Rozdział 15
Pov. Peter
Otworzyłem sennie oczy, rozglądając się po pokoju. Zamrugałem kilka razy, potrzebując dwóch sekund na uświadomienie sobie, dlaczego jestem w jakimś obcym miejscu. Sięgnąłem po telefon leżący na stoliku nocnym i sprawdziłem godzinę. Pierwsza w nocy. Westchnąłem, zdając sobie sprawę z tego, co mnie obudziło. Pan Stark wrócił. Utwierdziło mnie w tym przekonaniu światło wypełzające spod drzwi. Usłyszałem hałas. Milioner musiał uderzyć się o ścianę. Ziewnąłem, naciągając kołdrę na ramię i przewracając się na bok.
Przewróciłem oczami, słysząc chichot i przytłumione głosy. Przyprowadził jakąś dziewczynę. Zacisnąłem powieki i zgiąłem poduszkę, przykrywając nią drugie ucho, gdy usłyszałem kobiecy jęk. Nie były to dźwięki, których chciałem słuchać i miałem szczerą nadzieję, iż za chwilę śmiechy, mamroty i pojękiwania zmienią się w głuche trzaśnięcie drzwiami, a pan Stark i jego dzisiejsza zdobycz znikną za dźwiękoszczelnymi ścianami jego sypialni.
Wypuściłem spokojnie powietrze, wtulając się w miękką poduszkę, próbując wrócić do snu, jednak jak zawsze, gdy budziłem się w nocy, poczułem, jak strasznie chce mi się pić. Otworzyłem oczy i zagryzłem wargę. Nie chciałem teraz wychodzić z pokoju. Pan Stark też pewnie by tego nie chciał.
Odczekałem, aż światło na korytarzu zgaśnie, po czym wstałem. Założyłem na siebie bluzę, czując ogarniający mnie chłód. Po cichu uchyliłem drzwi pokoju i wyszedłem na korytarz. Ruszyłem w kierunku kuchni, zastanawiając się nad tak nieistotnym, przyziemnym problemem, polegającym na wyborze między wodą a mlekiem. Zatrzymałem się jednak, mijając salon. Wryło mnie w ziemię. Pan Stark siedział na kanapie, całując szczupłą blondynkę, która trzymana przez milionera za uda, okrakiem siedziała mu na kolanach. Zagryzłem policzek od środka i zaczerwieniłem się wściekle, jak zwykle w takiej sytuacji chcąc po prostu uciec do pokoju, ale było za późno. Zauważyli mnie. Skuliłem się i spuściłem lekko głowę.
-Przepraszam...- wymamrotałem, stawiając mały krok w tył, licząc, iż mój opiekun zrezygnuje z komentarza i pozwoli mi po prostu uciec. Pan Stark zacisnął usta w kreseczkę, posyłając mi spojrzenie przepełnione dezaprobatą i złością. Westchnął głęboko i uchylił usta, żeby coś powiedzieć, ale nie zdążył.
-Ojoj, zgubiłeś się chłopczyku?- blondynka roześmiała się szyderczo, uwieszając ręce na szyi mojego opiekuna- możesz wyrzucić tego szczeniaka, Tony? Nie znoszę dzieci- westchnęła, wtulając się w jego klatkę piersiową. Ewidentnie byla zbyt pijana, by przejąć się faktem, iż Tony Stark nie ma dzieci. Po prostu chciała się mnie pozbyć. Jak każdy, w tym dziwnym świecie bogaczy. Jak mój własny opiekun. Była tylko kolejną osobą, pokazującą mi jak bardzo tu nie pasowałem. Czy naprawdę całym sobą krzyczałem, że pochodzę z Queens? Czy to dlatego nikt mnie tu nie akceptował?
Milioner zmarszczył lekko brwi, gdy przez moje oczy przemknął cień bólu. Ale... to naprawdę bolało. To, jak bardzo obcy tu byłem. Jak bardzo nie na miejscu. Nie pasowałem do tego świata. Nie byłem w domu. Tu nigdy nie będę w domu.
Pan Stark wstał, zrzucając przy tym kobietę ze swoich kolan. Blondynka wydała z siebie zaskoczony pisk, upadając na kanapę. Uniosłem brwi, wzdrygając się lekko.
-Co ty robisz?!- rzuciła z oburzeniem kobieta, zupełnie przestając poświęcać mi uwagę.
-Idź już- burknął mężczyzna, a ja uchyliłem lekko usta. Byłem równie zaskoczony co dziewczyna na kanapie.
-Co? Tony, chyba nie mówisz poważnie...- zaczęła, wstając z kanapy. Podeszła do milionera, uśmiechnęła się ponętnie i przesunęła palcem po jego klatce piersiowej. Znów mocno się zarumieniłem, natychmiast spuszczając głowę- przecież mieliśmy...
-Odbierasz mi apetyt- pan Stark uciął krótko jej wypowiedź, odsuwając od siebie ręce blondynki, po czym bez słowa wyminął ją i podszedł do mnie. Położył mi rękę na plecach, a ja bezwolnie pozwoliłem mu zaprowadzić się do kuchni, zostawiając zaskoczoną kobietę w salonie. Nie ośmieliłem się odezwać, ani obrócić w stronę kobiety, co było kuszącą perspektywą. Milioner wyciągnął szklankę z szafki, nalał do niej wody, po którą tu przyszedłem, po czym wcisnął mi ją w dłonie i poklepał mnie delikatnie po plecach. To był tak... łagodny gest. Niemalże ojcowski. Całkowicie mnie sparaliżował. Wujek Ben tak robił.
-No masz. Zmykaj- mruknął łagodnie starszy, po czym oparł się o blat i spuścił głowę, wypuszczając powietrze. Zamrugałem, wpatrując się w milionera. Czy... czy on się dobrze czuł? Czy na pewno wszystko było w porządku? Fakt, "zmykaj" było miłą alternatywą dla "zmiataj, gnojku", ale... to i tak nie było w jego stylu. Przecież on... on nigdy... poza tym, czuć było od niego alkohol. Pił. Był pijany. Od kiedy mój opiekun po alkoholu stawał się tak... delikatny? Od kiedy w ogóle był delikatny? Przecież... on mnie nienawidził.
Pan Stark spojrzał na mnie pytająco.
-Co?- rzucił, a ja uniosłem brwi i rozchyliłem usta, czując się nagle jak małe dziecko przyłapane na zbiciu wazonu.
-Ja... um... nic, ja... dziękuję- wymamrotałem, po czym obróciłem się na pięcie i szybko wróciłem do pokoju, zaciskając dłonie na szklance. Nawet nie spojrzałem w stronę salonu. Zamknąłem drzwi, by po chwili usłyszeć stukot szpilek o podłogę, głuchy plask, jaki wywołało uderzenie, krótką obelgę i znów szybkie kroki, po czym windę. A na koniec, głębokie westchnięcie i powolne kroki w kierunku salonu, a konkretnie, najpewniej w kierunku barku. I... nawet nie poczułem satysfakcji na myśl, że pan Stark oberwał.
Wypiłem wodę, odstawiłem szklankę na stolik nocny i położyłem się. Zagryzłem policzek od środka. Wzdrygnąłem się, słysząc hałas. Wpadł na ścianę i jęknął z bólu. Skuliłem się pod kołdrą. Nie do końca rozumiałem co się właśnie stało. Pan Stark jeszcze nigdy nie odezwał się do mnie tak... łagodnie. Dlaczego nie mógł być taki przez cały czas? Czemu nawet nie próbował? Nie starał się nawet zerwać z piciem. Codziennie zatracał się w tym wszystkim od nowa, i... i nie potrafiłem tego zrozumieć.
***
Pov. Stark
Skrzywiłem się, otwierając oczy. Głowa mnie bolała. Nie dość, że miałem kaca, to jeszcze wczoraj spławiłem naprawdę śliczną dziewczynę. Ale... kiedy zaczęła naśmiewać się z sieroty, nagle poczułem taką... odrazę. Nie podobało mi się to, że ludzie z niego kpili.
Zerknąłem na zegar i wydałem z siebie cierpiętniczy jęk, jednak bohatersko wstałem. Było po siódmej. Powinienem go odwieźć.
Powolnym krokiem ruszyłem do łazienki, wzdychając ciężko. Nie powinienem sprowadzać dziewczyn do wieży. Miałem teraz dziecko pod opieką a to chyba była podstawa odpowiedzialności, tak? I... już nawet nie czułem złości na myśl, że wyszedł z pokoju i nas widział. Chałasowaliśmy. Mogłem się spodziewać tego, że obudzi się i przyjdzie zobaczyć co się dzieje.
Gdy wyszedłem z pokoju, byłem już ubrany. Stanął na korytarzu równo z chłopcem, który zamknął drzwi do swojego pokoju. Zesztywniał, gdy mnie zobaczył.
-Um... d-dzień dobry- wymamrotał.
-Zawiozę cię- oznajmiłem. Młodszy uniósł brwi, ale nie zdążył nic powiedzieć. Odwróciłem się na pięcie i zacząłem iść w kierunku kuchni, chcąc jak najszybciej znaleźć tabletki przeciwbólowe i zakończyć swoje cierpienia. Zatrzymałem się jednak, gdy usłyszałem kichnięcie. Odwróciłem się i zmierzyłem chłopca wzrokiem. Miał wypieki i czerwony nos, którym raz po raz pociągał. Podkrążone oczy były już stałym elementem jego wyglądu, ale dziś, jego twarz, poza plamami na policzkach, była kredowo biała, przez co wory były jeszcze bardziej widoczne. Uniosłem jedną brew, wpatrując się w niego z powątpiewaniem. Natychmiast pomyślałem o nocy spędzonej na ulicy. Wzdrygnąłem się na samą myśl. Czułem się potwornie winny, kiedy sobie o tym przypominałem.
-Jesteś chory- zauważyłem, niemalże z wyrzutem w głosie. Chłopiec złączył ręce za plecami, jakby rzeczywiście zrobił coś złego.
-Uh... nic mi nie jest, ja...- zaczął nieśmiało.
-Zostań w domu- rzuciłem jedynie, tym razem bez stacji udając się do kuchni. Chłopiec przydreptał za mną, na co przewróciłem oczami. Wyciągnąłem z szafki pudełko tabletek i połknąłem dwie.
-Kawa, Jarvis- mruknąłem, wyciągając szklankę. Nalałem sobie trochę wody i wypiłem ją duszkiem, po czym z hukiem odstawiłem ją na blat, wzdychając ciężko.
-No co chcesz?- rzuciłem sucho, posyłając młodszemu spojrzenie przepełnione rezygnacją.
-Poważnie? Mam zostać?- spytał, marszcząc podejrzliwie brwi. Znów przewróciłem oczami.
-Jak umiesz być cicho to tak, zostań- powiedziałem. Dzieciak, zamiast pójść do pokoju i wrócić do łóżka, usiadł przy wysepce kuchennej, połozył ręce na blacie i oparł o nie podbródek. Zamrugałem, wpatrując się w niego. W końcu, zwiesiłem głowę, wzdychając głośno i ostentacyjnie.
-Czego jeszcze chcesz?- jęknąłem, czekając z utęsknieniem aż ekspres skończy przygotowywanie kawy i będę mógł uciec przed sierotą do warsztatu.
-Czemu... um, dlaczego pan... n-no wie pan... wczoraj...- zaczął dzieciak, a ja uniosłem brwi. Nie miałem ochoty o tym rozmawiać. Dobrze pamiętałem co zrobiłem, ale nie zamierzałem tłumaczyć mu, czemu stanąłem po jego stronie.
-Ej, ej, ej, chwila, stop- powiedziałem szybko. Chłopiec wyprostował się.
-N-Nie, ja chciałem tylko...- znów spróbował.
-Przestań- rozkazałem.
-Ale ja naprawdę...
-Zamknij się!- warknąłem, a dzieciak w końcu przestał mówić. Pobladł lekko, wpatrując się we mnie ze strachem. Oparłem się o drugą krawędź blatu i pochyliłem lekko- nie zamierzam wdawać się z tobą w rozmowy o dobrych uczynkach i innych bzdurach. Zrobiłem to, na co miałem ochotę. Nie muszę ci się z niczego tłumaczyć. I nie myśl sobie, że skoro spławiłem tą dziewczynę, wszystko się zmieni i zaczniemy rozmawiać o uczuciach jak kochająca rodzina, bo pragnę ci przypomnieć, że nie jesteśmy rodziną. Nie jesteśmy nawet przyjaciółmi. Jesteś jak cholerny pasożyt, którego mam nadzieję jak najszybciej się pozbyć!
Chłopiec przez chwilę wpatrywał się we mnie w kompletnym osłupieniu. Jego oczy wypełniły się łzami, a ja wypuściłem powietrze i skrzywiłem się.
-Nie, nie, ale nie płacz, błagam- jęknąłem słabo, ale to nic nie zmieniło, bo młodszy jedynie zasznurował usta i skulił się lekko. Wyprostowałem się. Co ja znowu narobiłem? Dzieciak przeze mnie płakał. Czemu nigdy nie panowałem nad tym co mówię? I co miałem teraz zrobić? Wyjść? Udać że nie widzę? Co moja mama robiła, kiedy byłem smutny? Kazała przygotowywać mi ciepłe mleko z miodem i cynamonem. Ale ja nie umiałem tego robić. I trwałoby to zdecydowanie zbyt długo.
Wyciągnąłem z szafki szklankę, nalałem do niej mleka i postawiłem przed sierotą.
-Masz. Wypij- rzuciłem, licząc, że to jakkolwiek pomoże. Chłopiec obrzucił mnie zaskoczonym spojrzeniem. Rozłożyłem bezradnie ręce- co? No co? Nie lubisz mleka?- spytałem z rezygnacją. Brunecik zamrugał, po czym pokręcił głową, podniósł szklankę do ust i duszkiem wypił jej zawartość. Zamknąłem oczy, wzdychając ciężko i przecierając dłonią twarz.
-Lepiej?- spytałem z nadzieją w głosie. Dzieciak pokiwał lekko głową, przecierając usta rękawem piżamy i znów kuląc się na stołku, zaciskając usta. Wcale nie było lepiej. Mleko nic nie zmieniło. Dlaczego? Mi zawsze pomagało, kiedy byłem dzieckiem. On też był dzieckiem. Czemu mleko nie poprawiło mu humoru? Może to kwestia nastawienia? Albo koniecznie musi być ciepłe?
Odwróciłem się, by zabrać kubek spod ekspresu.
-Idź do łóżka- poleciłem- i nie chodź boso- dodałem, znikając za drzwiami kuchni. Uciekłem do warsztatu.
A kiedy drzwi windy zamykały się, usłyszałem szloch. Przez następne godziny nie mogłem myśleć o niczym innym.
*****
1730 słów
Hejka!
Ojoj, Tony się robi uroczy xD
Mam nadzieję, że się podobało :)
Do zobaczenia<3<3<3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro