Rozdział 3
-Izzy! - Jace wpadł do pokoju. - Co to jest tran-kurwa-mers?!
-Co?!
-To co słyszysz! To jakaś odmiana Wyznawców Latającego Spaghetti?!
-Jace, nie ma czegoś takiego jak wyznawcy... - zaczęła Izzy, ale nagłe wtargnięcie Aleca skutecznie uniemożliwiło jej dokończenie zdania.
-Jace, do jasnej cholery! Gdy mówię zwolnij, to zwolnij, idioto! - warkną czarnowłosy.
-Kiedy mi się naprawdę... - zaczął Jace, ale brunet mu przerwał.
-Czy ty czasem myślisz? Wiesz ile demonów jest w tamtej cześci Brooklynu?! Gdyby coś się działa każdy z nas byłby skazany tylko na siebie!
-Może i nie było to najmądrzejsze, ale naprawdę...
-Zamknijcie się obaj! - warknęła Izzy. - Pokłócicie się później. Teraz macie usiąść - wskazała na kanapę - i wysłuchać wszystkiego co mam do powiedzenia.
Obaj patrzyli zaskoczeni na dziewczynę.
-Nie dociera co powiedziałam?! Siadać! - rozkazała. Gdy chłopcy usiedli kontynuowała - dowiedziałam się wielu ciekawych rzeczy o tej całej Clary. Wpakowaliśmy się w niezłe gówno.
Clary i Simon weszli do mieszkania Magnusa.
-Jesteś pewna, że to dobry pomysł? Zawsze mogę zatrzymać się w hotelu - mruknął Simon, oglądając nietypowy wystrój domu.
-Nie ma mowy! Jesteś moim przyjacielem. Nie zostawię cię na pastwę bezuczuciowej obsługi - powiedziała Clary, znikając za rogiem.
-Ale może będę przeszkadzał twojemu... - zanim Simon się zorientował leżał pod ścianą, a jego walizka wbijała mu się w brzuch.
Na środku holu, w kłębach siwego dymu pojawił się Magnus.
-Istotnie będziesz przeszkadzał - mruknął, poprawiając pierścień na palcu. - Ale jesteś gościem mojej uroczej podopiecznej, więc... - rzucił mu wymuszony uśmiech - jakoś zniosę cię przez kilka dni.
Simon ustał na chyboczących nogach.
-P-pan Bane? - wyjąkał.
-A któżby inny? Naprawdę Przyziemni są z każdym wiekiem głupsi - prychnął. - Clary, kochanie!
Dziewczyna zmaterializowała się kilka kroków za czarownikiem.
-Magnus!
-Clarissa! - mężczyzna otworzył ramiona, a ona się w niego wtuliła. - Kochana, mam nadzieję, że przyjdziesz na spotkanie z młodym waylandem i Lightwoodami?
-Jeszcze nie wiem - odsunęli się.
-Mam nadzieję, że do mnie dołączysz - złapał jedwabne rękawiczki z komody i ruszył w kierunku wyjścia. - Liczę na ciebie, kochana.
-To szantaż? - spojrzała na niego spod uniesionych brwi.
-Tylko mała zachęta - uśmiechnął się sugestywnie i zniknął za drzwiami.
-Clary... - zaczął niepewnie Simon, łapiąc się za tył głowy. - C-co tu się właśnie stało?
-Magnus wszedł... i wyszedł. Pospiesz się - złapała go za rękę i pociągnęła wgłąb domu. - Musimy przygotować się na show.
-O czym gadasz? - spojrzał na nią zdziwiony.
-Idziemy na imprezę - klasnęła w ręcę.
Weszli do jej pokoju. Gwałtownym ruchem otworzyła szafę i rzuciła mu czarne spodnie z rozdarciami na kolanach, ciemną podkuszulkę i skórzaną kurtkę.
-Dlaczego masz w szafie męskie ubrania?
-Z niewyjaśnionych powodów przybywa ich tu po każdej wizycie Raffaela - odwróciła się w jego kierunku. - Na co czekasz? Tam jest łazienka - wskazała mahoniowe drzwi. - Przebierz się.
Chłopak posłusznie ruszył w stronę drzwi, a Clary zaczęła grzebać w szafie.
-W co by się tu... - mruczała pod nosem.
Po chwili wyjęła czarną bluzkę, zakrywającą niewiele ponad stanik i czarne spodnie z wysokim stanem.
-Proszę państwo - mruknęła do swojego odbicia - przed wami jedyna, niepowtarzalna Clarissa - uśmiechnęła się nieprzyjemnie. - Coś czuję, że długo niepożyjesz, Wayland.
Gdy malowała usta czerwoną szminką do pokoju wszedł Simon.
-I jak? - spojrzał na nią niepewnie.
-Simon, wyglądasz świetnie! - podeszła do niego. - Naprawdę! Wszystkie laski twoje!
-Tak myślisz? To nie jest mój styl - mruknął.
-Uwierz mi, że wiem - pokiwała głową. - Ale teraz musimy się spieszyć. Chcę zobaczyć całe przedstawienie. Po za tym - wyszli z pokoju - głównej bohaterce nie wypada się spóźnić, prawda? - założyła kurtkę i wyszli z budynku.
Pandemonium było przepełnione. Ludzie poruszali się w takt muzyki przyciskąjąc się jedni do drugich. Bez znaczenia było czy znają tę osobę, czy jest obca.
Gdy Jace, Alec i Izzy weszli do środka byli przekonani, że wygląd klubu idealnie pasuje do wizji końca świata. Jakkolwiek absurdalnie to brzmi.
-Gdzie mieliśmy się spotkać z Bane'm?! - wrzasnął Jace, usiłując przekrzyczeć muzykę.
Alec machnął rękę w tylko sobie znanym kierunku i ruszył przed siebie. Pozostałej dwójce nie pozostało nic innego jak iść za nim. W końcu udało im się dojść do przeciwległej ściany i wejść do następnego pomieszczania. Odetchnęli ulgą, bo było tam o połowę mniej ludzi. I dużo więcej miejsca.
-Pan Bane was oczekuje - zniknąd wyrół przed nimi niski mężczyzna, bardziej przypominający stolik do kawy nić żywą istotę.
W milczeniu pozwolili się zaprowadzić w kąt sali, do wielkiej loży oddzielonej od reszty grubą kotarą.
Gdy Nocni Łowcy weszli do środka ich przewodnik rozpłynął się w powietrzu.
-Usiądźcie - Magnus się uśmiechnął. - Co mogę dla was zrobić, i co ważniejsze, co będę z tego miał?
-Chodzi o Valentine'a - zaczął Jace. - Wiemy, że jesteś w stanie go namierzyć.
-Tak, w istocie - mruknął Magnus, błądząc wzrokiem w bliżej nie określonym kierunku. - Ale z tego co wiem, Clave nie pochwala tego rodzaju... układów. Do tego nikt kto działa przeciwko waszemu... jak by go tu nazwać...
-Valentine Morgenstern już nie jest jednym z nas - powiedział twardo Alec. - Wystąpił przeciwko nam wszystkim.
Magnus spojrzał na niego zaskoczony.
-A ty jesteś...
-Alec Lightwood.
-Ach tak! - Magnus zaklaskał z uciechy. - Znałem kilku Lightwoodów. Dawno temu, ale widzę, że wasz ród wiele się od tamtego czasu nie zmienił. Nie masz pojęcia jak mnie to cieszy - w jego oczach pojawił się błysk. - Ale w takim razie ty musisz być Izzabelle Lightwood - odwrócił się w kierunki Izzy.
-We własnej osobie.
-Jesteście potomkami Gabriela czy Gideona?
-Co? - rodzeństwo Lightwood spojrzało po sobie zdezorientowane.
-Kilka pokoleń temu wasz niezbyt ciekawy przodek miał bardzo intrygujących synów, Gabriela i Gideona... nie uczyliście się na pamięć własnego drzewa genealogicznego? Naprawdę, Nocni Łowcy się opuścili... - pokręcił głową z niesmakiem, wciąż patrząc na Aleca.
-Od Gabriela - powiedziała Izzy.
-Gideon miał trójkę dzieci, które zmarły bezpotomnie - dodał Alec.
-Ach tak... wielka strata! Gideon był naprawdę... szlachetny. Tak to dobre słowo. Gideon był szlachetny. No i jemu brat panny młodej nie wykręcił żadnego numeru na ślubie. Ale widzę, że rodziny Lightwood i Herondale...
-Nie przyszliśmy tu dyskutować o zmarłej części rodziny - przerwał mu Alec.
-Wiem o tym - Magnus rzucił mu przenikające spojrzenie. - Skoro wam się tak śpieszy przejdźmy do rzeczy. Dlaczego mam wam pomóc? I nie chcę słysześ o żadnych wzniosłych ideałach - uprzedził.
-Dla tego - Izzy zdjęła naszyjnik z czerwonym rubinem i podała go Jace'owi. - Podarowałeś go Camille, przywódczyni nowojorkiego klany wampirów.
-Skąd pomysł, że nadal go chcę? - spytał drwiąco czarownik.
-Szukasz go od lat - powiedział Jace.
Nagle kotara się rozsunęła i Clary wkroczyła do środka.
-Już jestem - obrzuciła Nocnych Łowców zimnym uśmiechem. - Mam nadzieję, że dużo mnie nie ominęło.
Bam bam bam! Jest nowy rozdział! Wiem, że dawno mnie tu nie było, ale mam naprawdę ciężki czas w życiu... w maju będzie spokój, więc będę dodawać rozdziały regularnie :D
Jak wam się podoba serial "Shadowhunters"? Niedoszły ślub Aleca... kocham ten odcinek <3
Nataria ^^
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro