I nie miał już nikogo...
Ten tekst dedykuję kochanej efbiaj, ponieważ od dawna łamie mi serce, swoimi opowieściami, i zastanawia się dlaczego ja myślę, że ona mnie nie cierpi... xD
Mam nadzieję, że tekst przypadnie wam do gustu. Jestem w pełni otwarta na krytykę.
***
Nie chciał tego robić, ale musiał.
Bo świat go dobijał.
Dobijali go złapani mordercy.
Dobijał go dźwięk skrzypiec gdy grał, bo Rose i John już spali.
***
„Czym jest muzyka? Może po prostu niebem, z nutami zamiast gwiazd"
***
Muzyka tez nie dawała ukojenia. Nawet chwilowego zapomnienia. Przywodziła tylko niechciane i nieszczęśliwe wspomnienia z czasów kiedy siedział w fotelu obok, a jego uwaga skupiała się tylko na nim.
***
To go zabijało.
Zabijała go mała, a potem coraz większa Rose
Zabijały go narkotyki w strzykawkach, leżące w szufladzie.
Zabijał go własny brat, ze swoją parasolką
***
„Cierpienia ma nie tylko etyczną godność, ale także wzniosłość metafizyczną. Cierpienie czyni człowieka przewidującym, a świat - przejrzystym"
***
Raniło go to.
Ranił jego własne nogi, które uciekały, kiedy otwierał usta, by mu to powiedzieć.
Ranił go język, który wiązał się w supeł, gdy chciał wyrazić komukolwiek swój ból.
Raniły go jego własne emocje, dotychczas tak głęboko skrywane.
***
Wbił strzykawkę w żyłę i docisnął tłok.
***
„Przeszłość jest jak woda w stawie:
ciemna, gęsta i zaludniona.
W jej głębi falują niemrawie
czyjeś dawno zatopione ramiona"
***
Przypominał sobie lata gdy nie czuł do niego nic więcej, prócz przyjaźni i oddania.
Gdy samotność wcale mu nie przeszkadzała.
Gdy każdy złapany sprawca wywołał to samo, co pochwała jego błyskotliwej dedukcji. Kiedy każdy kolejny wypalony papieros, był po prostu kolejnym wypalonym papierosem.
***
Chciał wrócić do tamtych chwil, a zarazem nie chciał.
***
-Powinieneś przestać ćpać- mówił jego brat, kręcąc swoją parasolką. Pomogę ci, tylko powiedz chociaż słowo...
Ale on nie chciał przestać ćpać, bo tylko to przynosiło mu ukojenie i zapomnienie, w tym piekle, i o tym piekle, zwanym ziemią. Nie chciał pomocy, od brata bo sam się wpędził w to gówno.
Był zły.
Na swoich rodziców, za to że go spłodzili, i dali mu życie.
Na swojego brata, za to że wyniósł go z domu, który podpaliła jego siostra.
Na Johna, bo zawładną jego sercem.
Na Rose, bo mu go zabrała.
Na siebie, bo nie miał na tyle odwagi, by skończyć ze sobą.
Na pistolet, bo nie był naładowany.
***
„Ale ten płacz Antygony
Co szukała swojego brata
to jest zaiste nad miarę
wytrzymałości"
***
-Powinieneś poszukać pomocy w szpitalu psychiatrycznym- mówiła kobieta, uderzając palcami o blat.
Ale on nie chciał do szpitala, bał się szpitali, ludzie tam umierali, a on nie chciał umierać, bo czuł, że zasłużył na to cierpienie, słabością serca, i chciał ponieść odpowiednią karę.
***
Mimo to umierał...
***
I don't want to die...
I don't want to die...
***
- Doktorze tracimy go- westchnęła pielęgniarka, stojąc przy łóżku chorego pacjenta. Kątem oka zerknęła na plakietkę z imieniem konającego- Williama, doktorze, tracimy z nim kontakt.
Lekarz podszedł do młodej lekarki i położył dłoń na jej ramieniu.
- Sam tak wybiera. Nie chcę żyć. Nie chcę walczyć, może nie ma dla kogo?
I wyszedł z sali. Kobieta wychodząc tuż za nim zwiększyła jeszcze dawkę morfiny umierającemu
- Wesołych Świąt -szepnęła cicho.
***
„Przyjdzie śmierć i będzie miała twoje oczy"
***
Długie, smukłe, opalone palce, odłączyły martwego od aparatury. Po chwili te same palce, chwyciły skrawek białego, cienkiego prześcieradła i okryły nim wymizerowanego mężczyznę, leżącego w szpitalnym łóżku ,w szpitalnej koszuli. Pozbawionego woli, chęci i bijącego serca.
***
- Czas zgonu , dwudziesta dwadzieścia trzy- rozległ się głos w słuchawce.
***
Kroki młodej, drobnej kobiety odbijały się echem po korytarzu. Jej ręce były mokre od potu, a policzki od strumienia łez.
Weszła do pomieszczenia i podeszła do metalowego stołu, na którym leżało ciało. Jej łzy kapały na materiał, którym był okryty. Delikatnie ujęła skrawek całunu i odkryła twarz nieboszczyka.
***
„Wyglądał jakby śmierć była namiętnością, której nie podzielał, a którą był zewsząd otoczony, niczym ksiądz na gali boksu"
***
Patrzyła na twarz mężczyzny, którego kochała z całego serca a któremu nie mogła pomóc, gdy staczał się na dół. Chciał ale nie mogła. A teraz on już nie żył, a jej została tylko bolesna dziura w sercu. Nie mogła patrzeć dłużej. Wyszła.
***
W ponurej kostnicy nastała ciemność i cisza, bo wszyscy powrócili do domu, do rodzin, do świecącej lampy, po kolejnym dniu pracy.
***
No to jak zwykle.... ja żegnam się i znikam
Puff.....
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro