Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

13.

Niecierpliwe, szurałam nogą po betonie, czekając aż Mike wyjdzie ze sklepu.

Dlaczego nie mogę mieć już skończonych osiemnastu lat?

Życie byłoby o wiele prostsze, gdybym sama mogła kupować wreszcie fajki. Jednak musiałam jeszcze trochę poczekać, urodziny obchodziłam dopiero w kwietniu, w przyszłym roku. I tak byłam szczęściarą, miałam przyjaciela o rok starszego, który bez problemu załatwiał mi to, czego chciałam.

Michael Grossman, przystojny, osiemnastoletni chłopak, który uczęszczał do mojej szkoły. Właśnie wczoraj wieczorem wrócił z Włoch, gdzie przedłużył sobie wakacje, o miesiąc czasu. Złośliwie żartowałam, że zajęcia opuszczone we wrześniu odrobi podczas odsiadki trzeciej klasy liceum. Jednak on nic sobie z tego nie robił i w odpowiedzi pokazał mi środkowego palca, posyłając przy tym śnieżnobiały uśmiech. Muszę przyznać, że skubany nie miał problemów z ocenami. Nie był też jakiś orłem, ale trzeba przyznać, że jego oceny były na dobrym poziomie.

Podniosłam wzrok, słysząc jak ciężkie, szklane, sklepowe drzwi zamykają się z trzaskiem. Wysoki brunet, pomachał mi paczką Marlboro i uśmiechnął się z szeroko. Jestem pewna, że w jego niebieskich oczach ujrzałabym te wesołe iskierki, za którymi tak bardzo tęskniłam podczas jego nieobecności, jednak czarne Ray Bany zasłaniały mi ten widok.

- Masz dzieciaku - chwycił mnie za dłoń i włożył do niej paczkę papierosów, po czym delikatnie zacisnął na niej moje palce.

- Dzięki - odpowiedziałam, unosząc nieco głowę, ponieważ Mike był jednym w tych wysokich chłopców.

Przyciągnął mnie do siebie w braterskim uścisku i zaczął czochrać dłonią moje włosy. Zaczęłam się wyrywać i piszczeć, jednak on nic sobie z tego nie robił. Kiedy w końcu mnie puścił, zaczęłam pośpiesznie poprawiać zmierzwione włosy, a on przyglądał mi się z nieukrywanym rozbawieniem.

- Co się tak gapisz? - burknęłam, szukając w plecaku szczotki. Przy okazji wrzuciłam tam paczkę fajek.

Wzruszył ramionami i włożył ręce do kieszeni.

- Nic, zastanawiam się tylko czy pójdziesz wreszcie do fryzjera. Patrząc obiektywnie, Tarzan miał lepszy fryz od ciebie.

Szybko uciekł kilka metrów do przodu, zanim doszedł do mnie sens jego słów i zaczęłam go gonić, wymachując wściekle szczotką.

Kiedy do niego dobiegłam, zaczęłam okładać go moją prowizoryczną bronią, chichrając się przy tym w niebogłosy. Tak bardzo za nim tęskniłam. Był dla mnie jak starszy brat, wkurzający, przemądrzały, ale zawsze gotowy ruszyć z pomocą i skopać komuś tyłek, jeśli zajdzie taka potrzeba. Jestem pewna, że teraz kiedy wrócił, chociaż w jednej setnej będę się czuła lepiej. Nie jestem już sama, mimo że Mike ma swoje życie, swoje sprawy, swoją dziewczynę, świadomość, że gdzieś tu jest i zawsze mogę szukać u niego pomocy, napawała mnie optymizmem.

Poznaliśmy cię całkiem przypadkowo, rok temu kiedy oboje musieliśmy odbyć karę w szkolnej kozie. Łączyło nas bardzo dużo wspomnień, ze wspólnych wagarów, imprez czy gal amatorskiego boksu, ponieważ chłopak ćwiczył tajski boks. Czasem wpadałam mu pokibicować kiedy tylko znalazłam wolną chwilę. Nie za często, po zdawałam sobie sprawę, że jego dziewczyna, Clare, nie jest zachwycona naszymi relacjami. Jednak nie robiła nigdy z tego powodu, większych awantur.

- Cześć Lauren, wyspana?

Z zamyślenia wyrwał mnie głos Evy, która właśnie nas wyprzedzała.

- No jasne, masz najwygodniejsze łóżko na świecie - zaświergotałam wesoło.

- Cieszę się - odpowiedziała, łapiąc za klamkę czarnego samochodu, zaparkowanego przy drodze, którym jej mama zwykle odbierała ją ze szkoły.

- Wpadnę po ciebie jutro! - krzyknęłam, zanim odjechała.

Przez chwilę szliśmy w ciszy, obserwując samochód, który niebawem zniknął nam z pola widzenia, skręcając w boczną uliczkę.

- Wow, chwile mnie nie było, a ty zakumplowałaś się z największym wrogiem - wychrypiał Mike, zsuwając nieco okulary, na czubek nosa i posyłając mi z nad nich, zdziwione spojrzenie.

-Uwierz, bardzo wiele rzeczy się zdarzyło. - zaśmiałam się bez cienia wesołości, zasępiając się nagle.

Rzeczy, które nie miały prawa się wydarzyć. Które zatruwały mi życie, trującym gazem, przed którym coraz trudniej było mi się chronić.

- Hej, Laur - brunet spoważniał, zatrzymując się i łapiąc mnie za ramiona. Delikatnie, odwrócił mnie w swoją stronę i zmierzył uważnym spojrzeniem. Unikałam jego przeszywającego wzroku, patrząc gdzieś ponad jego ramieniem. Nie chciałam obarczać go swoimi problemami. Jest zbyt dobrym człowiekiem, musi szaleć, bawić się i cieszyć ostatnią klasą liceum, a nie zmartwiać się moimi bzdurami.

Z którymi i tak dam sobie radę, bo jestem silna. Naprawdę w to wierzyłam.

- Co jest? - wyszeptał i uniósł, swoją dużą dłonią, lekko mój podbródek abym popatrzyła wprost na niego.

- Wiesz, że możesz mi zaufać.

Posłałam mu słabym uśmiech i pokiwałam głową.

- Wiem. Ale nie musisz się martwić, wszystko jest w najlepszym porządku. - wzruszyłam ramionami, jednak widząc jego nieufną minę, szybko dodałam - No może oprócz tego, że Jeff i Megan, mnie nienawidzą, ale wiesz dlaczego, wysłałam ci snapa. No właśnie Megan i Alex, są teraz parą. No wiesz, Alex, brat Cecil. Ah tak, Cecil! Nieźle się z nią pogryzłam i nie utrzymujemy kontaktów.

Zaczęłam nawijać jak najęta, a na jego twarz stopniowo wracał spokój.

***

- Jestem zawiedziona, że nie wbijemy tam razem, no wiesz takie wejście smoka, beng królowe weszły! - Paplała Ruth, na temat jutrzejszej imprezy u Megan, gdy rozmawiałam z nią przez telefon. Leżałam na łóżku, z nogami opartymi o ścianę. Dziewczyna miała w planach mnie odwiedzić, jednak zaprzeczyłam kategorycznie, twierdząc, że moja mama jest chora. Nie chciałam, żeby Ruth zobaczyła moją, aktualną sytuację domową, na którą składała się ponura mama i Denis rozsyłający mnie po kątach. A poza tym, musiałam jakoś wytłumaczyć nieobecność mojej mamy w sklepie, przecież matka Ruth była jego wspólniczką. Jednak nie miałam pojęcia, jak długo będę w stanie ciągnąć te kłamstwa.

- Nie jestem pewna, czy w ogóle tam wejdę - mruknęłam - Wiesz, ja i Megan nie jesteśmy teraz w najlepszych relacjach.

- No coś ty, jak nie drzwiami to oknem! Nie możesz opuścić tej imprezy, szczególnie, że to będzie moja pierwsza impreza, od kiedy tu wróciłam. No i będzie ten twój przystojny przyjaciel Michael, musisz koniecznie mnie z nim zapoznać!

Mimowolnie przewróciłam oczami, ciesząc się, że dziewczyna nie może mnie teraz zobaczyć. Spojrzałam na elektroniczny zegarek, który stał na moim biurku. Było wpół do dwudziestej, musze się zaraz zbierać. Był piątkowy wieczór, dzień w którym miałam spotkać się z Justinem w parku Chopina. Przedstawię mu sprawę szybko i jasno, ma się ode mnie odczepić, albo zgnije w pierdlu na długie lata. Już się go nie boję. To tylko zagubiony nieudacznik, którego jestem w stanie wgnieść w ziemię, jak jakiegoś robaka, jeśli tylko będę miała ochotę. Moje chwilowe załamanie, odeszło w zapomnienie, a stara Lauren Anderson wróciła. Bójcie się, szmaty.

- Słuchaj Ruth, musze kończyć. Do jutra - pożegnałam się z dziewczyną i wcisnęłam przycisk kończący połączenie.

Wyjęłam spod łóżka, swój bordowy, nieco już zniszczony plecak i wrzuciłam tam telefon. Przydałoby się kupić nowy, w przyszły weekend muszę załatwić sobie jakąś pracę, bo kasa powoli mi się kończy. Na mamę nie mam chyba co liczyć, a nie miałam serca prosić o pomoc Jess, która przeznaczała bardzo dużo funduszy na wesele, które odbędzie się niebawem.

Cichutko, na palcach, wyszłam z pokoju i zamknęłam drzwi. Tak samo ostrożnie, zeszłam po schodach, jednak przechodząc koło salonu dostrzegłam, że mama śpi na kanapie. Denisa nigdzie nie widziałam, może poszedł wreszcie do domu. Przykryłam kobietę pluszowym kocem, który leżał skopany na podłodze i pocałowałam w czoło. Kochałam ją, mimo wszystko.

Ubrałam różową kurtkę i stare trampki, zakluczyłam drzwi wejściowe i udałam się w stronę parku Chopina.

***

Szłam powoli głową alejką parku, rozglądając się uważnie. Nikogo tu nie było, co zbytnio mnie nie zdziwiło bo wieczór był wyjątkowo chłodny. Żałowałam, że nie wzięłam cieplejszej kurtki.

Zapadł już zmrok, co wcale mnie nie ucieszyło. Nie byłam fanką, samotnych, nocnych wycieczek. Czym innym są nocne espady z przyjaciółmi, najczęściej po pijaku, a czym innym samotne włóczenie się po parku, czekając na spotkanie z jakimś szaleńcem.

Jednak nikogo tu nie było. Zatrzymałam się zrezygnowana, widząc przed sobą wyjście z parku. Przeszłam go wzdłuż i nie spotkałam żywej duszy. Czyżby Moore mnie wystawił? To by było bez sensu, po co w ogóle zadawał sobie tyle zachodu, żeby mnie tu ściągnąć?

Wciągnęłam ze świstem powietrze, gdy usłyszałam trzask łamanej gałęzi, tuż za moimi plecami. Ktoś się zbliżał.

Nim zdążyłam zareagować, pociągnął mnie mocno za plecak, a ja cofnęłam się z piskiem do tyłu, uderzając w coś twardego. Jak się domyślałam, w kogoś.

Odwróciłam się powoli, cała drżąc. Moja pewność siebie jakoś wyparowała, pod osłoną nocy. Żałowałam, że nikomu nie powiedziałam gdzie idę. Głupia. Mogłam zostać zabita, zgwałcona, pobita, porwana, a minąłby długi czas, zanim ktokolwiek by się zorientował, że coś jest nie tak.

- Jeff?!

Byłam zszokowana, widząc przed sobą chłopaka. Miał na sobie ciemną bluzę, której kaptur naciągnął na sam czubek głowy. Ręce miał schowane w kieszeniach i co chwilę rozglądał się niespokojnie.

- Dlaczego mnie tak straszysz? - miałam pretensje, o mało nie dostałam przez niego zawału serca - Czekam tu na kogoś, idź sobie bo nie przyjdzie!

- To ja powybijałem twoje szyby, to ze mną miałaś się spotkać - wyszeptał gorączkowo i pociągnął mnie za nadgarstki w stronę pobliskiego, masywnego dębu. Popchnął mnie za jego pień, niespokojnie oglądając się za siebie.

Wytrzeszczyłam na niego oczy, nic już nie rozumiejąc.

- Ale to Justin...

- Naprawdę myślałaś, że to on? - zachichotał nerwowo, ale zaraz przestał, jakby coś sobie przypominając - nieważne musimy być cicho. Nie wiadomo czy nas, nie obserwuje.

- Kto? - wyszeptałam, coraz bardziej się gubiąc.

- Twój prześladowca - odpowiedział, wbijając we mnie swój wzrok.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro