Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

▲ Rozdział 10.

Samochód Jaebuma zatrzymał się po kilku bardzo długich minutach, jednak nie zapowiadało się na to, by mieli go opuścić. Z tego, co zdążyła zauważyć Sana, znajdowali się na jakimś totalnym odludziu i szczerze mówiąc, nie uśmiechało jej się spacerowanie w takich ciemnościach. W dodatku pod płaszczem miała jedynie krótki rękaw, a na nogach cienkie legginsy, więc szybko by zmarzła.

Wciąż była zszokowana tym, że Jaebum bez słowa ją przytulił i poprosił, by wytrzymała to przez chwilę. Stała wtedy jak słup soli z opuszczonymi rękami i nie wiedziała, jak powinna się zachować. Wydawało jej się, że płakał, ale gdy tylko pociągnął ją w końcu w stronę samochodu, nie była w stanie przyjrzeć się jego twarzy. Gdy siedzieli w ciszy w aucie, długo go obserwowała, ale jedyne co mogła dostrzec, to smutek wymalowany na jego zmęczonej twarzy.

Nie była dobra w pocieszaniu ludzi, ponieważ z własnego doświadczenia wiedziała, że rzadko bywało lepiej. Czasem człowiek musiał po prostu pogodzić się z bólem i nauczyć się z nim żyć. W dodatku nie miała pojęcia, co tym razem sprawiło temu chłopakowi przykrość. Nie widziała gołym okiem siniaków, czy też innych ran, które świadczyłyby, że ojciec znów go uderzył.

– Życie jest do bani, Jaebum i ja doskonale o tym wiem – odezwała się w końcu, głośno wzdychając. Widząc jego zdziwioną minę, uśmiechnęła się smutno. – Nie będę ci mówić, że wszystko się ułoży i te inne pierdoły, ponieważ nie wiem, co cię trapi. Wiem tylko tyle, że zostaniesz zraniony tak bardzo, jak na to pozwolisz. Z czasem cierpienie znosi się dużo łatwiej.

Chyba że wyrzuty sumienia nie pozwalały ci normalnie żyć i miałeś na koncie śmierć drugiego człowieka, dodała w myślach.

– Ojciec zmusza mnie do ślubu z dziewczyną, która ma na moim punkcie jakąś chorą obsesję – wyrzucił z siebie, zaciskając palce na kierownicy. – To przez nią mnie ostatnio pobił. W dodatku powiedział, że jeśli nie dopuszczę do tego ślubu, wyląduje na ulicy. Nie wiem już, co mam robić – zamilkł, czując, że głos mu się łamie.

Nie minęła dłuższa chwila, jak całkowicie się rozkleił. Po prostu oparł czoło o kierownicę i zaczął cicho szlochać. Było mu wstyd, ponieważ od zawsze uważał, że prawdziwi mężczyźni nie płaczą, ale nie potrafił wziąć się w garść. Jisoo traktowała jego ślub z Borą, jak żart, z którego często się naśmiewała, a Jinyoung, chociaż był jego przyjacielem, to i tak częściej pocieszał Borę, jak jego. Wszystko zaczynało się walić, a w chwili, gdy ujrzał zaproszenie na ślub, zrozumiał, że właśnie teraz toczy się walka o jego życie. Miał tylko dwa wybory: ślub z Borą i znoszenie ją przez resztę życia lub dalszy bunt, opuszczenie domu ojca i wylądowanie na bruku. Przerażała go wizja spania na ulicy. Jinyoung może i by go zatrzymał u siebie na kilka nocy, Jisoo zrobiłaby to samo, ale jeśli o nią chodziło, to bał się, że wpadnie na jakiś głupi pomysł pod wpływem chwili i zrobi coś, czego później będzie żałował. Mimo wszystko wciąż coś do niej czuł i nie mógł być pewien swojego zachowania.

– Nie masz żadnej innej rodziny, która by się tobą zaopiekowała? – spytała, kładąc dłoń na jego plecach. Gdy zaprzeczył ruchem głowy, zrobiło jej się go naprawdę żal. Chciała znaleźć jakiś złoty środek na jego problemy, ale prawda była taka, że nie była w stanie mu pomóc. W końcu nie przyjmie go pod swój dach. Hyejin dopiero co zgodziła się na jej powrót i bez wątpienia nie zgodziłaby się na obecność kogoś obcego. Pieniędzy też nie miała, więc i ta forma pomocy odpadała. – A co z Jisoo? Mówiłeś, że wynajmuje jakąś kawalerkę.

– Nie chcę z nią mieszkać – przyznał bez ogródek, wciąż na nią nie patrząc. – Boję się, że moje uczucia przez to stałyby się silniejsze, a ja chcę o niej całkowicie zapomnieć.

Skinęła ze zrozumieniem głową, nerwowo skubiąc skórki od paznokci. Sana nie potrafiła wyobrazić sobie, co zrobiłaby na miejscu Jaebuma. Wizja tułania się po ulicy i grzebania w śmieciach w poszukiwaniu jedzenia, ją przerażała, ale czy stanęłaby na ślubnym kobiercu u boku kogoś, kogo nie kochała? Niby nie była to wielka zapłata za życie w luksusie, ale punkt widzenia zależał od osoby i priorytetów, jakimi w życiu się kierowała. Jaebumowi z pewnością nie chodziło o pieniądze, skoro tak silnie bronił się przed tym ślubem.

Chciała zaproponować, by szczerze porozmawiał z ojcem, ale w porę się powstrzymała. To oczywiste, że mężczyzna nie będzie chciał go wysłuchać. W końcu do tej pory tego nie zrobił, więc dlaczego miałby nagle zmienić zdanie?

– A co z twoją mamą? – spytała nagle. Wiedziała, że chłopak mieszkał z macochą, ale to wcale nie musiało oznaczać, że rodzicielka zmarła albo się od niego odwróciła, prawda?

– Zniknęła, jak miałem dwanaście lat. Nie mam pojęcia, co się z nią stało – odpowiedział, przecierając mokre od łez policzki. Spojrzał na nią i wzruszył ramionami. – Jestem całkowicie sam. Bez ojca i jego pieniędzy jestem nikim.

Bez zastanowienia odpięła pas i nachyliła się do chłopaka, by go przytulić. Nie chciała, by płakał, ale nie miała serca kazać mu przestać. Wiedziała, że łzy czasem pomagały, a on najwyraźniej zbyt długo ukrywał w sobie przykre emocje.

Nieważne, jak bardzo pragnęła mu pomóc. Nieważne, jak bardzo chciała odnaleźć jakieś najlepsze rozwiązanie z tej chorej sytuacji, nie potrafiła tego zrobić. Miała ogromną pustkę w głowie.

Była losowi wdzięczna za wspaniałą matkę oraz rodzeństwo. Naprawdę wolała nie posiadać tych wszystkich pieniędzy, które miał Jaebum i cieszyć się towarzystwem kochających ją ludzi. Wiedziała, że siedzący obok niej chłopak, chętnie zamieniłby się z nią miejscami, choć nie miał bladego pojęcia, jaki ciężar dźwigała na swych barkach.

– Dla mnie jesteś wariatem drogowym, który najpierw omal mnie nie rozjechał, a potem niemalże siłą zaciągnął na soju – powiedziała szczerze, a Jaebum mimowolnie się uśmiechnął. Dostrzegając kątem oka ten niewielki ruch warg, dźgnęła go w policzek i odsunęła na długość ramion, uśmiechając się promiennie. – Widziałam to!

– Niby co? – spytał oburzony, ocierając rękawami kurtki oczy i policzki. Siłą woli musiał odwracać wzrok od jej uśmiechu i lśniących oczu, by samemu się nie uśmiechnąć.

Sana niespodziewanie opuściła samochód i przebiegła do strony kierowcy, po czym nachyliła się nad nim z drugiej strony i znów dźgnęła go w policzek.

– Co ty wyrabiasz? – spytał oburzony, ale jego oczy nie były już takie smutne, jak wcześniej.

Widząc, że jej plan działa, rzuciła się na chłopaka i zaczęła go łaskotać, wkładając dłonie pod ciepłą kurtkę chłopaka. Prawie każdy człowiek miał łaskotki. Jaebum szamotał się na siedzeniu, uwięziony przez pas, którego nie potrafił odpiąć.

– Zimno leci do środka! – krzyczał pomiędzy spazmami śmiechu. – B-błagam! Zlituj się!

Sana wciąż go łaskotała, chichocząc pod nosem, jak mała dziewczynka, która choć przez chwilę miała przewagę nad silniejszym od niej chłopakiem. W tej jednej chwili nawet jej zmartwienia odeszły w kąt. Liczył się tylko Jaebum i poprawienie mu nastroju. Nawet jeśli nie była w stanie podsunąć mu pod nos rozwiązania, mogła sprawić, by się uśmiechał. Mogła być kimś, na kim będzie mógł się wesprzeć w trudnych chwilach. Każdy potrzebował takiej osoby, a skoro przyjaciele tego chłopaka zawodzili, zamierzała zastąpić ich miejsce.

Ponieważ przez ostatnie cztery lata była zupełnie sama i doskonale wiedziała, że nie prowadziło to do niczego dobrego.

Niespodziewanie pas puścił, przez co Jaebum chwycił ją za ramiona i wypchnął na zewnątrz. Nie puścił jej nawet przez moment, próbując złapać oddech.

Sanie momentalnie zrobiło się zimno, ale nie zamierzała narzekać. Nie teraz gdy Jaebum wciąż się uśmiechał i patrzył na nią w uroczy sposób. Jakby nie spodziewał się, że była w stanie poprawić mu nastrój. A jednak, stało się. Ktoś tak beznadziejny, jak Lee Sana, potrafiła kogoś rozweselić. Dziewczyny z poprawczaka miałyby z niej teraz szczery ubaw, ale nie obchodziło jej to. Nie były w stanie jej zobaczyć, ponieważ się od nich uwolniła.

– Nie obiecam ci, że pomogę ci znaleźć wyjście z tej beznadziejnej sytuacji, ale mogę ci obiecać, że będę próbowała cię wspierać. Rozśmieszanie jest na drugim miejscu. – Uniosła wysoko kciuki, mrużąc przy tym oczy.

Jaebum przyciągnął ją do siebie, otaczając jej kruche ciało ramionami. Nachylił się, kładąc brodę na jej ramieniu, co skwitowała głośnym śmiechem.

– Cieszę się, że cię nie rozjechałem.

Roześmiała się jeszcze głośniej, uderzając go pięścią w brzuch. Nie zrobiła tego mocno, więc nawet za bardzo tego nie odczuł.

– No, ciesz się. Kto by wówczas słuchał o twojej kiepskiej sytuacji? – oznajmiła, kładąc ręce na jego plecach. Chciała dodać mu otuchy. – Kto próbowałby też odnaleźć twoją mamę?

Odsunął się od niej, jak oparzony, mrugając oczami.

– C-coś ty powiedziała?

– Mówisz o mamie z żalem, ale potrafię wyczuć miłość, którą ją darzysz. Brakuje ci jej.

– Co nie zmienia faktu, że mnie porzuciła i teraz pewnie wiedzie szczęśliwe życie u boku jakiegoś przystojniaka – skwitował szorstko, nagle tracąc dobry humor. Mówienie o matce zawsze sprawiało mu ból i nie mógł nic na to poradzić.

Sana wywróciła oczami i zacisnęła palce na jego dłoni, mówiąc powoli, by dokładnie zrozumiał jej słowa:

– A może zostawiła cię, ponieważ myślała, że u boku bogatego ojca, będzie ci się żyło łatwiej? Może twój ojciec zabronił jej się z tobą kontaktować? Nie wiesz tego. Dlaczego więc nie możemy jej odnaleźć i poznać prawdę? Jeśli za tobą tęskni i przyjmie cię pod swój dach, nie będziesz musiał dłużej przejmować się ojcem i swoją przyszłą żoną.

– A jeśli nie będzie chciała mnie widzieć?

Milczała chwilę, ilustrując go uważnym spojrzeniem.

– Wtedy znowu będę musiała cię pocieszać, ale podniesiesz się i po takim przeżyciu. Człowiek jest w stanie znieść naprawdę wiele.

Kyungsoo nie był w stanie dłużej siedzieć w domu i wysłuchiwać radośnie śpiewającej Hyejin, która piekła w kuchni pysznie wyglądające muffinki. Z początku oglądał z Markiem jakieś durne programy telewizyjne, ale koniec końców stwierdzili, że chętnie pójdą do baru, w którym Sana miała rozpocząć niebawem pracę. Kyungsoo przede wszystkim był ciekaw, jak wyglądał właściciel tego miejsca. Wiele myśli przechodziło mu przez myśl, ale rozsądek podpowiadał, że Sana nigdy nie pozwoliłaby się wykorzystać przez wzgląd na pracę. Hyejin od najmłodszych lat wbijała jej do głowy, że zarabianie za pomocą ciała jest haniebne i niewarte żadnych pieniędzy. Wierzył, że słowa starszej siostry na zawsze utkwiły w jej głowie.

– Och, rozchmurz się. – Kyungsoo szturchnął zamyślonego Marka, który wchodził do baru, jak na skazanie. W środku było sporo ludzi. Z kąta sali unosił się dym papierosowy, co wyraźnie wskazywało, że miejsce zostało podzielone na strefę palaczy oraz tych, którzy dymu tytoniowego nie tolerowali. Kto by pomyślał, że w takich miejscach dba się o takie rzeczy. – Przecież nie poszła z nim na randkę. Nie widziałeś, jaka była zmartwiona? Musiało coś się stać.

Alkohol wciąż szumiał im w krwi, jednak żaden z nich nie był pijany. Świętowanie małego sukcesu Sany nie trwało na tyle długo, by zalali się w trupa.

Zajęli miejsca tuż przy barze i uważnie rozglądali się po pomieszczeniu. Kyungsoo nie podobała się myśl, że jego siostra będzie pracowała w miejscu pełnym pijanych facetów. Doskonale wiedział, że często któryś z nich przystawiał się do kelnerek. Gdyby tylko był świadkiem takiej sytuacji, zamordowałby takiego drania własnymi rękami.

– Co podać? – spytała urocza blondynka z promiennym uśmiechem. Od razu zrobiła piorunujące wrażenie na Kyungsoo. Mark nie zwrócił na nią większej uwagi, zbyt zmartwiony faktem, że Sana była właśnie w towarzystwie innego chłopaka.

Kyungsoo spojrzał na nazwę drinków na karcie menu i odpowiedział:

– Potwór z Loch Ness razy dwa.

– Jesteś pewien? – Jisoo rzuciła mu niepewne spojrzenie. – To naprawdę mocny drink i nie wszystkim smakuje.

Kyungsoo chciał spytać, czy wyglądali na mięczaków, ale widząc nieobecną minę Marka, skapitulował i poprosił, by sama za nich wybrała. Wszystkie nazwy drinków były co najmniej dziwne i wolał nie ryzykować, że znów wybierze jakiegoś mocnego drinka, który mógłby go zwalić z nóg.

Jisoo po chwili wróciła z kolorowymi drinkami i oparła się na blacie, wskazując na Kyungsoo palcem.

– Wydajesz mi się znajomy. Spotkaliśmy się już kiedyś?

Mark posłał blondynce krótkie spojrzenie i wywrócił oczami, upijając drinka, który był naprawdę bardzo dobry. Nie miał nastroju przysłuchiwać się flirtującej barmance, dlatego odwrócił się do niej tyłem i skupił wzrok na zebranych ludziach, choć myślami był zupełnie gdzieś indziej. Zastanawiał się, dokąd powinien zabrać Sanę na pierwszą randkę. O ile się zgodzi, oczywiście. W końcu był od niej młodszy o rok i wciąż pozostawał przyjacielem jej brata.

– Sana jest moją siostrą. Będzie tu pracowała od środy – odpowiedział krótko Kyungsoo, a Jisoo klasnęła radośnie dłońmi.

– Macie to samo nieufne spojrzenie! Wiedziałam, że kogoś mi przypominasz.

Gdyby tylko wiedział, że obie dziewczyny nie za bardzo za sobą przepadały, z pewnością nie rozmawiałby z Jisoo tak swobodnie.

Blondynka zostawiła go na chwilę i poszła obsłużyć innych klientów. Kyungsoo obserwował, jak biega między stolikami i radośnie uśmiecha się do mężczyzn. Niektórzy byli tak pijani, że ledwie kontaktowali. Inni zaś gapili się na nią rozmarzonymi oczami, komentując między sobą jej ciało, gdy odchodziła. Na myśl, że Sana będzie traktowana tak samo, dostawał dreszczy. Wiedział jednak, że nie mógł poprosić siostry, by tutaj nie pracowała. Z ukończoną szkołą w zakładzie poprawczym mogła nie znaleźć innej pracy. Musiał pogodzić się z tym, że życie Sany nigdy nie będzie wyglądało tak, jak pragnął tego on, czy też Hyejin.

– Jestem Jisoo – przedstawiła się blondynka, gdy ponownie zajęła miejsce za barem.

– Kyungsoo. – Uścisnął jej dłoń, jednak nie był już nią zainteresowany.

Podążył za wzrokiem Marka, który przed chwilą go szturchnął i wskazał na zataczającą się dziewczynę w białej sukience. Chodziła od stolika, do stolika, odpychając od siebie jakiegoś chłopaka w krwistoczerwonych włosach. Ten jedynie śmiał się pod nosem i raz po raz szczypał bądź klepał ją w tyłek, celowo unosząc spódniczkę tak, by podnieceni dookoła mężczyźni, widzieli jej białe, koronkowe majtki.

– Dlaczego nikt nie reaguje?! – spytał wściekły Mark, posyłając barmance niedowierzające spojrzenie.

Jisoo westchnęła, niezbyt przejęta losem kompletnie pijanej Bory. Dziewczyna dobrowolnie dosiadła się do zaczepiającego ją chłopaka i z uśmiechem przyjmowała od niego drinki. Musiała wiedzieć, że w takich miejscach, nie było niczego za darmo, więc co ją miało interesować to, co się teraz stanie z tą dziewczyną? Była tylko pracownicą. W dodatku przyjaciółką Jaebuma, który szczerze nienawidził Bory.

– Dopóki nie krzyczy i nie prosi o pomoc, nic złego się nie dzieje – odpowiedziała, wzruszając beztrosko ramionami. – Sana pewnie jest podekscytowana nową pracą? – Szturchnęła Kyungsoo w ramię, chcąc zwrócić na siebie jego uwagę. Najchętniej od razu spytałaby go, za co jego siostra siedziała tyle czasu w poprawczaku, ale wiedziała, że byłoby to nieodpowiednie. Musiała ugryźć to z innej strony, inaczej go do siebie zradzi.

W chwili, gdy spojrzenie pijanej dziewczyny zetknęło się z Kyungsoo, chłopak zerwał się z miejsca i ruszył w jej stronę. Za nim poszedł Mark, salutując Jisoo na pożegnanie. Odwrócił się zbyt szybko, by ujrzeć jej zirytowaną minę.

– Dobra, dość tego – oznajmił stanowczo Kyungsoo, biorąc Borę pod ramię. – Znajdźcie sobie inną rozrywkę. Ta dziewczyna ma dość.

– A niby kto tak powiedział? Ty? – Chłopak z czerwonymi włosami zaczął się śmiać, mierząc się z Lee na spojrzenia. – Wiesz, ile wydałem kasy na drinki, by rozkraczyła przede mną nogi?!

– Pomóżcie mi... proszę... – łkała Bora, wtulając się w ramię Kyungsoo.

Tylko tyle wystarczyło, by Mark rzucił się na nieświadomego chłopaka i uderzył go z pięści prosto w twarz. Był wściekły na siebie za to, że wcześniej nie zabrał Sany na randkę. Był wściekły na nią za to, że niczego się nie domyślała i ot, tak poszła sobie z innym chłopakiem.

Ilekroć uderzał oszołomionego chłopaka w twarz, wyobrażał sobie, że ma pod sobą Jaebuma.

– Wynoście się stąd, zanim szef wróci! – Krzyk Jisoo sprawił, że Mark podniósł się z leżącego chłopaka. – Weźcie tę wywłokę ze sobą! Mam już dość jej zachowania!

– Obyś nigdy nie znalazła się w podobnej sytuacji. Albo nie – Mark nachylił się nad blondynką, która próbowała pomóc poobijanemu chłopakowi się podnieść – znajdź się w identycznej sytuacji. Mam nadzieję, że wówczas nikt ci nie pomoże.

Kyungsoo szturchnął Marka w ramię, przepraszając oszołomioną Jisoo za jego zachowanie. Bora ledwo szła, dlatego brunet zdecydował się wziąć ją na ręce. Choć była ciężka, udawał twardego i postawił ją na ziemi dopiero przed klubem.

– Przecież ona zamarznie – warknął Mark, dotykając ramion dziewczyny. – Zostawiłaś kurtkę w środku? – spytał.

Dziewczyna w odpowiedzi skinęła głową, a z jej oczu zaczęły spływać łzy.

Kyungsoo bez słowa zdjął z siebie kurtkę i pomógł dziewczynie ją ubrać. Wiedział, że Mark zamierzał zrobić to samo, a że jego przyjaciel był bardzo chorowity, wolał samemu marznąć.

– Zadzwoń po taksówkę. Niech się pospieszy – powiedział, a blondyn skinął głową i wyjął komórkę z kieszeni.

Kyungsoo wciąż przytrzymywał pijaną dziewczynę, choć miał ochotę schować dłonie do kieszeni spodni, by choć trochę je ocieplić. Dzisiejszy wieczór był naprawdę chłodny.

– Znasz swój adres? – spytał Kyungsoo, nachylając się nad płaczącą dziewczyną. Gdy skinęła głową, uśmiechnął się. – To bardzo dobrze. Niebawem będziesz w domu, a gdy jutro się obudzisz, zrozumiesz, że nie możesz doprowadzać się do takiego stanu. Mogło to się dla ciebie źle skończyć.

– K-kiedy ja – mamrotała, pomiędzy spazmami szlochu – codziennie kończę pijana. Piję, by zapomnieć, ale to nie pomaga.

– Oczywiście, że nie. Alkohol tylko bardziej cię dołuje – Kyungsoo pogłaskał ją po głowie. Patrzyła na niego szklanymi oczami i, choć jej twarz była cała rozmazana od tuszu do rzęs, uznał ją za śliczną dziewczynę. Najwyraźniej miała problemy, z którymi nie mogła się z nikim podzielić. Była bardzo podobna do Sany. – Następnym razem wykrzycz się do poduszki, idź popływać albo uderz tego, który wprawia cię w taki stan. Zapewniam, że to daje lepszy efekt, choć przemocy zazwyczaj nie pochwalam.

– Taksówka zaraz będzie – poinformował Mark, podchodząc do rozmawiającej dwójki.

Na widok trzęsącego się z zimna przyjaciela, ubranego w pasiasty sweter, aż się wzdrygnął.

Bora była zbyt pijana, by zauważyć, że nieznajomy chłopak oddał jej swoją kurtkę, żeby nie musiała marznąć z własnej głupoty. Obecnie wpatrywała się w jego twarz zauroczona, wciąż kurczowo trzymając się jego ramienia. Ładnie pachniał i biło od niego przyjemne ciepło, pomimo panującego na dworze chłodu.

– J-jestem bardzo, bardzo wdzięczna. – Tylko tyle była w stanie powiedzieć.

Później zwymiotowała, nikogo przed tym nie ostrzegając.

Zwymiotowała wprost na czarne adidasy Kyungsoo.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro