I promise I'll find a way
Tony Stark i Loki Laufeyson byli parą już od dawna. Jeden pozornie mały wypadek, jedna chwila nieuwagi, zmieniły wszystko. Ten krótki moment, gdy bożek dostał wiązką mocy. Dostał bo Tony się odsunął. To była jego wina. Potem na złamanie karku do wieży. I te nieprzespane noce, gdy siedział obok licząc, że jego kochanek się wybudzi. Whiskey znów stała się jego najlepszą przyjaciółką, a sen i jawa, czyli słowem całe jego życie, największymi wrogami. Zawsze w najgorszym momencie przychodziły wspomnienia. Jeden wywiad za drugim, pogrążały go. Gdy ktoś wreszcie spytał czemu Loki przestał uczestniczyć w akcjach, Tony po prostu go odepchnął i ze łzami w oczach, nie zważając na flesze i kamery odszedł. Już się nie kontrolował. Zatracił się w rozpaczy. Przestał wychodzić bo nie kontrolował łez na wspomnienie ukochanego, którego tak skrzywdził. Już nawet Whiskey i jego warsztat nie pomagały mu zapomnieć. Upadł na dno i nie mógł się od niego odbić. Dniami i nocami szukał czegoś co mogłoby pomóc, ale nie ma takiej mocy, która cofnęłaby czas. Nawet kiedy Loki już się wybudził nie miał odwagi go odwiedzić czy chociażby zobaczyć. Tony Stark się bał. Cholernie się bał, że jego ukochany po tym wszystkim nie będzie chciał to widzieć. To był koniec.
Koniec radości, koniec szczęścia... Koniec wszystkiego. Ta chwila, gdy lekarz powiedział Tony'emu, że Loki był w ciąży i ten moment, gdy Tony spytał dlaczego "był", a nie "jest". I te słowa, które zniszczyly mu całe życie... "dziecka nie dało się uratować". Cały jego świat się zawalił. Całe jego szczęście, całe... Całe życie. Wszystko upadło i legło w gruzach.
Jeden pozornie mały wypadek. Jeden krótki moment nieuwagi. Zmieniły dosłownie wszystko. Ostatnie co Loki zapamiętał, to jego Tony odsuwający się sprzed drogi pocisku... Potem rozbłysk czarnej mocy, ogromny ból i zapanowała ciemność. Obudził się w białej sali szpitalnej Avengers Tower. Na próżno czekał aż Tony do niego przyjdzie. Nie przyszedł, a Loki mógł tylko płakać. Płakał bo był bezsilny... Bo stracił wszystko co kochał. Tony'ego i... ich dziecko.
Na próżno reszta Avengers starała się mu pomóc, wytłumaczyć zachowanie Tony'ego... to było zbyt trudne. Tony odszedł wtedy, kiedy Loki najbardziej go potrzebował. Przyszedł, kiedy Loki był sam, a teraz i odszedł kiedy Loki był sam. Był teraz zdany na łaskę bądź niełaskę innych, prawie obcych mu ludzi. Nie mógł się nawet sam poruszać. W najprostszych czynnościach takich jak jedzenie, picie czy korzystanie z toalety ktoś musiał mu pomagać. Musiał liczyć na innych i był od nich zależny. On nawet nie potrafił sam się poruszyć na tyle, aby usiąść nie mówiąc już o chodzeniu. Najmniejszy ruch sprawiał mu niewyobrażalny ból, a z jego ust każdym razem wydobywał się krzyk. Czuł się jak więzień. Więzień własnego ciała i więzień życia. Odruchowo spojrzał na blizny na swoich rękach i nadgarstkach. Kiedy ostatnio to robił? To było tak dawno. Pamiętał pierwszy raz. To było jeszcze w Asgardzie. Thor, Sif, Volstagg, Hoggun i Fandral znów mu dokuczali i się z niego nabijali, a on nie wytrzymał. Pobiegł do siebie, wbiegł do łazienki, chwycił sztylet i... pociął się. Nie umiał jeszcze tego robić i przypadkiem zrobił sobie wtedy krzywdę. Chciał tylko zedrzeć skórę, nawet nie do krwi, ale wieczorem Frigga znalazła go ledwo żywego i nieprzytomnego w kałuży własnej krwi. Miał wtedy zaledwie 4 (dop. Autorki: LUDZKIE) lata. Od tej pory to stało się jego nałogiem. Tak rozwiązywał swoje problemy. Zaczęło się od zwykłych, małych zadrapań, a skończyło na ranach jak po mieczu.
Nie mógł przestać..., aż spotkał Tony'ego. Gdy trafił na Midgard do bazy Avengers "by się zmienić" dalej nałogowo się ciął. Robił to dzień w dzień czasem po kilka razy dziennie. Posunął się coraz dalej. Tym razem chciał to po prostu skończyć. Drżącą ręką przyłożył nóż do tętnicy szyjnej i właśnie tak zastał go Tony. Nie robił mu wywodów o tym jakie to złe bo doskonale go rozumiał. Po prostu dał się wyżalić.
-"Te blizny będą kiedyś twoją dumą, bo będą ci przypominać, że mimo wszystko przetrwałeś." Po tych słowach podwinął rękaw marynarki ukazując wiele całkiem sporych blizn. "Sam jeszcze z tym nie skończyłem. Ty jak widzę też nie... Ale może razem nam się uda?"
Zgodził się.
Od tej pory zawsze, gdy któryś miał problem lub po prostu potrzebował czyjejś obecności przychodził do drugiego. Rozumieli się bez słów. Po jakimś czasie zaczęli nawet razem spać by uniknąć koszmarów, bo obecność tego drugiego, zawsze dawała nie opisany spokój i poczucie bezpieczeństwa.
Inni też zaczęli lubić Lokiego, a ten był bardziej otwarty na innych i częściej się śmiał.
Po jakimś czasie oboje zdali sobie sprawę, że to co do siebie czują, to nie jest tylko przyjaźń, ale coś więcej.
Do ich pierwszego pocałunku doszło podczas maratonu filmowego z resztą obecnych akurat w wieży Avengers; Steve'm, Bucky'm, Visionem, Wandą, Natashą i Clintem. Pod koniec już wszyscy obecni się całowali... Natasha z Clintem, Wanda z Visionem, Steve z Bucky'm... więc Tony niewiele myśląc zbliżył się do bożka i złączył ich usta . Tak więc o ich związku wiedzieli wszyscy od samego początku i nikt nie miał nic przeciwko. Brzmi cudownie? Niestety wszystko co dobre szybko się kończy. Co dziwne oboje woleli iść z tym powoli bo dla każdego było to coś nowego. Dla Tony'ego bo jeszcze nigdy nie był w trwałym związku zwłaszcza z mężczyzną, a dla Lokiego bo on w sumie w ogóle nigdy nie był w związku.
Dlatego ich pierwszy raz odbył się dopiero po dwóch miesiącach od pierwszego pocałunku (Dla Tony'ego to dużo, ok?). Potem robili to dość często. Loki zaczął jeździć z nimi na misje i oficjalnie stał się częścią Avengers. W zamian za to, Odyn pozwolił Lokiemu wrócić do Asgardu. On oczywiście (w przeciwieństwie do Friggi rzecz jasna) nie spodziewał się, że Loki wróci, ale nie sam tylko z Midgardzkim mężczyzną u boku.
Loki zabrał Tony'ego na spacer po ogrodach i właśnie wtedy Tony mu się oświadczył.
Po jakimś czasie wrócili na Ziemię i tam, Loki dowiedział się, że jest w ciąży. Chciał powiedzieć o tym narzeczonemu po najbliższej misji, ale nie przewidział niestety co się stanie.
Tony nieświadomy, że Loki stoi za nim uchylił się przed wiązką magii. Niestety jego kochanek nie miał już tyle szczęścia co on. Nie zdążył odskoczyć czy choćby stworzyć bariery i niestety został trafiony w serce. Nastąpiło spore uszkodzenie i na chwilę krew przestała płynąć my w żyłach co skutkowało niedotlenieniem, utratą przytomności i trwałym paraliżem, a to zaś, skutkowało upadkiem z dachu jakiegoś dość wysokiego budynku, cudem przeżycie upadku i złamaniem kręgosłupa.
Kiedy otworzył oczy był sam. I przez następny dzień był sam... I przez następny tydzień... i miesiąc... zawsze sam. Byli co prawda Avengers, ale to nie to samo co ukochany. Myślał, że Tony przyjdzie. Myślał tak każdego dnia. Tak cholernie się pomylił. Był pewny, że Tony'emu na nim zależy, chociaż trochę..., a on go zostawił. Zostawił go, kiedy ten najbardziej go potrzebował, ale czego się spodziewał?
Łzy leciały mu po policzkach, gdy próbował na własną rękę dostać się do toalety. Już prawie usiadł na wózku i wszystko by mu się udało, gdyby ten nie był odblokowany. Wózek się odsunął, a on runął z łoskotem na na twardą podłogę. Spuścił głowę i zapłakał. Był bezsilny, a miłość jego życia go zostawiła.
Jego rozmyślania przerwało otwarcie się drzwi. Nie mógł się ruszyć i zobaczyć, kto tym razem będzie mówił jaki to on jest biedny i jak mu go żal. Miał tego dość. To tylko go dobijało, więc wychrypiał tylko:
- Wyjdź - i znów zaczął szlochać. Postać kucnęła przed nim. Poczuł zapach tak dobrze znanej mu wody kolońskiej, której używała tylko jedna tak dobrze znana mu osoba.
- Loczku, tak Cię przepraszam - szepnął Tony ze łzami w oczach odgarniając zbłąkane kosmyki czarnych włosów bożka z jego twarzy.
- Czemu? - szepnął z rozpaczą i żalem w głosie szmaragdowooki.
- Loki, zrozum. Ja nie mogłem tu przyjść! - krzyknął sfrustrowany miliarder.
- Bo co?! Nie miałeś czasu?! Zostawiłeś mnie, kiedy najbardziej cię potrzebowałem! Nie dałeś najmniejszego znaku życia!
- Bo się bałem - Tony spuścił głowę, a jego słone łzy kapały na podłogę tworząc na niej kałużę bólu, cierpienia i poczucia winy - Tak cholernie się bałem, że mnie znienawidzisz... To ja ci to zrobiłem! Gdybym się nie odsunął...
- ... Już byś nie żył - dokończył łagodnie ze smutkiem w głosie Loki i przeniósł na niego wzrok soczyście zielonych tęczówek pełnych łez z trudem unosząc głowę - Wiesz, co mnie najbardziej boli? Że zostawiłeś mnie z tym zupełnie samego, że stchórzyłeś i odszedłeś bo tak było ci łatwiej. Wiesz jakie to uczucie nie móc nic zrobić samemu? Być zdanym na łaskę lub niełaskę innych, obcych ci ludzi? Dowiedzieć się, że zamiast dziecka nosisz w sobie trupa!? - krzyknął płacząc.
- Loki naprawię to. Ja... - próbował się tłumaczyć Tony.
- Nic nie naprawisz! Już nigdy nie odzyskam ciała! Nigdy nie odzyskam syna! - krzyczał przez łzy.
- Przepraszam, Loki. Jestem tchórzem. Wybacz. Nie powinienem Cię zostawić, ale obiecuję, że to naprawię. Będę przy tobie już zawsze. I daję Ci słowo, że znajdę sposób, abyś odzyskał pełną władzę nad swoim ciałem - Tony przybliżył się i usiadł Lokiemu na kolanach. Tamten tylko złączył ich usta w długim i namiętnym pocałunku pełnym uczuć; bólu, tęsknoty, radości i pragnienia - Kocham Cię, Lokiś - szepnął mu do ucha Tony po czym posadził go na łóżku samemu siadając obok.
- Ja Ciebie też, Anthony - odrzekł bożek i przechylił się do tyłu tym samym kładąc ich na miękkim materacu jego wielkiego, dwuosobowego łóżka i wtulając się w tors mężczyzny obok po czym schował twarz w zagłębieniu w jego szyi. Tony zaczął gładzić jedną dłonią policzek kochanka, drugą zaś, głaszcząc go po plecach i kreśląc na nich różne dziwne wzory. Loki o tym nie wiedział, ale Tony tym sposobem właśnie oddał mu władzę nad ciałem i dziecko. Runami, których Loki nie znał. Zamknęli oczy i już po chwili w pokoju słychać było tylko ich miarowe oddechy. Zasnęli wtuleni w siebie nawzajem. Razem. Na wieki.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro