Rozdział 20
Clary nie pamiętała wszystkiego co się wydarzyło. Wiedziała, że Valentine w końcu wyszedł oraz że po nim przyszedł ktoś inny. Pamiętała łoskot i skrzypienie. Wszystko po za tym stanowiło czarną plamę. Straciła poczucie czasu. Nie była w stanie określić kolejności wydarzeń ani czasu ich trwania.
Gdy w końcu odzyskała poczucie rzeczywistości i była w stanie otworzyć oczy zobaczyła twarz Jace'a. Leżał na betonie na przeciwko niej - ręce i nogi miał skute. Próbowała go obudzić - nieskutecznie.
Po jakimś czasie zaczęła dostrzegać ironię w sytuacji Jace'a - jego gatunek tak długo odmawiał uznania Valentine'a za potwora - w przeszłości i obecnie. Nocni Łowcy nie czuli strachu, który towarzyszył Podziemnym - takim jak Clary. A teraz najwidoczniej Morgenstern oszalał do reszty i zaczął polować także na swoich.
"Nikt już nie jest bezpieczny. Może to zmusi ich do jakichś konkretnych działań" - zastanawiała się Clary. Bo ona wcale nie uważała, że próba znalezienia seryjnego mordercy przez Izzabelle, Jace'a i Aleca to podjęcie odpowiednich kroków. Ona, jak wielu Podziemnych, wiedziała, że to za mało.
"A teraz Jace wylądował w jednej klatce z czarownicą" - uznała gorzko.
Rudowłosa nie wiedziała ile czasu minęło odkąd obudziła się w klatce po raz pierwszy ani jak długo przebywał w niej Nocny Łowca. Całkowicie straciła poczucie mijającego czasu. Wiedziała za to, że jeśli nie obudzi Jace'a wystarczająco szybko straci ostatnią możliwą szansę ucieczki - jej największym atutem była znajomość magii, która aktualnie nie była możliwa do użycia. Za to Jace dysponował siłą fizyczną i... "wszystkim tym czym dysponują Nocni Łowcy. Jace musi wiedzieć jak myśli Valentine. W końcu zrobili im to samo pranie mózgu."
Tak właśnie uważała Clary.
W końcu Jace jęknął i się poruszył. To natychmiast zmobilizowało dziewczynę do działania.
- Jace - syknęła, rozglądając się na boki. Wszystko poza kratami i pustym stołem ginęło w ciemnościach. - Jace, obudź się!
Chłopak ponownie jęknął.
Dziewczyna nie pamiętała kiedy ostatnio tak bardzo się bała. Widziała ciała ofiar. A Magnus szczegółowo opowiedział jej historię Valentine'a. Clary panicznie się bała i nie mogła się obronić. Jace był jej jedyną nadzieją na przeżycie.
Jeśli w końcu odzyska przytomność.
- Jace, kończy nam się czas - mówiła dalej. - A ja naprawdę nie chcę tu umrzeć.
Pomyślała o Magnusie. Tak bardzo chciała go zobaczyć. Jego i Ragnora. I Catarinę. Co z Catariną? Może ona też gdzieś tu jest, może ona...
- Jace! - zniecierpliwiona kopnęła go w żebra. - Przysięgam, że jeśli nie zaczniesz być przydatny, zabiję cię gołymi rękoma!
- To ja nadstawiam dla ciebie mój boski kark a ty tak mnie traktujesz? - chłopak w końcu podniósł głowę. - Więcej wdzięczności Fray.
- Wylądowałam tu tylko dlatego, że postanowiłam wam pomóc - warknęła Clary.
- Za opłatą - przypomniał jej Jace.
Clary parsknęła.
- Jedyne czego Magnus będzie od was chciał to chwili sam na sam z twoim wrednym kumplem - stwierdziła niechętnie.
Jace spojrzał na nią zdziwiony.
- Mówisz o Alecu? Twój... - nie potrafił znaleźć właściwego słowa. Jeszcze nie do końca rozumiał co się wokół niego dzieje, dlatego też pozwolił sobie na skupienie na potyczce słownej, podczas gdy jego umysł starał się poskładać poprzednie wydarzenia w logiczny ciąg zdarzeń.
- W końcu - zachrypnięty, męski głos przerwał ich rozmowę.
Jace błyskawicznie, w wyćwiczonym odruchu usiłował skoczyć na równe nogi, czego omal nie przypłacił upadkiem. Zerknął w dół - był przykuty do klatki. Clary wcześniej obejrzała otoczenie dokładnie dlatego teraz jej jedyną reakcją było odsunięcie się w najdalszą część klatki. Oboje wypatrywali mężczyzny.
- Po tylu latach, moje dzieci, nareszcie razem - kontynuował obcy. - Przyznam, że wyobrażałem to sobie inaczej. Liczyłem na uroczystą kolację, może wspólną misję. Prawdziwe życie Nocnych Łowców. Ale na wszystko przyjdzie czas.
- Po tych wszystkich latach coś ci się poprzestawiało w głowie - prychnął Jace - bardziej niż wcześniej.
- Dowcipniś z ciebie - mężczyzna, Valentine, w końcu podszedł bliżej klatki - pamiętam czasy, gdy takie żarty rzeczywiście kogoś bawiły. Spokojnie, naprawimy to. Wychowanie u Lightwoodów cię zmiękczyło. A ty, córko?
Clary uparcie milczała.
- Cicha kobieta, dobrze - Valentine pokiwał z zadowoleniem głową, na co Fray zacisnęła pięści.
"Skup się na celu" - powtarzała sobie w duchu. - "Znajdź Catarinę i wróć do Magnusa."
- Na rozmowy też będziemy mieli czas. Nie przyzwyczajajcie się to otoczenia. Jeśli wykażecie postępy każę przenieść was do waszych pokoi. Czekają na was od lat - zrobił kilka kroków w tył i zniknął w cieniu.
W pierwszym odruchu, Clary chciała zapytać o Catarinę. Szybko jednak zdała sobie sprawę, że nadmierna uwaga Valentine'a tylko zaszkodzi czarownicy.
Przez chwilę żadne z nich się odzywało - nie byli pewni czy Morgenstern naprawdę odszedł czy czeka na ich fałszywy ruch. Jace sprawdził kieszenie i buty. Wiedział, że zabrano mu pas z bronią, ale liczył, że wciąż ma któryś ze sztyletów, które zawsze nosił w butach albo chociaż zapasową stelę. To był pierwszy raz kiedy go porwano, ale przygotowywał się na tę sytuację od zawsze. Nie zamierzał umierać w niewoli - w walce lub wcale - to były jedyne opcje, które brał pod uwagę.
- Musimy się stąd wydostać - powiedziała w końcu Clary. - Jakieś pomysły?
- Przeszukali mnie - stwierdził ponuro Jace i złapał za kratę - a rękoma raczej ich nie wyważę. Czy to miejsce jest odporne na magię?
Clary nie wyczuwała pulsowania jakiejkolwiek energii w powietrzu. Całe to miejsce wydawało jej się martwe.
- Tak.
Nie zamierzała wyjaśniać, że nawet gdyby tak nie było, nie mogła im pomóc.
- To by było na tyle jeśli chodzi o pomysły.
- Słuchajcie!
Był środek nocy. W Jade Wolf zebrały się wszystkie wilkołaki mieszkające w Nowym Jorku. Luke Garroway wezwał ich bezpośrednio po rozmowie z Raphaelem Santiago.
- Wilkołaki, czarownicy i wampiry są mordowani przez Valentine'a Morgensterna!- zawołał Luke a tłum odpowiedział mu buczeniem. - Rozmawiałem z ich przywódcami i wszyscy zgadzamy się co do tego, że jeśli nie weźmiemy spraw we własne ręce skończy się to tak samo jak szesnaście lat temu. Ogromnym rozlewem krwi - ściszył głos.
Mówienie o Valentine'ie nie było dla niego przyjemne. Liczył, że zostawił za sobą wszystko co z nim związane. Nie wiedział jak bardzo był w błędzie.
- W tej chwili ten potwór przetrzymuje dwie czarownice. Dwie członkinie nowojorskiego Podziemia. Pomożemy je odnaleźć.
- Mamy pomóc czarownikom?! - warknął wysoki, umięśniony, mężczyzna. - Nigdy!
Kilka osób mu przytaknęło.
- Rufusie, jesteś zbyt młody by pamiętać jak wyglądało to ostatnim razem - powiedział twardo Luke - dlatego wyjaśnię ci to czego ewidentnie jeszcze nie pojąłeś. Valentine nie zwraca uwagi na to czy morduje wilkołaka czy czarownika. Dla niego wszyscy jednakowo nie zasługujemy by żyć. Dzisiaj przeszukamy doki i rzekę w poszukiwaniu czarownic. Jutro czarownicy przeszukają cały świat w poszukiwaniu zaginionego wilkołaka.
Rufus chciał powiedzieć coś jeszcze, nawet wystąpił przed tłum, ale Luke kontynuował:
- W pojedynkę nie pokonamy Valentine'a. Możemy jedynie jako pierwsi zginąć - tym razem nikt nie odpowiedział - a ja naprawdę wolałbym tego uniknąć.
Simon postanowił doprowadzić do ostatecznej konfrontacji z Clary. Wampirzyca i seksowna zabójczyni demonów może i miały nie po kolei w głowie, ale w głowie Simona też ewidentnie się coś nie zgadzało. Clary była w centrum tego całego zamieszania, dlatego uznał, że bez rozmowy z nią nie rozwiąże swojego problemu.
Obawiał się jedynie, że zamiast rozwiązania może otrzymać jedynie większy mętlik w głowie.
Próbował się do niej dodzwonić, ale cały czas znajdowała się poza zasięgiem sieci, dlatego ostatecznie zdecydował się na wizytę na Fulton Street. Zwalczył w sobie strach przed jej niecodziennym opiekunem oraz niechybnym bankructwem i zamówił ubera.
Gdy wsiadł do samochodu przeraził się, że jedyną osobą, która zwariowała jest on sam.
- No - zaczął kierowca wypuszczając z ust papierosowy dym - to jaki masz biznes do Najwyższego Czarownika Brooklynu?
Fakt, że kierowca miał rogi oraz delikatnie zielony odcień nie pomagał.
Simon złapał za klamkę i pociągnął.
Kierowca prychnął.
- Naprawdę myślisz, że jestem aż tak głupi?
Drzwi były zablokowane.
- Wiesz, Bane, poruszył ostatnio niemal Piekło - samochód ruszył - a teraz jakiś Przyziemny chce dostać się do jego mieszkania. Muszę przyznać, że wywołało to mój... niepokój - kontynuował kierowca. - A biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia wszystko co niecodzienne powinno zostać dokładnie sprawdzone. Co wiesz o Magnusie Bane'ie?
Simon nie odpowiedział. Z przerażeniem wpatrywał się w kierowcę.
- Oczywiście mogę założyć, że jesteś przeciętny i nie masz żadnych złych intencji, ale widzisz - kierowca zaciągnął się papierosem - w tym rzecz. Od takich pomysłów była moja dobra znajoma. Nie ma jej tu z nami więc muszę zakładać, że jesteś szpiegiem. Nienawidzę szpiegów - mówił powoli, cedził kolejne słowa przez zęby, nie odrywając wzroku od przedniej szyby. - A może chodzi ci o Fray? To jej chce Morgenstern?
Simona wybałuszył oczy. Clary! To... stworzenie zna Clary!
- Tak! - sapnął. Oczy kierowcy się zwęziły. - To znaczy nie! Nie wiem! - plątał się.
W końcu, po jeszcze kilku przypadkowych zdaniach wydusił z siebie:
- Ja do Clary!
- Oczywiście - usta kierowcy rozciągnęły się w pełnym politowania uśmiechu.
Samochód się zatrzymał i wszystko zniknęło w kłębie dymu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro