Rozdział 23
Izzabelle dorastając miała do towarzystwa dwójkę chłopców w swoim wieku. I nikogo więcej. Dlatego, nawet teraz, nie do końca potrafiła utrzymywać jakiekolwiek przyjazne relacje z dziewczynami. Nigdy nie miała przyjaciółki. Nie miała nawet koleżanki. Nawet gdy okazjonalnie pojawiała się w Idrisie, gdzie było pełno młodych Nocnych Łowczyń, nie czuła potrzeby szukania jakiejkolwiek, z którą mogła by się bliżej poznać.
Przez to wszystko zawsze miała wrażenie, że jest z boku wydarzeń, nie jest częścią ważnej historii. Kiedy zdarzało jej się myśleć o tym dłużej, dochodziła do wniosku, że to przez to, że Jace i Alec zostali parabatai w bardzo młodym wieku. Przez to zawsze byli ze sobą bardziej związani, niż z nią. Uważała, że dlatego tak lubi być w centrum uwagi - nadrabia zaniedbania z dzieciństwa.
Teraz, gdy Jace został porwany, była jedyną osobą, na którą Alec mógł liczyć. Nie miał przy boku swojego parabatai, co więcej, czuł się winny, że go nie ochronił. Izzabelle zamierzała stanąć na głowie byle tylko przywrócić świat brata do normalności.
O jego nienormalność obwiniała Clary. Nawet zdrada Hodge'a... zanim Clary pojawiła się w ich życiu wszystko było w porządku.
Błyskawicznie pokonała schody prowadzące do pomieszczenia, w którym go przetrzymywali.
- Izzy... - na jej widok wstał z łóżka i podszedł do przezroczystej tafli. - Dobrze cię widzieć.
Nawet chciała mu wierzyć. Był ich przyjacielem. Mentorem. A przynajmniej udawał, że nim jest.
- Tylko przyjaciele mówią na mnie Izzy - powiedziała twardo - ty straciłeś ten przywilej. Ale nie jestem tu po to by roztrząsać kwestie nazewnictwa.
- Nic nie wiem o planach Valentine'a - skrzywił się wypowiadając jego imię.
- Musisz powiedzieć mi coś lepszego niż to. Ma Jace'a.
Hodge przymknął oczy i zrobił kilka kroków w tył.
- Nie - pokręcił głową. - Jeśli ma ich oboje... - urwał gwałtownie otwierając szeroko oczy. - Musicie przestać ich szukać. Dajcie Valentine'owi spokój.
Izzabelle prychnęła.
- To się raczej nie stanie. Gdzie mógł zabrać Jace'a?
- Izzy... Izzabelle. Nie rozumiecie. On ma ich oboje.
- Co to niby znaczy? - miała dziwne wrażenie, że nie usłyszy nic dobrego.
A potem Hodge powiedział jej o swoim pierwszym spotkaniu z Clary.
Izzabelle wybiegła z pokoju. Kilkoma susami pokonała chody i popędziła w stronę centrum dowodzenia, gdzie w pełnym pędzie wpadła na Aleca.
- Wezwij Magnusa - wydusiła z siebie. - Natychmiast.
- Wino dzienne czy nocne?
W teorii to źle sformułowane pytanie. Magnus o tym wiedział. Jeśli chodzi o wina to mało kto znał się na nich tak dobrze jak on. Przynajmniej lubiła myśleć o tym w ten sposób. Z drugiej strony, nie wielu żyło tak długo jak on. Co oznaczało, że nie wielu miało szansę studiować cokolwiek tak długo jak on.
- Wino dzienne czy nocne? - to było pytanie, które nauczył Clary bardzo szybko, zaraz po tym, gdy z niewytłumaczalnego powodu zaczęła się go słuchać.
Nigdy nie dowiedział się co zmieniło jej nastawienie, ale podejrzewał, że to Raphael maczał w tym palce.
Przechadzał się po salonie. Myślał o czymś... dziś już nie pamiętał o czym.
To nie było ważne.
Prowadził interesy - między Wysokim Czarownikiem Brooklynu a innymi Podziemnymi (co brzmi bardzo oficjalnie i bezosobowo - tak właśnie brzmiała większość wiadomości, które otrzymywał) - którzy przybyli do Nowego Yorku z całego świata - tak bardzo potrzebowali pomocy. Magnus nigdy tego nie rozumiał - przecież mieli swoich własnych, okolicznych czarowników, którzy mogli im pomóc. Oczywiście wiedział, że nie wszyscy potrafią tak wiele jak on. Nie bawił się w fałszywą skromność - wiedział jaki jest potężny i uwielbiał się tym popisywać. Nawet zaklęcie, które rzucił na Clary było tego dowodem. Jak wielu czarowników potrafiło by latami utrzymywać magią nie jedną lecz dwie osoby?
Nie słyszał o podobnych przypadkach.
Nie żeby on chwalił się swoim dokonaniem.
Clary... jak wyglądało by jego życie bez niej? Nigdy nie planował dzieci a tu nagle trafiła mu się czterolatka. Mimo tak długiego życia czarownika Clary była jedynym dzieckiem, które widział jak dorasta.
Clary i Raphael byli dla niego jak dzieci, których nie mógł mieć. Pojawili się w jego życiu przypadkiem i zostali, nawet wtedy gdy mogli podjąć decyzję o odejściu.
Magnus wiedział, że nocami Raphael przeszukuje miasto w poszukiwaniu Clary. Wiedział też, że nie może mu zabronić podejmowania ryzyka. Jednak myśl, że może stracić także jego... Nie. Pokręcił głową i upił łyk wina (w trakcie ponurych rozważań zdecydował się na wino które określał "najnocniejszym" - czerwone, ciężkie, z korzenną nutą). Takie rozmyślanie do niczego nie prowadzi.
Właśnie wtedy zadzwonił telefon. Czarownik przywołał go pstryknięciem palca. Gdy zobaczył imię Aleca na wyświetlaczu przeszedł go przyjemny dreszcz. Przystojny Nocny Łowca był jasnym promieniem słońca wśród ostatnich wydarzeń.
- Mamy nowe wieści - oznajmił bez żadnych wstępów.
Magnus dodał użyteczność i skuteczność do listy zalet chłopaka przechodząc przez portal.
Gdy pojawił się pod bramą Instytutu nie oczekiwał ciepłego powitania, ale biorąc pod uwagę, że został zaproszony oczekiwał mniejszych problemów.
- Bez zgody głowy Instytutu żaden Podziemny nie wejdzie do Instytutu - powiedział po raz kolejny bezimienny Nocny Łowca, stojący w drzwiach.
Magnus odetchnął głęboko. Zazwyczaj Nocni Łowcy mają wystarczająco ogłady by nie urządzać takich szopek. Przynajmniej w ciągu ostatniego wieku.
- Miren! - niezadowolony głos Aleca rozszedł się po korytarzu i Nocny Łowca się odwrócił. Cofnął się przy tym na tyle by Magnus mógł zauważyć nadciągającego w ich stronę Lightwooda.
- Zgaduję, że to po mnie - Magnus silił się na beztroski ton.
I rzeczywiście po chwili Alec stanął po jego stronie:
- Magnus Bane może wejść do Instytutu! - warknął. - Myślałem, że zostało wyjaśnione przy naszej ostatniej rozmowie!
Mimo nieprzyjemnej sytuacji Magnus z zadowoleniem zanotował w swojej głowie fakt, że Alexander Lightwood już wcześniej rozmawiał o jego odwiedzinach w Instytucie z Nocnymi Łowcami.
- Przepraszam za to - powiedział Alec, gdy szli do centrum dowodzenia. - Już po ostatnich odwiedzinach Fray powiedziałem im, że oboje jesteście częścią śledztwa w sprawie Valentine'a i macie prawo wchodzić do Instytutu bez tych ceregieli - machnął ręką - ale widać nie do wszystkich dotarło.
Magnus wywrócił oczami.
- Niechęć Nocnych Łowców nie jest nowością.
Alec się stropił.
- Nie o to mi... - zawahał się. Co miał powiedzieć? - Izzy na nas czeka - stwierdził w końcu.
- Ona powie mi o co chodzi? - czarownik nie skomentował nagłej zmiany tematu.
- Krótko po zniknięciu twojej... - Alec szukał odpowiedniego słowa - przyjaciółki - stwierdził w końcu - zaginął Jace.
- To zrozumiałem już przy drzwiach - mruknął Magnus.
- Reszta to dość delikatna sprawa - Alec otworzył drzwi i obaj wkroczyli do centrum dowodzenia.
Pomieszczenie było puste. Izzabelle zadbała by nikt przypadkiem tu nie zajrzał.
- Jak delikatna?
- Moja siostra - Alec spojrzał na Izzy siedzącą na jednym ze stołów - nalegała by zaczekać na ciebie z wyjaśnieniami.
Obaj spojrzeli na nią wyczekująco.
Czarnowłosa bez pośpiechu zeskoczyła z blatu i ruszyła w ich kierunku. Zanim Magnus się zorientował stała przed nim i lustrowała go zabójczym spojrzeniem.
- Co łączy twoją Clary z Nocnymi Łowcami? - spytała.
Magnus zamarł. Nie mogli się dowiedzieć. Bez względu na to po czyjej stronie był Hodge... nie mógł wydać na śmierć jego Clary. A przynajmniej w to chciał wierzyć Magnus.
- Dobiłem z wami targu - stwierdził beznamiętnie Magnus - a ona jest moim wykonawcą. Byłaś przy tym, pamiętasz?
Oczywiście, że nie o to chodzi.
- Izzy, o co chodzi? - spytał Alec. W jego głosie dało się słyszeć napięcie.
- O pewną historię, którą opowiedział mi Hodge - wysyczała dziewczyna przez zęby. - O Clary, Jace'ie i Valentine'ie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro