Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 49

Pov. Stark

Peter zacisnął powieki, gdy lekarz odsłonił jego klatkę piersiową. Delikatnie pogładziłem jego dłoń. Bardzo chciałem jakkolwiek pomóc, ale mogłem tylko trzymać go za rękę.

-Co?- mruknął do siebie doktor, marszcząc brwi. Zerknąłem na niego.

-O co chodzi?- spytałem, nieco nerwowo. Doktor Schuman przekrzywił głowę.

-Chyba... nie wiem- powiedział cicho. Za nim zdążyłem się oburzyć, chłopiec się odezwał.

-Nie boli tak jak wcześniej- szepnął. Lekarz kiwnął głową.

-Nie jestem w stanie wytłumaczyć tego z medycznego punktu widzenia. To... samo się leczy. Chciałem przygotować cię do operacji, ale... ona chyba nie jest już potrzebna- oznajmił, choć mówił niepewnie, jakby bał się, że ma halucynacje- nigdy czegoś takiego nie widziałem. Pete, czy to już się kiedyś zdarzyło?

-Mam przyspieszoną regenerację- powiedział młodszy- jeśli prawidłowo się odżywiam, siniaki znikają w ciągu kilku godzin.

-Rozumiem- lekarz pokiwał głową- w takim razie, nakarmimy cię czymś pożywnym. A w międzyczasie, pobiorę próbki. Muszę to zobaczyć na własne oczy. Ta skóra była martwa- dodał, delikatnie zdejmując opatrunek z policzka chłopca. Uniósł wysoko brwi. Ja zresztą zrobiłem to samo. Na twarzy chłopca nie było już krwawej plamy, a jedynie mocno zaczerwieniona, nieco spuchnięta skóra.

-No proszę- szepnął. Peter odwrócił głowę w moją stronę, a ja uśmiechnąłem się lekko- dobrze, pobiorę próbki skóry. Nie martw się, Pete, zrobię to w znieczuleniu miejscowym, nic nie zaboli- zapewnił. Chłopiec pokiwał głową- pielęgniarka przygotuje Petera do zabiegu, a my powinniśmy porozmawiać na zewnątrz, panie Stark-  powiedział lekarz. Spojrzałem na dziecko, szukając oznak protestu. Gdy takowych nie zauważyłem, wyszedłem za lekarzem.

-Przyszły pańskie wyniki, panie Stark- oznajmił doktor, gdy wyszliśmy z sali. Pokiwałem głową, wiedząc już, że nie usłyszę nic dobrego- jeśli nie zmieni pan trybu życia, za najwyżej pięć lat dostanie pan zawał serca, raka, albo udar mózgu. Ma pan wysokie nadciśnienie i stan przedcukrzycowy. Tak naprawdę, dziwię się, że jeszcze nie dostał pan wylewu. Pali pan papierosy?- spytał.

-Nie. Paliłem jako nastolatek, ale rzuciłem dwadzieścia osiem lat temu- odparłem. Lekarz pokiwał głową.

-Chociaż tyle- mruknął, zapisując coś. Spuściłem wzrok- jeśli chce mieć pan w perspektywie więcej niż cztery, pięć lat, musi pan skończyć z alkoholem na dobre i wprowadzić zbilansowaną dietę. Najlepiej, żeby skonsultował się pan z dietetykiem, który pomoże panu uniknąć cukrzycy. Kawa też nie jest zbytnio wskazana, na pewno nie w takich ilościach.

-Nie piję aż tak dużo kawy- zauważyłem.

-Wypił pan cztery kubki w ciągu dwóch godzin. To dużo- rzucił lekarz. Westchnąłem cicho. Pięć lat, tak? Jak zabawne było to, że jeszcze kilka miesięcy temu taka diagnoza w ogóle by mnie nie wzruszyła. Teraz natomiast, pomyślałem o dzieciaku. Będzie miał dziewiętnaście lat. Ze swoją wiedzą, będzie już na studiach. Będzie potrzebował mojej pomocy. Dzieciak będzie pewnie studiować bioinżynierię, mówił o tym wielokrotnie. To trudne studia. Poza pomocą finansową, będzie też potrzebował kogoś, kto będzie mógł pomóc mu w nauce. Studia są trudne, ale nastoletnie życie też. Dzieciak się zakocha, będzie miał złamane serce. Będzie potrzebował kogoś, kto z nim o tym porozmawia. Chciałem, żeby Peter miał lepiej niż ja. Żeby miał do kogo zadzwonić. Dokąd wracać na weekendy, kiedy wszyscy znajomi odjadą do domu. Żeby cieszył się, wracając do domu na wakacje. Kto to wszystko zrobi, jeśli mnie nie będzie? Kto mu to zapewni? Dokąd Peter będzie wracać? Nie mogłem pozwolić, żeby musiał martwić się na studiach o pracę i pieniądze. To był czas na zabawę i czerpanie z życia.

*****

Peter nie potrzebował żadnej operacji. Jego organizm go uratował. Doktor Schuman był tym zafascynowany, ale nie przekraczał granicy profesjonalizmu. Ja natomiast, byłem niezwykle wdzięczny Fury'emu za zorganizowanie nam prywatnej pomocy medycznej. Nie wiem, co by się stało, gdybyśmy nie mieli zaufanego człowieka w szpitalu.

Dzieciak z dnia na dzień czuł się lepiej. Oglądał filmy, czytał książki, grał w gry i rozmawiał ze mną. Śmiał się. I choć cieszyło mnie to, nie dawał mi spokoju fakt, iż śledztwo nie poruszało się naprzód. Fury kazał mi odpuścić i skupić na leczeniu, ale nie mogłem.

Nie miałem tak wydolnego organizmu jak Peter i regenerowałem się w tempie każdego, normalnego człowieka. Choć z moim nadgarstkiem było już znacznie lepiej. Gips miałem mieć jeszcze przez dwa tygodnie, co nie do końca mi odpowiadało, ale nie było tu pola do dyskusji. Żebra miały się zrastać jeszcze dłużej, więc byłem bezużyteczny.

Gdy Nick Fury przyszedł i poprosił mnie, żebyśmy się przeszli, wiedziałem, że ma złą wiadomość, której nie chce przekazywać mi przy chłopcu. Nie wiedziałem tylko, jak strasznie złą.

-Przejrzeliśmy dokładnie monitoring. Nie spodoba ci się to- powiedział, wyciągając w moją stronę telefon, gdy usiedliśmy w kawiarence na parterze. Nieco drżącą dłonią odebrałem jego komórkę i odpaliłem nagranie. Widać było na nim wyraźnie, jak mężczyzna z wózkiem pełnym detergentów, szczotek i ręczników. Bezceremonialnie kucnął przy stole, wyciągnął z wózka bombę i bez pośpiechu zamontował. Otworzyłem szeroko oczy, widząc to. To była tak oczywista przykrywka, że nawet o niej nie pomyślałem.

-Nie widać jego twarzy. Wiedział, gdzie są kamery. Legitymacja, której użył, nie jest jego, już to sprawdziłem. Musiał ją ukraść- oznajmił Fury. Podniosłem na niego wzrok, gdy mój oddech nieco przyśpieszył.

Wcześniej, bałem się.

Teraz byłem przerażony.

Ten ktoś mógł wchodzić do Wieży wiele razy. Mógł wchodzić tam, kiedy my oboje w niej byliśmy. Kiedy Peter był sam. Kiedy nikt nie mógł go ochronić, kiedy był słaby. Od jak dawna miał dostęp? Ile razy z niego korzystał? Ile razy nas obserwował?

-M-Muszę wracać do Petera- wymamrotałem, podnosząc się. Kolana mnie jednak zawiodły, przez co musiałem mocno złapać się stolika, żeby nie upaść.

-Tony, uspokój się. Jesteście tu bezpieczni, on nie wie...

-A jeśli wie?!- krzyknąłem, nie zważając na ludzi dookoła- muszę iść, muszę... muszę go pilnować. Petera. On musi być bezpieczny, musi... uh...- nie mogłem wydobyć z siebie sensownego zdania, więc po prostu wyszedłem. Fury poszedł za mną. Możliwe, że bał się, iż zemdleję po drodze. Zbladłem.

Wjechaliśmy widną na nasze piętro. Odnalazłem naszą salę i wręcz wpadłem do środka. Zmarszczyłem brwi, a mój oddech przyśpieszył. Szybko podszedłem do łóżka i zrzuciłem z niego kołdrę, jakby on mógł mimo wszystko gdzieś się chować. Ale to niczego nie zmieniło.

Odwróciłem się do Fury'ego z przerażeniem na twarzy.

Petera nie było.

*****

1006 słów

Hejka!

Jaram się, to będzie dobre xD

Mam nadzieję, że się podobało :)

Do zobaczenia<3<3<3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro