Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

17


 - Masz chyba lepsze auto od mojego, gdzie tu jest sprawiedliwość? Ja też jestem jego synem – mruknął Liam majstrując przy radio.

- To mój pierwszy samochód, miej trochę wyrozumiałości dla siostry – nie spuszczałam wzroku z drogi, ale mogłam się domyślić po tonie głosu, że minę miał niezadowoloną.

- Nie miałaś żadnego w Wolverhampton?

- Nie potrzebowałam, wystarczało mi to, którym jeździła mama. Szkołę miałam niedaleko, a na weekendy jeśli już gdzieś wychodziłam, to zawsze jakiś znajomy miał.

Liam już nic nie powiedział tylko skupił się na szukaniu jakieś stacji, a do mnie powróciły rozmyślania na temat dzisiejszego wieczoru. To było spotkanie z Harrym, a kompletnie nie wiedziałam co mam ubrać. Chociaż patrząc pod kątem stylu, w jakim się ubierała Bella – spódniczki, crop topy i zakolanówki – niezbyt mi się to uśmiechało. To nie byłam ja. Fakt, że czasami zamieniłam wygodne jeansy na sukienkę, ale nie żeby komuś zaimponować. Może, żeby wyłącznie dowartościować samą siebie. Bo nie oszukujmy się, ale figury idealnej to ja nie miałam. Brzuch nie był szczupły, ale gruby też nie; talię jakąś tam miałam; biodra mogłyby być odrobinę mniejsze; nogi z większą przerwą między udami, a pośladki bardziej zaokrąglone. W każdym calu mojego ciała potrafiłam znaleźć coś, co bym zmieniła. Jedyne co mi pasowało to usta i włosy. To już jakiś postęp.

- A ty dzisiaj nigdzie nie idziesz? W końcu upragniona sobota, słyszałam że jest impreza u Paula. Ma być cała twoja drużyna – wjechaliśmy na naszą dzielnicę.

- Wiem, pisał do mnie jak byliśmy w salonie samochodowym. Zastanawiam się, Niall pojechał do rodziny, Louis siedzi z młodszym rodzeństwem, Zayn jest chory, a z Harrym nie wiem co się dzieje, bo nie odpowiada na wiadomości – na wzmiankę o ostatnim, serce podskoczyło mi do gardła.

Ciekawe jak się z nim spotkam skoro Liam będzie w domu. Nie mówiąc już o tacie, który jedzie za nami w swoim aucie.

- Chociaż mając wolny wieczór wreszcie mógłbym zacząć robić zadania, które nam podali na chemii. Lepiej zrobić je wcześniej niż zarywać nockę dzień przed – pokiwałam głową z aprobatą.

Wjechałam na podjazd, zostawiając miejsce, żeby tata mógł wjechać do garażu.

- Nie wjeżdżasz? Zmieścisz się przecież – John zasunął drzwi od garażu pilotem i dołączył do nas przy drzwiach wejściowych.

Zarumieniłam się z zakłopotaniem.

- Zamierzałam później jechać do Leo... pokazać mu prezent... przy okazji trochę się pouczymy matematyki na test w przyszłym tygodniu... chyba nie masz nic przeciwko? – uśmiechnęłam się do niego.

- Nie, oczywiście że nie. Po prostu pytałem. Liam, męski wieczór? – zwrócił się do mojego bliźniaka, który nakładał sobie ciasto z wczoraj.

- Eee... zamierzałem właśnie usiąść do książek.

- Matko, nie wiem po kim to macie, że tak was ciągnie do tej nauki. Na pewno nie po mnie, Diana też była leserem. Woleliśmy zająć się sobą niż algebrą.

Zrobiłam zniesmaczoną minę, co podzielił też Liam. Nie potrzebowałam do życia informacji o tym jakie zajęcia preferowali, gdy byli w naszym wieku.

- Boże, tato wystarczy. Nie zagłębiaj się w szczegóły dla naszego dobra – wzdrygnęłam się.

- Zagłębiłem się dla waszego dobra, w waszej mamie a potem wyszliście wy – odpowiedział niczym nie zrażony.

- Tato! – pisnęłam z końca schodów, po czym dobiegł mnie jego śmiech.

Weszłam do pokoju i zamknęłam uważnie drzwi, żeby mu do głowy nie przyszło na kontynuację tej rozmowy. Zastanawiam się czy czasem nie podmienili nas w szpitalu.

Ubrania z dzisiaj wrzuciłam do kosza na pranie i wskoczyłam do łazienki na szybki prysznic.

Po otrzeźwieniu ciepłą wodą, szybko zrobiłam standardowy makijaż i rozczesałam długie włosy. Nałożyłam czarne rurki, koszulę w biało-czarną kratę i nieodzownie ramoneskę i trampki. Efektu dopełniły okulary korekcyjne, bez których czułam się dziwnie obnażona.

To byłam ja. Layla Payne chodząca w rzeczach swojego brata, nie wyróżniająca się niczym szczególnym poza nazwiskiem i posiadaną wiedzą.

Po spryskaniu się perfumami, chwyciłam w rękę telefon i portfel i zeszłam na dół. Nie było nikogo w kuchni ani salonie, więc pewnie braciszek sumiennie siedzi nad chemią albo poszedł jednak na imprezę do Paula, a tata albo siedzi w gabinecie lub w małej siłowni na poddaszu, o której dowiedziałam się dopiero dzisiaj i to przypadkiem.

Może zacznę korzystać?

Otworzyłam drzwi i miałam zamiar wyjść na zewnątrz, gdy wpadłam na coś... lub na kogoś.

- Powaliło cię do reszty?! – powiedziałam podniesionym tonem patrząc na Harry'ego.

- Dobry wieczór, Layla. Ciebie też miło widzieć, u mnie wszystko w porządku, fajnie z twojej strony, że pytasz – uśmiechnął się widząc jak moje policzki zalewa krwisty rumieniec wstydu.

- No bo czy ty jesteś głupi czy głupi, żeby przychodzić pod same drzwi? – brunet już otwierał usta, żeby coś powiedzieć – nie odpowiadaj.

Minęłam go i wsiadłam do samochodu chowając portfel do schowka. Otworzył drzwi od strony pasażera i usiadł na fotel.

- Dla ciebie – zza pleców wyjął bukiet pudrowo różowych róż, a ja szczękę miałam chyba na podłodze.

- Dziękuję, Harry... kochany gest – odebrałam je od niego i zaciągnęłam się ich niezwykłą wonią, uśmiechnęłam się szeroko z nad nich do bruneta, co odwzajemnił.

Odłożyłam bukiet na tylne siedzenia i zaczęłam cofać z podjazdu.

- Chciałem poszukać jakieś książki o fizyce, ale nie chciałem się kompromitować. Poza tym, która kobieta nie lubi dostawać kwiatów? – powiedział, gdy znaleźliśmy się na ulicy prowadzącej do centrum.

- Harry?

- Tak, Layla?

- Gdzie jedziemy? – zapytałam, bo w końcu to nie ja zabieram jego i nawet nie znam Londynu.

- Najpierw do kawiarni kilka ulic dalej, a potem zobaczysz.

Do momentu zaparkowania samochodu nie odezwaliśmy się już do siebie słowem, jedynie słuchaliśmy piosenek z radia. Nie to, że nie chciałam albo krępowałam się rozmawiać, nie wiedziałam jak mogłabym zacząć jakikolwiek temat. Co jak co, ale trochę mnie onieśmielał swoją osobą. Poza tym wyglądał tak zwyczajnie, a tak dobrze. Czarne spodnie, butelkowo zielony sweter, czarny płaszcz i brązowe botki. Włosy zaczesane tradycyjnie do tyłu i ten zamyślony wyraz twarzy. To było seksowne.

Jezu, Layla... przestań się zagłębiać w swoje refleksje, bo jeszcze coś palniesz.

- Co chcesz? – zapytał mnie, gdy już staliśmy przed ladą.

- Karmelowe latte – odpowiedziałam po przestudiowaniu tablic z asortymentem.

- Jedną czarną i jedno karmelowe latte, duże – zapłacił za całość, a ja spojrzałam na niego z uniesioną brwią – co?

- Mogę sama za siebie zapłacić, Harry.

- Nie rób afery, Li. Zaprosiłem cię to płacę, koniec tematu – uciął w momencie, gdy barista podał Stylesowi kartonik z kawami. Podziękowaliśmy i opuściliśmy kawiarnię.

- Bella pewnie nie miałaby nic przeciwko, żebyś płacił za jej kawę – rzuciłam do niego zanim się powstrzymałam i weszłam do środka auta.

Co się ze mną dzisiaj dzieje? Zwykle trzymam język za zębami, ale w obecności Harry'ego ta blokada znika.

- Bella nie lubi kawy – odpowiedział patrząc mi w oczy.

- Nie jest mi potrzebne do życia to co lubi, a co nie – wzruszyłam ramionami jakby mnie to nie obchodziło, ale jednak kiełkowało się we mnie głupie uczucie zazdrości.

Nie mam się co porównywać, nie z nią.

- Czy ty jesteś zazdrosna? – próbował udawać zaskoczonego, jednak nie wychodziło mu to przez uśmiech na jego twarzy.

Te. Cholerne. Dołeczki.

- Oczywiście, że nie.

Oczywiście, że tak. Albo jest ślepy albo ja powinnam się zastanowić nad angażem na Broadway.

- Nie skończyliśmy tego tematu, a teraz jedź prosto i skręć na rondzie w pierwszy zakręt – poinstruował mnie i włączył radio.

Leciała akurat piosenka Bon Jovi, którą bardzo dobrze znałam i bezgłośnie śpiewałam tekst skupiając się na drodze. Co jakiś czas czułam też na sobie spojrzenie chłopaka przez co przechodziły mnie fale gorąca. Rozpraszający typ.

- Nie spodziewałem się, że znasz taką muzykę – przerwał ciszę panującą między nami. Jednak nie była już ona niekomfortowa.

- Jeszcze wiele o mnie nie wiesz – powiedziałam tajemniczo.

- Ale się dowiem – cóż za pewność siebie – cały czas prosto, w odpowiednim czasie będziesz musiała skręcić.

Otoczenie nie podpowiadało mi kompletnie, gdzie możemy jechać. Jedynie droga i drzewa. Czyżby chciał mnie wywieźć do lasu? Po nim można się spodziewać wszystkiego.

- Twoje nowe auto nada się idealnie na ten rodzaj nawierzchni, napęd 4x4 całkowicie wystarczy... za chwilę po prawo będziesz miała zjazd, widzisz?

- Tak – skręciłam w boczną drogę, która pokryta była żwirem i nie była oświetlona – gdzie ty mnie wieziesz?

- Raczej, gdzie ty nas wieziesz? – zaśmiał się i oparł wygodnie o siedzenie – teraz będzie trochę pod górkę.

Trochę? Przyspieszyłam nieco i po chwili wylądowaliśmy na drodze oświetlonej lampami co jakiś czas. Cywilizacja.

Przed nami znajdował się mini parking otoczony drewnianym ogrodzeniem umieszczony na urwisku. Było już dosyć ciemno i póki co nie ujrzałam tutaj nikogo poza nami.

- Nie spodziewałam się, że w Londynie można znaleźć takie miejsce – oświadczyłam opuszczając pojazd. Harry wyszedł od razu po mnie trzymając w dłoni kawy, podszedł pod sam płot.

- To jeszcze nie wszystko, chodź bliżej.

Podeszłam do niego stając tuż obok, a to co miałam przed sobą zaparło mi dech w piersi.

Nie był to krajobraz Los Angeles widoczny z napisu Hollywood, ani Nowego Jorku z jakiegoś wysokiego wieżowca. Londyn był zbyt rozległy, żeby go uchwycić całego z tego miejsca, jednak światła miasta budzącego się do nocnego życia zrobiły wrażenie. Gdzieś tam w oddali kręciło się London Eye, ludzie chodzili Oxford Street, a Big Ben wybijał właśnie ósmą wieczór. Jednak ja stałam tutaj, chłonąc obraz, który miał zostać w moich myślach już do końca życia.

Nie to, że do tej pory nie doceniałam niczego dookoła siebie. Było wiele takich rzeczy, lecz nigdy nie było okazji, żeby znaleźć miejsce takie jak to.

Nie było nikogo, kto zasługiwałby na dzielenie się takim widokiem...

- Jak to znalazłeś? – zwróciłam wzrok na Harry'ego, który jak się okazało obserwował mnie z uśmiechem na ustach.

- Kiedyś trafiłem tutaj biegając – wzruszył ramionami i usiadł na masce mojego samochodu.

- Oh, więc biegasz? Czy ty jesteś tego świadom, że to auto dopiero dzisiaj opuściło salon?! – podniosłam ton patrząc jak stawia kawy na białej masce.

- W takich momentach rzeczywiście przypominasz Liama – zaśmiał się i poklepał miejsce obok – no chodź, nie będziesz tak stała. Trzeba ochrzcić ten samochód na wszystkie możliwe sposoby.

Usiadłam ostrożnie i wzięłam w dłonie stygnącą już kawę.

- Nie widzi mi się to, okej? Za dużo sobie wyobrażasz – wzięłam łyka i mało go nie wyplułam, gdy usłyszałam odpowiedź Harry'ego.

- Jeszcze będziesz mnie błagać, na kolanach... - zamruczał przegryzając wargę.

Kolejna fala gorąca przepłynęła przez moje ciało. Zwalę to na kawę.

- Chciałbyś, Styles – próbowałam nie dać po sobie poznać, że jakoś mnie jego słowa ruszyły, jednak chyba bezskutecznie, bo na policzki wstąpiły rumieńce, a serce waliło mi jak młotem.

- Nawet nie wiesz jak bardzo, mała – napił się kawy, po czym zwrócił się w moim kierunku – dobra, a teraz gadaj jak na spowiedzi, o co chodzi z Bellą? Wnioskuję, że jej nie lubisz, a nawet z nią nie gadałaś.

Miałam chwilę zawieszenia, podczas której skubałam rąbek koszuli wstydząc się przyznać do swoich obaw.

- Nie musiałam. No bo... spójrz na mnie, Harry. A potem na nią. I nie rozumiem, chyba po raz pierwszy czegoś nie rozumiem. Ona ma wszystko... pozycję w szkole, idealny wygląd, jest sprawna, ludzie ją lubią, jest kapitanem cheerleaderek, ma... - ciebie – facetów na pęczki, żyć nie umierać. A ja? Kujon, zwyczajnie wyglądający kujon, niczym się nie wyróżniam. Jedynie siedzę z nosem w książkach i błyszczę przed tablicą na przedmiotach ścisłych, weekendy spędzam w domu, co robiąc? Oczywiście, że czytając książki i robiąc zadania z następnego miesiąca, żeby zabić nudę, bo nikt nie chce spędzać ze mną czasu, Leo ma swoje życie, nawet Liam siedzi całe dnie wszędzie, tylko nie w domu. Nie wspominając o moich rodzicach... o to mi chodzi. To Bella powinna tutaj z tobą siedzieć, patrzeć na to wszystko i popijać chłodną kawę na samochodzie. Chłonąć każdą sekundę tego wyjątkowego wieczora, bo nie wiadomo czy kiedykolwiek nadarzy się okazja, żeby to powtórzyć. To Bella powinna dostać te wspaniałe kwiaty i być zaszczyconą, że otrzymała tak piękny prezent. I co najważniejsze – nawet nie zauważyłam, kiedy z moich oczu pociekły łzy – powinna siedzieć tutaj i cieszyć się, że tak wspaniały chłopak, choć czasami dupek, siedzi tutaj z nią i poświęca jej cenny czas, który moglibyście spożytkować inaczej niż ze mną, siedzącą i płaczącą nad swoim życiem i zbyt niską samooceną, żeby zrobić coś w kierunku zmian na lepsze. Jestem taka do dupy...

Zsunął się na ziemię i stanął między moimi nogami.

- Hej, hej... trochę się rozpędziłaś w swoich pesymistycznych rozmyślaniach. Nie sądziłem, że odkąd cię poznałem powiem to, że jesteś głupia. Tak, Layla, głupia. Bo to co powiedziałaś jest kompletnie bez sensu – odsunął moje okulary na włosy i kciukami delikatnie ścierał moje łzy – czy nie uważasz, że gdybym chciał to bym to wszystko robił właśnie z nią? Tylko z nią wyglądałoby to wszystko inaczej, nie tak wyjątkowo. Nie poszlibyśmy do mojej ulubionej kawiarni, tylko po jakieś sojowe odtłuszczowe frappuccino do sieciówki, nie dałbym jej kwiatów na dzień dobry, mama mi wpoiła do głowy, że to zbyt intymny gest nie przeznaczony dla każdej dziewczyny, nie przyjechalibyśmy tutaj, bo nie potrafiłaby pojąć piękna jakie roztacza to miejsce więc w tym momencie pewnie siedziałbym pod przebieralnią jakiegoś butiku lub upijał się z jej równie beznadziejnymi przyjaciółmi w klubie. Dopóki nie przyjechałaś do Londynu wszystko było o wiele prostsze, wtedy to wszystko mi wystarczało, a potem pojawiłaś się ty. Nie myśl nawet, że jesteś zwykłą szarą kujonicą. Temat twojego przyjazdu był na ustach całej szkoły już w wakacje, każdy chciał poznać lub chociaż zobaczyć siostrę tego popularnego Liama Payna. Bo która dziewczyna o statusie najlepszej uczennicy roku przenosi się do ostatniej klasy utrudniając sobie życie? Ale to nie było dla ciebie przeszkodą. Mam nadzieję, że to ostatni raz kiedy mamy taką rozmowę, bo nie masz żadnych powodów do wątpliwości wobec siebie. Jesteś piękna, mądra, zgrabna i gorąca jak cholera, z poczuciem humoru i o dobrym sercu, nie wspominając o twojej wspaniałej osobowości. Jesteś sto razy bardziej wartościowym człowiekiem od Belli, więc nie dziw się, że bardziej zależy mi na tobie aniżeli na niej, jeśli kiedykolwiek mi na niej jakoś zależało, bo nie przypominam sobie takiego momentu.

Siedziałam tam z rozchylonymi ustami nie mogąc wykrztusić słowa. Nie po tym co właśnie usłyszałam. Szczególnie jedna rzecz mnie zainteresowała.

- Zależy ci na mnie? – szepnęłam cicho, ale byliśmy w takiej odległości, że usłyszał to dobrze.

Zarumienił się lekko, co było takie urocze.

- Przysięgam, że tego nie planowałem. Jednak twoja słodka nieśmiałość powaliła mnie na kolana, wiem że czasami bywałem frajerem, ale to wszystko jest uzasadnione. Twoja osoba tak na mnie działa, pozostawia mętlik w głowie i zapach wanilii w powietrzu – odszepnął gładząc dłonią mój policzek i dolną wargę lustrując bardzo uważnie moją twarz.

Czy ja też miałam w planach zauroczenie się w tym dość chamskim, aczkolwiek wyjątkowym mężczyźnie jakim był Harry? We właścicielu oczu o najpiękniejszym odcieniu zieleni jaki kiedykolwiek miałam możliwość ujrzeć?

Nie, nie planowałam tego.

- Pocałuj mnie, Harry. Proszę – szepnęłam jeszcze ciszej niż wcześniej, umieszczając delikatnie dłoń na jego policzku, czując szorstkość zarostu na żuchwie.

Powoli pokonał te kilka centymetrów dzielących nasze wargi, złączając je w jedność. Ujął jedną moją dłoń i splótł ją ze swoją gładząc wierzch mojej, aż przeszedł mnie dreszcz.

Nie był to jakiś żarliwy pocałunek jak wtedy w mojej kuchni. Mogłoby się wydawać, że jest jak najbardziej normalny. Jednak wiedziałam to ja i Harry również, że od tego momentu, od kiedy mogliśmy to miejsce nazwać naszym, zmieni się też jutro. Wraz ze wschodem słońca nadejdą zmiany, które mogą być dla nas dobre lub doprowadzić do obopólnej destrukcji.

I tylko od nas zależało, które zło będzie tym mniejszym.


___________________________________

Nawet wypowiedziane milion razy przepraszam nie pomoże. 

Starałam się znaleźć czas, żeby napisać tutaj coś sensownego, jednak wyszło jak wyszło. Na swoją obronę mam tylko i wyłącznie moje studia i zbliżającą się sesję. Tonę po czubek głowy w nauce i akurat tak się składa, że to na zajęcia przelewam całą kreatywność i witalność. O dziwo, znalazłam dzisiaj trochę czasu, żeby w końcu się spiąć i dać wam następną część. Należy wam się.

Nie złośćcie się, jeśli na kolejny rozdział będziecie musieli czekać jeszcze miesiąc. Sesja kończy mi się dopiero 21 lutego, a od 22 zaczynam kolejny semestr z większą ilością przedmiotów i dodatkowo wybraną specjalnością. 

Cała moja miłość, A x 


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro