Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

<33

Nie wiem miałam pomysł, potem pomysł poszedł się jebać więc jest to co jest
Szczęśliwego nowego roku

  26 czerwca 1985
Spór między policją a mafiami trwa od początków istnienia jakichkolwiek grup przestępczych. Jednak mimo wszystko ostatnio bardzo się to nasiliło. Nie możesz wyjść z domu i nie zobaczyć przynajmniej dwóch radiowozów na twoim osiedlu. Dzwoniłem wcześniej do Carbo, który w wielkim skrócie mówił, że znowu Dia jest w areszcie i trzeba zapłacić za niego kaucje. Psiarskie ostatnio bardziej przyczepiły się mojej grupy po śmierci Kuia i nie mogę ukryć tego, że nie podoba mi się to. Czekam tylko aż zaczął nas ciągać na przesłuchaniach na temat każdej najmniejszej zbrodni w tym mieście. Nie chodzi mi o to że jesteśmy bez winy, bo to co zrobiliśmy w mieście wprowadziło bardzo duże zmiany. Nie tylko w policji, ale również w poczuciu bezpieczeństwa cywilów. Jednak nie chce żeby ktoś z moich przyjaciół miał problemy z innymi grupami czy też z funkcjonariuszami.

Przechodziłem właśnie niedaleko komendy, kiedy znowu usłyszałem włączające się syreny. W mgnieniu oka obok mnie przejechały trzy radiowozy na sygnałach. Zupełnie jakbyśmy nie byli w środku miasta tylko na jakiejś formule. Znając życie ktoś znowu próbuje obrabować bank, a poskarżą o to wszystkich wokół tylko nie faktycznych przestępców.

Wszedłem do komendy i nawet nie chciałem wiedzieć jaki syf w niej panował. Policjanci raz wbiegali, raz wybiegali z budynku. Niektórzy nie wiedzieli w co ręce włożyć a reszta obijała się pijąc kawę.

-Dzień dobry, w czym mogę pomóc?- odezwała się do mnie kobieta siedząca przy biurku. Wyglądała na jakoś po trzydziestce ale nie zamierzałem w jakikolwiek sposób rozmyślać o tym.

-Przyszedłem zapłacić kaucje za Die Garcon.- uśmiechnąłem się delikatnie do kobiety.

-Potrzebuję funkcjonariusza który zajmował się sprawą Dii Garcon. Mężczyzna chcę zapłacić Kaucje.- Zgłosiła na radiu biorąc ode mnie dokumenty.

-105, zaraz będę- usłyszałem męski głos, kiedy kobieta w mundurze oddała mi moje rzeczy.

-Dzień dobry, Gregory Montanha, numer odznaki 105. Proszę stanąć pod ścianą, muszę pana przeszukać.- Do pomieszczenia wszedł wysoki brunet. Spojrzał na mnie, a ja mogę szczerze powiedzieć, że jego postawa robiła niezłe wrażenie. Posłusznie stanąłem pod ścianą, nie chcąc żadnych problemów ze strony funkcjonariusza. Można powiedzieć, że zacząłem mieć problemy kiedy policjant wyczuł na moim biodrze kaburę z pistoletem.- Pan pozwolenie na broń posiada?

-Posiadam, ale nie przy sobie.- w głębi duszy miałem wielką nadzieję, że nie będzie się w to zagłębiał i po prostu mi uwierzy. Jakie było moje zaskoczenie jak faktycznie tak się stało.

-Zapraszam za mną.- Mężczyzna poszedł do drzwi otwierając je, a ja szybko podszedłem do nich mijając się z ciekawskim wzrokiem recepcjonistki.

-Miło że w końcu wróciłeś do miasta.- Odezwałem się do chłopaka kiedy drewniana powłoka zatrzasnęła się za moimi plecami.- Myślałem już że chcesz uciekać przed swoimi problemami.

-Możesz cieszyć się z mojego powrotu za nas dwóch.- Otworzył drzwi do aresztu który mimo wszystko był całkiem spory.- Jak nazywa się ten twój kolega za którego chcesz zapłacić?

-Dia Garcon, nie udawaj głupiego Montanha, znasz go.- warknąłem do starszego mężczyzny, na co on tylko westchnął.

-Cela szósta, kaucja to siedem tysięcy.- powiedział sprawdzając kwotę w jakimś notesie.

-Przepraszam bardzo ale co ty do cholery zrobiłeś, że kaucja za ciebie to pieprzone siedem tysięcy dolarów?- zwróciłem się w stronę ciemnoskórego kiedy już doszliśmy do jego celi. Mimo że miałem dużo większą kwotę u siebie, to i tak wydanie tylu pieniędzy na wyciągnięcie tego idioty z aresztu boli mnie w portfel. Już chyba bym wolał, żeby poszedł siedzieć.

-A bo ja mam wiedzieć? Pytaj się tego frajera o to!

-Jeszcze jedno słowo Garcon a dopiszę ci kolejną obrazę funkcjonariusza na służbie.- Głos 05 był dosyć władczy co oczywiście było uzasadnione. Mężczyzna był bowiem ode mnie wyższy o przynajmniej dwadzieścia centymetrów, a dodatkowo był za silny. Równie dobrze mógłbym się od razu poddać jeśli doszło by do jakiegoś konfliktu.

-Masz za to pieprzony dług wdzięczności u mnie.- warknąłem i podałem policjantowi kopertę z pieniędzmi. Mężczyzna pokazał mi gdzie mam się podpisać, a chwilę później moje nazwisko znalazło się pod jakimś dokumentem.

Gregory otworzył cele Dii żeby mógł wyjść oraz odprowadził nas z powrotem do lobby i bez słowa odszedł. Wyszliśmy w totalnej ciszy z budynku dopóki nie zauważyłem mustanga Capeli parkującego pod komendą.

-Idź do samochodu, muszę coś załatwić.- podałem mu kluczyki od zentorno i podszedłem do czarnowłosego mężczyzny.- Capela!

-Co chcesz Knuckles?- policjant schował telefon razem z kluczykami do kieszenie i spojrzał na mnie.

-Kiedy Montanha wrócił? I gdzie wogóle był?- zapytałem prosto z mostu, a że chciałem się tego dowiedzieć, zamierzałem zapytać o to chodź by jego psa, którego w sumie nawet nie miał.

-Wybacz Erwin, Grzesiek prosił żeby wam tego nie mówić, on chce po prostu o tym zapomnieć. Dajcie mu spokój i znajdźcie sobie inną zabawkę. - Westchnął i minął mnie wchodząc do budynku swojej pracy.

Zdenerwowany wsiadłem za kierownicę swojego samochodu a Dia podał mi kluczyki. Chciałem odpalić samochód ale jak na złość nie mogłem trafić kluczykiem do stacyjki. Po chwili poddałem się i oparłem się o fotel przecierając dłonią oczy i twarz.

-Erwin co jest? Może ja poprowadzę?- odezwał się Dia a z boku widziałem jak tylko patrzy na mnie zmartwiony.- Chodzi o Grzecha?

Pokiwałem delikatnie głową na co ciemnoskóry westchnął. Zamieniliśmy się miejscami, tak, żeby to Garcon mógł prowadzić, a ja nie miałam siły się nawet odzywać. Czemu to spotkanie zabrało ze mnie tak dużo energii?

-Erwin ja mam po prostu dość.- westchnął brunet kiedy zaczął z nim rozmowę o naszym związku i o tym się stało. Byliśmy w szpitalu, a Grzesiu był po operacji. - Ja rozumiem że często najpierw robisz zamiast myśleć ale nikt by się nie posuną to czegoś takiego.

-Grzesiu, ja nie chciałem...- czułem jak w moich oczach zbierają się łzy. Nienawidziłem jak ktoś na mnie krzyczał. Nienawidziłem jak on ma mnie krzyczał. Jak był mną zawiedziony.

-No pewnie, bo karabin niechcący się znalazł w twoich rękach i niechcący prawie mnie rozstrzelałeś ma śmierć.- warknął ciągle patrząc na mnie. Czułem że nie minie chwila a ja mogę się rozpłakać jak dziecko.- Wyjdź stąd Erwin, nie chcę na ciebie patrzeć.

-Ale Grzesiu...

-Nie ma żadnego ale, po prostu stąd wyjdź i daj mi spokój.

Nie chciałem się z nim kłócić. Tak bardzo chciałem żeby tej sytuacji nie było. Wiedziałem że zjebałem. Bardzo zjebałem.

Wiem że uciekli byśmy z tego banku, bo Carbo jest jednym z lepszych kierowców jakich znam, a policja w pewnym momencie i tak by się poddała. Nie było potrzeby żeby do nich strzelać, ale... Nawet nie wiem dlaczego to zrobiłem. Za mało miałem adrenaliny? To byłoby niepoważne żeby się tym tłumaczyć.

Obiecałem Grzesiowi że już nigdy nie wyląduje a szpitalu z mojego powodu. Obiecałem mu to kiedy wyznałem co do niego czuję. Teraz już żadna z moich obietnic nie ma sensu. Dlaczego raz nie mogę przestać naruszać granic Grzesia?

Ostatni raz spojrzałem na mężczyzne, który nadal mnie w jakimś stopniu obserwował.
Z moich ust wyleciało tylko ciche "wybacz, kocham cię" a chwilę później wyszedłem z sali a następnie z budynku szpitala. Dopiero po chwili zauważyłem jak ludzie po ulicy chodzą z parasolami, a z nieba leci delikatny deszcz.

Postawiłem mimo wszystko przejść się z buta do domu. Musiałem wszystko sobie poukładać i przede wszystkim pomyśleć jak mógłbym przeprosić Grzesia, chociaż tak, żeby nie był na mnie tak bardzo zły.

-Myślisz, że mi kiedyś wybaczy?- zapytałem, opierając bezwładnie głowę o szybę w samochodzie.

-Erwin, dobrze wiesz że to dość poważny temat. Nie wiemy jaki Grześ jest teraz. Tak ma prawdę minął już rok.- mruknął i skręcił w ulicę na której jest burger shot.

-Teraz jest dwunasta i jest na służbie, czyli będzie ją kończył około siedemnastej. Wtedy podjadę po niego.- ułożyłem plan w głowie i aż sam byłem z niego dumny.

-I co? Porwiesz go? Nie chce ci niszczyć twojego idealnego planu Erwin, ale domyślam się że on nie wejdzie do twojego samochodu z własnej woli.- Prychnął.

-Uspokój się, znajdę sposób żeby go przekonać. Chodźbym miał mu porwać córkę.

-Wtedy tym bardziej ci nie wybaczy.- Ciemnoskóry zaczął się śmiać a ja miałem ochotę go udusić.

-Wydałem na ciebie siedem koła, więc się zamknij i nie niszcz mi planów.- mruknąłem a Dia zaśmiał się jeszcze głośniej.

Mieliśmy robić bank z chłopakami, ale przez to, że Speddo jest chory a Vasquez się nim zajmuje. Nie chcemy robić banku w tak mało osób, dlatego cały dzień przesiedziałem na zakonie, wykonując przez cztery godziny denną, papierkową robotę.

Siwowłosy mimo wielu sprzeciwów, zebrał się w sobie i podjechał pod komendę. Wysiadł z samochodu w tedy, kiedy akurat brunet wychodził z komendy. Gregory starał się ignorować młodszego jednak w końcu ugiął się i kazał Knucklesowi wejść do jego samochodu.

-Po co mnie ściągnąłeś na ten dach?- zapytał stając obok mnie. Od momentu kiedy wsiadłem do jego samochodu, nie raczył nawet na mnie spojrzeć. Ale jak mam być szczery to nie dziwię mu się. Sam nie chciałem na siebie patrzeć.

-Chciałem z tobą porozmawiać. Na spokojnie i bez innych rozpraszaczy.- Uśmiechnąłem się delikatnie mając nadzieję, że się na to zgodzi.

-Nie mam na to czasu Erwin, wracaj do domu.- powiedział i zaczął kierować się w stronę wyjścia.

-Możesz raz mnie posłuchać? Minął pieprzony rok Montanha!- krzyknąłem na mężczyznę a ten zatrzymał się w pół kroku.

-Czyli zdecydowanie za mało Erwin. Nie wiem po co mnie tu sprowadziłeś!- Krzyknął i szedł dalej, a ja traciłem coraz bardziej kontrolę nad tym żeby nie wybuchnąć.

-Bo cię kocham! Nienawidzę siebie za to co zrobiłem! Chciałem ci jakoś wynagrodzić, ale ciebie nie było w mieście! Jesteś kurwa najlepszym co mnie w życiu spotkało! Czy tego chcesz, czy nie!- Mężczyzna ponownie się zatrzymał i obrócił się do mnie miał zmarszczone brwi, ale słuchał. Widziałem że mnie słucha.-Przepraszam, okej?! Przepraszam za to co zrobiłem! Przepraszam za to, że przeze mnie wylądowałeś w szpitalu. Przepraszam że jestem nadpobudliwy i najpierw robię zamiast myśleć, ale cholera zależy mi na tobie bardziej niż ma moim życiu.

Mężczyzna podszedł do mnie i położył mi dłoń na ramieniu. Jego twarz nie ujawniała niczego. Każda jego myśl była zamknięta tylko w nim. Nie pozwalał niczego po sobie poznać. Z jednej strony mnie to intrygowało, ale z drugiej, przerażało, bo kiedyś był zupełnie inny. On tak bardzo się zmienił, a ja nie miałem jak go poznać ponownie. Nie potrafiłem.

-To kolejne nic nie znaczące obietnice, Erwin? Posłuchaj mnie, nie zamierzam wchodzić drugi raz do tej samej rzeki skoro już raz się w niej topiłem.

-Nie utopisz się, błagam.- spojrzałem na niego.- Odsiedziałem to co powinienem za rozstrzelanie cię.

-Tu nie chodzi o to czy w jakiś sposób zapłaciłeś za ten grzech Erwin. Tu chodzi o moje zaufanie i poczucie bezpieczeństwa przy tobie. Kto wie, czy zaraz nie wyciągniesz pistoletu żeby się mnie raz na zawsze pozbyć?- westchnął. Widziałem że nie ma siły na tą rozmowę, ale w końcu się do mnie odezwał i chciał coś wytłumaczyć. Nie mogłem mu teraz pozwolić odejść. Nie chcę żeby kiedykolwiek ode mnie odchodził.

-Ostatnia szansa Grzesiu, proszę. Zrobię co tylko chcesz, tylko błagam, daj mi szansę.- złapałem go za ramiona. Byłem gotowy na wszystko dla niego. Byłem gotowy zrezygnować z mojego dotychczasowego życia dla niego. Zabiłbym dla niego.

-Dałem ci już wystarczająco dużo szans. Moje serce i ciało nie wytrzymają twoich kolejnych, głupich pomysłów, Erwin. Nie mam na to siły, chociaż cię kocham.- wziął jedną z moich dłoni ze swojego ramienia i pocałował jej wierzch.
Powoli się odwrócił i zaczął iść w kierunku zejścia. Nie mogłem pozwolić żeby znowu to był koniec. Moje robienie zamiast myślenia się przydało, ponieważ zanim się zorientowałem podbiegłem do chłopaka i załączyłem nasze usta w delikatnym pocałunku. Na początku stał i zdezorientowany nie wiedział co zrobić, ale po chwili poczułem jak jego dłonie oplatają moją talię, a on oddaje pocałunek.

Uśmiechnąłem się w duchu, że mnie nie odepchnął, ale równie dobrze zaraz mógł to zrobić.

Nasze zbliżenie trwało dłuższą chwilę, a ja cieszyłem się, że mogę poczuć to samo uczucie, które czułem dwa lata temu, kiedy Grzesiu po raz pierwszy wyznał mi miłość. Kiedy tylko o tym pomyślałem moje ciało delikatnie przysunęło się do jego, na co on jeszcze mocniej mnie do siebie przytulił.

Odsunęliśmy się od siebie chwilę później, a Monte oparł swoje czoło o moje. Nasze oddechy mieszały się ze sobą.

-Bez żadnych głupich pomysłów.- mruknął mężczyzna i zaczął jeździć dłońmi po moich biodrach.

-Z wieloma głupimi pomysłami.- pocałowałem go delikatnie i szybko w usta.- Ale z takimi, które nie dotyczą ciebie i nie zagrażają tobie.- Uśmiechnąłem się do niego.

-Tęskniłem głuptasie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro