Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

27.

Moje ciało odmówiło posłuszeństwa. Zupełnie jakby wszystkie kończyny zaczęły krzyczeć, że nigdzie się nie ruszą. Za żadne skarby świata.

Mój mózg chciał, żebym wstała. Kazał mi ruszyć te sparaliżowane strachem kończyny i zobaczyć co się właściwie dzieje.

Dziesięć spanikowanych oddechów i trzy pioruny za oknem później.

A ja wciąż leżałam w tej samej pozycji. Biłam się z myślami i zaciskałam kurczowo ręce na pościeli, jakby to miało w czymś pomóc. Słyszałam tylko odgłosy burzy i mój własny świszczący oddech, który raz za razem wypuszczałam.

Wykazałam się niemałą odwagą, gdy uniosłam powieki, żeby jeszcze raz zerknąć na przeraźliwy napis na moim suficie. Nie mogłam znieść tego, że czyjaś ręka, tak bardzo przeze mnie znienawidzona, dotykała mojego sufitu. Bezkarnie wchodziła sobie do mojego domu, kiedy tylko chciała. Obserwowała mnie, gdy spałam niczego nie świadoma.

Na tą ostatnią myśl, poczułam dreszcze na plecach.

Przez moją głowę przeleciała absurdalna myśl, że jeśli tylko wyjdę z tego cało przemaluję cały ten cholerny pokój, zmienię panele, posprzątam każdy centymetr tego pomieszczenia, żeby mieć pewność, że nie ma tu ani śladu naskórka tego psychopaty.

A teraz, teraz zadzwonię na policję i będę się modlić, żeby zastali mnie przerażoną w tym łóżku. Całą i zdrową, wykluczając tę nieszczęsną nogę, która wciąż mnie bolała.

Sięgnęłam dłonią po komórkę, którą zawsze kładłam przed snem na stoliku nocnym obok mojego łóżka. Jednak wyczułam tylko jego chłodną powierzchnię i lampkę nocną. Usiadłam i wytężyłam wzrok, aby dostrzec coś w otaczającym mnie mroku. Nigdzie nie dostrzegałam białego prostokąta, który był moim telefonem. Jeszcze raz zbadałam powierzchnię stolika, tym razem obiema dłońmi. Pustka.

Byłam jeszcze bardziej przerażona, jeśli to w ogóle możliwe. Tym bardziej, że byłam na sto procent pewna, że odkładałam tam wieczorem telefon, jak zawsze.

Burza powoli zaczynała się oddalać i robiło się cicho.

I wtedy ciszę przerwał nagle dzwonek mojego telefonu. Ale był przytłumiony, dochodził z innego pomieszczenia. Możliwe, że z niższego piętra.

Zaczęłam powoli podnosić się z łóżka, jak najciszej, by nie zdradzić faktu, iż już nie śpię. Kiedy mi się to udało, na palcach podeszłam do okna. Zaczęłam przeklinać w myślach, bo zaskrzypiało cicho, gdy je otworzyłam.

Cicho, ale wciąż o miliard razy za głośno, zważając na sytuację w jakiej się obecnie znajdowałam.

Wychyliłam lekko za nie głowę, by przekonać się, niemal boleśnie, że jest stanowczo za wysoko, abym, mogła przez nie wyjść.

Jedyną drogą ucieczki są drzwi wyjściowe.

Musiałabym zaryzykować zejście na dół, dygocząc ze strachu, skąd dobiegał dzwonek mojego telefonu. Bardzo możliwe, że on tam był.

Mogę zostać też tutaj, dygocząc równie mocno i zastanawiając się co się stanie gdy mnie odwiedzi i zamknie za sobą drzwi pokoju.

Cholera.

Znów rozbrzmiał dzwonek mojego telefonu, który chwilę temu umilkł. Domyślałam się, że będzie tak dzwonił przez całą noc, wabiąc mnie na dół, jak w pułapkę.

Odłączyłam lampkę nocną od prądu i chwyciłam ją w prawą dłoń, niczym broń, której byłam gotowa użyć, jeśli zajdzie taka potrzebna. Wzięłam głęboki oddech i ruszyłam w stronę wyjścia z pokoju. Starałam się przerzucać cały ciężar ciała na lewą nogę, która nie ucierpiała w deskorolkowym wypadku.

Przełknęłam ślinę, zanim drżącymi palcami włączyłam światło. Lampa nad schodami zapaliła się natychmiast. Jeśli już miałam zejść prosto w paszczę lwa, przynajmniej chciałam go widzieć. Jego i ewentualny nóż, który może przystawić mi do gardła.

Laur, uspokój się. Nic takiego nie będzie miał miejsca.

Postawiłam pierwszy krok. Wciąż zaciskając palce na lampce nocnej.

Potem następny, krzywiąc się od bólu, bo przeniosłam cały ciężar ciała, na bolącą nogę.

Kolejny i kolejny krok, aż stanęłam przed drzwiami wyjściowymi. Spodziewałam się, najgorszego jednak otaczała mnie cisza. Nawet mój telefon przestał na chwilę dzwonić.

Nie śmiałam, po niego pójść. Nacisnęłam dłonią na klamkę drzwi wyjściowych i ku mojemu absolutnemu zdziwieniu, ustąpiły. Uchyliłam je lekko i poczułam chłodne powietrze, stykające się ze skórą na mojej twarzy.

Zrobiłam krok, jedną nogą wychodząc już na zewnątrz domu.

Udało mi się. Może ten psychol, chciał mnie tylko postraszyć? Udam się prosto na policję i powymieniam zamki w drzwiach – myślałam uradowana.

I wtedy, kiedy już miałam zamykać drzwi, do moich uszu dobiegł krzyk.

Głośny, przerażony, dziewczęcy. Odgłos, od którego dostałam gęsiej skórki.

Dochodził, gdzieś z wnętrza domu. Znałam ten głos.

— Cecil?! – zawołałam, zmieniając kierunek, do którego zmierzałam. Ponownie przekroczyłam próg mojego domu.

— Cecil? – wydarłam się spanikowana, jednak znowu otaczała mnie cisza. Byłam pewna, że nie przesłyszało mi się. Ona gdzieś tam była. Cierpiała.

Nie mogłam jej tak zostawić. Musiałam coś zrobić,  pomóc jej jak najszybciej. Nie mogłam czekać na policję, kiedy mojej najlepszej przyjaciółce ewidentnie działa się krzywda.

Więc ruszyłam powolnym krokiem w stronę kuchni z sercem, które biło w mojej piersi jak szalone.  Wtedy światło, które zostawiłam na klatce schodowej zgasło. Przystanęłam na chwilę, starając się uspokoić oddech. Otaczała mnie ciemność. Musiałam polegać na własnej znajomości tego domu, bo nie widziałam kompletnie nic.

Po chwili znowu ruszyłam. Musiałam być już przy wejściu do kuchni.  Złapałam za futrynę drzwi i ostrożnie do niej weszłam i wtedy głośny trzask przewracanej butelki rozniósł się po pomieszczeniu. Cholera, nie pamiętam, żebym cokolwiek tam stawiała.

Wzdrygnęłam się, słysząc zimny śmiech. Powodował ciarki, na mojej skórze. Próbowałam skądś go skojarzyć, jednak był mi zupełnie obcy.

— W końcu spotykamy się osobiście – szydzący kobiecy głos, dotarł do moich uszu. Była blisko, bardzo blisko. Może właśnie opierała się o blat, naprzeciwko mnie.

— Uciekaj, Laur! – Cecil wrzasnęła, musiała stać tuż obok tej kobiety.

— Zamknij się, głupia – odpowiedziała tamta i zrobiła coś przez co Cecil syknęła, jakby z bólu.

— Zostaw ją, błagam. Zrobię wszystko o co poprosisz – starałam się zabrzmieć pewnie, ale mój głos trząsł się bardziej, niż jakaś galaretka.

— Spokojnie, moja droga. Porozmawiamy sobie trochę. Jednak, nie będzie to zwykła rozmowa. Ja będę zadawała pytania, ty będziesz odpowiadała. Za każdą błędną odpowiedź z twojej strony, twoją kochaną Cecil, czeka coś nieprzyjemnego. Zasady proste? Świetnie, zatem zaczynamy.

Nie czekała na moje potwierdzenie.

— Pytanie pierwsze. Kim jestem? – w jej głosie, dało się usłyszeć zaciekawienie. I chociaż mój mózg pracował na pełnych obrotach, wciąż nie mogłam sobie przypomnieć, abym kiedykolwiek wcześniej go słyszała. 

— Nie mam pojęcia – odpowiedziałam, zgodnie z prawdą.

Zawiedzione cmokanie, wypełniło pomieszczenie,

— Zła odpowiedź.

Usłyszałam odgłosy szamotaniny, a potem przeraźliwy krzyk mojej przyjaciółki, który bolał mnie bardziej niż wczorajszy upadek z deskorolki.

— Nie! – krzyczałam razem z Cecil. Nie miałam pojęcia co ta wariatka jej robiła, jednak nie było to nic dobrego. Musiałam natychmiast to przerwać. Nie chciałam nawet myśleć, jak może się skończyć ta gra, jeśli wciąż będę udzielała złych odpowiedzi.

I nagle, poczułam się zupełnie tak jakby ktoś zapalił magiczną lampkę, nad moją głową.

Skoro zgasły światła, musiała wyłączyć korki. Korki, znajdują się w kuchni. Skrzynka z nimi, powinna być po mojej prawej stronie. Musiałam tylko niezauważalnie się przesunąć i z powrotem włączyć światło, żeby zobaczyć z czym, a raczej z kim mam do czynienia.

— Drugie pytanie – radosny głos, zagłuszał ciche chlipanie i jęki Cecil – dlaczego ci to wszystko robię?

Teraz, albo nigdy.

Zrobiłam krok w prawą stronę i wymacałam, jak się okazało otwartą skrzynkę. Odszukałam jakoś włącznik i przycisnęłam go. Światło z klatki schodowej, trochę rozjaśniło kuchnię. Nie czekając, ani chwili dłużej nacisnęłam na włącznik przy futrynie drzwi, zapalając lampy w kuchni.

I wtedy, w całości zobaczyłam scenę, która się przede mną rozgrywała.

Stała tam w czarnym ubraniu, trzymając przed sobą Cecil. Przyciskała duży, srebrny nóż do jej szyi. Z rozciętego ramienia mojej przyjaciółki leciała krew. Była przerażona i z trudem łapała powietrze.

— No wreszcie, już myślałam, że nigdy na to nie wpadniesz – prześladowczyni, którą tak dobrze znałam, posłała mi drwiący uśmiech.

— Nie wierzę, że to ty – zaczęłam kręcić głową, byłam w szoku, nie wierzyłam własnym oczom. To musiał być jakiś chory sen.

— Lepiej uwierz. Po czeka nas bardzo długa noc, pełna niezapomnianych wrażeń.

Starałam się nie zawalić tego rozdziału, no ale sami oceńcie jak mi to wyszło. Wiem, wiem, Polsat ze mnie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro