Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 44


Pov. Peter

Obudziłem się sam, w pustym łóżku pana Starka. Rozejrzałem się zaspanym wzrokiem po pokoju i przetarłem oczy, przeciągając się lekko. Spałem w niewygodnej pozycji, ściśnięty przez milionera i zmuszony do niewygodnego wygięcia pleców, czułem dokuczliwy ból kręgosłupa, ale wiedziałem, że niedługo powinien przejść.

Wstałem, znów przecierając oczy. Wypuściłem powietrze, otulając się ramionami i powoli wychodząc z pokoju. Zanim zdążyłem zawołać imię opiekuna, zauważyłem pana Starka. Siedział przy stole, z nietkniętym kubkiem kawy przed sobą. Mężczyzna chował twarz w dłoniach, a czubki palców wczepiał we włosy, za które lekko pociągał.

Odchrząknąłem cicho, nie chcąc zaskoczyć milionera. Ten drgnął lekko, podnosząc głowę. Miał czerwone oczy, choćby nie wiem jak się starał, nie mógłby ukryć tego, że płakał. I prawdopodobnie mało spał w nocy. Ciemne kręgi pod powiekami były na to wystarczającym dowodem.

Pan Stark przełknął ślinę.

-Hej...- szepnął. Uśmiechnąłem się lekko, chcąc dodać mu trochę otuchy.

-Hej- powiedziałem, starając się brzmieć łagodnie. Przez chwilę tkwiliśmy w milczeniu. Starszy westchnął cicho.

-Chcesz... chcesz płatki?- spytał. Pokiwałem głową.

-Wezmę sobie sam- zapewniłem. Spuściłem głowę. Dzisiaj była rocznica śmierci jego córeczki, jeśli dobrze to wszystko zrozumiałem. Musiało mu być ciężko. Bardzo dobrze znałem ból po śmierci bliskich. Wiedziałem, jak ciężko sobie z nim poradzić.

-Tony... posłuchaj, jeśli...

-Nie chcę o tym rozmawiać!- warknął mężczyzna, przerywając mi. Zacisnąłem usta, a starszy wypuścił powietrze- nie chcę... nie chcę o tym rozmawiać, dobrze?- powiedział, tym razem łagodnie- zrób sobie płatki i... i spędźmy ten dzień normalnie. Proszę. Nie umiem... nie chcę... uh- milioner przetarł twarz dłońmi.

-W porządku, Tony- rzuciłem cicho, chcąc dać starszemu do zrozumienia, że nie musi mi niczego tłumaczyć. Westchnąłem, idąc do kuchni. Nasypałem sobie płatki, zalałem je mlekiem, po czym jak co rano usiadłem z nimi na kanapie i włączyłem kreskówki. Wcale ich jednak nie oglądałem. Nie mogłem się skoncentrować. Myślałem o tym wszystkim, o córce pana Starka, o jego losie i tym, jak mógłbym mu pomóc sobie z tym poradzić. Było mi go żal, tak bardzo. Milioner na to nie zasługiwał. Przecież był bohaterem. Ratował świat. Pomagał ludziom. Kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy, był zupełnie inny. Pochwalił mnie. Był taki miły. Zupełnie jak nie on. A teraz? Teraz pan Stark był oschły i zimny, ale nikt nie mógł mu się dziwić, bo...

-Możesz przestać?- rzucił w pewnym momencie mężczyzna. Zamrugałem, wyrwany z zamyślenia.

-Ale.. co?- spytałem cicho. Starszy przewrócił oczami.

-Myśleć tak głośno. Przeżywać to. Żałować mnie- odparł sucho, przeszywając mnie gniewnym spojrzeniem. Skuliłem się lekko, czując się nagle podle winnym.

-Ja tylko...- zacząłem cicho.

-Ty tylko co? Nie rozumiesz tego i nigdy nie zrozumiesz, więc daj mi spokój- powiedział milioner, wstając z miejsca. Sapnąłem cicho, odkładając płatki.

-Myślisz, że akurat ja tego nie rozumiem?- rzuciłem. Pan Stark zmarszczył lekko brwi, wypuszczając głośno powietrze.

-Myślę, że szczególnie ty tego nie zrozumiesz. Myślę, że nie jesteś w stanie tego zrozumieć, nie tylko dlatego, że jesteś za młody- powiedział, podchodząc do mnie- Myślę, że nigdy nie zrozumiesz jak to jest, kiedy o siebie walczysz, kiedy starasz się i w końcu udaje ci się być szczęśliwym, a potem wszystko się sypie. I nie potrafisz zapomnieć. Nie możesz wrócić do tego, co było wcześniej i juz nigdy nie wrócisz.

-Może i jestem młodszy od ciebie, ale straciłem wystarczająco dużo osób, żeby nauczyć się o siebie dbać!- rzuciłem, prostując się. Milioner prychnął, mierząc mnie wzrokiem.

-Ty? Nie rozśmieszaj mnie- mruknął, splatając ramiona na klatce piersiowej.

-Co to ma niby znaczyć?- spytałem, unosząc lekko brwi. Starszy pokręcił głową.

-Ty nie umiesz o siebie zadbać. Jesteś zbyt wielkim tchórzem, Parker- rzucił milioner. Zamrugałem.

-To nieprawda- powiedziałem cicho.

-Błagam cię, dzieciaku. Może i jesteś odważny jako Spider Man, ale Peterowi każdy może powiedzieć co chce. Nawet więcej. Ludzie cię nie szanują, a ty tego nie wymagasz. I nie wciskaj mi tego pieprzenia o tym, że nie bijesz słabszych. Ty po prostu boisz się o siebie walczyć. Można z tobą zrobić wszystko.

W moich oczach mimowolnie zebrały się łzy. Pokręciłem głową.

-Nie? To powiedz mi, czy szanowny dyrektor Fury pytał cię w ogóle o zdanie? Spytał, czy chcesz ze mną zamieszkać? Spytał, czy może wywieźć cię do Atlanty? Albo czy chociaż chcesz być agentem Tarczy? Nie, on na pewno przyszedł i po prostu oświadczył ci, że zostałeś zrekrutowany- rzucił, gdy otworzyłem usta, żeby zaprotestować. Ale miał rację. Dokładnie tak było. Dyrektor Fury pewnego dnia pojawił się w naszym małym mieszkanku w Queens. Oświadczył, że jako mutant, mogę zostać agentem Tarczy, albo zostać wrogiem publicznym i trafić do więzienia. Powiedział, że bez jego aprobaty, to co robię jest przestępstwem. Że będzie mnie chronił. Że mi pomoże. Ale czułem, że byłem mu bardziej potrzebny, niż on mi.

-Nawet dzieciaki ze szkoły mogą tobą pomiatać. Boisz się im postawić- prychnął milioner, po czym obrócił się na pięcie i wyszedł z salonu. Przez chwilę, tkwiłem w bezruchu. W tle brzęczał telewizor, ale nie słuchałem. Przełknąłem ślinę, zagryzając wargę. Nie powinienem płakać. Pan Stark nie raz mnie obraził. Czemu tym razem to bolało tak mocno? Bo był trzeźwy? Bo nie mogłem udawać, że wcale tak nie myśli, że nie panuje nad sobą?

Czy może dlatego, że ten jeden raz miał rację?

*****

-Jarvis, gdzie jest pan Stark?- spytałem, gdy po kilku godzinach milioner wciąż nie wrócił do apartamentu.

-Pan Stark znajduje się w warsztacie- oświadczyła sztuczna inteligencja. Skierowałem się więc do windy. Pomimo tego co powiedział, czułem się w obowiązku, żeby sprawdzić, czy wszystko z nim w porządku. To był dla niego ciężki dzień. Poza tym... trochę się bałem, co może zrobić. Powiedział, że chce się zabić. I wcale nie wyglądał, jakby żartował.

Zjechałem windą i przeszedłem przez korytarz, odnajdując odpowiednie pomieszczenie. Zmarszczyłem lekko brwi, nie słysząc żadnych odgłosów pracy, ani nawet muzyki.

-Tony?- zawołałem, stając w drzwiach warsztatu. Cofnąłem się lekko, gdy zauważyłem milionera siedzącego przy biurku, ze szklanką whisky w dłoni i do połowy opróżnioną butelką. Przełknąłem ślinę. Nie lubiłem, gdy pił. Bałem się, kiedy pił alkohol.

-Możesz wejść, Peter- usłyszałem, gdy już chciałem się wycofać. Zmarszczyłem lekko brwi. Rzadko, naprawdę bardzo rzadko zwracał się do mnie po imieniu. Zmienił się, starał się być inny, ale... no cóż, bez względu na to jak się starał, pewne nawyki zostały.

-Nie... nie chcę panu przeszkadzać- mruknąłem, jednak posłusznie wszedłem do środka. Milioner przywołał mnie do siebie gestem dłoni. Uniosłem lekko brwi, widząc zdjęcie, któremu się przyglądał. W brązowej ramce umieszczone było zdjęcie roześmianej kobiety, w brzoskwiniowej sukience. Była w wysokiej ciąży. Miała rude włosy i szczupłe ramiona. Patrzyła z miłością w oczach na kogoś, kto robił zdjęcie. Była szczęśliwa. To było widać.

Zerknąłem na pana Starka. W jego oczach widać był jedynie ból. Podniósł szklankę do ust i pociągnął łyk.

-Kiedyś miałem wszystko, wiesz?- szepnął, a jego słowa zawisły w przejmującej ciszy. Postawiłem mały krok w jego stronę- moja śliczna żona była w ciąży. W dziewiątym miesiącu. Miała w sobie naszą małą Morgan, a termin był za trzy tygodnie. Za trzy tygodnie mieliśmy mieć córeczkę. Już... już wszystko było gotowe. Pokój, rzeczy, zabawki...

Znów upił łyk i zamilkł.

-I... co się stało?- spytałem cicho.

-Wyjechałem do Europy. Pepper chciała, żebym został. Miała złe przeczucie. Nie posłuchałem jej. To była jakaś ważna umowa, musiałem ją podpisać osobiście... ehh, teraz nawet nie pamiętam co to było. Nic, co byłoby tego warte, w każdym razie. Nie zdążyłem się nawet rozpakować w hotelu. Dostałem telefon. Pijany kierowca wjechał na chodnik. Prosto w moją żonę- w tym momencie, kilka łez spłynęło po jego policzkach- wynająłem odrzutowiec i byłem w domu jeszcze tego samego dnia. W szpitalu, powiedzieli mi, że Pepper umrze. Będą podtrzymywać funkcje życiowe jeszcze przez parę godzin, żeby wyjąć z niej naszą córeczkę, ale ona umrze i już nic na to nie poradzą. Morgan urodziła się trzy tygodnie za wcześnie. Powiedzieli mi, że wszystko będzie dobrze, że nic jej się nie stało, że jest zdrowa i silna. Pomylili się. Przeżyła w inkubatorze dziewięć dni. Wtedy... wtedy, posypało się wszystko. Praca, Avengers. Wyprowadzili się, wiesz? Nie wytrzymali ze mną, a ja nie mogłem się pozbierać. Kiedy ich nie było, kiedy zostałem sam, już nikt mnie nie powstrzymywał. Nikt mnie nie kontrolował, robiłem co chciałem. Ja po prostu... nigdy nie chciałem być dla ciebie zły. I... nie mam pojęcia, czemu cię adoptowałem, dzieciaku. Nie wiem... nie wiem co mam robić. Nie wiem. Nie wiem jak... 

Podszedłem do starszego, pochyliłem się i mocno go przytuliłem, przerywając mu. Poczułem, jak pan Stark sztywnieje. Wyprostował się i odłożył szklankę. Nic nie powiedziałem. Ani słowa. Nawet wtedy, gdy milioner wtulił się we mnie i zaszlochał gorzko. Nie odzywałem się. Po prostu byłem przy nim. Pozwoliłem mu płakać. Bo tego potrzebował. Żeby ktoś przy nim był, kiedy będzie płakać. Żeby mógł schować twarz w mojej klatce piersiowej i wierzyć, że nikt nie widzi jego łez, więc bezpiecznie może je wylewać. W końcu, milioner już nie raz zrobił to samo dla mnie.

*****

1424 słowa

Hejka!

No i proszę, wiecie xD

Mam nadzieję, że się podobało :)

Do zobaczenia!<3<3<3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro