Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 35


Pov. Stark

Dzieciak spał, znaczną większość czasu. Noc była bardzo spokojna. Pielęgniarka przyszła na chwilę o drugiej w nocy, żeby zmienić kroplówkę. Poza tym, byliśmy sami. Ja nie dałem rady usnąć, dopiero koło czwartej udało mi się zdrzemnąć. Moje myśli krążyły wokół tego co się stało. Nie mogłem się otrząsnąć. Wciąż zadręczałem się pytaniami, na które nie potrafiłem znaleźć odpowiedzi. Dlaczego? Kto? Za co?

Teraz była już dziewiąta. Leżałem na kanapie, wsłuchując się w spokojny oddech dziecka. Czekałem w pełnej mobilizacji na jakikolwiek dźwięk, cichy jęk dezaprobaty czy cokolwiek innego co mogłoby świadczyć o tym, że trzeba poprawić chłopcu poduszkę, albo pomóc mu się napić. Brunecik spał jednak w milczeniu, oddychając powoli, nie potrzebując w tej chwili mojej pomocy.

Gdy zobaczyłem na korytarzu dwóch umundurowanych policjantów, wstałem. Nie chciałem budzić chłopca rozmową, a byłem absolutnie pewien, że przyszli właśnie do nas.

-Panie Stark, panowie policjanci przyszli porozmawiać z panem i Peterem- oznajmiła pielęgniarka, która przyprowadziła funkcjonariuszy. Kiwnąłem głową, wychodząc z sali.

-Podkomisarz Roy- przedstawił się jeden z nich.

-Porucznik Martin. Chcielibyśmy zadać panu kilka pytań, i, jeśli jest to możliwe, porozmawiać z Peterem- oznajmił drugi, wyższy. Oboje byli dość młodzi. Pokiwałem głową, po czym odchrząknąłem, przekładając pieść do ust.

-Nie, Peter nie odpowie panom na żadne pytania. Jest słaby i źle się czuje. Poza tym, śpi, a lekarz kazał mu dużo odpoczywać. Zresztą, i bez tego jest dostatecznie wystraszony, nie chcę, żeby rozmawiał teraz z policją- oznajmiłem, używając dość stanowczego tonu, pamiętając nakaz dyrektora. Zresztą, nie powiedziałem nic niezgodnego z prawdą. Nie chciałem, żeby dzieciak był teraz maglowany przesłuchaniem.

Policjanci wymienili spojrzenia i westchnęli równo. Później, usiedliśmy. Zaczęli zdawać mi pytania, o których mówił Fury. Czy dzieciakowi, albo mi ktoś groził. Czy ma wrogów, czy ktoś mógł chcieć zrobić nam krzywdę. Na wszystko odpowiadałem przecząco, a gdy przyszedł czas, tak jak mi kazano, powiedziałem, że zginął telefon i pieniądze. To najwidoczniej wystarczyło, by zbyć policję, bo po tej informacji rozmowa szybko się zakończyła. Wróciłem do sali wciąż nieco oszołomiony. Wszystko działo się tak szybko, a mnie przerażała czułość, jaką okazywałem chłopcu. Ostatnio bardzo się do niego przywiązałem i choćbym bardzo chciał, nie mogłem tego przed sobą wypierać. Potrzebowałem go, bardziej niż bym sobie tego życzył. Nie wiem, co bym zrobił, gdyby go zabrakło. Ostatnimi czasy, wszystko co robiłem, każda decyzja, którą podjąłem, to wszystko było dla niego. Dla niego chciałem być lepszym człowiekiem, starać się i pokonywać samego siebie. I nie mogłem pogodzić się z tym, że przeze mnie, teraz ten chłopiec leży w szpitalu.

Nagle, w mojej głowie zakiełkowała pewna myśl. Dzieciak jest Spider manem. Na pewno ma wielu wrogów, wielu ludzi życzy mu źle. Musiałem przeanalizować działalność bohatera i potrzebowałem do tego laptopa, który był w domu. Ale przecież nie mogłem zostawić go samego. Nie miałem nikogo, kto mógłby mi pomóc. Poza jedną osobą.

Wyciągnąłem telefon.

-Przyjedź posiedzieć z dzieciakiem. Muszę jechać do domu po kilka rzeczy- powiedziałem, gdy tylko usłyszałem suche "halo" dyrektora.

-Nie jestem niańką- odparł krótko. Wypuściłem powietrze z irytacją.

-Nie chcę, żeby został sam. Proszę, Nick, on się boi. Przyjedź, tylko na pół godziny, on...- urwałem, słysząc cichy śmiech ze strony ciemnoskórego.

-Przepraszam bardzo, czy ty powiedziałeś "proszę"? Boże Święty, Tony, co ten dzieciak najlepszego narobił?- kpił. Wywróciłem oczami, przecierając dłonią nasadę nosa.

-Po prostu przyjedź. Posiedzisz z nim trochę i może też zrobisz się milszy- rzuciłem, starając się mówić po cichu. Nie chciałem przeszkadzać chłopcu. Usłyszałem głębokie westchnienie po drugiej stronie.

-Wyślę kogoś, żeby...

-Nie!- warknąłem, nieco zbyt ostro. Wypuściłem powietrze- nie chcę, żeby siedział przy nim ktoś obcy.

-Ehh... dobrze, przyjadę. I tak miałem wpaść, sprawdzić jak się czuje. Ale mam tylko godzinę, nie dłużej- wymamrotał Nick, a ja pokiwałem głową z zadowoleniem.

-Świetnie- rzuciłem, rozłączając się. Usłyszałem ruch ze strony młodszego i podszedłem do łóżka.

-Gdzie jedziesz?- spytał słabo chłopiec. Usiadłem na materacu.

-Muszę na chwilę jechać do domu- powiedziałem, i dałbym słowo, że w oczach dziecka pojawił się żal.

-Czemu?- jęknął cicho, patrząc na mnie tak, jakby był gotowy się rozpłakać.

-Hej, zaraz wrócę, dobrze? Fury z tobą posiedzi- zapewniłem. Dzieciak pokręcił lekko głową.

-N-Nie chcę go, chcę żebyś t-ty tu był...- chłopiec wypowiadał słowa z coraz większym trudem, sapiąc cicho. Zacisnąłem usta, patrząc na niego przepraszająco.

-Obiecuję, będę się spieszyć. Mam ci coś przynieść, dzieciaku?- spytałem, delikatnie otulając go kołdrą. Chłopiec pokręcił głową.

-Czemu nie możesz zawsze taki być?- spytał słabo. Zamrugałem, a moje ręce zastygły. Zacisnąłem usta, wpatrując się w niego.

-Ja...- zacząłem cicho i zamilkłem. Bo co miałem mu powiedzieć? Że chciałbym? Że nie umiem? Że się boję? Że nie chcę się do niego przywiązać? Że boję się go kochać? Boję się, że go pokocham, a potem stracę? Że nie chcę go kochać, bo zjedzą mnie wyrzuty sumienia? Przecież to było idiotyczne, ale ja miałem wyrzuty sumienia. Że ją zawiodłem. Że ją zastąpiłem. Bałem się, że przestanę tęsknić. Że będę... zdrajcą. Nie mogłem tak po prostu pójść dalej i znaleźć sobie kogoś nowego do kochania. Tak przecież nie wolno. Nie mogłem tego zrobić. Nie mogłem go kochać. On był na to za dobry, a moja miłość była jak klątwa. Dzieciak powinien mieć przy sobie kogoś dobrego, godnego zaufania, odpowiedzialnego. Kogoś, kto mógłby być dla niego wzorem i oparciem. To na pewno nie byłem ja.

-Postaram się- wydusiłem z siebie. Chłopiec posłał mi ciepłe spojrzenie. Westchnąłem, wpatrując się w jego obitą twarz. Nie zasługiwał na to. Ktokolwiek mu to zrobił, był jeszcze gorszy ode mnie, a to nie było proste.

Przesunąłem delikatnie dwoma palcami po policzku dziecka. On uśmiechnął się blado, ale nie wyszło mu to najlepiej. Przełknąłem ślinę, cofając rękę. Nie powinienem tego robić. Nie powinienem tak bardzo się do niego zbliżać. Nie powinienem stawać się taki słaby.

Wstałem, odchodząc w stronę drzwi.

-Muszę jechać. Postaram się wrócić jak najszybciej- powiedziałem, wychodząc z sali. Nawet się nie obejrzałem, zostawiając dzieciaka samego. To było dla mnie zbyt przytłaczające. To wszystko, co wydarzyło się od wczoraj. To, ile czułości okazywałem. Ile strachu czułem. Jaką potrzebę troski i opieki odczuwałem wobec tego dziecka. Przecież on nie był mój. Nie był moim biologicznym synem, byliśmy związani tylko na papierze. Czy to normalne, że czułem między nami pewną dziwną... więź? Coś nowego, niezrozumiałego, ale kiedy na niego patrzyłem, po prostu wiedziałem, że byłoby mi ciężko pogodzić się z jego stratą. Że dzieciak stał się stałym elementem mojego życia, a mi było z tym dobrze.

Nie mogłem wybaczyć sobie tego, co się stało. Nie mogłem pogodzić się z tym, że ktoś go zaatakował, że ktoś w ogóle chciał zrobić mu krzywdę. Myślałem o tym, jadąc do domu. Były tylko dwa logiczne wyjaśnienia. Drogie ubrania dzieciaka sprawiły, że ktoś pomyślał, iż jest bogaty i na pewno ma przy sobie rzeczy, które można ukraść. Nie mylili się, chłopiec miał przy sobie dobry telefon. Może po prostu nie zdążyli go zabrać?

Istniała też ta druga, bardziej niebezpieczna opcja. Ktoś wiedział. Może oni? Może ktoś ich wysłał? Nie ważne było kto, ważne było tylko to, że ktoś wiedział. I nie wiedziałem, co jeszcze może zrobić z tą informacją.

*****

1163 słowa

Hejka!

Dobranoc xD

Mam nadzieję, że się podobało :)

Do zobaczenia<3<3<3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro