21. - Przepaść
Przez cały czas czułam jego obecność. Słyszałam jego głos, szeptał mi zapewnienie miłości , które powinno mnie przywróćić, ale tak nie było. Trwałam w mroku. Ciemność mnie wciągnęła i odrzucała jego miłość, która już, nie mogła być prawdą bo złamałam jego serce. Nienawidził mnie.
Chłód jego spojrzenia pamiętałam do teraz. Bezpieczniej było trwać w tym co stało się tak znajome dla mnie ostatnio.
Jego skrzydła już nie chroniły mnie. Nie czułam powiewu miłości. Byłam wyłączona choć słyszałam wszystko. Jego głos, on był dla mnie wszystkim.
Ale wiedziałam , że nie powrócimy do tego co było kiedyś. Nie powrócimy do tego bajkowego świata.
Dzieliłam odech na pół dusząc się wewnętrznie. Przed chwilą dostałam coś w szpitalu na uspokojenie. Nie mogłam zaszkodzić małej części nas. Bo czułam, że to jego dziecko noszę pod sercem. Ale on, nie wierzył mi.
- Wróć do mnie. Powiedz coś. Chcę usłyszeć znów twój głos. Chcę usłyszeć twoje czarne proroctwa tak często wyolbrzymiane. Możesz mi wyznać całą prawdę, a ja...
- Wysłucham Cię - jego słowa były tym czego potrzebowałam jakiś czas temu, ponieważ chciałam mu wyznać to co pamiętałam, ale on z kolei nie chciał mnie słuchać opierając się na okrutnych faktach przed jego oczami.
Ostatecznie obleciało mnie tchórzostwo co do dalszych zwierzeń bo bałam się, że mi, nie uwierzy. A teraz były niedomówienia i przepaść między nami.
Dzieliła nas tylko przepaść co do niepewności naszej miłości.
- Chryste Lilano... Proszę nie rób tego - w ciemności słyszę jego głos. Nie reaguję na jego słowa, wpatruję się w widok przede mną.
- Proszę nie rób tego! - jego krzyk rozdziera ciszę, a ja przełykam łzy. Zerkam w dół i widzę jak wielka odległość mnie dzieli od ziemi.
Nie chciałam wyjść z naszego łóżka, ale nie mogłam patrzeć na jego ból w oczach. To dało mi siłę do wstania i wyjścia na dach.
Jeden skok zabije mnie to było, więcej niż pewne.
- Nie rób tego, nosisz w sobie nasze dziecko.
Odwracam się powoli w jego kierunku. Słyszę jak nerwowo zasysa powietrze i kiwa głową zupełnie tak jakby bał się potwierdzić to na głos. Zupełnie tak jakby mógł mnie zranić po raz kolejny słowami.
- Ono jest nasze. Byłem idiotą, że w to nie wierzyłem. Że, nie nie wierzyłem ci kiedy mówiłaś, że twoja pamięć jest pusta. Nie mogłaś pamiętać, bo...
Nie słyszę jego dalszych słów. Nie chcę tego słuchać. Wpatruję się pusto w niego czując łzy na policzkach.
To koniec. Koniec wszystkiego. Koniec naszej pięknej drogi, która nawet nie trwała w połowie. Mówi mi piękne kłamstwa bo chce mnie zatrzymać przy sobie. Chcę abym nadal trwała.
I może nadal trwam fizycznie, ale psychicznie mnie tu nie ma. Zło doszczętnie mnie zniszczyło.
- Nie rób tego! Nie zostawiaj mnie tu samego na ziemi. Moje istnienie, nie będzie pełne kiedy ciebie zabraknie. - w jego głosie słyszę rozstrzęsienie, a jego ciało drży.
- Kochanie.... Proszę - patrzę się na niego i nie dowierzam jego słowom bo tak dawno ich nie słyszałam, że wydaje mi się to tylko złudzeniem. Nie pamiętam kiedy mówił do mnie kochanie. Mam wrażenie, że minęły wieki od ostatniego momentu.
- Kocham cię. Kocham to dziecko. Nie możesz skoczyć.
- Jestem twoimi skrzydłami, ale to ty jesteś moją pieprzoną grawitacją.
- Nie możesz odejść.
Następny rozdział to końcowy rozdział❤️Ps czy trochę przesadziłam? XD
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro