Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 6

Pov. Peter

Gdy wszedłem do salonu, moim oczom ukazała się brunetka w średnim wieku o sympatycznym wyrazie twarzy i dwie młode dziewczyny.

-Witaj, kochanie, jestem Kirsten. Chodź, zmierzymy cię- powiedziała od razu, a ja zmarszczyłem lekko brwi, jednak odłożyłem plecak i posłusznie podszedłem do kobiety.

-Zdejmij bluzę- mruknęła jedna z dziewczyn, a gdy wykonałem polecenie, podniosła moje ramiona i kazała się wyprostować.

-Zdejmij wymiary, Molly- rzuciła pani Kirsten, a ja uniosłem lekko brwi.

-Po co?- spytałem słabo, nie do końca rozumiejąc, co dzieje się dookoła mnie. Pan Stark przewrócił oczami.

-Tony powiedział, że potrzebujesz ubrań- oznajmiła. Dziewczyna zaczęła zdejmować wymiary, a druga, zapisywała je. Posłałem starszemu błagalne spojrzenie. Czułem się... no cóż, skrępowany. Nie lubiłem, gdy ktoś mnie dotykał.

-Ale ja mam ubrania- zauważyłem. Pan Stark mruknął z rozbawieniem, unosząc kąciki ust.

-Kirsten, zabierzesz jego rzeczy? Możecie je spalić- rzucił swobodnie- i walizkę też, jest paskudna- dodał, zanim zdążyłem się odezwać. Uchyliłem lekko usta.

-Ale...- zacząłem cicho.

-Dzieciak potrzebuje kilku par spodni, koszulki, przynajmniej dziesięć, jakieś bluzy, porządną kurtkę, kilka zestawów i dwa garnitury, czarny i błękitny, później zastanowimy się nad resztą. Wszystko chcę mieć najpóźniej za tydzień- powiedział pan Stark, na co uniosłem brwi. Po co mi dwa garnitury? I aż tyle koszulek? A te zestawy? Co to w ogóle były zestawy?

-A... w czym będę chodzić przez ten tydzień, jeśli pani Kirsten spali moje rzeczy?- spytałem cicho, nie będąc szczególnie zachwycony tym pomysłem.

-Nie martw się, słonko, przywiozłam ci trochę ubrań. Tony mówił, że te które masz nie nadają się do noszenia i natychmiast potrzebujesz czegoś nowego. Nie są szyte na miarę, oczywiście, ale myślę, że na tą chwilę dadzą radę- powiedziała łagodnie brunetka, wskazując przy tym na śnieżnobiałą torbę leżącą na kanapie. Powstrzymałem się od przewrócenia oczami. Oczywiście, dla niego moje tanie ciuchy nie nadawały się do użytku. Nie rozumiałem go. Czemu to robił? Skoro chciał się mnie jak najszybciej pozbyć, to po co kupował mi nowe ubrania? Czemu w ogóle obchodziło go, czy miałem co nosić?

-No dobrze, to gdzie te rzeczy, które mamy zabrać?- spytała kobieta.

-Przynieś- rozkazał pan Stark, a ja zrozumiałem, że mówi do mnie. Dziewczyna skończyła zdejmować pomiary, a ja odetchnąłem z ulgą, mogąc nareszcie stanąć swobodnie.

-Nie chcę ich wyrzucać- powiedziałem nieśmiało. Nie chciałem być niewdzięczny, ale naprawdę nie chciałem ich wyrzucać. Nie chciałem pozbywać się tych ubrań. Lubiłem je. Pachniały domem. Moim domem. Nowe rzeczy nie będą pachniały znajomo. Będą pachniały jak wieża. Nie jak dom.

-Nie marudź, są beznadziejne i w opłakanym stanie, dostaniesz lepsze- mruknął pan Stark. Wypuściłem głośno powietrze, po czym kiwnąłem lekko głową i ruszyłem w kierunku swojego pokoju. Byłem... dość zaskoczony. Nie spodziewałem się tego. I nie byłem przekonany, czy podoba mi się ten pomysł. Po co miał mi być garnitur? Po co mi dwa garnitury?

Zmarszczyłem lekko brwi. Ja naprawdę byłem rozpieszczony. Mój opiekun chciał podarować mi nowe ubrania, mało tego, ubrania szyte na miarę, zupełnie jakbym był kimś ważnym, a co ja robiłem? Byłem niezadowolony, że pan Stark chce wyrzucić moje stare cichy, które, szczerze mówiąc, naprawdę nie były w zbyt dobrym stanie. Większość z nich to ubrania, które dostałem po dorosłych już dzieciach sąsiadek i koleżanek May ze szpitala. Nie stać nas było na nowe rzeczy ze sklepów. Poza tym, moja jedyna kurtka była wielokrotnie zszywana i naprawiana, tak samo jak buty. Naprawdę powinienem być mu bardziej wdzięczny. Jakoś to okazać, zamiast przewracać oczami i stroić miny.

Klęknąłem, otworzyłem walizkę i wyciągnąłem z niej album. Były w nim wszystkie zdjęcia. Całe moje życie. Od urodzenia, do... do całkiem niedawna. Do zakończenia szczęśliwego okresu w moim życiu. Podniosłem i odłożyłem na podłogę stary polaroid, który należał do mojego taty. Nie miałem zbyt wielu rzeczy. Większość straciłem. Tamtego dnia. Nie dało się ich odzyskać, więc zabrałem tylko album i aparat. I kocyk, który był dobrze schowany. Westchnąłem ciężko, przecierając oczy.

Wyciągnąłem jeszcze bluzę wujka Bena i paskudny, pstrokaty sweter, który ciocia May zrobiła dla mnie na drutach. Nie lubiłem go, ale ona zawsze była taka szczęśliwa, gdy go zakładałem. Resztę rzeczy zamknąłem w walizce, podniosłem się i mozolnie ruszyłem do salonu. Uniosłem głowę. Pan Stark chciał zrobić dla mnie coś miłego. Powinienem się cieszyć. Może naprawdę jakoś się dogadamy? Może on po prostu nie potrafił okazać tego, że mu zależy?

-No nareszcie- mruknął milioner, gdy wszedłem do salonu. Moje policzki lekko się zaczerwieniły. Położyłem walizkę na ziemi i posłałem jej nieco tęskne spojrzenie- zabierzcie to. A ty weź tamtą torbę. Jak gdzieś wychodzisz, szczególnie ze mną, zakładaj raczej te nowe rzeczy- rzucił, wskazując bezwiednym machnięciem dłoni na torbę leżącą na kanapie. Kiwnąłem lekko głową, po czym lekko ją spuściłem- dziękuję, Kirsten. Narazie to wszystko, możecie iść- powiedział łagodnie pan Stark. Brunetka wymieniła ze starszym kilka grzecznościowych formułek, po czym, razem ze swoimi asystentkami, wyszła.

Westchnąłem słabo, podążając wzrokiem za moją walizką, którą pani Kirsten chwyciła przez chusteczkę. Dla nich wszystkich byłem przybłędą.

-Na co jeszcze czekasz?- rzucił oschle pan Stark, splatając ręce na klatce piersiowej.

-Dlaczego pan to robi?- spytałem cicho.

-Co?- mruknął.

-Te nowe rzeczy? Przecież... sam pan mówił, że niedługo się mnie pan pozbędzie- zauważyłem. Starszy przewrócił oczami, jak zwykle niezadowolony przez to, że się odezwałem.

-Ale do tego czasu na pewno komuś uda się zrobić nam zdjęcie. Musisz jakoś wyglądać- powiedział smętnie. Zagryzłem dolną wargę i westchnąłem cicho. Dla niego naprawdę byłem przybłędą. Gardził mną. W domu nigdy się taki nie czułem. Taki... żałosny- zabierz tą torbę. I zmiataj- rzucił, wskazując machnięciem dłoni na białą torbę. Wypuściłem powietrze z rezygnacją, kiwnąłem lekko głową, po czym mozolnie podszedłem do kanapy i podniosłem torbę. Milioner poszedł do kuchni, a gdy usłyszałem szum ekspresu, odwróciłem się na pięcie i wróciłem do pokoju. Nie do mojego pokoju. Po prostu, do pokoju.

Nawet nie sprawdziłem zawartości torby. Nie obchodziło mnie to. Tak naprawdę, nie miało dla mnie większego znaczenia w czym chodzę. Nigdy nie miało. Może to dlatego, że wcześniej nigdy nie było nas stać na markowe ubrania? Na myśl o moim domu poczułem... taką straszną, zalewającą mnie falę żalu. Było mi tak strasznie, strasznie źle. Czułem, jak ten żal i tęsknota wręcz rozrywają moje serce, a ja nie potrafiłem sobie z nimi poradzić. Już nawet nie miałem ochoty płakać. Tak bardzo chciałem, żeby ktoś mnie po prostu, po ludzku przytulił. Potrzebowałem tego. Zanurzyć się w czyichś ramionach. Poczuć się tak bezpiecznie. Chciałem poczuć, że nie muszę mierzyć się z tym wszystkim sam. Ale nie miałem już nikogo. No bo na co ja miałem liczyć? Na kogo? Na dyrektora? Na mojego opiekuna? Przecież on mnie nienawidził. Mojej cioci już przy mnie nie było. I... byłem tak strasznie sam. Przez cały czas byłem sam. To... tak strasznie bolało.

Osunąłem się w dół po ścianie i wziąłem album w ręce. Położyłem go sobie na kolana, po czym otworzyłem. Westchnąłem ciężko, a w moich oczach zawirowały łzy. Miałem na tym zdjęciu siedem lat. Razem z wujkiem Benem staliśmy przed wejściem do wesołego miasteczka. Choć moje oczy błyszczały, gdy oglądałem uważnie wszystkie kolejki i karuzele, kurczowo trzymałem się swetra wujka. Ben położył mi dłoń na ramieniu, uśmiechając się do obiektywu. Za nim też tęskniłem. Tak strasznie za nim tęskniłem.

Kolejne zdjęcie przedstawiało ciocię May i mnie. May śmiała się, trzymając w dłoniach drewniany wałek, w czasie gdy ja z wystawionym na bok językiem, w najwyższym skupieniu wykrawałem małe gwiazdki z ciasta piernikowego. Przyłożyłem dłoń do ust, chcąc nieudolnie stłumić szloch. Nienawidziłem wieży. Nienawidziłem Fury'ego, za to że mnie tu zostawił. I nienawidziłem Starka. Może i byłem rozpieszczony. Może i takie traktowanie było normalne, ale ja go nienawidziłem. Chciałem wrócić do domu. Do mojego domu, w którym wszyscy mnie chcą i kochają. Czemu miałem takiego pecha? Czemu nie mogłem trafić do kochającej rodziny? Ja też bym się starał. Byłbym grzeczny i pomocny. Rozmawiałbym z nimi. Starałabym się nie sprawiać problemów. Byłbym im wdzięczny. Dlaczego więc Fury postanowił zostawić mnie tu? To miała być jakaś kara? Tylko za co? Co ja takiego zrobiłem?

Pov. Stark

W milczeniu czekałem, aż ekspres przygotuje moją kawę. Jak ja lubiłem kawę. To była jedna z niewielu rzeczy, która sprawiała mi prawdziwą radość. Jej zapach, smak... tak bardzo kojarzyły mi się z dzieciństwem, kiedy mama siadała w fotelu z kubkiem gorącej kawy i czytała mi bajki.

Moje myśli od razu powędrowały na inny tor.

Sierota.

On był dzieckiem. Miał czternaście lat. Tą informację akurat zapamiętałem z łatwością, gdyż dzięki niej orientowałem się, jak długo jeszcze będę się musiał z nim męczyć. Dzieciak je stracił. Swoje dzieciństwo. Skoro mieszkał z ciotką, to jego rodzice albo nie żyli, albo mieli odebrane prawa. A taki stan rzeczy z pewnością nie utrzymywał się bez powodu. Czyli chłopak dużo przeszedł. No i był Spider manem. W jego wieku to też nie było takie nic. Dzieciak dużo widział. Więcej, niż jakiekolwiek dziecko powinno. Już nie raz widział śmierć i ludzkie tragedie. A wciąż ma taki... błysk w oku. Dokładnie taki sam jak...

Uniosłem kąciki ust, gdy przypomniała mi się mina dzieciaka, kiedy asystentki Kirsten zdejmowały z niego wymiary. Patrzył na mnie, jakbym mu zabił psa. Ale ja też nigdy nie lubiłem tego procesu. Choć byłem do tego przyzwyczajony, bo odkąd byłem dzieckiem, dostawałem ubrania szyte na miarę.

Westchnąłem cicho, odebrałem kubek z kawą i ruszyłem do warsztatu.

Chłopiec miał podbite oko. I dałbym głowę, że kiedy wychodził do szkoły, jeszcze tego nie było. A to oznacza, że w czasie tych kilku godzin ktoś własnoręcznie zmienił ten stan rzeczy. Ale on się nie bił. Dzieciak był praworęczny, a na jego dłoni nie było najmniejszego otarcia. Nie bronił się i nie walczył. Biernie pozwolił komuś się uderzyć. I w jakiś dziwny, niezrozumiały dla mnie sposób, bardzo mi się ta myśl nie podobała. Ja... tak bardzo chciałbym go o to spytać. Tego też nie rozumiałem, ale czułem nieokreśloną potrzebę, żeby go spytać. I żeby... no nie wiem, jakoś mu pomóc? Może nie od razu ruszać do szkoły, ale choćby nauczyć dzieciaka porządnego sierpowego.

Wiedziony instynktem, odwróciłem się na pięcie i wróciłem do kuchni. Wyciągnąłem z zamrażalnika paczkę mrożonego groszku. Co prawda nie gotowałem, ale przynajmniej trzy razy w tygodniu obrywałem od różnych kobiet, więc... no cóż, mrożonki były przydatne.

-Sierota!- zawołałem, prostując się i wychodząc na korytarz. Nie minęła nawet minuta, gdy chłopiec, który swoją drogą wyglądał jak zjawa z tymi zapadniętymi policzkami i podkrążonymi oczami, nieśmiało wyjrzał zza jednych z drzwi.

Posłał mi pytające spojrzenie, a ja rzuciłem w jego stronę paczkę.

-Przyłóż, szybciej zejdzie- mruknąłem, mijając go i znikając w swojej sypialni, zanim zdążył cokolwiek mi odpowiedzieć. Upiłem łyk kawy, siadając na łóżku i biorąc do ręki książkę. Spróbowałem przeczytać choć kilka stron, ale moje myśli wciąż krążyły wokół chłopca. Ktoś go uderzył. Kto? Przecież dzieciak był Spider manem. Był silny. Bardzo silny. A mimo to, nie bronił się. Dlaczego? Pozwolił się uderzyć, a przecież zwykłe dzieciaki są dużo słabsze od niego. Bał się? Wątpliwe. Czemu miałby się bać?

-I co ja mam zrobić z tym bachorem?- mruknąłem, wyjmując zdjęcie z szuflady stolika nocnego. Nigdy wcześniej... nigdy nie czułem czegoś takiego. Nie podobało mi się to. Nie chciałem tego czuć. Tego... poczucia winy. Bo nic nie robiłem, a jednocześnie robiłem zbyt dużo. Zbyt dużo złych rzeczy chłopcu, który w gruncie rzeczy nie był niczemu winny. No bo co on zrobił? To ja powiedziałem, że go chcę. To ja podpisałem papiery adopcyjne. Nikt mnie nie zmuszał. Dzieciak nie miał nic do powiedzenia. Więc czemu tak strasznie działał mi na nerwy?

Dopiłem kawę, zerwałem się z łóżka i wyszedłem z pokoju, trzaskając drzwiami. Bez większego zastanowienia, ruszyłem do salonu. Otworzyłem barek, wyciągnąłem ze środka butelkę whisky. Wyślizgnęła mi się z dłoni. Zbiła się, a alkohol rozlał. Nie mogłem się tym teraz przejmować. Za bardzo tego potrzebowałem. Wyciągnąłem kolejną butelkę i trzęsącymi się dłońmi, otworzyłem ją. Upiłem solidny łyk, nie dbając o szklankę, po czym oparłem się o barek. W moich oczach zawirowały łzy. Moje dłonie drżały. Nienawidziłem tego. Nienawidziłem siebie. Nie chciałem, tak bardzo nie chciałem tego robić. Ale nie umiałem przestać. Upiłem kolejny, porządny łyk, a wtedy, moje dłonie przestały drżeć. Pochyliłem się, opierając czoło o moje mokre od potu ręce. Znów wypiłem trochę alkoholu. Łzy zaczęły spływać po moich policzkach. Nienawidzę tego. Nienawidzę. Chciałem skończyć. Odpocząć. Choć na chwilę. Czułem, jak alkohol powoli wpływa na mnie. Czułem ulgę, a jednocześnie narastającą gulę w gardle. Chciało mi się płakać. Wyć. Bo nie umiałem przestać. Nie mogłem. Nie dawałem rady. Tylko to sprawiało, że jakkolwiek się trzymałem. Tylko to. Nic innego.

-Panie Stark?- usłyszałem cichy głosik chłopca, który zapewne wiedziony hałasem, niepewnie wszedł do salonu. Natychmiast odwróciłem się i z całej siły cisnąłem w niego butelką, którą trzymałem w dłoni. Dzieciak odskoczył, patrząc z przerażeniem to na mnie, to na mokry ślad na ścianie, a miejscu, w którym przed chwilą stał.

-Wynoś się stąd! Wynoś się, smarkaczu!- krzyknąłem ze złością, a chłopiec natychmiast uciekł. Upadłem na kolana, nie przejmując się alkoholem i szkłem na podłodze. Zaszlochałem gorzko, wpatrując się w miejsce, w którym przed chwilą stał dzieciak. Nie chciałem taki być. Nie chciałem być zły. Nie chciałem, naprawdę.

Pochyliłem się, ciągnąc lekko za końcówki włosów. I płakałem. Tak po prostu. Jak dziecko. Nie mogłem się uspokoić.

Płakałem, aż moje ręce znów zaczęły drżeć.

*****

2177 słów

Hejka!

Wiem, przepraszam, długo, ale już mi powoli wena wraca i postaram się to jakoś pociągnąć.

Z ciekawości, powiedzcie mi proszę, jak odbieracie Tony'ego w tym ff?

Mam nadzieję, że się podobało :)

Do zobaczenia<3<3<3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro