Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 8

Pov. Peter

-Sierota!- usłyszałem głos milionera, gdy tylko wysiadłem z windy- kuchnia, teraz!- zarządził głośno, a ja westchnąłem cicho. Kiedy w szkole Flash nazywał mnie sierotą, bolało. Mocno. Kiedy on to robił... jakoś nie czułem się z tym źle. To było w jakiś sposób inne. On nie robił tego, żeby przypomnieć mi, że nie mam żadnej rodziny. W zasadzie, nie miałem zielonego pojęcia, dlaczego to robił, ale czułem, że nie chce sprawić mi przykrości tym słowem. Oczywiście nie mogłem tego powiedzieć o wszystkich innych wyzwiskach, kierowanych w moją stronę. Ale to... no cóż, może wynikało z tego, że nie mógł zapamiętać mojego imienia. No i... jakby, nie patrzeć, tym właśnie teraz byłem. Sierotą.

Z plecakiem na ramieniu, ruszyłem w wyznaczonym kierunku, nie chcąc znów go rozzłościć. I chyba nie było w tym nic dziwnego, prawda? Bałem się go. Nie wiedziałem, co mógłby zrobić, gdyby się wściekł. Nie wiedziałem, czy mógłby zrobić mi krzywdę. Rzucił we mnie butelką. Czy uderzyłby mnie, gdybym był bliżej? A jeśliby trafił? Czy on wie, że to nie możliwie, żeby we mnie trafić? Jedyne czego byłem teraz pewien to to, że pan Stark nie był zbytnio zachwycony tym, że tu byłem. Nawet więcej. Było mu to wyjątkowo nie w smak i nie rozumiałem, dlaczego wciąż tu byłem. No bo do czego niby mogłem być mu potrzebny? Nie miałem odwagi spytać, czemu mnie jeszcze nie wyrzucił, ale naprawdę nie potrafiłem tego zrozumieć. Nie lubił mnie. Męczyłem go i irytowałem. Czekał, aż będzie mógł się mnie pozbyć. Ale mimo to, podpisał papiery. Oświadczył, że chce mnie adoptować. Zobowiązał się do opieki nade mną. Może miał skłonności do autodestrukcji? Albo był jakimś chorym masochistą, który lubił się nad sobą znęcać? A może to jakaś dziwna forma autokarania? Nie potrafiłem zrozumieć tego człowieka i... i naprawdę nie miałem ochoty go oglądać. Po tym co stało się wczoraj... nie chciałem mieć z nim nic wspólnego. Mówił, że pozbędzie się mnie za rok. Musiałem przetrwać tylko rok. Rok. A potem będzie po wszystkim.

-Tak?- spytałem, wchodząc do kuchni- tak, panie Stark?- poprawiłem się, widząc jego karcące spojrzenie. I zrobiłem to tylko dlatego, że nie chciałem się z nim kłócić, ani go denerwować. Pan Stark mnie nie znosił, a ja nie znosiłem jego. Ale był moim opiekunem czy mi się to podobało czy nie. Nie było sensu żeby się oszukiwać i twierdzić, że mam tutaj jakikolwiek władzę. Powstrzymałem się więc od przewrócenia oczami i odruchowo zerknąłem w kierunku korytarza. Tak, chciałem już stąd wyjść. Nie czułem się ani swobodnie, ani dobrze w jego obecności. Pan Stark ewidentnie nie dość, że nie był zadowolony z tego, że tu mieszkam, po prostu, po ludzku, nie lubił mnie. Nawet więcej. On mnie nie znosił. A ja... ja się bałem. Teraz po prostu się bałem.

Zmarszczyłem lekko brwi, widząc trzy wielkie, papierowe torby leżące na blacie. Torby z zakupami z supermarketu. Przekrzywiłem lekko głowę, posyłając mężczyźnie pytające spojrzenie.

-Kazałem zrobić dla ciebie zakupy- powiedział, wyjmując produkty z torby i nawet na mnie nie patrząc- nie mam pojęcia, co lubią dzieci, ale kazałem kupić dla ciebie paluszki rybne, parówki, mleko, kakao, chleb, owoce, warzyw i tak nie ruszysz, jakieś płatki...- zawahał się chwilę, po czym wysypał na blat całą torbę różnych płatków, na co uniosłem wysoko brwi- nie wiedziałem, jakie lubisz, więc kazałem kupić wszystkie- powiedział, a ja uchyliłem lekko usta. Kazał kupić dla mnie wszystkie rodzaje płatków, jakie mieli w sklepie. Dosłownie wszystkie. Coraz bardziej skłaniałem się ku teorii, że z nim naprawdę było coś nie tak. Ale poza tym, że udowodnił mi jedynie, jak bardzo nie pokolei miał w głowie, poczułem też przyjemne ciepło. Kazał zrobić dla mnie zakupy. Dla mnie, żebym miał coś jeść. I... to było naprawdę... miłe.

-Um... masz tu żelki, lody, czekoladę, chrupki, soki, jakieś mrożonki... herbatę malinową... podobno dzieci ją lubią. Jest tu jeszcze kilka innych rzeczy. Zresztą, możesz to rozpakować i sam sprawdzić- oznajmił. Znów skinąłem. Naprawdę kazał zrobić dla mnie zakupy? Może za dużo sobie wyobrażałem, ale... musiał się nad tym zastanowić. Zrobić listę zakupów, zorganizować kogoś, kto te zakupu zrobi i... zrobiło mi się dziwnie miło na myśl, że poświęcił dla mnie ten czas, choć wcale nie musiał. Że zrobił to dla mnie.

Może jednak była jakaś szansa na to, że w końcu się dogadamy? Może to dlatego, że posprzątałem? Na pewno wiedział, że to ja. Może to jakaś forma rewanżu? Albo po prostu postanowił, że da mi szansę? Że spróbuje dać mi kredyt zaufania i jakoś mnie polubić? Mogło też być tak, że Fury coś tutaj zdziałał. Postraszył pana Starka, że będzie żałować, jeśli się mną nie zaopiekuje?

Kąciki moich ust drgnęły w drobnym, wymuszonym uśmiechu. Ale chciałem pokazać mu, że to doceniam. Że jestem za to wszystko wdzięczny. Bo... powinienem być. Powinienem, prawda? Kupił mi nowe ubrania. A teraz to. Powinienem być wdzięczny.

-Dziękuję, panie Stark- powiedziałem pewnie, a mężczyzna zesztywniał, patrząc na mnie od dołu. Zawahałem się lekko. Zrobiłem coś źle? Nie miałem tego mówić? Albo może... może oczekiwał czegoś innego? Tylko czego?

Po chwili, stało się coś, czego kompletnie się nie spodziewałem. Naprawdę się tego nie spodziewałem. Pan Stark posłał mi serdeczny uśmiech. On... uśmiechnął się do mnie. Po raz pierwszy, odkąd się poznaliśmy. I... to wyglądało naprawdę szczerze. Tak jakbym sprawił mu radość tym, że mu podziękowałem. Przez głowę przemknęło mi, że to w zasadzie szokująca wiadomość. On umie się uśmiechać.

-To nic- rzucił, machając lekceważąco ręką- rozpakuj to- dodał, po czym wyszedł z kuchni, bez słowa mijając mnie po drodze. Odprowadziłem go wzrokiem. Nie rozumiałem co się dzieje. On... raz był okropnym człowiekiem, którego szczerze nienawidziłem i bałem się go, a później, zmieniał się w uśmiechniętego opiekuna, z którym życie mogłoby być bajką. Dlaczego tak było? Czy to może on nie może się zdecydować, czy mnie lubi czy może nie? Czemu zachowuje się w ten sposób? Może ma chorobę dwubiegunową? Albo jakieś dziwne rozdwojenie jaźni i nie potrafi się zdecydować, czy chce być dla mnie miły, czy nie? Jedno było pewne. Ten człowiek skrywał naprawdę wiele tajemnic. A ja miałem cały rok, żeby go poznać. Pytanie tylko, czy wyjdzie mi to na dobre?

Pov. Stark

Od dawna nikt mi nie dziękował. Od naprawdę dawana. Bo i za co? Byłem samotnym alkoholikiem. Samolubnym, narcystyczny egoistą. Za co ludzie mieli mi dziękować? Nie umiałem zrobić nic pożytecznego. Byłem... byłem beznadziejny. Wielki Tony Stark był absolutnie beznadziejny. We wszystkim.

Opadłem na łóżko, położyłem się na łóżku, oparłem brodę o poduszkę i wyciągnąłem zdjęcie z szuflady stolika nocnego. Westchnąłem cicho, wpatrując się w nie.

-I co ty na to?- mruknąłem- widziałaś? Byłem miły- oznajmiłem- nawet się do niego uśmiechnąłem. To... dobrze, prawda? Ty... ty byś go lubiła. Nie pyskuje tak jak ja. I... i pewnie... wiedziałabyś co robić- dodałem z małym uśmiechem- dzieciak stracił rodzinę. Ty na pewno umiałabyś go pocieszyć- westchnąłem ciężko, wpatrując się w zdjęcie- może tak zechciałabyś łaskawie nakrzyczeć na mnie za to, jaki jestem? Zawsze powstrzymywałaś mnie przed byciem dupkiem. A teraz? Ty... pewnie kazałabyś mi być dla niego miłym, co?- mruknąłem z małym uśmiechem na twarzy, przypominając sobie te wszystkie awantury o to, że obraziłem klienta, albo spóźniłem się na spotkanie.

W moich oczach zawirowały łzy, a ja pokręciłem lekko głową. Przycisnąłem dłoń do ust, nie chcąc się rozpłakać, ale nic nie mogłem na to poradzić. Pomyślałem o tym, jak za każdym razem, kiedy w nocy przechodziłem korytarzem, słyszałem szloch sieroty. On często płakał. Prawie cały czas miał czerwone, zapuchnięte, podkrążone oczy. Pewnie byłem jednym z powodów, dla których chciało mu się płakać. Utknął tu ze mną. Nie mógł być tu szczęśliwy.

Nawet ja nie byłem tu szczęśliwy.

Poddałem się. Pozwoliłem łzom spływać po moich policzkach i wsiąkać w poduszkę, a gardłu uwolnić szloch.

***
Time skip - 3 dni później

Otworzyłem oczy. Zacisnąłem dłonie na miękkim materacu, po czym przejechałem ręką, natrafiając jedynie na puste miejsce i zimną poduszkę. Westchnąłem słabo. Musiałem wstać. I może coś zjeść? Kiedy ostatni raz coś jadłem? Przedwczoraj wieczorem. Sierota przyniosła mi tą dobrą kanapkę skądś tam. Mówił mi skąd, ale nie pamiętałem. A wczoraj? Wczoraj chyba o tym zapomniałem.

Wstałem z łóżka, zerkając przelotnie na zegar. Było już po ósmej. Dzieciak poszedł do szkoły. Mogłem spokojnie iść po kawę w piżamie.

Wyszedłem więc z sypialni i ruszyłem do kuchni. Zmarszczyłem jednak lekko brwi, słysząc hałas. Muzykę i jakby... jakby ktoś rozmawiał. Wysokie głosy. Przystanąłem na chwilę, wsłuchując się uważnie w dźwięki. Telewizor był włączony. Dlaczego?

Skierowałem się do salonu i przystanąłem w drzwiach. Na kanapie siedział dzieciak. W dresach. Jadł płatki z mlekiem i oglądał kreskówki. Uniosłem jedną brew, splatając ręce na klatce piersiowej.

-Czemu nie jesteś w szkole?- rzuciłem sucho. Chłopiec posłał mi pytające, nieco zdziwione spojrzenie.

-Sobota- mruknął jedynie, po czym wrócił wzrokiem do telewizora. Uchyliłem lekko usta, ale nic nie powiedziałem. Nie podobało mi się to, jak mnie potraktował. Jakbym był ledwo widoczny. Poza tym... dlaczego zachowywał się tak, jakby ten salon należał do niego? To był mój salon. Moja wieża. Mój dom. Moja kanapa i mój telewizor. On był tu tylko gościem. Ale... co niby miałem powiedzieć?

-Nie jedz na kanapie- rzuciłem jedynie, choć tak naprawdę zupełnie mi to nie przeszkadzało. Chciałem... chyba po prostu jakoś mu dokuczyć i ukrócić ten przyjemny poranek. Ale dzieciak jedynie skinął lekko, po czym zsunął się z kanapy na podłogę, nie przerywając oglądania kreskówki. Wypuściłem powietrze przez nos. Nie lubiłem być ignorowany.

Mimo to, odwróciłem się na pięcie i ruszyłem do kuchni.

-Kawa, Jarvis- mruknąłem. Kiedy dotarłem do ekspresu, była już gotowa. Silna, czarna kawa, bez kropelki mleka czy ziarenka cukru. Gorzka i pachnąca. Uwielbiałem zapach kawy. Kojarzył mi się z nią. Z naszymi porankami, kiedy razem piliśmy kawę na dachu wieży i oglądaliśmy miasto.

Wróciłem do salonu i zająłem miejsce przy stole w część jadalnianej. Chłopiec drgnął lekko, posyłając mi zaciekawione spojrzenie, jednak szybko stracił mną zainteresowanie, wracając wzrokiem do kreskówki i poświęcając jej całą swą uwagę. Oparłem brodę na ręce, a łokieć na stole. Upiłem łyk kawy, wpatrując sie beznamiętnie w telewizor. Nie wiedziałem nawet, że mam jakieś kanały z bajkami.

Choć bardzo nie chciałem dać tego po sobie znać, kreskówka nie była aż tak tragiczna. Momentami, była nawet zabawna i miałem ochotę unieść kąciki ust, ale powstrzymałem się, dobrze wiedząc, że sierota mnie obserwuje. Ostatnio, coraz częściej miałem wrażenie, że... czuję się inaczej, kiedy dzieciak jest w szkole. Nie rozumiałem tego, ale... choć nie pałałem do niego żadnym rodzajem sympatii, ja... chyba wolałem, kiedy był w domu. Nie przeszkadzając mi, nie rzucając się w oczy i najlepiej nie wychodząc z pokoju, ale był w wieży. Chociaż nie czułem już tego dziwnego spięcia, kiedy gdzieś na niego wpadałem. Chłopiec po prostu w jakiś niezrozumiały dla mnie sposób stał się częścią mojej zdecydowanie niezbyt interesującej egzystencji.

-Kirsten przysłała dla ciebie ubrania i buty. Odebrałeś je z recepcji na dole?- spytałem, przypominając sobie o tym. Chłopiec kiwnął głową, odstawiając pustą miseczkę na blat stolika do kawy.

-Przedwczoraj- rzucił jedynie, a ja zmarszczyłem lekko brwi. Naprawdę było aż tak krucho z moją pamięcią?

A później spytałem go o rzecz, która powinna być mi całkowicie obojętna.

-Podobają ci się?

Dzieciak uniósł jedną brew, rzucając mi nieco podejrzliwe spojrzenie, jakby bał się, że go nabieram. Zacisnął usta w kreseczkę, po czym wypuści powietrze, kiwnął głową i uniósł kąciki ust.

-Tak. Dziękuję- powiedział. Spuściłem na chwilę wzrok i upiłem łyk kawy. Lubiłem, kiedy dzieciak mi dziękował. Jego twarz na krótki moment się rozjaśniała. A ja wiedziałem, że coś mi się udało.

-Jeśli chcesz- zacząłem, nie patrząc na niego- możemy zamówić jeszcze jakieś ubrania. I sprawdź, czy wszystko jest wygodne. W razie czego, można odesłać niektóre rzeczy do poprawki- dodałem, nadal nie podnosząc wzroku. Usłyszałem, jak chłopiec porusza się lekko na swoim miejscu.

-Ja...- zaczął cicho- n-nie musi pan tego dla mnie robić- wymamrotał- ale... naprawdę dziękuję- dodał cicho. Znów zatopiłem usta w kawie, przymykając lekko powieki i wracając wzrokiem do kreskówki. Nigdy bym tego nie przyznał, ale... podobała mi się ta rozmowa. Rzadko czuję coś takiego. Rozmowy najczęściej są dla mnie męczące i trudne. Ale tym razem... naprawdę było dobrze. I podobał mi się ten poranek. Taki spokojny. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz się tak czułem, ale... chciałbym czuć się tak częściej.

*****

2013 słów

Hejka!

MÓJ BOŻE NARESZCIE SIĘ UDAŁO XD

Wybaczcie, kochani, nie wiem, czemu mi tak się ostatnio nie udaje nic napisać.

Mam nadzieję, że się podobało :)

Do zobaczenia<3<3<3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro