Rozdział 10
Pov. Peter
Obudziłem się, ale nie otwierałem oczu. Było mi na to zbyt wygodnie. Ciepło i miło. Uniosłem kąciki ust, naciągając na siebie kołdrę i kuląc się pod nią.
W pewnym momencie, dotarło do mnie, że coś słyszę. Szum. Szum wody. Uniosłem lekko brwi i otworzyłem oczy. Uchyliłem usta, rozglądając się. Nie znałem tego pokoju. Podniosłem sie gwałtownie do siadu. Gdzie ja byłem? Co tu robiłem i jak się tu znalazłem?
Spuściłem wzrok, stając się przypomnieć sobie ostatnie wydarzenia. Zabłądziłem. Byłem w warsztacie, oglądałem niesamowite rzeczy, a potem... potem pojawił się pan Stark. I...
Podniosłem głowę, gdy drzwi prowadzące zapewne do łazienki otworzył się. Do pokoju wszedł milioner, ubrany w spodnie dresowe i luźną koszulkę z logo AC/DC. Jego włosy były mokre, a z łazienki uciekały obłoki pary. Starszy podszedł do komody, otworzył szufladę i zaczął przeszukiwać jej zawartość.
-Dzień dobry, śpiąca królewno. Zmiataj do siebie, skoro już się obudziłeś- rzucił, wyciągając z szuflady zwinięte czarne skarpetki. Uniosłem lekko brwi i uchyliłem usta. Poczułem... strach. Nie chciałem być blisko niego. Nie chciałem być z nim w jednym pomieszczeniu. Bałem się być blisko niego, bo... skoro raz mnie uderzył... co stoi na przeszkodzie, by zrobił to znowu?
A mimo to, nie leżałem w ciasnej szczelinie w schowku, a w wygodnym, cieplutkim łóżku, które najpewniej należało do milionera. Musiał mnie tu przynieść, ale... dlaczego to zrobił? W zasadzie, w mojej głowie kłębiło się tylko jedno pytanie.
-Um... co ja tu robię?- spytałem słabo, nieco zachrypniętym głosem. Mężczyzna wyprostował się, wbijając wzrok przed siebie i unosząc jedną brew.
-Też się właśnie zastanawiam. Bo zdaje mi się, że przed chwilą kazałem ci zmiatać- rzucił sucho, po czym rozwinął skarpetki i założy je na bose stopy. Spojrzałem w dół. Byłem ubrany w to samo co wczoraj. Nie miałem tylko butów.
-A jak... jak się tu znalazłem?- zapytałem. Choć było naprawdę niewiele możliwych odpowiedzi, chciałem to usłyszeć. Czy on... naprawdę mnie tu przyniósł?
Mężczyzna westchnął głęboko.
-Przyfrunąłeś. No już, szoruj do siebie- rzucił, posyłając mi ponure spojrzenie- i powieś sobie jakąś kartkę na drzwiach, czy coś takiego- dodał. Znów spuściłem lekko głowę. Przyniósł mnie tu. Tylko dlaczego? Pewnie nawet nie wie, w którym pokoju śpię, ale... dlaczego w takim wypadku nie położył mnie na kanapie? I gdzie on spał? Na pewno nie tutaj, bo leżałem centralnie na środku łóżka. Ale przecież tu było mnóstwo wolnych pokoi. Dlaczego po prostu nie zabrał mnie do jednego z nich? Swoją drogą, nie byłbym zdziwiony, gdyby po prostu położył mnie nawet na podłodze. A jednak spałem w jego łóżku, otulony miękką, puchatą kołdrą aż po szyję. I... nie mogłem uwierzyć, że on naprawdę nie zostawił mnie w schowku. Że mnie tu przyniósł i przykrył. Zupełnie tak, jakby... jakby choć trochę mu na mnie zależało.
-P-Panie Stark, ja...- zacząłem słabo, naprawdę chcąc zrozumieć tą nietypową sytuację. Powiedzieć, że milioner wysyłał mi sprzeczne sygnały, byłoby niedomówieniem. Jego zachowania były kompletnie skrajne i nielogiczne. Wyzywa mnie, a później jest miły. Rzuca we mnie butelką, a później robi dla mnie zakupy. Odcina się ode mnie i pokazuje, jak bardzo nie trawi mojej osoby, a później spędza ze mną ciche, ale przyjemne poranki. On... uderzył mnie, a później... później przyniósł tutaj i pozwolił mi spać w prawdopodobnie najwygodniejszym łóżku na świecie.
Ale pan Stark nie dał mi skończyć. Podszedł do drzwi, otworzy je i zamaszystym ruchem wskazał korytarz.
-No już, wynocha- rzucił ze znudzeniem w głosie.
Posłusznie więc wyplątałem się z kołdry i ruszyłem we wskazanym kierunku.
-Mhm. Właśnie tak. Bardzo dobrze. Sio- zaczął, a gdy tylko przekroczyłem próg, zatrzasnął za mną drzwi. Uniosłem lekko brwi. Pan Stark był... dziwnym człowiekiem. Kiedyś, zanim poznałem go osobiście, był moim idolem. Dziś na pewno nie mogłem tego o nim powiedzieć, ale w dalszym ciągu był zaskakujący. Bardzo zaskakujący.
Pov. Stark
Westchnąłem ciężko, gdy usłyszałem trzask drzwi. Przewróciłem oczami i podszedłem do łóżka, które sprawnie pościeliłem. Nie chciałem odpowiadać na jego pytania. Nie chciałem z nim rozmawiać. Przecież wiedział, że go przyniosłem. Musiałby być wybitnym okazem idioty, żeby się tego nie domyślić. A przecież wiedziałem, że nie był głupi. Nie musiałem z nim nawet rozmawiać, żeby to wiedzieć. Miał... takie bystre spojrzenie. Wystarczyło nieco sie przyjrzeć. A mogłem się przyglądać porankami, kiedy jadł płatki z mlekiem i oglądał durne kreskówki. Choć teraz... teraz to się pewnie to wszystko się skończy. Będzie starał się spędzać ze mną jak najmniej czasu. A może tym razem przekroczyłem granicę? Może już jutro go tu nie będzie? I dobrze. Tak będzie lepiej. Nie powinno go tu być. Będzie bezpieczny z dala ode mnie.
Wypuściłem powietrze. Tak naprawdę... ta myśl była daleko na drugim planie. Ja... nie mogłem pogodzić się z tym co zrobiłem. Nie potrafiłem tego zaakceptować. Uderzyłem dziecko. Uderzyłem tego chłopca. Miałem być bohaterem, do cholery! A kim ja byłem? Żałosnym, samotnym, starym alkoholikiem. Część mnie chciała rzucić się na kolana i błagać sierotę o przebaczenie, ale znałem się wystarczająco by wiedzieć, że nawet zwykłe "przepraszam" nie przejdzie mi przez gardło. Dzieciak na pewno mnie nienawidził. Zresztą, co w tym dziwnego? Ja siebie też nienawidziłem.
Pov. Peter
Time skip - 2 godziny później
Wbijałem wzrok w sufit. Bałem się wyjść z pokoju. Nie wiedziałem co mam zrobić. Czy jeśli poprosiłbym dyrektora, zabrałby mnie stąd? Chciałem, żeby mnie zabrał. Nawet w bezosobowej kliteczce w hellicarierze czułem sie bezpieczniej. Już nawet nie liczyłem na to, że kiedyś poczuję się tak jak w domu. Że kiedyś będę w domu.
Obróciłem się na bok i przycisnąłem do siebie poduszkę. Co ja miałem teraz zrobić? Udawać że nic się nie stało? Pokręciłem głową, chowając twarz w miękkim materiale. On mnie uderzył. Bałem się. Bałem się tu być. Tak, zabronił mi wchodzić do warsztatu, ale... ale czy zasłużyłem aż na to? Ciocia zawsze mówiła, że przemoc jest najgorszym możliwym wyjściem. Więc czemu pan Stark zrobił to tak... lekko? Spłynęło to po nim. Po mnie nie. Ja nie umiałem sobie z tym poradzić. Nie umiałem tego zrozumieć. A może dyrektor Fury naprawdę wiedział, jak będę tu traktowany? Może na pogrzebie May uznał, że jestem słaby i żałosny? Że przyda mi się taka szkoła życia? Że muszę stać się twardszy? Ale przecież ja nie płakałem dużo. Przed tym... przed tym co się stało, nie płakałem prawie w ogóle. Teraz jest ciężko, ale... niedługo znów przestanę płakać. A przynajmniej to sobie bez końca powtarzałem.
Usłyszałem, jak drzwi windy się otwierają, a później kroki. To, w jaki sposób pan Stark chodził, było dość charakterystyczne. Jego kroki były szybkie, sprężyste i pewne. On wiedział, że jest kimś ważnym. Że wielu obcych ludzi byłoby gotowych w każdej chwili oddać za niego życie. Wiedział dobrze, jaki był wyjątkowy i zdolny. Chciałbym mieć w sobie choć małą część tej jego pewności siebie. Anthony Stark był człowiekiem, który szedł przed siebie, prosto do celu, nie zważając na jakiekolwiek przeszkody. Albo ludzi.
-Sierota!- usłyszałem i przymknąłem oczy. Teraz, nie czułem już strachu. Nie musiałem się go bać. Byłem silniejszy. Czułem jedynie gniew. On nie miał prawa mnie bić. Nie miał prawa mnie uderzyć. I bez względu na to, co myślał o tym Fury, nie zasługiwałem na to. Wiedziałem, że na to nie zasługuję. A on, bez względu na to kim był, nie miał żadnego prawa mnie skrzywdzić.
Zmarszczyłem brwi i zerwałem się z łóżka. Nie wiedziałem, co chciałbym mu powiedzieć. Czy w ogóle mam ochotę z nim rozmawiać, ale chciałem to przerwać. Ciocia nie pozwoliłaby mnie tak traktować. I nie chciałaby, żebym ja na to pozwolił.
Jednym ruchem otworzyłem drzwi, ale zanim zdążyłem coś powiedzieć, do mojej klatki piersiowej zostało przyciśnięte małe kartonowe pudełko.
-Prezent- oznajmił krótko starszy, dociskając kartonik, dopóki sam go nie wziąłem. Zerknąłem w dół i otworzyłem szeroko oczy.
-Ja... n-nie mogę...- zająknąłem się, widząc... no cóż, najnowszy model telefonu SI. Jeszcze nie dopuszczony do sprzedaży.
-Jadłeś śniadanie?- spytał krótko, odwracając się na pięcie i ignorując to co powiedziałem.
-Nie...- mruknąłem.
-To zjedz- rzucił, po czym zniknął w windzie. Uniosłem brwi i spuściłem wzrok. Telefon. Dostałem telefon. Dlaczego? Za co? Ja... byłem skołowany. Pan Stark zamierzał być dla mnie miły, czy nie? A może... może to był po prostu sposób na przeprosiny? Zawsze kiedy się upije, następnego dnia robi dla mnie coś miłego. Kiedy mnie stąd wyrzucił, zrobił zakupy. Teraz, dał mi telefon.
Wróciłem do pokoju i usiadłem na łóżku, wypuszczając głośno powietrze. I nagle... zrobiło mi się go tak strasznie żal. Wiedział, jak agresywny jest po alkoholu. Zdawał sobie z tego sprawę i miał wyrzuty sumienia, ale nie umiał przestać. Zerwanie z nałogiem wcale nie było proste. Pan Stark doskonale zdawał sobie z tego sprawę. A przecież był całkiem sam. On zawsze jest sam. Nikt mu nie pomagał. Nikt się nim nie przejmował, poza jego agentem, który codziennie dzwoni mówiąc, że ktoś chce przeprowadzić z milionerem wywiad. Ale nigdy nie pytał o jego samopoczucie. On był... sam. Zupełnie tak jak ja, był całkiem sam. Nie miał nikogo. A przecież kiedy był trzeźwy, zdawał się być... całkiem w porządku. Choćby te poranki, w czasie których ogląda ze mną kreskówki. Milczymy i... w zasadzie nie zwracamy na siebie uwagi, ale sam fakt, że jest ktoś obok, sprawia, że jest nam przyjemnie. Gdyby on nie czuł tego samego, nie przychodziłby. Albo kazałby mi zmiatać, jak to miał w zwyczaju.
Westchnąłem słabo, znów zerkając na telefon. Wyciągnąłem go z kartonika i obejrzałem. Skłamałbym, gdybym stwierdził, że wcale się nie ucieszyłem. Bądź co bądź, pomimo Spider mana i... całej reszty, wciąż byłem nastolatkiem. Może to miało być tylko coś na kształt łapówki, żebym nie naskarżył dyrektorowi, ale kim ja byłem, żeby jej nie przyjąć?
Na moich ustach uformował się drobny uśmiech, gdy wyciągnąłem z pudełka dwie małe słuchawki, działające na bluetooth. Zawsze chciałem takie mieć. Westchnąłem słabo. Miałem nadzieję, że ciocia kupi mi takie na trzynaste urodziny, ale nie było nas na to stać. Na nic nie było nas stać. Ale nigdy mi to nie przeszkadzało. Mieliśmy dobre życie. Bardzo dobre życie.
Nawet nie zauważyłem, kiedy w moich oczach uformowały się łzy.
***
Time skip - następnego dnia.
Wypuściłem głośno powietrze, widząc zbliżającego się w moją stronę Flasha. Zamknąłem szafkę z głośnym trzaskiem, po czym obróciłem się na pięcie i ruszyłem przed siebie, ale nie miałem najmniejszych szans. Poczułem mocne szarpnięcie za ramię. Westchnąłem jedynie.
-A już myślałem, że się dziś nie przywitasz- rzuciłem z krzywym uśmiechem, gdy zostałem przygwożdżony do rzędu szafek.
-Nie zapomniałbym o tobie, sieroto- warknął chłopak w odpowiedzi, na co przewróciłem buńczucznie oczami, a kąciki moich ust drgnęły. Zabawne było to, że mój opiekun, który nazywał mnie tak samo, zapominał o mnie nazbyt często.
Na ziemię sprowadziło mnie silne szarpnięcie.
-Co cię tak bawi, idioto?- zaśmiał się blondyn. Posłałem mu znudzone spojrzenie.
-Widok- odparłem krótko. I to była zła odpowiedź. Zdecydowanie najgorsza decyzja tego dnia. Boleśnie uświadomił mi to silny cios w brzuch. Zgiąłem się wpół, jęcząc cicho.
-To może opowiesz nam jak go jest z tobą i Starkiem?- rzucił, na co zesztywniałem. Dosłownie zamarłem. Wstrzymałem oddech. To musiało się w końcu zdarzyć, przecież mój opiekun w ogóle nie silił się na dyskrecję, ale wciąż nie byłem ja to gotowy.
-O czym ty mówisz?- spytałem słabo, łapiąc się ostatniej deski ratunku. Flash zaśmiał się cicho.
-Nie udawaj, Parker. Wszyscy cię już widzieli- rzucił, a ja odwróciłem się na pięcie.
-Daj mi spokój- powiedziałem cicho.
-No dalej, powiedz nam. Dlaczego ktoś taki jak Tony Stark odwodzi cię do szkoły? Szantażujesz go czymś? A może mu dajesz, sieroto?- zaczął, ruszając za mną. Tłum zaaprobował to głośnym śmiechem. Zamknąłem oczy. I... nie miałem pojęcia, skąd wzięła się ta odpowiedź. Bo przecież mogłem wymyślić coś lepszego. Albo po prostu iść dalej. Może po prostu zabolała mnie ta uwaga? To podejrzenie? Albo określenie, którego użył? A może po prostu ten jeden, jedyny raz chciałem być górą? Tak czy inaczej, zrobiłem to.
-Jest moim ojcem- powiedziałem głośno, zanim zdążyłem dobrze to przemyśleć. Zapadła cisza. Moje policzki zalała fala gorąca. To był błąd. Cholerny błąd.
-Pieprzysz!- rzucił Flash. Odwróciłem się do niego gwałtownie.
-To prawda. Zobacz sobie- wyciągnąłem z kieszeni telefon i pomachałem nim w powietrzu- dostałem od ojca. Jeszcze nie ma go w sprzedaży- powiedziałem, po raz pierwszy w życiu chwaląc się czymś drogim. Flash zmarszczył brwi i już chciał coś powiedzieć, ale w tym momencie, jego wzrok powędrował za mnie. Wyjrzał na zewnątrz, przed szkołę i uśmiechnął się.
-Może po prostu spytajmy i zobaczymy, czy nasz mały Peterek mówi prawdę- wymruczał z zadowoleniem, po czym wyminął mnie. Obróciłem się i zamarłem. Flash szedł prosto w stronę czerwonego ferrari, które właśnie zajechało pod szkołę.
-Nie! Czekaj!- zawołałem, wybiegając ze szkoły- nie rób tego! Poczekaj! On nie lubi, jak mu się przeszkadza i...
-A więc kłamiesz?- spytał blondyn. Pokręciłem głową, na co wyższy uśmiechnął się pogardliwie- no to nie przesadzaj. Tylko spytam- rzucił, a ja wydałem z siebie jęk bezradności, zamykając oczy.
Pan Stark wysiadł z samochodu, widząc naszą dwójkę, a ja łatwo mogłem stwierdzić, że nie miał humoru. Posłał mi ponure spojrzenie.
-Co? No co chcesz?- rzucił sucho w stronę Flasha.
-On tylko...- zacząłem cicho.
-Peter mówi, że jest pan jego ojcem. To prawda?- spytał chłopak, a ja zrobiłem się wściekle czerwony. Pan Stark spojrzał na mnie, unosząc jedną brew, a ja spuściłem głowę ze wstydu. To był koniec. Milioner wyśmieje mnie na oczach szkoły. Wszyscy będą się ze mnie nabijać, a on też z pewnością nie da mi o tym zapomnieć.
-Tak. Tak, jestem. Jakiś problem?- uniosłem brwi, słysząc to. Posłałem milionerowi zaskoczone spojrzenie, jednak on nie czekał na żaden odzew z naszej strony. Wsiadł do samochodu i zatrzasnął drzwi, zostawiając nas kompletnie oniemiałych.
Szybko podbiegłem do ferrari i zniknąłem w jego wnętrzu, chowając się przed wszystkimi dookoła. Pan Stark bez słowa ruszył przed siebie, a ja przycisnąłem plecak do piersi.
-Dlaczego pan to zrobił?- szepnąłem.
-Co?- mruknął milioner, zerkając w lusterko.
-Czemu pan dla mnie skłamał?- spytałem, nie ośmielając się na niego spojrzeć. Pan Stark wypuścił powietrze.
-Pamiętaj, dzieciaku. Prywatnie nie musimy się lubić, ale swoich się nie wydaje- rzucił. Zacisnąłem usta i pokiwałem lekko głową. Ja... nigdy bym nie pomyślał, że on to dla mnie zrobi.
Pan Stark spojrzał w lusterko i uniósł kąciki ust w nieco szyderczym, ale nie złośliwym uśmiechu.
-Ale może ogranicz przechwałki i zmyślanie na mój temat następny razem- wymruczał, a ja przewróciłem oczami, co spotkało się z cichym śmiechem starszego. Westchnąłem słabo, wyglądając za okno.
-Dziękuję- powiedziałem cicho- bardzo.
*****
2366 słów
Hejka!
No tak, troszkę mnie nie było, ale się postaram xD
Aww, chyba nam się robi z Tony'ego tatuś...
(Nie no, to nie będzie takie proste xD)
Mam nadzieję, że się podobało :)
Do zobaczenia<3<3<3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro