Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XXXII

*Taekwoon*

Leżałem głową na ramieniu Hyuka i czułem, że muszę opowiedzieć mu wszystko, dosłownie wszystko, co miało związek ze śmiercią osoby, którą kochałem najbardziej na świecie... I którą wciąż kocham. Przez zasłonięte okno nie wpadały promienie słońca, więc w pokoju panował przyjemny półmrok, co pozwalało mi jeszcze bardziej się otworzyć.

- Ostatnio skończyłem na tym, że miałem odwieźć ją do 'pracy',  prawda? - zacząłem, by po chwili całkowicie zatracić się we wspomnieniach, o których nawet myślenie okropnie bolało.

~~~

- Jiwon, czy ty naprawdę musisz tam jechać? - zapytałem już mocno zdenerwowany.

- Mój szef nie lubi jak ktoś się spóźnia, więc z łaski swojej się pośpiesz.

- Skarbie... Dlaczego ty to robisz? Dlaczego chcesz pracować akurat tam?? - czułem jak z każdą chwilą do moich oczu napływają łzy bezsilności.

- Eh... Po prostu chcę, dobra? Nie interesuj się... - dziewczyna odwróciła głowę w stronę okna, przez co nie mogłem już zobaczyć jej twarzy. Kiedy dojechaliśmy na miejsce ona bez pożegnania wysiadła z samochodu i podbiegła do ochroniarza, który wpuścił ją do środka. Chciałem pójść za nią, ale nie pozwolono mi. Przez to siedziałem kilka godzin w samochodzie i czekałem na nią. Późno w nocy wybiegła z budynku, płakała, a jej ubrania były rozdarte. Chciałem jej pomóc, pragnąłem być z nią wtedy, ale kiedy udało mi się ją zatrzymać, zaczęła na mnie krzyczeć, wyrywała się, chciała uciec. Nie pozwoliłem jej na to, przytuliłem ją mocno do siebie, chcąc uspokoić w jakikolwiek sposób. Po krótkim czasie przestała się wyrywać, więc odsunąłem ją delikatnie od siebie i spojrzałem jej w oczy.

- Co oni ci zrobili? - zapytałem z powagą, na co ona pokręciła głową, a z jej oczu znów wypłynęły łzy.

- Nie chcę tam wracać... - szepnęła, wtulając się w moje ramiona.

- Pojedziemy do mnie? - zadałem pytanie, na które Jiwon zaprzeczyła i podniosła głowę, by spojrzeć na mnie.

- Odwieziesz mnie do domu? Muszę pobyć sama... - odezwała się cicho. Oczywiście się zgodziłem. Zdjąłem szybko swoją kurtkę, zarzuciłem jej na ramiona, po czym objąłem ją i ruszyliśmy w stronę samochodu. Na szczęście w bagażniku miałem jakieś ubrania należące do Jiwon, w które mogła się przebrać, by nie wracać do domu w takim stanie, w jakim wybiegła z nocnego klubu.

Gdy dotarliśmy na miejsce, przytuliła mnie mocno i ruszyła w kierunku drzwi. Nawet nie podejrzewałem, że to może być nasze ostatnie spotkanie... Mijały dni, tygodnie, miesiące... Jiwon nie dawała znaku życia. Dzwoniłem, pisałem, przyjeżdżałem pod jej dom i nawet pod klub, ślad po niej zaginął. Te osiem miesięcy, podczas których nie miałem kontaktu z Jiwon, były najgorszymi w moim życiu. Przynajmniej wtedy tak myślałem...

Po prawie ośmiu miesiącach zadzwoniła do mnie, prosząc, bym przyjechał do niej i udawał jej chłopaka, ojca jej dziecka. Byłem wtedy w takim szoku, że od razu się zgodziłem, ale kiedy później jej rodzice naciskali ciągle na mnie, że powinniśmy wziąć ślub i zamieszkać razem, nie wytrzymałem. Zacząłem się coraz bardziej denerwować. Nigdy nie spaliśmy ze sobą, więc byłem pewny, że to dziecko było któregoś z jej klientów. Wyprosiłem ją wtedy, żeby pojechała ze mną do mojego mieszkania, musieliśmy porozmawiać, ale przy jej rodzicach i bracie, to było niewykonalne. Wonsik non stop siedział obok nas, co tylko potęgowało moje zdenerwowanie.

Kiedy w końcu zabrałem ją do siebie, rozmawialiśmy bardzo długo. Udało mi się trochę uspokoić, ale nie obeszło się bez leków. Opowiedziała mi wtedy o tym, jak jej 'szef' razem ze swoimi kolegami przez te kilka godzin, jak czekałem na nią pod klubem, gwałcili ją i bili. Po tym, jak dowiedziała się, że jest w ciąży, chciała wymusić poronienie, ale gdy już się do tego zabierała, za każdym razem poddawała się. Nie była w stanie zabić dziecka, które tak naprawdę nie było niczemu winne. Miało prawo żyć. Tylko z tego powodu zdecydowała się, że donosi ciążę, a później wychowa dziecko, najlepiej jak będzie potrafiła.
Byłem dumny z jej postawy, obiecałem jej, że będę jej pomagał, że jeśli wciąż mnie kocha, jestem gotowy wziąć z nią ślub choćby następnego dnia. Kochałem ją całym sercem, pragnąłem być z nią do końca życia.
Późnym wieczorem poprosiła mnie, żebym odprowadził ją do domu. Nie mieszkaliśmy daleko od siebie, więc nie widziałem przeszkód, byśmy nie poszli pieszo.
Szliśmy tą samą drogą co zawsze i rozmawialiśmy. Opowiadałem jej, że zdecydowałem się pójść na psychologię. Była trochę zawiedziona, ale nie krytykowała mojego wyboru. Przechodziliśmy niedaleko naszej ulubionej kawiarni, kiedy poczułem przeszywający ból z tyłu głowy, a po chwili coś mokrego na karku. Upadłem na kolana. Wszystko wokół mnie wirowało. Ostatnie co widziałem zanim straciłem przytomność to Jiwon, która dziwnie się uśmiechała i mężczyznę, który obejmował ją w pasie. Oboje mi się przyglądali, a ja nie rozumiałem o co chodzi. Po chwili była tylko ciemność.

Obudziłem się kilka dni później w szpitalu. Gyu i rodzice siedzieli obok mojego łóżka, a kiedy zobaczyli, że się obudziłem, wyraźnie się uspokoili.

- Gdzie Jiwon... - zapytałem, a przynajmniej się starałem, bo moje gardło było tak wysuszone, że dźwięki z trudem przez nie przechodziły.

- Nie przejmuj się teraz nią. Musisz myśleć o sobie. Zostałeś powa...

- Nie obchodzi mnie to, co mi jest! Powiedz mi co z Jiwon! Czy oni jej coś zrobili?? - przerwałem w połowie zdania mamie, która jedynie spuściła głowę, to samo uczynił ojciec. Jedynie Gyu wciąż mi się przyglądał, a wyraz jego twarzy nie wyrażał żadnych emocji. - Gyu, co się z nią stało? - zapytałem lekko łamiącym się głosem.

- Taek... Tylko się nie zacznij denerwować, dobra? Bo chodzi o to, że... Jiwon... Ona nie żyje...

Ona nie żyje... Moja Jiwon nie żyje? Nie... To jakiś głupi żart... Ale... Nie... To nie może być prawda... Oni się pomylili, prawda? Powiedzcie proszę, że to głupia pomyłka...

Myślałem, nie mogąc wydusić z siebie ani słowa. Czułem jak po twarzy spływają mi strumienie łez. Serce bolało, jakby ktoś wbijał miliony ostrzy, a później nimi przekręcał. Czułem jakby ktoś oderwał połowę mnie. Przestałem panować nad sobą, ale nie zacząłem wszystkiego demolować. Odpiąłem wszystkie kabelki,  które nawet nie wiedziałem po co są. Co chwilę ktoś próbował mnie powstrzymać, ale odpychałem ich ręce. Kiedy uwolniłem się od aparatury, wyszedłem z sali. Łzy ograniczały mi pole widzenia. Co chwilę na kogoś wpadałem, ale w tamtej chwili to się nie liczyło. Liczył się tylko ból, który przeszywał całego mnie. Chciałem dać upust emocjom. Chciałem sobie ulżyć w cierpieniu. Ale to wszystko było zbyt wiele. Strata osoby, którą kocha się najmocniej na świecie jest najgorszym uczuciem, jakiego można doznać. Szedłem ciągle przed siebie, przez moje ciało przechodziły dreszcze. Czułem, że nogi przestają być mi posłuszne. Niedługo później upadłem na kolana i nie wytrzymałem. Płakałem jak małe dziecko. Krzyczałem na całe gardło, dlaczego akurat mnie to spotyka. Dlaczego tracę tak ważną dla mnie osobę. Uderzyłem pięściami w ziemię. Z każdą chwilą czułem się coraz gorzej. Nie mogłem wytrzymać tego bólu. Zachodziłem się od płaczu aż nie mogłem złapać oddechu, a mimo to wciąż nie przestawałem.
W pewnym momencie poczułem, że ktoś mnie przytula. Chciałem odepchnąć tę osobę, ale przez łzy zauważyłem, że to ktoś o wiele mniejszy ode mnie. Jakiś mały chłopczyk przybiegł do mnie i zaczął mnie przytulać i mówić, żebym nie płakał.

- Wszystko będzie dobrze! Mama mówi, że na smutek najlepsze są cukierki! - powiedział ,po czym wyjął z kieszonki cukierka i podał mi go. Wymusiłem uśmiech, co chłopczyk odwzajemnił.

- Dziękuję... - szepnął, a mały przytulił mnie jeszcze raz. Odsunął się po chwili i swoimi małymi rączkami wytarł moje policzki z łez, po czym usiadł obok mnie, wyjął drugiego cukierka i zaczął go jeść. Obserwowałem go przez chwilę, by kilka sekund później uświadomić sobie, że przecież Jiwon była w ciąży. Miałem zaopiekować się jej dzieckiem... Co z nim? Łzy, które przez chwilę nie wypływały, znów zaczęły znaczyć nowe strumyki na mojej twarzy. Chłopczyk spojrzał na mnie i pokręcił główką. Podniósł się, wyjął kilka cukierków, które wręczył mi.

- Zjedz je, będzie ci lepiej. - rozkazał, a mi pomimo sytuacji zachciało się uśmiechnąć, co zresztą uczyniłem.

- Yoongi! Mówiłam ci, żebyś się nie oddalał! - usłyszałem, a obok nas stanęła młoda kobieta. - Przepraszam za niego... Wszystko w porządku? - zapytała, widząc w jakim byłem stanie.

- Tak... Ma pani cudownego syna. - powiedziałem przez łzy, które uporczywie wypływały mi z oczu. - Dziękuję... Yoongi... Dobre z ciebie dziecko. - odezwałem się do niego i pogłaskałem go po główce, na co on wyszczerzył się.

- Taekwoon! - usłyszałem głos Gyu, przez co odwróciłem się do tyłu, gdzie ujrzałem przyjaciela.

- To my już pójdziemy. - kobieta uśmiechnęła się przyjaźnie i zaczęła kierować się razem z synkiem w przeciwnym kierunku. Chłopczyk odwrócił się tylko i gestem kazał zjeść cukierki. Pomachałem mu i już po chwili czułem na sobie ramiona Gyu.

- Tak strasznie mi przykro, Taek... - szepnął przytulając mnie do siebie.

- Zabierzesz mnie do domu? - zapytałem, na co ten pokiwał głową i po chwili kierowaliśmy się w stronę szpitala, bym mógł się stamtąd wypisać i udać do domu.

~~

No.... Trochę długie, ale poniosło mnie w ostatniej scenie... Troszkę sobie popłakałam, ale znając życie, tylko mnie to wzruszyło XD

Mam nadzieję, że się podobało choć trochę :/

Do kiedyś tam 👋

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro