Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 6

-Ale co ze sprawą?! - Clary szybkim krokiem przemierzała pokój. - Muszę znaleźć Morgensterna!

-Możesz to robić w kryjówce - powiedział i machnął ręką. Wszystkie rzeczy zaczęły chować się do szafek, a na meblach pojawiły się płachty białego materiału.

-Nie, i dobrze o tym wiesz - żachnęła się. - Muszę być na miejscu!

-Clary, kochanie - Bane podszedł do niej i złapał za ramiona. - Musimy uciekać. Po za tym... Valentine sam tu przyjdzie. I to szybko.

-Świetnie. Więc wskaże im miejsce i się stąd wyniosę - wzruszyła ramionami.

-Clarisso...

-Nie. Zostaję. Koniec tematu.

Wyrwała się z uścisku czarownika i ruszyła w stronę drzwi.


Jace opadł zmęczony na podłogę. Od kilku godzin trenował, i choć był przyzwyczajony do kilkugodzinnych treningów, to zmęczenie zawsze dawało mu się we znaki tak samo.

-A więc jaki jest plan? - obok niego usiadła Izzy, ciężko dysząc.

-Nie ma żadnego planu - chciał wzruszyć ramionami, ale uznał to za zbyt wymagające.

-Nie wierzę Ci. Jace Wayland nigdy nie zostawiłby tak ważnej sprawy w rękach czarownika.

-Być może - uśmiechnął się. - Ale od kiedy to Jace Wayland ma plan?

-Znowu gadacie w trzeciej osobie? - Alec położył się obok Izzy. - Nie macie lepszych zajęć?

-Za to Alec Lightwood zawsze ma plan - stwierdziła czarnowłosa, ignorując wypowiedź brata.

-Co na to Izzabelle, żeby Alexander coś dla nas zaplanował? - Jace zmusił się do podniesienia głowy i oparcia ją o ścianę tak, by mógł widzieć całe pomieszczenie.

-Izzabelle uważa to za świetny pomysł.

-Alec?

-Ale co wy chcecie w ogóle zrobić?

-Znaleźć Valentine'a - ton, jakim mówiła Izzy dawał jasno do zrozumienia co sądzi o niedomyślności brata.

-Mieliśmy zostawić to Clary.

-Dostałeś od niej jakąś wiadomość? - Alec nie odpowiedział. - No właśnie.

-Nie możemy działać na dwa fronty. Jeśli zleciłeś to czarownikowi to pozostaw to czarownikowi - mruknął Alec.

-Kim jesteś i co zrobiłeś z Alec'iem? - Jace wbił w czarnowłosego zdziwione spojrzenie. 

-O co ci znowu chodzi? 

-Zachowujesz się jak... nie ty.

-Nie wiem o czym mówisz.

Izzy spojrzała znacząco na Aleca i wymownie wskazała na drzwi.

-Z resztą... muszę iść.

Czarnowłosy gwałtownie wstał i mimo palącego bólu w mięśniach niemal biegiem opuścił salę treningową.

-Co mu się stało? - Jace spojrzał na Izzy.

Izzy uśmiechnęła się niewinnie.

-Jest... z kimś umówiony.

-Słucham?!

-Nawet jemu zdaża się chodzić na randki - wzruszyła ramionami. - A pro pos randek... ja też mam dzisiaj jedną. Wrócę późno!

Szybko wstała i ruszyła w kierunku drzwi.

-Czy to znaczy, że ja też powinienem zacząć się z kimś umawiać? - wstał i spojrzał w jedno z niewielu okien. - Nie, napewno nie.

Ruszył w kierunku drzwi. 

Nie miał czasu na randki. Był Nocnym Łowcą.

Zanim jednak dotarł do drzwi do pomieszeszczenia wpadła Sophie, Nocna Łowczyni, która niedawno przyjechała do Instytutu.

-Clary Fray weszła do Instytutu! - powiedziała szybko. - Zniszczyła zabezpieczenia. Hodge każe wszystkim ustawić się...

-Odwołajcie akcję - wszedł jej w słowo blondyn.

Dziewczyna spojrzała na niego z niedowierzaniem wymalowanym na śniadej cerze.

-Słucham?

-Nie jesteś głucha, Sophie. Clary przyszła do mnie - biegiem ruszył w kierunku schodów.


Clary stała  na środku ogromnej sali w otoczeniu Nocnych Łowców. Każdy z nich trzymał w ręku broń i patrzył na nią z nieukrywaną pogardą.

-Naprawdę uważacie, że to - machnęła ręką w nieokreślonym kierunku - może mnie powsztrzymać? Gdybym chciała was zaatakować zrobiłabym to już dawno.

Nikt jej nie odpowiedział.

-Jeśli nie usuniecie się z drogi będę zmuszona użyć siły - zaczęła po raz kolejny.

Tym razem usłyszała kilka prychnięć.

-Ja byłam grzeczna - uśmiechnęła się szeroko. - Prawo nie będzie miało mi nic do zarzucenia.

A potem błyskawicznie uniosła obie ręcę i rozłożyła je szeroko. Posypały się iksry, a kilku Nephilich torujących jej przejście, z szokiem wymalowanym na twarzy, upadło na podłogę.

-Co tu się dzieje? - do pomieszczenia wszedł postawny mężczyzna, na oko koło czterdziestki. Między blond włosami zaczęła pojawiać się siwe pasemka.

-Szukam Jace'a Waylanda - powiedziała powoli Clary, jak gdyby mężczyzna był niedorozwiniętym dzieckiem. - Ale wasi ludzie bardzo chcą mi to uniemożliwić.

W tej chwili mężczyzna przestał rozglądać się po pomieszczeniu i spojrzał na rudowłosą. 

-Jocelynn - wyszeptał zszokowany. - Joc...

Dziewczyna zmarszczyła brwi. Już chciała mu odpowiedzieć, ale przez główne wejście wbiegł Jace. Kilka sekund po nim pojawiła się Sophie.

-Zostalwcie ją w spokoju! - krzyknął Jace. - Odłóżcie broń! Clary nie jest zagrożeniem!

-Polemizowałabym - mruknęła Fray pod nosem, tak by nikt nie usłyszał.

Nikt nie posłuchaj Jace'a.

-Hodge! - warknął Jace do postawnego mężczyzny. - Każ im schować broń. Clary nie przyszła tu walczyć.

-To... to jest Clary Fray? - spytał nieprzytomnie Hodge, wciąż wpatrując się w dziewczynę.

-Ten facet raczej nie jest zbyt bystry, co? - powiedziała, niby do siebie, Fray.

-Hodge rozmawialiśmy o tym. Clary pomaga nam odnaleźć Valentine'a! - Jace gorączkowo rozglądał się po pomieszczeniu. Ostatnie czego chciał to by któryś z Łowców zaatakował dziewczynę. 

Jeśli jej coś się stanie w Insytucie, Magnus natychmiast zerwie umowę - to było pierwsze co przyszło blondynowi do głowy. 

-Hodge! - mężczyzna spojrzał na Jace i skinął głową.

-Ona nie jest zagrożeniem! Możecie się rozejść! A ty - zwrócił się do Clary - napraw to co im zrobiłaś. Cokolwiek to jest - machnął ręką w kierunku leżących na ziemii.

-Proste zaklęcie unieruchamiające - wzruszyła ramionami i opuściła ręce.

 Wszyscy natychmiast wstali i zmierzyli ją wrogim spojrzeniem. Prychnęła.

-Po co tu przyszłaś? - spytał Jace, gdy wszyscy wrócili do swoich zajęć, a oni zostali jedynie z Hodge'm. 

-Wiem gdzie jest Valentine.


Alec szybkim krokiem przemierzał ulice Nowego Jorku. Trzęsły mu się ręcę i ze zdenerowania bolał go brzuch. Był niemal pewien, że pójście na drinka z Magnusem nie było najlepszym sposobem na spędzenie wieczoru. Wręcz przeciwnie. Nie powinien się z nim widywać poza spotkaniami dotyczącymi zleceń. Mimo to zatrzymał się przed wysokim budynkiem. Strażnik wpuścił go bez pytań, uprzedzony przez Bane'a. 

W końcu Lightwood stanął przed misternie zdobionymi drzwiami i nacisnął dzwonek.

Magnus natychmiast otworzył. Alec szybko obejrzał go od góry do dołu. Mężczyzna miał na sobie do połowy rozpiętą, lawendową, koszulę, skórzane spodnie i mnóstwo brokatu. No i nie miał butów. 

Przy kimś takim każdy czułby się zwykły i szary.

-Cieszę się, że jednak przyszedłeś, Alexandrze.




Jeeest! Wakacje! Boże, jestem takim szczęśliwym człowiekiem!


Żartuję. Już drugi dzień zalegam na kanapie i się nudzę. 

Macie jakieś plany na wakacje?

Kocham, 

Nataria :D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro