Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 21

Izzabelle lubiła Podziemnych. Lubiła chodzić z nimi na randki. Lubiła wyjść z nimi na drinka albo potańczyć. Ale nie miała wśród nich przyjaciół. Jako Nocny Łowca wiedziała, że można z nimi przyjemnie żyć tylko do pewnego stopnia. Bo bez względu na to jak mili się wydają dalej pochodzą od demonów i potrafią być niebezpieczni. 

Jedyne stabilne relacje budowała z innymi Nocnymi Łowcami. Dlatego gdy Alec wparował do jej pokoju była co najmniej zdziwiona:

- Nie możesz mówić o Fray w taki sposób - oświadczył stanowczo. - Przynajmniej nie kiedy Magnus jest w pobliżu.

Jego wtargnięcie zakłóciło jej spokój. 

W końcu miała chwilę spokoju. Schowała się w swojej sypialni licząc, że dokończy lazanię i w końcu się prześpi. Najwidoczniej to jeszcze nie był ten moment.

- Nie powiedziałam niczego co mijało by się z prawdą - wzruszyła ramionami.

- Widziałaś jak zareagował.

- Nie moja wina, że dzieli kumpluje się z tą żmiją - zmarszczyła brwi. Taka troska nie była podobna do jej brata. - Czemu cię to w ogóle obchodzi?

Wcześniej, prawdopodobnie przez zmęczenie, nie zwróciła na to uwagi, ale teraz gdy się na tym skupiła, w jej głowie pojawiło się kilka dziwnych teorii.

Alec zesztywniał.

Dlaczego go to obchodziło? Nie cierpiał Clary Fray. Jako Podziemna operująca w szarej strefie popełniała okropne zbrodnie, o których mówiono tylko a szeptem a jednak nikt nic z tym nie robił. Mimo wszystkiego co wiedział, Alec nie dysponował nawet jednym dowodem wskazujący na to, że Fray naprawdę złamała Porozumienia. 

Żadnego ciała, świadka, kropli krwi. Nikt nie chciał przeciwko niej zeznawać. Nikt nie chciał podać nazwisk ofiar. Nawet to co robiła ze swoim Przyziemnym przyjacielem nie było do końca nielegalne. Gdyby była wampirem to co innego. Ale czarownikom nikt nie zakazywał zmieniać ludzkich wspomnień. Na wypadek gdyby zobaczyli coś czego nie powinni.

Jednak Alec nie przyszedł do Izzabele przez troskę o Clary. Chodziło mu o Magnusa. W ostatnich dniach większość czasu spędzał z nim i zdążył go poznać. Widział jego troskę o los innych czarowników. Przede wszystkim o Clary. Mimo wszystkiego co ich dzieliło dostrzegł w nim siebie. Gdyby chodziło o Nocnych Łowców zachowywałby się tak samo. Gdyby chodziło o jego siostrę... Alec pokręcił głową. Przetrząsnąłby wszystkie wymiary by sprowadzić ją bezpiecznie do domu.

A przy tym Bane był zupełnie inny niż ktokolwiek kogo Alec do tej pory spotkał. W niczym nie przypominał Nocnych Łowców czy innych Podziemnych, których Alec kiedykolwiek poznał. Wyróżniał się nawet na tle czarowników, którzy - o czym przekonał się niedawno - stanowią niezwykle barwną grupę. 

Alec czuł się przy nim dobrze. I to go przerażało.

- Robimy z nimi interesy - powiedział w końcu, siląc się na obojętność, Alec. - Ich zadaniem jest odnalezienie Valentine'a. Nie naciskajmy im na odcisk, przynajmniej póki tego nie zrobią. Zwłaszcza, że jedno z nich zaginęło. Ostatnie czego potrzebujemy to by Bane zwinął manatki.

- Pokonaliśmy Valentine'a za pierwszym razem bez pomocy czarowników - zauważyła Izzy. 

- I teraz wrócił.

- Nie - dziewczyna wstała z łóżka i podeszła do brata - nie o to chodzi - uniosła głowę i spojrzała mu w oczy. - O co ci chodzi?

Alec westchnął z irytacją. Nigdy nie potrafił dobrze kłamać. Nikomu. A Izzy nie potrafił kłamać nawet kiepsko. Dlatego odwołał się do jedynej strategii, która mogła go uratować:

- Nie wiem o co ci chodzi - odwrócił się na pięcie i wyszedł z pokoju trzaskając drzwiami.

Izzabelle parsknęła. Teraz była pewna, że coś jest nie tak.

Usiadła z powrotem na łóżku i zaczęła jeść lazanię.


- O co mu chodziło? - spytała Clary po jakimś czasie.

- Hmm? - spytał z roztargnieniem Jace.

Nie wiedzieli ile czasu minęło od wyjścia Valentine'a. 

- O co chodziło Valentine'owi? - powtórzyła Clary.

Jace się wahał. Mógł powiedzieć Clary o tym co pamięta. Miał jednak wrażenie, że dziewczyna nie przyjmie tego najlepiej a on nie mógł sobie pozwolić w tej chwili na rozterki. Musieli się stąd wydostać. I doprowadzić Morgensterna przed oblicze Rady, jeśli to możliwe. 

- W tej chwili mamy większe problemy na głowie - mruknął. - Roztrząsaniem słów szaleńca zajmiemy się, gdy będziemy od niego w bezpiecznej odległości. 

Clary przytaknęła. Jace miał rację, mają ważniejsze sprawy.

- Myślałam, że skończyły się nam opcje - zauważyła.

- Musimy myśleć szerzej - powiedział Jace.  - Musi być jakiś sposób żeby się stąd wydostać. 

- Albo tak skończymy - stwierdziła ponuro Clary. - Może taki los jest nam pisany.

- Jestem Nocnym Łowcą - głos Jace'a stał się chłodny - umrę w walce albo w ogóle.

Clary prychnęła.

- Duma typowa dla Nocnych Łowców, to z pewnością.

- Jeśli wolisz się nad sobą użalać to proszę bardzo.

- Nie zamierzam się użalać - warknęła podnosząc się na równe nogi. - Po prostu nie rozumiem twojej bezpodstawnej próżności.

- Bezpodstawnej? - blondyn uśmiechnął się kpiąco. - Mam wszelkie podstawy by być próżnym.

- Wielki Jace Wayland - powiedziała drwiąco Clary.

- Jeszcze nie - mrugnął do niej. - Ale w przyszłości z pewnością.

- Rzadko ktokolwiek mówi tu o przyszłości. 

Jace i Clary błyskawicznie odwrócili się w kierunku, z którego dobiegł ich głos, ale jego właściciel ukrywał się w ciemności.

- Nie mogłem już was znieść - kontynuował cichym, słabym głosem. - Jak na kogoś na kim przeprowadzane są eksperymenty macie dużo werwy.

Jace i Clary spojrzeli na siebie ze zgrozą. 

- Valentine oszalał - powiedział Jace głucho. Z jego twarzy zniknęły wszelkie emocje.

- Czyli wszystko jeszcze przed wami - odpowiedział głos. - Przykro mi, że ludzie tak młodzi jak wy muszą przez to przechodzić. Ja już swoje przeżyłem, ale wy... - obcy zakaszlał - powinniście dostać więcej czasu.

- Ależ Clarissa i Jonathan będą mieli w bród czasu.

W pomieszczeniu rozbłysło światło. Gdy ich oczy się do niego przyzwyczaiło zamarli. 

Nie byli sami.

Kilka metrów od nich, przykuty do ściany leżał mężczyzna, którego całe ciało było pokryte ciemnymi żłobieniami. To z nim musieli rozmawiać. 

Po przeciwnej stroni stały innej klatki pełne nieruchomych istot. Żadne z nich nie było w stanie twierdzić czy którakolwiek z nich żyje.

A w drzwiach, oparty o framugę stał Valentine.


Magnus wyszedł z Instytutu wściekły. A przynajmniej tak się zachowywał. Rozmowa z Alec'iem (bardzo niespodziewana i pewnie gdyby Magnus nie miał na głowie innych spraw, doceniłby ją) odrobinę go uspokoiła, ale nie na długo. Żył wystarczająco długo by wiedzieć, że Nocni Łowcy liczą się tylko ze swoimi. Nie ważne, że szukali Clary - tak naprawdę wcale im na niej nie zależało. Dla nich była tylko czarownicą. 

Gdy po raz kolejny zaklęcie tropiące nic nie dało - spalił mapę dotknięciem palca. Zepchnął płonące szczątki na kamienną podłogę i zerknął na telefon - żadnych wieści od wilkołaków czy z Instytutu. Nie mógł nic więcej zrobić. Catarina i Clary zostały porwane przez najokrutniejszego Nocnego Łowcę jaki kiedykolwiek istniał a on, Wielki Magnus Bane, był bezsilny.

- Ragnorze, jak do tego doszło? - spytał cicho.

Nikt mu nie odpowiedział.

Zdezorientowany uniósł głowę znad biurka.

Od kilku godzin zajmował z Ragnorem bibliotekę w sekretnym schronieniu czarowników i zabronił komukolwiek tu wchodzić, chyba że to sprawa życia i śmierci. Teraz zorientował się, że jest sam. Nawet nie zauważył kiedy przyjaciel go opuścił.

- Nawet ty masz mnie dosyć - pokręcił głową. - Taki już jestem stary?

Nic nie może zrobić.

Wstał od biurka i ruszył w kierunku wyjścia. Jeśli nie może pomóc Clary i Catarinie to przynajmniej zrobi wszystko by zapobiec kolejnym tragediom. Choćby nie wie co nie dopuści do porwania kolejnego czarownika. Ani nikogo innego.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro