it's the great pumpkin, Jack Kline
Zerwał się gwałtownie, podnosząc się do siadu. Przetarł włosy drżącą ręką, uspokajając oddech. Budzik leniwie przesunął długą wskazówkę do przodu, wskazując 8:28.
Sny o Piekle przestały go dręczyć lata temu - dlaczego wróciły akurat teraz?
Śnił mu się krzyk, przeraźliwy krzyk torturowanych dusz. Rozmazane twarze bez wyrazu napastowały ze wszystkich stron. Coś się jednak zmieniło - nie cierpiał w koszmarze. Nie był oprawcą, nawiązując do sytuacji, którą przeżył z Alastairem, nie był też ofiarą - po prostu tam tkwił, pełniąc funkcję obserwatora.
Opuścił ciepły materac, wymiętą pościel pozostawił w nieładzie. Ziewnął szeroko i skierował się do drzwi. Po ich otwarciu, miał wrażenie, że wciąż śni.
Co, do cholery?!
Korytarz zdobiły kolorowe łańcuchy z wizerunkami dyń i nietoperzy. Niedowierzał własnym oczom. Czy Samowi zaczęło odpierdalać na starość? Bądź co bądź, bliżej było mu do 40, niż do młodszych lat, różne rzeczy mogą przyjść człowiekowi do głowy.
Zbliżał się do kuchni, skąd dochodziła cicha rozmowa. Odruchowo uniósł kącik ust w górę, słysząc niepewny głos Castiela:
- Jack, nie wydaje mi się, żeby to był dobry pomysł. Myślę, że powinniśmy zaczekać na Deana albo chociaż Sama...
- Co nie jest dobrym pomysłem? - zapytał starszy Winchester, wchodząc do pomieszczenia.
- Wcześnie wstałeś - zauważył anioł, mrużąc oczy w zabawny sposób. - Obudziliśmy cię?
- Nie, nie. Po prostu... Dziś wystarczyło mi tyle do pełnego wypoczynku - chrząknął wymijająco. - To co tam robicie? I skąd te dekoracje na korytarzu?
- Dean, dziś Halloween! Nie pamiętasz? - oznajmił z entuzjazmem Jack, wyciągając pękaty kubek z szafki.
I wtedy Dean zrozumiał, skąd ten sen o Piekle.
Dopadły go wspomnienia. Halloween, w którym kolejna z pieczęci została złamana.
- Oh, no tak, Halloween... Rany, rzeczywiście, dziś ostatni dzień października - parsknął. - Kiedy ostatnim razem o nim pamiętałem, razem z Samem staraliśmy się powstrzymać przywołanie Samhaina. I wysłuchiwać zrzędzenia Casa i jego przydupasa, Uriela - przewrócił z rozbawieniem oczami.
Anioł posłał mu prowokujące spojrzenie, na co Dean uśmiechnął się przebiegle. Między nich wszedł nefilim, wciskając łowcy kubek.
- Kawa z mlekiem i cynamonem, sam robiłem!
W istocie, cynamon był dosyć widoczny. Na spienionym mleku, dumnie prezentowała się odsypana dynia. Zasługa przyciągających wzrok, ale niekoniecznie potrzebnych na cito (chociaż funkcjonalnych) dekoracyjnych pierdół, których, notabene, pojawiało się coraz więcej w Bunkrze.
- Dzięki, młody. Kawa to poranny priorytet, pamiętaj.
- Niespecjalnie mi smakuje, ale najważniejsze, że ty odczuwasz radość z picia tego dziwnego napoju.
Dean pokręcił z uśmiechem głową, upijając łyk. Cóż, musiał przyznać - była przepyszna.
- Czy Uriel to jakiś wujek? Też jest aniołem? - zaciekawił się nastolatek, wpatrując się w Castiela. Brunet uśmiechnął się czule i odpowiedział:
- Był aniołem, ale zginął dawno temu. Nie był osobą godną zaufania. Miał całkowicie inne zdanie na temat ludzi.
- Ta, ciągle nazywał mnie małpą. Syndrom Baltazara.
- Porównujesz Baltazara do Uriela? Przecież byli różni! Zupełnie!
- Oprócz nazywania mnie małpą - wtrącił łowca, na co anioł przewrócił oczami. - Siadaj, młody, czas na halloweenową historyjkę. Prawdziwą i z przesłaniem.
Usiedli więc w trójkę, przy stole. Dean opowiedział mu tamto pamiętne Halloween, w którym Sam miał okazję wreszcie poznać Castiela, przebieg polowania na wiedźmę, wojowniczą postawę w stosunki do prawych i chłodnych anielskich żołnierzy, a także późniejszą zmianę niebieskookiego stróża. Jack słuchał z fascynacją, próbując sobie to wyobrazić. Na szczęście z pomocą przyszedł Cas, przykładając mu dwa palce do czoła, dzięki czemu pokazując mu przebieg wydarzeń z tamtego dnia.
- Przeżyliście tyle przygód! Też bym tak chciał! - ożywił się młody, podkradając z talerza babeczkę z pomarańczową polewą.
- Myślę, że po apokalipsie miał byś dość na całe życie - stwierdził Dean, próbując sięgnąć po ciastko, ale czujny wzrok Castiela skutecznie mu to uniemożliwił. - Najpierw śniadanie, Dean. Później będziesz marudzić nad bólem brzucha.
- Dobrze, mamo. A zrobisz mi śniadanie? - uniósł brew, uśmiechając się chytrze. Anioł parsknął z rozbawieniem, ale wstał od stołu i zabrał się za przygotowanie kanapek.
- Nie no, Cas, żartowałem. Nie musisz robić mi śniadania - zaśmiał się nerwowo.
- Ale chcę, przecież to nic takiego - postawił mu na blacie talerz, akurat gdy w kuchni pojawił się zaspany Sam.
- Wow, ja chyba jeszcze śnię. Dean wstał wcześniej, niż ja?
- Nie ekscytuj się tak - prychnął. - Dostałem ekstra wypasioną kawę, a ty musisz zadowolić się zwykłą.
- Tak właściwie to...- zaczął Jack, ale Dean go uciszył.
- Szz! On nie zasługuje!
- A bo niby ty tak?
Bracia zaczęli się przekomarzać przy stole, a Cas uśmiechnął się, opierając głowę na wystawionej dłoni. Jeśli kiedykolwiek pojawiły się u niego wątpliwości dokonania wyboru z TYMI ludźmi, to właśnie teraz zostały rozwiane ekspresowo.
///
Luźny one-shot z okazji nadchodzących dziadów hyhy, obejrzałam dziś halloweenowy odcinek supernatural i jakoś tak mnie naszło ❤️
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro