Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 5

Izzabelle minęła Jace'a i energicznie zapukała do drzwi. Chwilę później w małym okienku ukazały jej się brązowe oczy.

-Czego tu szukacie, Nocni Łowcy?

-Przyszliśmy do Magnusa Bane'a - oświadczyła.

-Bez zgody nie wpuszczę - odpowiedział gardłowo mężczyzna i odszedł od drzwi.

-Wiedziałam, że to byłoby zbyt proste - mruknęła Izzy pod nosem. - A wy co tak stoicie?! - spojrzała na Jace'a i Aleca. 

-A co mamy robić? - Izzy otworzyła usta, ale Alec kontynuował. - Jesteś w gorącej wodzie kąpana. Uspokój się. Musimy znaleźć Clary, a nie latać za Magnusem. 

-Ona nam raczej w niczym nie pomoże! - warknęła czarnowłosa.

Jace obserwował ich, oparty o budynek.

-Mówiłaś, że dziewczyna zawsze słucha Magnusa - przypomniał Alec.

-Mówiłam też, że to informacje z drugiej ręki, bo osoby, które mogłyby wiedzieć to bezpośrednio nie żyją. To... coś - Izzabelle wykrzywiła wargi w grymasie zniesmaczenia - zabiło zbyt wiele osób, by tak po prostu grzecznie postępować według jej przykazań!

Nagle przez ulice przeszedł huk, a obok Nocnych Łowców pojawiła się Clary.

- Jeśli chcesz plotkować to nie rób tego na ulicy - rudowłosa zmierzyła Izzy niezadowolonym spojrzeniem. - Tak, to coś ma dobry słuch.

Kilka kroków za Clary stał Simon i zszokowany wpatrywał się w budynek.

-Jak my się tu... no jak - bełkotał pod nosem. 

-Simon, możemy porozmawiać później? Pracuję - mruknęła Clary i odwróciła się w stronę Aleca. - Po cholerę tu przyszliście? Chyba Magnus coś powiedział!

-Nie mogliśmy cię znaleźć - odparł spokojnie czarnowłosy.

-Jesteście jak rozwydrzone dzieci. Jeśli nie wiecie gdzie jestem po prostu nie ruszajcie się z miejsca, a sama was znajdę. Wpadnę do Instytutu, gdy będę wiedziała gdzie zacząć.

-A co my mamy w tym czasie robić? - spytał Jace.

-Czekać.

Razem z Simonem weszła do budynku.

-Pięknie, no to co teraz? - warknęła zezłoszczona Izzy.


-Clary, co się dzieje? - zapytał Simon, gdy tylko weszli pokoju dziewczyny.

-Nic takiego. Po prostu wybrałeś kiepski czas na odwiedziny - wzruszyła ramionami. 

-Nie poznaję cię! Nie jesteś sobą! - chłopak złapał ją za ramiona i mocno potrząsnął.- Gdzie się podziała dziewczyna, która zawsze miała palce brudne od farby i piegi na twarzy?

-Nigdy nią nie byłam - rzuciła oschle i odsunęła się kilka kroków.

-Gdzie jest dziewczyna, która potrafiła zapomnieć butów i wyjść do szkoły na boso? W czyim pokoju zawsze pachniało farbą? Kto zawsze zdejmował ser z pizzy? - chłopak spojrzał na nią błagająco. - Odkąd tu przyjechałem mam wrażenie, że jesteś kimś obcym. Rzeczy, które robisz... słowa, które mówisz... nie potrafię tego zrozumieć.

Simon zaczął chodzić w kółko.

-Simon, uspokój się - Clary podeszła skrzyżowała ramiona. - Dramatyzujesz.

-Nie dramatyzuję! Po prostu... - zaczął, ale dziewczyna mu przerwała.

-Jesteś przewrażliwiony - powiedziała stanowczo. - Uspokój się, albo...

-Albo co? Znowu zrobisz tę sztuczkę i nie będę wiedział co się dzieje?! Dlaczego za każdym razem to się dzieje?! Nagle znajduję się w obcym miejscu, nie wiem jak i dlaczego. A ty za każdym razem każesz mi siedzieć cicho. Wytłumacz mi co się dzieje!

Clary westchnęła.

-Simon, chciałabym, ale naprawdę muszę zająć się pracą - odwróciła się w kierunku stolika. - Najlepiej będzie, jeśli...

-Zapomnę?! - wszedł jej w słowo. - Tym razem nie zamierzam zapominać.

Clary parsknęła.

-To nie zależy od ciebie - wzięła do ręki czarną teczkę i zaczęła przeglądać dokumenty.

-Od ciebie, prawda? Mam dość. Nie jesteś Clary. Jesteś potworem, które się za nią podaje - powiedział i ruszył w kierunku drzwi.

-Ty chyba nie myślisz, że tak po prostu cię wypuszczę, prawda? - wyjęła z teczki jedną z kartek i odwróciła się w jego stronę. Simon ze zdziwieniem zauważył, że dziewczyna ma łzy w oczach. - Nie jestem potworem. Jestem Clarissa, prawa ręka Magnusa Bane'a.

Po tych słowach rozłożyła ręce i zaczęła szeptać. Oczy Simona zaszły mgłą, a jego ciało bezwładnie opadło na ziemię.

-Nie chciałam tego - mruknęła. - Ale skoro usuwanie wspomnień to za mało, to dam ci nowe. Lepsze.

Wytarła łzy i ponownie zaczęła szeptać niezrozumiałe słowa.


Jace leżał na łóżku i wpatrywał się w suft.

-Kim ona jest? - mruknął do siebie.

-Dlaczego wciąż o niej myślisz? - spytał Alec, siedzący na fotelu po drugiej stronie pokoju.

-Alec... ja ją skądś znam, rozumiesz? Nie wiem skąd, ale jestem pewny, że już kiedyś się spotkaliśmy - blondyn uniósł się na łokciach i spojrzał na przyjaciela. - Tylko, że nie mam pojęcia gdzie i kiedy.

-Mogłeś ją minąć gdzieć w tłumie - zasugerował czarnowłosy.

-Nie. To nie to - Jace zerwał się z łóżka. - Kiedyś... kiedyś ją znałem. Jestem pewny, że ją znałem.

-Wybacz stary, tym razem ci nie pomogę - Alec również wstał. - Zbieram się, bo nie wstanę na poranny treing. Tobie radzę to samo - ruszył w kierunku.

-Jestem pewny, że ją znam - powtórzył Jace z dziecięcą zawziętością. Alec rzucił mu ostatnie, współczujące spojrzenie i wyszedł. - Na pewno.

Przez chwilę stał i wpatrywał się w ścianę. Przeglądał w myślach wszystkie wspomnienia, usiłował odtworzyć twarze, których nie widział od lat. Na próżno. Nie potrafił sobie przypomnieć skąd zna rudowłosą dziewczynę. 

W końcu wyszedł z pokoju i szybkim krokiem zszedł do ogromnego pokoju dziennego. Był zastawiony półkami z książkami i bardziej przypominał graciarnię. Jace przeszedł w najciemniejszy kąt, przesunął jeden z regałów i jego oczom ukazał się fortepian. 

-Skąd cię znam? - spytał jeszcze raz samego siebie po czym usiadł i zaczął grać.


Magnus wszedł do przytulnego mieszkania i się rozejrzał. Na pierwszy rzut oka dało się rozpoznać, że to dom kobiety. W dodatku pedantki.

-Catarina! - zawołał Magnus i wszedł do kolejnego pomieszczenia. - Catarina! 

Przyspieszył krok i zajrzał do kuchni. Pomieszczenie było puste. Tak samo wszystkie inne. Kobiety nie było.

-Nie wierzę - przetarł twarz - wszyscy tylko nie Catarina.

Jeszcze raz przeszedł przez wszystkie pomieszczenia i wyszedł, zostawiając za sobą drzwi szeroko otwarte.

Gdy znalazł się na zatłoczonej ulicy, wyciągnął telefon.

-Zaczęły się łapanki - powiedział ponuro. - Wynosimy się.



I tym pozytywnym akcentem kończę rozdział :D

Kocham, Nataria.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro