Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

22.

— Laur?

Gwałtownie odwróciłam się słysząc moje imię. Za gwałtownie. Skrzywiłam się, czując ból w karku. Zaczęłam go masować i kręcić głową, przeklinając wszystko. Od deszczu, który postanowił padać właśnie teraz, za ciężkiej torby, która wpijała mi się w ramię mimo kurtki, aż po Ruth, która musiała się nawinąć właśnie teraz.

Przybiegła do mnie z przeciwnej strony ulicy, zwinnie omijając kałuże.

— Nie miałam okazji z tobą porozmawiać od czasu imprezy u Meg, a przecież jesteśmy sąsiadkami – stwierdziła, odgarniając mokre włosy z czoła.

— Tak, istne szaleństwo – przerwałam jej, najgrzeczniej jak potrafiłam. Jedyne o czym myślałam to album, który musze dokończyć i deszcz, który z każdą chwilą się nasilał – może wejdziesz do mnie? Mam parę rzeczy do zrobienia.

— Nie chcę ci przeszkadzać – zawahała się.

— Nie zachowuj się jak stara baba – zganiłam ją, jednocześnie śmiejąc się pod nosem. Pociągnęłam ją za rękę w stronę moich drzwi wejściowych.

Od razu po zamknięciu drzwi, ściągnęłam z ulgą mokrą kurtkę i przemoczone buty.

— Daj mi swoje, na kaloryferze szybciej wyschną – wyciągnęłam rękę, w stronę obuwia Ruth, która podziękowała mi szerokim uśmiechem.

— To ja może pójdę już do góry – pomachała ręką w stronę schodów na pierwsze piętro, a ja tylko wzruszyłam ramionami.

— Jasne.

Zdjęłam torbę z ramienia i położyłam ją pod ścianą, a sama udałam się do kaloryfera na korytarzu, by położyć na nim nasze buty. Stary, sprawdzony sposób. Mimowolnie drgnął mi kącik ust, gdy pomyślałam o przyjemnym cieple, który otuli moje stopy, włożone do takich ugrzanych butów.

Powinnam zacząć zwracać większą uwagę na takie drobne rzeczy. Codzienne sprawy, z których idzie czerpać radość.

Zmarszczyłam brwi słysząc jakieś głosy z salonu. Zajrzałam do pokoju i faktycznie miałyśmy gościa.

— Jess? Co ty tu robisz? – zdziwiłam się, przyglądając się mojej siostrze.

Siedziała na kanapie, przy mamie. Rozmawiały o czymś przyciszonymi głosami, ale przerwały na mój widok.

— Też się cieszę, że cię widzę – uśmiechnęła się, poklepując miejsce obok siebie. Usiadłam więc obok niej, czując, że nie odwiedziła nas bez powodu. Szczególnie, że za dwa dni bierze ślub – wszystko dobrze? Nie wyglądasz najlepiej...

— Może dlatego, że podłożyli mi dwie żmije w pracy? – wypaliłam opryskliwym tonem, jednak zaraz się zreflektowałam – przepraszam was, ale to był ciężki dzień.

— Jak to? Nie rozumiem – mama spojrzała na mnie pytająco. Była tak samo zdezorientowana jak Jess.

— Jakieś głupie bachory podłożyły pudełko, w którym znajdowały się dwie żmije. Dlatego zwolnili mnie dzisiaj wcześniej z pracy – wzdrygnęłam się mimowolnie na wspomnienie dwóch ohydnych łbów, wypełzających z kartonu. Byłam w stu procentach pewna, że nie zapomnę zbyt szybko tego widoku.

— Co za gnojki – Jess zrobiła się cała czerwona, była oburzona całą tą sytuacją – Macie ich twarze na kamerach? Idźcie na policje, niech bachory odpowiedzą za swoje wybryki. Rodzice na pewno będą z nich zadowoleni...

— Gdyby nie fakt, że padło zasilanie akurat w chwili gdy zostało to podłożone. Nie mamy kompletnie nic – rozłożyłam bezradnie ręce, znów czując nagły przypływ złości. Ten psychopata kiwa mnie jak chce, na wszystkie sposoby, a ja jestem bezradna jak mała dziewczynka. Mogę tylko stać i rozkładać bezradnie dłonie, mam już tego serdecznie dość. Zapadła chwilowa cisza, gdy obie kobiety przetwarzały to co im właśnie powiedziałam – Musze iść, Ruth czeka na górze.

— Poczekaj Laur, musimy ci coś powiedzieć – zastygłam w połowie podnoszenia się z kanapy, na słowa mojej siostry. Z powrotem usadowiłam się obok niej, czekając na jej dalsze słowa.

— Ja i Harry wyprowadzamy się po ślubie do Bostonu – zaczęła, a ja pokiwałam nieco zdziwiona głową. Wiedziałam o tym doskonale i nie miałam z tym żadnego problemu. Nie miałam pojęcia dlaczego zdecydowała się poruszać ten temat akurat teraz – razem z mamą doszłyśmy do wniosku, że przyda jej się zmiana środowiska. W związku z – urwała sugestywnie, ale każdy i tak wiedział co chciała powiedzieć. Więc zaczęła po prostu ciągnąć dalej – Boston będzie idealny. Zacznie od nowa, poza tym mają tam świetne poradnie odwykowe. Kolega Harry'ego potrzebuje kogoś kto zajmie się jego mieszkaniem, wyjeżdża na pół roku. Mama mogłaby tam po prostu mieszkać. Mogłaby zacząć od nowa.

—Naprawdę chce się zmienić – odezwała się mama, zerkając na mnie jakby ze strachem.

— Skończ – przerwałam, nie mogąc dłużej tego słuchać – już raz to słyszałam. A co ze mną?

— Doszłyśmy do wniosku, że najlepiej będzie jeśli zostaniesz tutaj, aż do skończenia szkoły. Potem możesz przeprowadzić się do nas, gdybyś chciała na przykład studiować w Bostonie...

Spojrzałam na nią z niedowierzaniem. Pomyślałam, że to jakiś żart, ale śmiertelna powaga na ich twarzach uświadomiła mnie, że mówią w stu procentach poważnie. Milczałam nie mogąc w to uwierzyć. Chcą mnie zostawić, jak gdyby nigdy nic. Będą siedziały w jakiś mieście oddalonym o prawie trzysta kilometrów stąd. Właśnie teraz, gdy najbardziej potrzebowałam ich wsparcia i obecności w związku, z tym całym szaleństwem wokół mnie.

— Nie spodziewałam się tego po was – posłałam im spojrzenie przepełnione bólem, jaki właśnie czułam w środku. Czułam się odrzucona. Mimo tego, że nie miałam najlepszego kontaktu z mamą kochałam ją i nie chciałam, aby mnie opuszczała – planujecie pojawić się chociaż na zakończeniu mojej szkoły? Czy to dla was zbyt duże utrapienie?

— Laur to nie tak, zrozum...

— Robię to dla ciebie – broda mamy zaczęła się trząść, a oczy niebezpiecznie się zaszkliły – chcę żebyś dobrze przygotowała się do matury, a ja ci raczej w tym nie pomogę. Chcę żebyś mogła skupić się na nauce, na swojej przyszłości. Będziemy do siebie dzwonić, odwiedzać się...

— Och, wspaniale. To na pewno sprawi, że przestanę być samotna – zadrwiłam.

— Jeśli nie chcesz, zostaję tutaj.

— Słucham?

— To od ciebie zależy. Mogę znów spróbować z terapią tu na miejscu..

— Jasne i znów przyprowadzisz swojego kochasia – bąknęłam czując jak łzy zbierają się w kącikach moich oczu. Tego bym nie zniosła, tej chłodnej obojętności z jej strony. Znowu. Już lepiej, żeby siedziała w Bostonie. Powoli zaczynało do mnie docierać, że jej wyjazd jest chyba jedynym słusznym wyjściem z tej sytuacji. Muszę schować dumę do kieszeni i pozwolić, aby wyjechała. Jeśli to ma jej pomóc...

Zmieni środowisko, znajomych. Jess i Harry będą mieli ją cały czas na oku, będą w porę reagowali, jeśli zaczną się dziać z nią złe rzeczy. Będzie musiała dbać o mieszkanie, przecież ktoś będzie chciał do niego wrócić po tych sześciu miesiącach. Może poradnia jej pomoże, pozna innych ludzi z podobnymi przejściami. Może znajdzie pracę. Może będzie taka jak dawniej. Może wróci do nas stara mama.

— Musisz jechać – oświadczyłam patrząc jej prosto w oczy – to najlepsze rozwiązanie.

— Jesteś pewna? – zapytała, jakby zaskoczona moją nagłą zmianą myślenia.

— W stu procentach.

Przytuliła mnie z całych sił, a ja oddałam się temu uściskowi, nie wiedząc kiedy nastąpi kolejny. Wiedziałam, że Jess wyjeżdża dzień po ślubie, więc mama razem z nią.

— Rozweselcie się – zaśmiałam się, odsuwając się po chwili od mamy – ślub i wesele za dwa dni, Jess. Najpiękniejszy dzień w twoim życiu. Nie martwcie się mną, jeśli to ma pomóc mamie jestem w stu procentach za. A teraz przepraszam, ale mój gość pewnie zastanawia się czy nie pożarły mnie wilki...

— Lauren?

Odwróciłam się, gdy wychodziłam na dźwięk głosu Jess.

— Jesteś wspaniała.

Uśmiechnęłam się zanim udałam się schodami do góry. Ruth stała przed drzwiami mojego pokoju. Kiedy przed nią stanęłam obraz już całkowicie mi się rozmazał.

— Chodź tu – szepnęła i chwyciła mnie za rękę. Kiedy weszłyśmy do pokoju, zamknęła cicho drzwi i przytuliła mnie, pozwalając abym wypłakała się w jej ramionach – Będzie dobrze. Wszystko słyszałam, bardzo mi przykro. Ale wiem, że jesteś silna.

Po dłuższej chwili odsunęłam się od niej i zaczęłam przecierać twarz rękami. Za pewne byłam cała czerwona i spuchnięta od płaczu, cudownie.

— Poza tym jestem zawsze przy tobie. Tuż za ścianą – zapewniła mnie, a ja pociągnęłam tylko nosem.

— Dziękuję, to dla mnie naprawdę ważne. Ale teraz chciałabym zostać sama, czy możemy spotkać się znów po ślubie mojej siostry? Muszę ochłonąć.

Zaprosiłam tu Ruth aby wypytać ją o imprezę u Megan, chciałam sprawdzić czy jej wersja jest taka sama jak ta Alexa. Ale w związku z zaistniałymi okolicznościami, nie miałam do tego głowy. Trudno, będę musiała zrobić to kiedy indziej.

— Jasne, rozumiem – przytuliła mnie jeszcze raz zanim wyszła – i proszę pamiętaj, że nigdy nie jesteś zupełnie sama.

— Dzięki.

Wyszła z pokoju zamykając drzwi, nawet nie pofatygowałam się na to, aby ją odprowadzić. Padłam plecami na łóżko, patrząc się bez celu w sufit. To będzie długa noc.

Wibracja telefonu, w mojej tylnej kieszeni spodni, jeszcze bardziej wszystko pogorszyła.

Biedna, zasmarkana Lauren.

Musisz być naprawdę okropną osobą, skoro nawet własna matka od ciebie ucieka.

Widzimy się na weselu.

Obserwuję cię.

Z moich ust wyrwał się niekontrolowany krzyk wściekłości, gdy z całej siły cisnęłam telefonem o ścianę.

***

Powolutku zbliżamy się do końca tego opowiadania. Do następnego! xx

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro