Rozdział 4
Magnus wstał i przytulił Clary.
-Właśnie zaczęliśmy - powiedział, odsuwając się od niej.
-Świetnie - mruknęła dziewczyna i rozejrzała się. - Jak się nazywa? - mruknęła Clary, wpatrując się w Izzy.
Magnus otworzył usta, ale czarnowłosa go uprzedziła:
-Izzabelle Lightwood, a to...
-Witaj, Izzabelle - Clary weszła jej w słowo. - Z wami dwoma już się widziałam, więc pomińmy uprzejmości.
Nocni Łowcy patrzyli z niesmakiem, gdy siadała obok Magnusa.
-Simon? - rudowłosa się rozejrzała. Chłopak stał w rogu pokoju i starał się nie rzucać w oczy. - Chodź do nas.
-Wzięłaś go ze sobą? - Magnus rzucił jej zdziwione spojrzenie.
-Niech ma chłopak trochę rozrywki - wzruszyła ramionami.
-Gdy prosiłam o spotkanie - wtrąciła Izzabelle - wyraźnie zaznaczyłam, że zależy nam na jak największej poufności.
-I tak właśnie jest - Clary spojrzała na nią z niezadowoleniem.
-Wolelibyśmy, by twoja zabawka nie uczestniczyła w rozmowie - mruknął przez zacieśnięte zęby Jace.
-Oczywiście o ile nie sprawiłoby by to kłopotu - dodał szybko Alec i spojrzał karcąco na Jace'a.
-Clary, moja droga - zaczął Magnus, z uśmiechem spoglądając na Aleca.
Dzięwczyna westchnęła.
"Dla niego, co?" - głos dziewczyny odezwał się w głowie czarownika.
Mężczyzna rzucił jej w odpowiedzi wygłodniałe spojrzenie i wymownie skinął w kierunku czarnowłosego Nocnego Łowcy.
-Simon - Clary wstała i podeszła do niego. - Idź pobawić się z innymi. Znajdę cię, gdy tu skończymy.
-Ale Clary... - zaczął chłopak, ale mu przerwała:
-Coś powiedziałam.
Rudowłosa wzięła głęboki wdech, mruknęła coś pod nosem i machnęła ręką przed oczyma chłopaka.
-Idź się pobawić - pocałowała go w policzek i wypchnęła za kotarę. - Wszyscy zadowoleni?
Clary wróciła na swoje miejsce.
-To na czym skończyliście?
-Na tym.
Magnus złapał dziewczynę za rękę i mocno ją ścisnął. Twarz Clary wykrzywił grymas, a jej oczy na ułamek sekundy stały się całkowicie białe.
-Oh - mruknęła i wyrwała rękę z uścisku.
Alec spojrzał na Jace'a wymownie i odchrząknął.
- Wiemy, że szukasz tego naszyjnika - powtórzył.
-Pytanie brzmi - zaczął Magnus, wpatrując się w Aleca - czy szukam go... bo go chcę.
Nocni Łowcy spojrzeli na niego skonsternowani.
-Kolejne pytanie. Czy to napewno ja go szukam - Magnus zaczął wyliczać na palcach. - Może szuka go ktoś zupełnie inny, a wy jesteście niedoinformowani? Zresztą - machnął ręką - równie dobrze możecie go nie mieć.
-Przecież widzisz, że mam go w ręcę - Izzy pomachała naszyjnikiekiem.
-Nie. Widzę, że masz w ręku jakiś wisiorek, który równie dobrze może być jakimkolwiek innym - poprawił ją Magnus.
-Sugerujesz, że próbujemy cię oszukać?! - parskął Jace.
-Mogę? - Magnus wyciągnął rękę w kierunku Izzy.
Dziewczyna spojrzała na Jace'a i Aleca. Czarnowłosy skinął głową.
Po chwili Magnus trzymał czerwony kamień w dłoni.
-Clary - czarownik skinął głową i ponownie złapał dziewczynę za rękę.
-Magnus, nie - rudowłosa rzuciła mu niezadowolone spojrzenie.
-To moja ostateczna decyzja - wstał, zmuszając do tego samego Clary. - Spotkanie uważam za zakończone.
-Czekaj! - Jace złapał go za ramię.
-Jesteś bardzo nieuprzejmy - powiedział Magnus, wyszarpując ramię z uścisku. - Wydaję mi się, że wyraziłem się jasno. Resztę wytłumaczy wam Clarissa. A teraz...
-Clarissa, jest problem - do loży wbiegł mężczyzna.
Był wysoki i smukły. Blada cera i rubinowe tęczówki nie pozostawiały miejsca na domysły co do jego rasy. Wampir.
Clary podeszła do niego i w napięciu słuchała słów wypowiadanych z prędkością światła.
-Wezwij Rafaela - wycedziła w końcu przez zaciśnięte zęby i oboje wyszli z loży.
-Czas na antrakt - mruknął Magnus i uśmiechnął się sztucznie w stronę Nocnych Łowców.
-Czekaj! My nadal... - zaczął Jace, ale Magnus już zniknął w kłębach niebieskiego dymu. - Tak, to by było na tyle w kwestii pomocy czarownika.
Magnus Bane pojawił się w swoim mieszkaniu przy Fulton Street kilkas sekund po zniknięciu z Pandemonium. Szybkim krokiem wszedł do swojego gabinetu i zaczął wertować najbliżej leżącą książkę, niezwracając uwagi na jej treść.
-Alexader Lightwood - mruknął do siebie i cicho się zaśmiał. - Alexander.
Następnie rzucił książkę w kąt i usiadł przy biurku. Wziął do ręki najbliżej leżący długopis i zaczął coś pisać.
Gdy skończył kartka zniknęła, a on wyszedł z pomieszczenia z szerokim uśmiechem.
Clary weszła z powrotem do pierwszej sali i znalazła się w samym środku piekła. Wszyscy Przyziemni, którzy wcześniej tak tłumnie się tu tłoczyli - zniknęli w niewytłumaczalny sposób. Teraz w pomieszczeniu znajdowało się jedynie kilka wampirów i Simon.
-Co tu się dzieje?! - warknęła Clary. - I czemu ona - wskazała na wampirzycę stojącą najbliżej Simona - rości sobie do niego prawa?!
-Clary - jęknął Simon - ja... nie do końca rozumiem co się tutaj dzieje, ale...
-Ty się niczym nie martw, słońce - wampirzyca go przytuliła. - Nic się nie dzieje.
-Jakim prawem go dotykasz, Maurice?!
-Jest moją własnością - odpowiedziała wampirzyca, uśmiechając się z wyższością.
Clary spojrzała na nią ze złością.
-Occidere - zaczęła rudowłosa, a Maurice zesztywniała. - Perdere - wampirzyca upadła, a Clary uśmiechnęła się z wyższościa. - Tormentum.
Maurice zaczęła się zwijać z bólu i wrzeszczeć w niebogłosy.
-Nadal uważasz, że Simon jest twoją własnością? - spytała retorycznie. - A wy? - odwróciła się w kierunku reszty wampirów. - Nie pomożecie pobratymcowi?
-Clarissa! - do pomieszczenia weszła kolejna osoba.
-Raffael - dziewczyna się uśmiechnęł drwiąco. - Właśnie rozmawiam sobie z twoją podopieczną. Jest bardzo butna - spojrzała z niechęcię na wijącą się Maurice. - Clausa.
Krzyki wampirzyca umilkły.
-Nie lubię kiedy dzieci skaczą wyżej niż im wolno - powiedziała rudowłosa z niezadowoleniem.
-Jak sama zauważyłaś to jeszcze dziecko - zaczął Raffael. - I dlatego proszę cię, potraktuj tę sytuację jak niewinny wybryk małolaty.
-Niby dlaczego? - Clary zmierzyła go chłodnym spojrzeniem.
Raffael, przywódca nowojorskiego klanu wampirów, niewątpliwie przyciągał wzrok. Mimo młodego, niemal dziecinnego wyglądu czaiła się w nim swego rodzaju drapieżność, a jego obecność w pomieszczeniu wywoływała niepokój w zebranych. Krótkie, czarne włosy kontrastowały z jasną cerą i krwistoczerwonymi tęczówkami, a skórzane ubrania nadawały wygląd chłopaka na motorze, którego nie lubią ojcowie.
-Przez wzgląd na mnie, Clarisso. Potraktuj to jako przysługę, którą wyświadczasz mi.
-Jesteś pewny Raffaelu? Chcesz zaciągnąć u mnie dług dla nicnieznaczącej młódki? - spytała drwiąco. Nie czekając na odpowiedź, machnęła ręką w bliżej nieokreślonym kierunku.
Maurice przestała się wić. Jej ciało znieruchomiało, a z gardła wydobył się charkot.
-Uspokój się - mruknął w jej kierunku ostrzegawczo Raffael.
-Twoja wdzięczność, Maurice, jest zbyteczna. Simon zostaje ze mną - Clary uśmiechnęła się sztucznie.
-Ale on... - Maurice ustała na drżących nogach i spojrzała z pretensją na Raffaela.
-Dość tego, Maurice! - warknął mężczyzna. - Wychodzimy.
Skinął głową i ruszył w kierunku drzwi, trzymając Maurice za nadgarstek. Wampitry czające się w kątach ruszyły za nimi.
Po kilku sekunach Clary i Simon zostali sami.
-Tak bardzo Cię przepraszam, Simon - powiedziała cicho i podeszła do niego. - Durna wampirzyca. Myśli sobie, że może zagarnąć moją własność? - rudowłosa prychnęła.
-Clary, ja nie jestem Twoją własnością - chłopak spojrzał na nią nieprzytomnie.
-Nie, nie - dziewczyna machnęła ręką. - Jesteśmy przyjaciółmi, wiem. W sumie nic Ci nie jest, więc chodź. Muszę znaleźć tych łowców od siedmiu boleści. Naprawdę nie wiem jak dałam się wpakować w taki kawał... - marudząc pod nosem, dziewczyna ruszyła w kierunku drugiej części klubu. - A ty na co czekasz, Simon? Idziemy.
Niebieskie iskry spłynęły z jej ręki, a oczy chłopaka zaszły białą mgłą. Chwilę później razem szukali Nocnych Łowców.
- Gdzie oni się do cholery podziali?!
Jest rozdział! <taa, bo nikt się nie skapnął> nie mam nic ciekawego do powiedzenia, więc... ten... do następnego rozdziału!
Nataria ^^
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro