Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1

-Clarissa! - potężny krzyk przetoczył się przez dwudziestopiętrową kamienicę przy Fulton Street na Brooklynie. - Jeśli w ciągu dwóch minut nie zobaczę cię ubranej w salonie, to przysięgam, że nawet Magnus cię nie obroni!

-Nikogo nie zamierzam bronić - stwierdził męski głos, ziewając. 

-Clarissa! - warknęła kobieta, a gdy nie usłyszała odpowiedzi zaczęła walić pięścią w drzwi. - Clary, do jasnej cholery!

-Taa... - mruknęła przeciągle rudowłosa dziewczyna zakopana w pościeli po drugiej stronie drzwi. - Już wstaję.

-Masz natychmiast otworzyć te drzwi, albo będziesz zbierała drzazgi z podłogi! - warknęła kobieta i ponownie uderzyła pięścią w drzwi.

-Catarina, uspokój się i przestań demolować mi mieszkanie. Wszyscy jesteśmy przyzwyczajeni do twoich wybuchów - powiedział spokojnie mężczyzna. 

Rudowłosa otworzyła oczy. Leżała na łóżku, zaplątana w kołdrę a wokół niej panowały egipskie ciemności. Po omacku znalazła lampkę nocną, włączyła ją i wstała. Bałagan, który zobaczyła przywołał grymas niezadowolenia. Zaklnęła pod nosem i machnęła ręką, po czym nie oglądając się za siebie ruszyła w kierunku łazienki. 

Gdy wróciła do pokoju, umyta, uczesana i ubrana, ten w niczym nie przypominał rozgardiaszu, którym był kilka minut wcześniej.

-O co się ciskasz? - mruknęła rudowłosa otwierając drzwi.

-Czy choć przez chwilę możesz być poważna?!

-Zawsze musisz tak krzyczeć? – dziewczyna zbyła pytanie Catariny i tylko wbiła w nią przeszywające spojrzenie.

Wysoka, gibka kobieta wyglądała na jakieś trzydzieści pięć lat. Długie srebrne włosy odbijały światło, a w szarych, szklanych oczach można było się przejrzeć. Jednak największą uwagę przyciągała jej skóra. Na ogół niebieska, w tej chwili purpurowa.

-Zawsze musisz być taka krnąbrna? – odparowała.

-Przecież mówiłam ci, że nigdzie nie idę. Nie zamierzam pracować z Przyziemnymi! – Clary podeszła do ogromnego lustra w złotej, misternie zdobionej ramie i przyjrzała się swojemu odbiciu z uwagą.

-Clary, musisz coś zrobić ze swoim życiem. Nie możesz wiecznie mieszkać u Magnusa i udawać, że wiecznie będziesz nastolatką – westchnęła Catarina.

Magnus przypatrywał się ich kłótni z kanapy w salonie.

-Mam szesnaście lat, nawet w świecie Przyziemnych to za wcześnie na pracę.

-Nie masz wykształcenia, jeśli nie będziesz miała też doświadczenia to w przyszłości nigdy nie znajdziesz dobrej pracy. A wątpię żeby uśmiechało ci się być panią z osiedlowego spożywczaka – obie skrzywiły się na tę wizję. – Chociaż... - dodała Catarina po chwili zastanowienia – nawet do tego potrzebujesz jakiejś podstawy.

-Przestań się martwić, Cat – Clary odłożyła szminkę i złapała kobietę za ramiona. – To moje życie. Wiem jak chce je spędzić.

-Impreza to nie jest sposób na życie!- Catarina strzepnęła dłonie rudowłosej i złapała się pod boki.

-Dobrze, wystarczy tego dobrego – odezwał się nieoczekiwanie Magnus wstając z kanapy. – Na dziś koniec. Clary wygrała, więc nigdzie nie idzie. A Catarina za piętnaście minut powinna być w szpitalu, więc się pośpieszy – uśmiechnął się promiennie, podchodząc do nich.

-CO?! – Catarina spojrzała na zegarek. – Cholera, znowu się spóźnię!

- Nie zapomnij wpaść jutro na kolejną kłótnię! - zawołał Magnus, za wybiegającą Catariną.

-A więc, moja droga - zaczął Magnus - powiedz mi, jaki to wspaniały masz plan na życie, co?

-Złożyłam papiery na ASP - wyjaśniła dziewczyna.

-Masz szesnaście lat i jesteś bez szkoły.

-Czy ja ci wyglądam na szesnaście lat? - okręciła się wokół własnej osi. - a papiery to nie problem. 

-Nie moja sprawa - wzruszył ramionami i rozejrzał się. - Idziesz dzisiaj do Pandemonium?

-Nie wiem. Może wpadnę - Clary wzruszyła ramionami.

-To wpadnij. Mam spotkanie biznesowe - po tych słowach ruszył w głąb domu.

-Z kim?! - krzyknęła za nim.

-Jeśli ci powiem, nie przyjdziesz! - zaśmiał się i zniknął za zakrętem.



-Jace, jesteś pewien, że to dobry pomysł? 

Alexander Lightwood i Jonathan Wayland szybkim krokiem szli wzdłuż Gates Avenue. Uzbrojenie po zęby, z ponurymi minami, wyglądali na tych których zazwyczaj wszyscy radzi się unikać. 

Ale z jakiegoś powodu nikt nie rzucał im krzywych spojrzeń.

-Alec, daj spokój. Dlaczego miałby być zły?

-Bo łamiemy kilkanaście zasad?

-A od kiedy to łamanie tych beznadziejnych zasad jest złe? 

Zatrzymali się przed ścianą budynku. 

-Jace! - jęknął Alec i uderzył go w ramię.

-Przecież nie robimy nic złego! - Jace odgarnął blond kosmyk, który co chwil wpadał mu do oka. 

-Zawsze tak mówisz! I kończy się dwugodzinną pogadanką! - Alec z niepokojem przyglądał się swojemu towarzyszowi, który opukiwał ścianę.

-To  tutaj - oznajmił po chwili.

Sprzeczka z przed kilku sekund poszła w niepamięć. Z twarzy mężczyzn zniknęły wszelkie emocje. Pełni skupienia weszli w ścianę budynku. I zniknęli. Nikt nawet na nich nie spojrzał.


Izzabelle Lightwood to kobieta jedyna w swoim rodzaju. Piękna, niebezpieczna, seksowna. Czy to dziwne, że nigdy nie zawiodła i każda ofiara wpadała w zastawioną na nią pułapkę?

-Izzabelle.

Dziewczyna odwróciła się.

Przed nią stał wysoki, przystojny mężczyzna. Z jego twarzy nie dało się wyczytać wieku, ale młode, zdrowe ciało wskazywało na mniej niż trzydzieści lat. Oczy temu przeczyły i mówiły o wiele więcej niż można przeżyć przez trzydzieści lat.

-Meliorn - delikatnie się uśmiechnęła.

-Co cię do mnie sprowadza?

-To zawsze mój drogi - podeszła do niego i delikatnie go pocałowała. - Informacje.

-Oczywiście. Przecież w tym wszystkim tylko informacje się liczą - stwierdził gorzko.

-Tylko dlatego to istnieje - sprostowała dziewczyna i cofnęła się kilka kroków. - Na szczęście mamy wystarczająco dużo czasu by poświęcić się też innym sprawom.

Meliorn uśmiechnął się drapieżnie na te słowa. Złapał dziewczynę za rękę i pociągnął w stronę uchylonych drzwi.

-Co chcesz wiedzieć?

-Wszystko o Magnusie Bane'ie i jego prawej ręce.

-O tej rudowłosej diablicy? - mężczyzna zatrzymał się i rzucił Izzabelle zdziwione spojrzenie.

-Jest aż taka groźna? - dziewczyna uśmiechnęła się niewinnie.

-Gorzej. 



Simon Lewis wysiadł z taksówki na rogu Dekalb Avenue i skierował się do wysokiego, burego budynku. Patrząc na niego był pewien jednego. Żaden z mieszkańców takiego bloku nie może być zwykłym, szczęśliwym, szarym człowiekiem. Prędzej dresem, szukającym niewinnego nerda by zabrać mu portfel i delikatnie poturbować. O dziwo, ten opis doskonale pasował do Simona.

-Bez przesady - mruknął pod nosem. - Clary tu mieszka. Chciałeś jej zrobić niespodziankę? Chciałeś. Więc teraz nie.... 

Drzwi się otworzyły i z budynku wybiegła wysoka brunetka, zderzając się z Simonem. Zanim zdezorientowany chłopak doszedł do siebie, kobieta wstała, krzyknęła przeprosiny i zniknęła za skrzyżowaniem Spencer Street. 

-Dobra, to było dziwne - mruknął do siebie Simon, otrzepując spodnie. Następnie ponownie spojrzał na budynek. - Odwagi Simon.

Wziął głęboki oddech i wszedł do środka. Nieznajoma nie zawracała sobie głowy zamknięciem drzwi, więc przynajmniej chwilowo, nie był zmuszony do konfrontacji z mieszkańcami. W zasadzie w tamtej chwili jego jedynym marzeniem było wejście do środka i znalezienie Clary. Wtedy byłby szczęśliwi i żadni obcy ludzie nie napawali by go przerażeniem. 

Niestety, nie zdążył zrobić kilku kroków a przed nim stanął kolejny obcy.

-Kim jest i czego tu szuka?! - warknął, a na czole zaczęła pulsować żyłka.

"Cholera" - przemknęło Simonowi przez głowę. - "Jestem w ciemnej dupie."



Jestem z nowym rozdziałem :D Dodaję dopiero teraz, bo w domu panuje świąteczny szał ;> Czy tylko ja  nie lubię Wielkanocy? 



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro