Rozdział 7
-Jace? - Alec natychmiast wstał, gdy blondyn pojawił się w drzwiach mieszkania Magnusa.
Czarownik zmierzył Nocnego Łowcę niechętnym spojrzeniem.
-Co cię do nas sprowadza? - spytał, również wstając. - Clarissa... - zaczął, ale w tym momencie rudowłosa weszła do pomieszczenia.
-Nie mamy czasu - powiedziała szybko.
-Co się stało?
-Valentine. Przemieszcza się - Clary przeszła przez pomieszczenie i sięgnęła po jedną z licznych szkatułek.
-Więc co robisz tutaj? - Bane zmarszczył brwi.
-Bo on też zaraz tutaj będzie - powiedział szybko Jace. - Idzie po ciebie.
-Więc ty się stąd wynosisz - dopowiedziała Clary. - Natychmiast.
Bane'owi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Rzucił niezadowolone spojrzenie w kierunku Aleca i zniknął w następnym pomieszczeniu. Po chwili wrócił z ogromnym kufrem lewitującym za jego plecami. Otworzył go, a książki i szkatułki pełne niezydentyfikowanych przedmiotów same zaczęły się pakować. Na koniec kufer został opleciony dwoma skórzanymi pasami i ustawiony pod drzwiami.
Magnus podszedł do Clary.
-Jesteś pewna, że nie chcesz iść ze mną? - spytał.
Dziewczyna westchnęła.
-Rozmawialiśmy już o tym, Magnus. Muszę najpierw dokończyć to co zaczęłam. To był twój pomysł - przypomniała rudowłosa.
Mężczyzna mruknął coś pod nosem i przez kilka sekund ściskał dłoń dziewczyny.
-To powinno wystarczyć Ci na jakiś czas - szepnął tak cicho, by tylko rudowłosa usłyszała.
-Dziękuję - odpowiedziała równie cicho.
Czarownik odsunął się od niej i ruszył w kierunku Aleca.
-Jace - odezwała się szybko Clary. - Na nas już czas. Jest jeszcze jedno miejsce, które musimy odwiedzić - blondyn otworzył usta by coś powiedzieć, ale dziewczyna kontynuowała - Alec zostanie z Magnusem.
-Nie ma mowy.
Clary odwróciła się zaskoczona.
-Słucham?
Cała trójka wpatrywała się w Jace'a.
-Alec jest moim parabatai. Nie pójdę bez niego - powtórzył twardo Jace.
Clary uśmiechnęła się sztucznie.
-Nie żebym miała coś przeciwko, ale twoje dziecięce widzi-mi-się jest nie na miejscu - wycedziła przez zęby. - Valentine właśnie szuka Magnusa, który tak się składa jest jednym z najpotężniejszych czarowników na świecie.
-Więc czy nie lepszym wyjściem byłoby zostanie z Magnusem? - wtrącił Jace. - Pomyśl Fray. We czwórkę będziemy mieli większe szanse.
-Nie jeśli Valentine zabije nas wszystich! - warknęła rudowłosa. - Jeśli wolisz żeby to Alec został to powiedz. Bo nie ma mowy żebyśmy zostali wszyscy!
-Jesteśmy parabatai - powtórzył uparcie Jace.
-A ja mam w dupie wasze kółeczka wzajemnej adoracji!
-Jace, Clary ma rację - wtrącił Alec. - Pójdę z Magnusem.
-Skończyliście swoje dyrdymały? - Magnus stał przy drzwiach, oparty o stertę kufrów.
-Nie pomagasz - mruknęła Clary pod nosem.
-I nie zamierzałem, kochanie - czarownik uśmiechnął się, a w jego prawym policzku pokazał się dołeczek. - Alexandrze, czas nas goni. A skoro jesteśmy po pożegnaniach...
-Oczywiście - Alec skinął głową i podszedł do Jace'a - Zachowuj się.
-Przy niej się nia da!
Clary prychnęła.
-Wierzę, że istnieją gdzieś w tobie ogromne pokłady samokontroli - mruknął czarnowłosy i poklepał Jace'a po ramieniu.
-Jasne. Tuż obok mojej miłości do Fray - prychnął blondyn.
-Bądźcie grzeczni, moje gołąbeczki - powiedział na odchodne Magnus. - Nie lubię, gdy historia się powtarza.
Po chwili Magnus i Alec rozpłynęli się we mgle, a Jace i Clary zostali sami, próbując zrobić krzywdę sobie nawzajem samym spojrzeniem.
Wysoki, ciemnoskóry mężczyzna przechodził przez parking. Kilka kroków za nim szła kobieta ubrana w jasną sukienkę.
-Wilkołaki są niespokojnie - powiedział cicho mężczyzna.
-Do tej pory Valentine zamordował conajmniej piętnastu Podziemnych. Większość z nich to wilkołaki. Nic dziwnego, że twoi podwładni się niepokoją. Do tego ten ostatni... - kobieta pokręciła głową. - Nie wróży to dobrze.
-Wiadomo już skąd się wziął na Bronxie?
-Oficjalnie nie.
Para zatrzymała się przy białej toyocie.
-Co wiesz?
-To Jordan Bour. Z Praetor Lupus.
Oczy mężczyzny rozszerzyły się ze zdziwienia.
-Jeśli to się wyda...
-Wiem - kobieta wsiadła do samochodu. - Nie ma sensu szerzyć paniki. Musimy być ostrożni. Ostatnie czego nam potrzeba to wydanie wojny Valentine'owi - widząc, że mężczyzna ponownie zamierza coś powiedzieć szybko dodała - nie oznacza to oczywiście, będziemy siedzieć cicho. Nocni Łowcy obiecują działanie, ale nawet nie raczyli oficjalnie potwierdzić powrotu Valentine'a. Wszystko robią po cichu, jak gdyby to miało pomóc.
-Jestem pod wrażeniem, Maree. Wydajesz się być niemal zainteresowana tą sprawą - mruknął mężczyzna.
-Znasz mnie, Garroway. Jestem zainteresowana wszystkim co leży w moim interesie. A wojna z Valentinem zdecydowanie szkodzi mojemu biznesowi. Wszyscy zaczynają węszyć zdradę i szukać nowych informatorów. Jestem najlepsza. I nie chcę konkurencji.
Kobieta zamknęła drzwi i zaczęła powoli wycofywać, a mężczyzna ruszył w kierunku wyjścia. Ostatnie czego było mu potrzeba to by ktoś zauważył ich razem. Takie rzeczy nie służą dobrze wizerunkowi.
Simon siedział na podłodze w pokoju Clary i wpatrywał się w ścianę. Próbował uporządkować swoje wspomnienia, ale ciągle czegoś mu brakowało. Choć na pierwszy rzut oka wszystko co pamiętał tworzyło spojną całość to po kilku godzinach rozmyślania nie był już tego taki pewien. Widział cienie ludzi, których nie mógł sobie przypomnieć. Słyszał zdania, których nikt nie wypowiedział - wspomnienia oddzielone od logicznego ciągu. Widział zadymiony klub, ale nie mógł przypomnieć sobie żeby kiedykolwiek w nim był. Pamiętał wysoką, czarnowłosą dziewczynę z mnóstwem tatuaży, ale nie wiedział gdzie ją spotkał, a szczegóły zostały zamazane. Nie potrafił powiedzieć jakiego koloru były jej oczy - niebieskie czy zielone? Może piwne? Wiedział napewno, że była piękna i nieprzypominała żadnej kobiety jaką kiedykolwiek widział. Żadnych szczegółów.
Nad wszystkie wspomnienia jednak wybijała się Clary. Widział dwa nałożone na siebie, rozmazane obrazy. Miłą dziewczynę z pędzlem we włosach, która siedzi z nim kafejce pełnej prac aspirujących atrystów i silną kobietę, robiącą rzeczy, których on nie potrafi zrozumieć. Dwa, sprzeczne obrazy.
Gdy obudził się kilka godzin wcześniej nie miał pojęcie gdzie jest i co się dzieje. Próbował wyjść z pokoju, ale wszystkie drzwi i okna były zamknięte. Ostatnie co pamiętał to rozmowa z Clary - źle się czuł i stwierdził, że się położy.
Obudził się sam, bez kontaktu z kimkolwiek.
-Clary? Gdzie jesteś? - mruknął do siebie.
Jace i Clary siedzieli w salonie Magnusa i studiowali ogromną mapę, przerywając sobie tylko po to by obrzucić się niechętnymi spojrzeniami.
-Valentine'a nadal nie ma - powiedział Jace.
-Zauważyłam.
-Mówiłaś, że się pojawi - przypomniał.
-Że szuka Magnusa - poprawiła chłopaka. - Nie wiem nawet czy jest w Nowym Jorku.
-Więc po cholerę od godziny wpatrujemy się w tę durną mapę?
-Przez chwilę Morgenstern był w Nowym Jorku, w północnej części Manhattanu i kierował się na Brooklyn. Ale szybko zniknął. Nie wiem czy już go tu nie ma, czy tak dobrze się ukrywa - wyjaśniła dziewczyna, przecierając oczy. - Większości rzeczy stara się nie robić sam. Póki nie ustalę po co morduje Podziemnych nie ruszymy dalej.
-Innymi słowy będziemy siedzieć i gapić się na tę durną mapę póki ty nie wymyślisz jakiegoś genialnego rozwiązania wszystkich problemów?! - spytał Jace, unosząc brwi.
-Mniej więcej - przytaknęła dziewczyna.
-Świetnie - sarknął chłopak, ponownie patrząc na mapę. - Są jakieś szanse, że zobaczę to czego ty szukasz bez twoich zdolności?
-Akurat tym razem nie chodzi o magię, której używam ja, tylko mapa.
-A po ludzku?
Clary westchnęła.
-Po prostu patrz na mapę.
EEElooo :D co tam u was? Ja kolejny dzień chowam się przed światem, bo wakacje. Wychodziłam z domu przez dziesięć miesięcy i wreszcie mogę od tego odpocząć :D
Kocham ^^
Nataria
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro