Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

husband

Castiel rzadko kiedy odczuwał prawdziwy strach. W końcu był Aniołem Pańskim, nieustraszonym wojownikiem, nie mógł się bać. Cóż, praktycznie wszystkie momenty trwogi dotyczyły jednej osoby, dopóki nie pojawił się Jack.

Deana Winchestera.

Nie umiał tego wyjaśnić. A co z Samem? Oczywiście, że się nim przejmował, ale jakimś cudem czuł się o wiele spokojniejszy, gdy chodziło o młodszego z braci. Sam należał do osób, które nie podejmują gwałtownych decyzji spowodowanych emocjami, to zawsze są chłodne i opanowane kalkulacje. Może dlatego Castiel zawsze miał pewność, że jeśli Samuel już oberwie, to wyjdzie z tego bez większego uszczerbku na zdrowiu.

A Dean? Boże, broń! Najpierw strzela, potem pyta. Kompletnie nie dba o własne bezpieczeństwo, a później umiera, siedząc przy stole z butelką piwa i zawodzi, jak to go wszystko boli. Cas pod tym aspektem, był tykającą bombą, upodabniając się w ten sposób do przewrażliwionej żony.

- Sądziłam, że tak przystojni faceci to już wymarły gatunek!

O czym my to? A, tak.

O prawdziwej trwodze Castiela.

Kobietach.

To nie tak, że się ich bał, czy coś.

On po prostu...był nimi przerażony, jak cholera. Zwłaszcza te, które obierały go jako swój cel, używając do tego własnych wdzięków, a te Castiela kompletnie nie interesowały.

- Tak, jak widać...mało ich już na tym świecie...

Anioł wyraził chęć załatwienia pokoi w motelu - udali się na polowanie na banshee, w sąsiednim stanie. Sam i Dean skoczyli do supermarketu, a on i Jack zajęli się noclegiem. Cóż, młody aktualnie stał obok wystraszonego bruneta, podśmiechując się z niego. Prawdziwe wsparcie.

- Ah, całe szczęście, że los zesłał nas na wspólną drogę! - trajkotała właścicielka motelu. - To ewidentny znak, że powinniśmy wyjść razem na zapoznawczego drinka!

- Karla, posłuchaj...

- Marla, złotko.

- Marla... - westchnął, przecierając twarz. - ...wybacz, ale nie pójdę z Tobą na drinka.

Jack odkręcił butelkę wody, wciąż uśmiechając się pod nosem. Cas posłał mu mordercze spojrzenie, ale kompletnie je zignorował. A to mały szczyl, dostanie szlaban na kolorowe płatki śniadaniowe.

- Jak to? Dlaczego? - dopytywała.

- Ja...um, nie mogę się z Tobą umówić, bo... - myśl, Cas, myśl - ...mam męża.

Poczuł coś mokrego na lewym rękawie beżowego płaszcza. Jack opluł się całą wodą, jaką aktualnie miał w ustach, mocząc przy okazji ubranie opiekuna.

- Masz... - Marla wybałuszyła oczy. - ... męża?

Żeby było śmieszniej, do pomieszczenia - akurat w tym momencie - przyszedł Dean.

- Hej, Cas, załatwiliście już pokoje? - podszedł do lady. - Jack, dziecko drogie, czemu jesteś cały mokry na twarzy? Cas, czemu on jest mokry? - zapytał, uważnie patrząc na nefilim.

Recepcjonistka uchyliła usta z wrażenia.

- Nie wierzę, naprawdę! Dwóch najbardziej gorących facetów, jakich widziałam przez ostatnią dekadę, są małżeństwem! Z dzieckiem! Los musi mnie nienawidzić!

- Przepraszam? - zmieszał się Winchester.

- Dwa pokoje, o to klucze! - uśmiechnęła się, wręczając im przedmioty. - Życzę Wam udanego pobytu, gołąbeczki!

Zniknęła za kotarą, pozostawiając ich w dziwnej ciszy.

- Nie ogarniam - odezwał się łowca. - Cas, o co jej chodziło?

- Chciałem, żeby się ode mnie odczepiła - burknął. - Możliwe, że powiedziałem jej, że...tak jakby, wiesz...mam męża.

- Aha - odparł głupio. - I co w zw...- AHA. OKEJ.

Brawo, Winchester, załapałeś.

- Przepraszam, Dean.

- Hej, chłopaki, pokoje załatwione? - w motelu pojawił się Sam, nieświadomy całego zajścia.

- No jasne - starszy z braci uśmiechnął się kpiąco, po czym spojrzał na anioła. - To który numer ma nasz pokój, kochanie?

Skierował się w stronę korytarza. Skrzydlaty przewrócił oczami i ruszył za łowcą, ignorując zszokowanego Sama.

- Cóż, Sam - Jack uśmiechnął się, wycierając wodę z twarzy. - Odrobinę Cię tu ominęło, ale nie martw się, wszystko Ci opowiem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro