Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 3

-Izzy! - Jace wpadł do pokoju. - Co to jest tran-kurwa-mers?!

-Co?!

-To co słyszysz! To jakaś odmiana Wyznawców Latającego Spaghetti?!

-Jace, nie ma czegoś takiego jak wyznawcy... - zaczęła Izzy, ale nagłe wtargnięcie Aleca skutecznie uniemożliwiło jej dokończenie zdania.

-Jace, do jasnej cholery! Gdy mówię zwolnij, to zwolnij, idioto! - warkną czarnowłosy.

-Kiedy mi się naprawdę... - zaczął Jace, ale brunet mu przerwał.

-Czy ty czasem myślisz? Wiesz ile demonów jest w tamtej cześci Brooklynu?! Gdyby coś się działa każdy z nas byłby skazany tylko na siebie! 

-Może i nie było to najmądrzejsze, ale naprawdę...

-Zamknijcie się obaj! - warknęła Izzy. - Pokłócicie się później. Teraz macie usiąść - wskazała na kanapę - i wysłuchać wszystkiego co mam do powiedzenia.

Obaj patrzyli zaskoczeni na dziewczynę.

-Nie dociera co powiedziałam?! Siadać! - rozkazała. Gdy chłopcy usiedli kontynuowała - dowiedziałam się wielu ciekawych rzeczy o tej całej Clary. Wpakowaliśmy się w niezłe gówno.


Clary i Simon weszli do mieszkania Magnusa. 

-Jesteś pewna, że to dobry pomysł? Zawsze mogę zatrzymać się w hotelu - mruknął Simon, oglądając nietypowy wystrój domu.

-Nie ma mowy! Jesteś moim przyjacielem. Nie zostawię cię na pastwę bezuczuciowej obsługi - powiedziała Clary, znikając za rogiem.

-Ale może będę przeszkadzał twojemu... - zanim Simon się zorientował leżał pod ścianą, a jego walizka wbijała mu się w brzuch.

Na środku holu, w kłębach siwego dymu pojawił się Magnus.

-Istotnie będziesz przeszkadzał - mruknął, poprawiając pierścień na palcu. - Ale jesteś gościem mojej uroczej podopiecznej, więc... - rzucił mu wymuszony uśmiech - jakoś zniosę cię przez kilka dni.

Simon ustał na chyboczących nogach. 

-P-pan Bane? - wyjąkał.

-A któżby inny? Naprawdę Przyziemni są z każdym wiekiem głupsi - prychnął. - Clary, kochanie! 

Dziewczyna zmaterializowała się kilka kroków za czarownikiem.

-Magnus! 

-Clarissa! - mężczyzna otworzył ramiona, a ona się w niego wtuliła. - Kochana, mam nadzieję, że przyjdziesz na spotkanie z młodym waylandem i Lightwoodami?

-Jeszcze nie wiem - odsunęli się.

-Mam nadzieję, że do mnie dołączysz - złapał jedwabne rękawiczki z komody i ruszył w kierunku wyjścia. - Liczę na ciebie, kochana.

-To szantaż? - spojrzała na niego spod uniesionych brwi.

-Tylko mała zachęta - uśmiechnął się sugestywnie i zniknął za drzwiami.

-Clary... - zaczął niepewnie Simon, łapiąc się za tył głowy. - C-co tu się właśnie stało?

-Magnus wszedł... i wyszedł. Pospiesz się - złapała go za rękę i pociągnęła wgłąb domu. - Musimy przygotować się na show.

-O czym gadasz? - spojrzał na nią zdziwiony. 

-Idziemy na imprezę - klasnęła w ręcę. 

Weszli do jej pokoju. Gwałtownym ruchem otworzyła szafę i rzuciła mu czarne spodnie z rozdarciami na kolanach, ciemną podkuszulkę i skórzaną kurtkę. 

-Dlaczego masz w szafie męskie ubrania?

-Z niewyjaśnionych powodów przybywa ich tu po każdej wizycie Raffaela - odwróciła się w jego kierunku. - Na co czekasz? Tam jest łazienka - wskazała mahoniowe drzwi. - Przebierz się.

Chłopak posłusznie ruszył w stronę drzwi, a Clary zaczęła grzebać w szafie. 

-W co by się tu... - mruczała pod nosem.

Po chwili wyjęła czarną bluzkę, zakrywającą niewiele ponad stanik i czarne spodnie z wysokim stanem. 

-Proszę państwo - mruknęła do swojego odbicia - przed wami jedyna, niepowtarzalna Clarissa - uśmiechnęła się nieprzyjemnie. - Coś czuję, że długo niepożyjesz, Wayland.

Gdy malowała usta czerwoną szminką do pokoju wszedł Simon.

-I jak? - spojrzał na nią niepewnie.

-Simon, wyglądasz świetnie! - podeszła do niego. - Naprawdę! Wszystkie laski twoje!

-Tak myślisz? To nie jest mój styl - mruknął.

-Uwierz mi, że wiem - pokiwała głową. - Ale teraz musimy się spieszyć. Chcę zobaczyć całe przedstawienie. Po za tym - wyszli z pokoju - głównej bohaterce nie wypada się spóźnić, prawda? - założyła kurtkę i wyszli z budynku.


Pandemonium było przepełnione. Ludzie poruszali się w takt muzyki przyciskąjąc się jedni do drugich. Bez znaczenia było czy znają tę osobę, czy jest obca.

Gdy Jace, Alec i Izzy weszli do środka byli przekonani, że wygląd klubu idealnie pasuje do wizji końca świata. Jakkolwiek absurdalnie to brzmi. 

-Gdzie mieliśmy się spotkać z Bane'm?! - wrzasnął Jace, usiłując przekrzyczeć muzykę. 

Alec machnął rękę w tylko sobie znanym kierunku i ruszył przed siebie. Pozostałej dwójce nie pozostało nic innego jak iść za nim. W końcu udało im się dojść do przeciwległej ściany i wejść do następnego pomieszczania. Odetchnęli ulgą, bo było tam o połowę mniej ludzi. I dużo więcej miejsca.

-Pan Bane was oczekuje - zniknąd wyrół przed nimi niski mężczyzna, bardziej przypominający stolik do kawy nić żywą istotę.

W milczeniu pozwolili się zaprowadzić w kąt sali, do wielkiej loży oddzielonej od reszty grubą kotarą.

Gdy Nocni Łowcy weszli do środka ich przewodnik rozpłynął się w powietrzu.

-Usiądźcie - Magnus się uśmiechnął. - Co mogę dla was zrobić, i co ważniejsze, co będę z tego miał?

-Chodzi o Valentine'a - zaczął Jace. - Wiemy, że jesteś w stanie go namierzyć. 

-Tak, w istocie - mruknął Magnus, błądząc wzrokiem w bliżej nie określonym kierunku. - Ale z tego co wiem, Clave nie pochwala tego rodzaju... układów. Do tego nikt kto działa przeciwko waszemu... jak by go tu nazwać... 

-Valentine Morgenstern już nie jest jednym z nas - powiedział twardo Alec. - Wystąpił przeciwko nam wszystkim. 

Magnus spojrzał na niego zaskoczony.

-A ty jesteś...

-Alec Lightwood.

-Ach tak! - Magnus zaklaskał z uciechy. - Znałem kilku Lightwoodów. Dawno temu, ale widzę, że wasz ród wiele się od tamtego czasu nie zmienił. Nie masz pojęcia jak mnie to cieszy - w jego oczach pojawił się błysk. - Ale w takim razie ty musisz być Izzabelle Lightwood - odwrócił się w kierunki Izzy.

-We własnej osobie.

-Jesteście potomkami Gabriela czy Gideona?

-Co? - rodzeństwo Lightwood spojrzało po sobie zdezorientowane. 

-Kilka pokoleń temu wasz niezbyt ciekawy przodek miał bardzo intrygujących synów, Gabriela i Gideona... nie uczyliście się na pamięć własnego drzewa genealogicznego? Naprawdę, Nocni Łowcy się opuścili... - pokręcił głową z niesmakiem, wciąż patrząc na Aleca.

-Od Gabriela - powiedziała Izzy.

-Gideon miał trójkę dzieci, które zmarły bezpotomnie - dodał Alec.

-Ach tak... wielka strata! Gideon był naprawdę... szlachetny. Tak to dobre słowo. Gideon był szlachetny. No i jemu brat panny młodej nie wykręcił żadnego numeru na ślubie. Ale widzę, że rodziny Lightwood i Herondale...

-Nie przyszliśmy tu dyskutować o zmarłej części rodziny - przerwał mu Alec. 

-Wiem o tym - Magnus rzucił mu przenikające spojrzenie. - Skoro wam się tak śpieszy przejdźmy do rzeczy. Dlaczego mam wam pomóc? I nie chcę słysześ o żadnych wzniosłych ideałach - uprzedził.

-Dla tego - Izzy zdjęła naszyjnik z czerwonym rubinem i podała go Jace'owi. - Podarowałeś go Camille, przywódczyni nowojorkiego klany wampirów. 

-Skąd pomysł, że nadal go chcę? - spytał drwiąco czarownik.

-Szukasz go od lat - powiedział Jace.

Nagle kotara się rozsunęła i Clary wkroczyła do środka. 

-Już jestem - obrzuciła Nocnych Łowców zimnym uśmiechem. - Mam nadzieję, że dużo mnie nie ominęło.




Bam bam bam! Jest nowy rozdział! Wiem, że dawno mnie tu nie było, ale mam naprawdę ciężki czas w życiu... w maju będzie spokój, więc będę dodawać rozdziały regularnie :D

Jak wam się podoba serial "Shadowhunters"? Niedoszły ślub Aleca... kocham ten odcinek <3

Nataria ^^

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro