźniaki, jedno albo wcale. Przecież mamy już Pchełkę i jesteśmy razem szczęśliwi, tak?- wytarł niechlujnie przedramieniem, sięgającą  niemal do brody, wydzielinę skapującą mu z nosa.- Przepraszam za te mazaki, mogłem je lepiej spakować. Przysięgam, że spalę je wszystkie, a prochy wrzucę naszej niuni do kuwety. Już nigdy więcej nie będziesz musiał na nie patrzeć, a co ważniejsze już nigdy Cię nie skrzywdzą. Co ja sobie myślałem chowając je tak wysoko? Niemądry Taehyung, myśl czasem- to już był koniec. Jimin wciąż nie odpowiadał, a on nie wiedział już, co ma powiedzieć. Jedyne, co mu zostało to pożegnać się i załamać lub skoczyć z jakiegoś mostu czy dachu. Najpierw musiałby oczywiście przekazać Hobiemu i Yoongi hyungowi Pchełkę by miał się nią kto opiekować, gdy i on odejdzie. Zaczął gładzić ChimChima po jego uroczych, okrągłych policzkach i odchrząknął.

-Miłości mojego życia, nie porzucaj mnie. Nie idź w stronę światła, słyszysz mnie?- delikatnie ujął malutkie rączki by następnie wpleść swoje palce w te jego- Przepraszam, ja wiem, że już za późno. Pozwól, więc, że doradzę Ci po raz ostatni. Mam nadzieję, że jeszcze mnie słyszysz. Kieruj swoją niewinną duszyczkę w stronę tego fioletowego światełka, dobrze? Za nim na pewno kryje się jedno z moich kosmicznych wcieleń, które się Tobą zaopiekuje. Miejmy nadzieję, że lepiej niż ja. To ono zabierze Cię w podróż dookoła świata, może nawet wszechświata. Codziennie będziecie zasypiać pod gwieździstym niebem. Będziecie zwiedzać świat, jako dwa duszki. Może wreszcie przestaniesz narzekać na swoją, moim zdaniem, idealną wagę. Może wreszcie będziesz w pełni szczęśliwy. Słuchaj, jako taki duszek będziesz mógł robić niewinne żarty naszym kochanym hyungom i Kookowi. W dodatku nikt nie będzie się potem na Ciebie gniewał jak to bywało tu na Ziemi, gdy czasem coś przeskrobaliśmy. Odwiedzaj mnie czasem, jeśli jednak zabraknie mi odwagi by skończyć ze sobą i nie dołączę do Ciebie tak szybko. Tylko obiecaj, że nie będziesz zaglądał akurat, kiedy będę brał prysznic. Może to głupie, bo widziałeś mnie nago już tyle razy, ale to nie zmienia faktu, że będę się wstydził. Obiecuję Ci, że jeśli się zorientuję, że mnie podglądasz to przestanę się myć. Kocham Cię i już zawsze będziesz w moim sercu- nie wiedział, jakim cudem był w stanie jeszcze tyle powiedzieć, mimo tak drżącego głosu i tak wielkiej rozpaczy, która wciągała go w swoje objęcia z każdą kolejną sekundą. Miał nadzieję, że po tylu latach znajomości Jimin zrozumiał jego szloch i pójdzie za jego wskazówkami. Nachylił się by złożyć ostatni pocałunek na tych słodkich, malinowych usteczkach.

- Mógłbyś najpierw wytrzeć te smarki, a dopiero potem mnie całować?- powiedział w końcu Jimin, który wreszcie otworzył oczy, a pierwsze, co zobaczył to zasmarkana i lekko opuchnięta od płaczu twarz jego ukochanego próbująca go pocałować po dość długim lamencie, że umarł i go zostawił. Słuchał go już od dłuższej chwili, ale nie miał siły by od razu go uspokoić. Z drugiej strony po raz kolejny mógł dziś usłyszeć jak bardzo jest dla niego ważny i nie chciał mu tego przerywać. Mówił też o swoim cierpieniu, ale Tae nie miał do niego żadnego racjonalnego powodu. To przecież on wciąż leżał zamroczony na podłodze po upadku i całej tej lawinie- Ał, wszystko mnie boli. Bardziej niż po naszym ostatnim razie, a wtedy myślałem, że bardziej już cierpieć nie mogę. No cóż, myliłem się. Jak boli to znaczy, że żyję, więc przestań  płakać. Poza tym to nigdzie się nie wybieram, a już w szczególności w żadne fioletowe światło. Nie chcę żadnego Twojego innego wcielenia tylko Ciebie. Kocham Cię, nawet, jeśli próbowałeś mnie zabić tymi długopisami, kredkami, markerami i tym wszystkim, co na mnie spadło. Przyjmuję przeprosiny, ale to wszystko ma zniknąć z tego mieszkania. Schowaj je w piwnicy, bo wiesz, że i tak do niej nie schodzę. A właściwie, to dlaczego do cholery trzymasz je wszystkie, w dodatku tak wysoko, skoro znalazłeś ten idealny fioletowy mazak do plakatu w bibliotece Yoongi hyunga?! Przecież reszta nie jest Ci już chyba do niczego potrzebna- V patrzył na niego z otwartą w szoku buzią i milczał a dopiero, co histeryzował i usta mu się nie zamykały.

- Chimiś, Ty żyjesz! Już myślałem, że niedane mi będzie więcej słyszeć Twojego anielskiego głosiku- zawołał wreszcie brunet, podnosząc mniejszego do siadu i mocno go ściskając.

- To, że żyję nie oznacza, że możesz mnie teraz udusić, wiesz? Uspokój się wreszcie, bo oczekuję wyjaśnień. Do czego te niedoszłe narzędzia śmierci są Ci jeszcze potrzebne? –zapytał blondyn z udawaną już irytacją.

- Tak w skrócie to do walki z kosmitami- odparł bez większego namysłu Tae.

- Jakimi kosmitami? Mógłbyś nieco jaśniej?

- Już, już mój śpiący królewiczu. Pamiętasz jak mieliśmy iść do obserwatorium, bo mieli po mnie przylecieć? W końcu tam nie dotarliśmy, a później jeszcze ta afera ze zgubieniem Kooka. W każdym razie tej nocy przyśnił mi się dowódca mojej nadwornej straży i ostrzegł przed złymi kosmitami, którzy chcą mi odebrać tron. Bo widzisz, nigdy Ci tego nie mówiłem, ale na mojej planecie jestem królem. Wszyscy poddani mnie wielbią i tęsknią, ale rozumieją, że nie mogę Cię opuścić by do nich wrócić. Wszystko było dobrze, do czasu aż wredni Pitagoraxjanie dowiedzieli się o mojej nieobecności. Zapragnęli mnie zgładzić, przejąć moje królestwo i zniewolić mój lud. Podobno szukają mnie po całej galaktyce i musiałem się jakoś zabezpieczyć. Przypomniałem sobie jak babunia opowiadała mi w dzieciństwie, że jedynym sposobem na przegnanie Pitagoraxjan jest żar miłości. Są oni bowiem kosmitami, którzy nie rozumieją, czym są uczucia, gdyż kierują się tylko logiką i naukowym podejściem do życia. Ich jedynym strachem jest ogień. Jest dla nich zbyt dziki i nieokiełznany. Jako stworzenia ponadprzeciętnie inteligentne ominęły w swoim rozwoju etap pierwotnych istot, przez co nie są w stanie pojąć metod jego wytwarzania. Dlatego też nie wyrzucałem wszystkich tych zebranych kredek, mazaków, flamastrów, długopisów i tego wszystkiego, czym mogłem domalować ten ostatni kolor tęczy. Za każdym razem, do każdego z nich używając pradawnej magii mojego ludu wkładałem cząstkę swojej wielkiej miłości do Ciebie. W razie zamachu na moje życie wystarczy tylko, że ją z nich uwolnię, a paskudni Pitagoraxjanie zginą spaleni żywcem pięknym, fioletowym płomieniem. Robiłem to też dla Ciebie. Jeśli dowiedzieliby się o Tobie mogliby chcieć Cię porwać bym oddał im władzę w zamian za Twoje życie. Obiecałem Ci, że będę Cię strzec do końca mojego życia albo i dłużej. Jak miałbym Cię przed nimi ochronić bez żadnej broni? A trzymałem je w szafie i nie mówiłem Ci, gdzie są, bo nie chciałem Cię martwić tym, że możesz przeze mnie wpaść w ich oślizgłe macki. Ze względów na Pchełkę wolałem by były tak wysoko, żeby przypadkiem żadnego nie zjadła lub co gorsza odpaliła.

Już w trakcie wypowiedzi Taehyunga Jimin zaczął masować swoje skronie oraz tył głowy, żeby przyswoić te wszystkie informacje i nieco ulżyć sobie w cierpieniu po uderzeniu. Ból wciąż nie mijał, więc postanowił przyłożyć coś zimnego do potylicy. Niestety znów zrobił za szybki ruch, wstając omal znów nie upadł i nie zemdlał. V wykazał się błyskawicznym refleksem i złapał Chima w swoje ramiona nim ten wylądował na podłodze.

- Na pewno wszystko w porządku kluseczko? Może zadzwonię na pogotowie albo może lepiej będzie jak sam zrobię Ci usta-usta? W końcu z pierwszej pomocy miałem 5- zapytał młodszy wypinając przy tym klatkę piersiową niczym superbohater.

Na dźwięk tych przechwałek Jimin pokręcił przecząco głową i szczerze się uśmiechną. Od razu przypomniał sobie zaliczenie z tego przedmiotu. Przejęcie, jakie wykazywał wtedy Tae, a w szczególności jego gra aktorska i przedstawienie, które odstawił przed wszystkimi były znakomite. Zapewne cała klasa, z Jiminem na czele nigdy nie zapomną  jego słów wykrzyczanych w czasie zajęć do nauczycielki.

„Dzwoń kobieto po karetkę, bo inaczej dopilnuję, żeby skazali Cię na dożywocie za zabicie mi żony i odebranie moim dzieciom matki! Jak nie widziałaś jej na drodze to kup se kontakty albo wystawiaj łeb za okno z lornetką w czasie jazdy!"  

Chyba ją nimi przekonał nie tylko do oceny bardzo dobrej, ale i do odwiedzenia okulisty, bo już na kolejnej lekcji miała na nosie nowiutkie okulary. W artystyczne umiejętności swojego Leonarda DaKimchi nie wątpił ani odrobinkę. W samą znajomość kolejnych kroków resuscytacji już tak.

- Naprawdę wszystko jest dobrze. Za szybko się podniosłem i tyle- odparł niższy i ucałował policzek swojego wybawcy- lepiej idź po jakiś karton na te flamastry do piwnicy, a ja pójdę po coś zimnego, co mógłbym przyłożyć sobie do głowy.

- Już po niego pędzę słodki karmelku. Wciąż trzyma Cię znieczulenie, ale to nic. Poczekam aż minie bym mógł Cię obdarować tymi osiemdziesięcioma pocałunkami, które obiecywałem. A właśnie, jak było u Doktorka? Masz już zdrowe perełki? Pani Lee za mną tęskniła? Dostałeś też cukierki dla mnie?- zapytał. Po czym, jak to miał w zwyczaju, wybiegł z pokoju bez odpowiedzi zwrotnej ze strony Chima trzymając zimne dłonie na swoich zarumienionych od pocałunku policzkach.

- Oj Taehyungie... Nawet, gdy próbujesz mnie zabić nie umiem się na Ciebie gniewać.

Po raz kolejny tego dnia na jego twarzy pojawił się promienny uśmiech. Nic dziwnego. Ten łasy na słodkości, pełen energii, lekko zwariowany chłopak był nie tylko jego chłopakiem. Przede wszystkim był jego największym szczęściem. Szczęściem, które nie wiadomo dlaczego, postanowiło wybrać akurat jego.

***

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro