holiday
Podobno szum fal ma działanie uspokajające - wiecie, zamykasz oczy i wsłuchujesz w dźwięki zacnej Matki Natury, czujesz, jak ogarnia Cię podejrzany spokój i nagle wszystko wydaje się lepsze... A przynajmniej tak to wygląda w reklamach.
Dean kiedyś przyrzekł, że razem z Samem i Casem wyjadą na wakacje życia ("toes in the sand..." - plaża, drinki z palemką i, oczywiście, niezapomniane widoki w postaci pięknych kobiet w bikini... Cóż, prawie wszystko się zgadzało. Prawie.
Była plaża? Była. Drinki z palemką? Butelkowe piwo całkiem nieźle odgrywało swoją rolę. Co do tych panienek... Jack też nie był znowu taki brzydki, jakkolwiek to brzmi.
Cas ułożył się wygodnie na leżaku, z uśmiechem obserwując z ich Drużyny Wolnej Woli 2.0 tę bardziej jebniętą część ekipy - wygłupiających się w wodzie Sama i Jacka.
Dlaczego "tę bardziej jebniętą"? Cóż, nikt o zdrowych zmysłach nie wchodzi do morza o temperaturze jebanych piętnastu stopni Celsjusza, żeby się kąpać. WE WRZEŚNIU.
- Cas - ziewnięcie - zdajesz sobie sprawę - kolejny ziew - że jeśli w dalszym ciągu będziesz mnie tak głaskać po głowie, to - jeszcze jeden ziew - cholera, zasnę?
Brunet z lekkim rozbawieniem przeniósł swój wzrok na jasne włosy Deana, w których plątały się mu palce. Łowca półleżąc, półsiedząc, opierał się o naczynie anioła, przymykając oczy. Ciemnoniebieska bluza dawała przyjemne poczucie ciepła, zwłaszcza, że wraz z owiewającym ich wiatrem, nieubłaganie nadchodziła jesień.
- Wydaje mi się, że ta czynność właśnie do tego prowadzi - odparł z uśmiechem. - Ale przestanę na moment, w przeciwnym razie, przegapisz zachód słońca.
Łowca burknął coś niezrozumiałego w odpowiedzi, jeszcze bardziej wtapiając się w beżowy trencz.
- Dean, Cas, dołączcie do nas! - zawołał Sam. - Woda wcale nie jest taka zimna, jak się raz zanurzycie to po chwili będzie ciepła!
- Po moim trupie! - warknął Dean.
- No to na co czekasz, głąbie! - roześmiał się młodszy głośno, prawie lądując nosem pod taflą.
- Ugh, co za palant - burknął jego brat, przeciągając się lekko.
- Sam zacząłeś - zachichotał Castiel.
Łowca odwrócił się w jego stronę, zaszczycając go spojrzeniem o treści "jeszcze jedno słowo i mnie popamiętasz", na co anioł uniósł prowokująco brew. Po chwili, blondwłosy zmiękł.
- Lubię, gdy się uśmiechasz - szepnął, nachylając się w jego stronę. - Ale tak szczerze, kiedy naprawdę jesteś szczęśliwy. W ostatnich latach to nie był dość częsty widok.
- Cóż - uśmiechnął się ciepło. - Może nie mieliśmy za wielu powodów do uśmiechu, ale teraz możemy to jak najbardziej nadrobić. Skoro o tym mowa...
Oczy błysnęły mu zawiadacko, usta ułożyły się w niebezpieczny uśmieszek, który Dean zauważył o sekundę za późno.
- CAS, NIE-
Brunet niespecjalnie przejął się ostrzegawczym warknięciem, mocno łapiąc Deana pod kolanami i obejmując go w pasie. Winchester instynktownie chwycił go za szyję, próbując odwieść od tego pojebanego pomysłu. Ta, wolne żarty.
Wbiegli do zimnej - KUREWSKO ZIMNEJ - wody, łowca krzyknął, zanim nie wpadł w toń. Sam roześmiał się dziko, a Jack nieudolnie próbował opanować śmiech, zakrywając usta dłonią.
Dean wynurzył się z mordem w oczach, ciągnąc swojego anielskiego chłopaka za materiał płaszcza. Brunet padł na kolana, nie przestając się szczerzyć.
- Zadowolony jesteś z siebie? - syknął.
- Ostatnim razem byłem taki dumny, kiedy wyciągnąłem Cię z Piekła - niebieskie oczy rozjaśniły się w radości, na co Deanowi mimowolnie zmiękło serce.
Pieprzony romantyzm.
- Nienawidzę Cię, Cas - fuknął łagodniejszym tonem.
- Ja Ciebie bardziej, Dean - nachylił się, całując go miękko.
Remont Nieba był naprawdę dobrą zmianą.
////
NIE BO TERAZ CIĄGLE MYŚLĘ O TAKIEJ SCENIE, CHCE
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro