Rozdział 18
Pov. Stark
Otworzyłem oczy i odruchowo zerknąłem na zegar. Był środek nocy, a w pokoju panowała kompletna ciemność. Ziewnąłem i podniosłem się do siadu, przecierając oczy. Powoli wstałem, nasuwając na bose stopy kapcie. Naciągnąłem na siebie szlafrok, a później, po omacku wymacałem klamkę i ruszyłem w kierunku kuchni, chcąc nalać sobie trochę wody.
Cisza drażniła moje uszy. Było zbyt cicho i nie podobało mi się to. Odzwyczaiłem się od gluchej ciszy w ostatnim czasie. Dzieciak był tu przez długi czas. Przyzwyczaiłem się do jego obecności. Nie przeszkadzał mi tak jak na początku, ale to niczego nie zmieniało. Sierota cierpiała. Nie mogłem mu tego robić. Wiedziałem o tym i dlatego podjąłem jedną z najtrudniejszych decyzji w moim życiu. Nawet jeśli było to wyjątkowo... nieprzyjemne.
Zatrzymałem się w pewnym momencie, widząc delikatną, błękitną poświatę wypełzającą z salonu i głosy z telewizora. Zmarszczyłem lekko brwi, zbaczając z obranego kursu i wchodząc do pomieszczenia.
-Sierota?- spytałem cicho- czemu nie śpisz?
Nie usłyszałem odpowiedzi. Zacisnąłem lekko usta, podchodząc do kanapy. Dzieciak spał w pozycji półsiedzącej. Zsuwał się z kanapy. W zaciśniętej w piąstkę dłoni ściskał błękitny kocyk, a włosy wpadały mu na twarz. Mimowolnie uniosłem kąciki ust na ten widok. Chłopiec spał tak spokojnie.
Bardzo delikatnie wsunąłem jedną dłoń pod plecy dziecka, a drugą podtrzymywałem jego głowę. Ułożyłem go na kanapie tak, by leżał, po czym posunąłem mu pod głowę jedną z małych poduszek. Ściągnąłem koc z oparcia i rozłożyłem.
-Hm?- mruknęła sierota, krzywiąc się przy tym lekko. Wzdrygnąłem się, przez chwilę myśląc, że zaraz otworzy oczy i mnie zobaczy.
-Cii, śpij- szepnąłem. Młodszy rozchylił nieprzytomnie oczy, ale znów je zamknął, gdy tylko otuliłem go kocem. Pogłaskałem chłopca po włosach, po czym sięgnąłem po pilot i wyłączyłem kreskówki. Ostatni raz spojrzałem na śpiące dziecko. I nagle, łzy napłynęły mi do oczu. Bo znów pomyślałem o niej. Sierota spała na tej samej kanapie, na której ona mogłaby przysypiać przed włączonym telewizorem. Zajmowała to miejsce, śpiąc tak spokojnie i dając mi do zrozumienia, że jestem zupełnie sam, a moje życie skończyło się dawno temu. I nawet nie potrafiłem się na niego złościć. Nie umiałem go nienawidzić. Rozczulał mnie widok śpiącego chłopca, który tak spokojnie przytulał do twarzy swój błękitny kocyk.
Znów wyciągnąłem rękę, kucając przy dziecku. Dotknąłem delikatnie jego policzka.
-Wszystko będzie dobrze, prawda?- wyszeptałem drżącym głosem, po czym przycisnąłem dłoń do ust. Zaszlochałem, opierając się o kanapę. Skuliłem się na podłodze, drżąc. Poczułem chłód. Schowałem twarz w dłoniach, szlochając słabo. Nawet nie przeszło mi przez głowę, że mógłbym obudzić chłopca. Straciłem ją. Straciłem swoje życie. Straciłem wszystko. Czy on miał mi to wynagrodzić? Przecież to śmieszne. To było tylko dziecko. Ale ja wiedziałem, że był taki jak ja. Smutny i całkiem sam. Bez rodziny. Nagle, poczułem ogromną falę smutku, gdy pomyślałem o tym, że chłopiec nie ma matki. Kiedy ja byłem mały, mama była ostoją, zawsze ciepła i kochająca. Dzieciak tego nie miał. Nikt go nie przytulał. Nikt nie całował go na dobranoc. Nikt go nie kochał. On nie miał nikogo. Musiał ze wszystkim mierzyć się sam, a kiedy po tym wszystkim wracał zmęczony, nikt nie całował go w czółko w nagrodę i nie mówił, że dobrze się spisał. Ten chłopiec tego nie miał. Nie mógł być już dzieckiem.
Nie chcąc obudzić chłopca, wyszedłem z salonu, ostatni raz upewniając się jedynie, że na pewno będzie mu ciepło i wygodnie. Choć tyle mogłem zrobić. Zapominając o wodzie, wróciłem do pokoju i położyłem się. A później, skuliłem się i znów zacząłem cicho płakać. Tęskniłem. Tęskniłem każdego dnia i każdej nocy. Tęskniłem jak małe dziecko, gdy jego matka wyjedzie. Było mi tak potwornie źle. Czułem się tak okropnie samotny. Nie wiedziałem jak sobie z tym poradzić, bo każdego dnia było gorzej. Ale musiałem coś zrobić. Musiałem to przerwać. Ona by tego chciała. Polubiłaby dzieciaka. Jest inteligenty. I dobry. Troszczyłaby się o niego. I... ja też bym chciał. Gdyby tylko było inaczej.
***
Pov. Peter
Time skip - następnego dnia.
Wyszedłem ze stacji metra. Pan Stark nie wstał żeby mnie odwieźć, a ja nie chciałem go widzieć. Miałem ochotę na spacer dla oczyszczenia myśli. Bo zrozumiałem wczoraj jedno. To było dopiero kilka miesięcy, a ja byłem wykończony. Nie dam rady przetrwać w wieży jeszcze czterech lat. Nie dam rady wytrzymać w niej nawet miesiąca. Musiałem coś zrobić. Cokolwiek. Tylko co? Co może zrobić samotny, niechciany przez nikogo dzieciak? Nikt się mną nie przejmował. Komu miałem powiedzieć? Nauczycielom? Dyrektor nigdy nie pozwoliłby, żebym trafił do rodziny zastępczej. Chciał mieć mnie blisko, sam mi to powiedział. Fury pewnie wyśmiałby mnie, gdybym przyszedł na skargę. Zresztą, co w tym dziwnego? Byłem żałosny.
Nagle, dreszcz przeszedł po moim karku. Obróciłem się gwałtownie, by zastać pustą ulicę. Uniosłem jedną brew. To było... dziwne. Bardzo dziwne.
Po dziesięciu minutach, wchodziłem już do budynku szkoły. Zerknąłem ukradkiem na bandę Flasha. Wskazywali na mnie, chcąc zwrócić uwagę blondyna, ale on udawał, że w ogóle mnie nie widzi. Bał się nawet na mnie spojrzeć po tym, co zrobił pan Stark. I dobrze. Bardzo dobrze. Nie chciałem mieć żadnych więcej kłopotów. I tak miałem ich dość.
Pierwsza lekcja minęła mi dość szybko. To była matematyka. Lubiłem ten przedmiot, byłem z niego dobry. Jednak tym razem, nauczycielka przyglądała mi się przez całą lekcję, co było wyjątkowo rozpraszające. Poszedłem więc do łazienki i stanąłem przed lustrem. Z przerażeniem stwierdziłem, że na mojej skroni, dłoń milionera zostawiła sporych rozmiarów siny ślad. Zacisnąłem usta. Nie chciałem, żeby ktokolwiek pytał. Nie chciałem, żeby wiedzieli.
Delikatnie przesunąłem palcami po siniaku i syknąłem z bólu. Zacisnąłem usta i wzdrygnąłem się, gdy ktoś wyszedł z jednej z kabin. Szybko odwróciłem głowę i zakryłem ślad, udając, że drapię się w głowę. Zerknąłem na Flasha, zastanawiając się, jak bardzo skrzywione było poczucie humoru tego, kto reżyserował moje życie.
Chłopak posłał mi nieco ponure spojrzenie.
-Życie ze Starkiem nie jest tak kolorowe, jak mogłoby się zdawać, co?- rzucił, myjąc ręce. Zacisnąłem usta.
-Nie jest...- wymamrotałem, opuszczając dłoń. Westchnąłem ciężko, podnosząc plecak z podłogi.
-Masz- powiedział Flash, rzucając w moią stronę małym, okrągłym pudełkiem. Uniosłem jedną brew- wiesz jak to się nakłada?- spytał, a ja pokiwałem głową. Widziałem, jak ciocia May to robiła. Nałożyłem więc odrobinę matowego podkładu, który skutecznie zakrył siny ślad, po czym oddałem kosmetyk.
-Czemu...
-Jeśli ktoś spyta, zrzuć na mnie. Mi i tak nikt nic nie zrobi- powiedział, przerywając mi.
-Dlaczego?- spytałem cicho. Flash zarzucił plecak na ramię i westchnął słabo, po czym uniósł skrawek koszulki. Otworzyłem szeroko oczy. Sinofioletowy ślad pokrywał obszar pod żebrami chłopaka.
-Po prostu wiem- powiedział smutno, po czym wyszedł z łazienki, zostawiając mnie samego, w kompletnym osłupieniu. Spuściłem wzrok i zamrugałem, gdy łzy napłynęły mi do oczu. Bo z tyłu głowy czaiła mi się potworna myśl. Skoro Flashowi przez tyle lat nikt nie pomógł, to... mi też nikt nie pomoże.
*****
1115 słów
Hejka!
No to ten... jestem xD
Mam nadzieję, że się podobało :)
Do zobaczenia<3<3<3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro