Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

11.

- Nie tak prędko, Anderson!

Zamknęłam na chwilę oczy i zatrzymałam się przed samymi drzwiami wyjściowymi. Wzięłam głęboki oddech i odwróciłam się do pani Fields, która zmierzała w moją stronę szybkim krokiem.

- Od kiedy w naszej szkole jest tylko jedna lekcja? - skrzyżowała ręce w ramionach i przeszyła mnie surowym spojrzeniem. - A może wybierasz się na wagary?

- Boli mnie żołądek, muszę iść do domu - odpowiedziałam słabym głosem, łapiąc się za brzuch. Zrobiłam zbolałą minę i modliłam się w duchu, żeby się na to nabrała.

- Twój brzuch poczuje się lepiej, gdy pójdzie na matematykę, wraz z całą resztą ciała.

Nie nabrała się.

Po chwili wahania, ruszyłam powolnym krokiem w stronę klasy matematycznej. Przez ułamek sekundy, chciałam wykrzyczeć jej prosto w twarz, że muszę biec do domu.

Że jakiś psychopata mnie nęka.

Że być może skrzywdził moją mamę.

Że nie mogę bezczynnie siedzieć w szkole, gdy wszystko się sypie.

- Jeżeli jeszcze raz, przyłapię cię na uciecze z lekcji, skończy się to o wiele gorzej - do moich uszu dobiegł jej głos, jakby z bardzo daleka. A pomysł podzielenia się z nią moimi troskami, prysł równie szybko jak się pojawił.



Do końca dnia siedziałam jak na szpilkach. Nie mogłam się skupić, wysłałam z milion wiadomości do mojej mamy. Zostawiłam jej całą listę nie odebranych połączeń, ale ona nie dawała znaku życia.

Brzuch bolał mnie ze stresu, a każda minuta jakby na złość, dłużyła się niemiłosiernie.

Na początku pomyślałam, że Cecil nie jest jednak moim prześladowcą, przecież parę sekund przed tym jak dostałam wiadomość, wrzeszczała na Dinę w łazience. Potem stwierdziłam, że jednak jest, razem z Diną. Jeszcze chwilę później, wydawało mi się, że ma wielu wspólników w całej szkole i wszyscy chcą mnie zniszczyć. W tej chwili nie wiedziałam już nic.

Unikałam ludzi przez cały dzień, przerwy spędzałam w jakiś odosobnionych miejscach. Przekonałam się, że strach o innych, jest milion razy gorszy od strachu o siebie. Wpadałam w paranoję, wszędzie widziałam wrogów. Prześladowca chyba zaczynał osiągać swój cel, powoli wariowałam.

To była ostanie minuty, ostatniej przerwy. Jeszcze tylko angielski i mogę iść do domu. Pani Fields przez cały dzień, bacznie mnie obserwowała więc nie było mowy o ucieczce.

Siedziałam skulona, w samym kącie biblioteki, zasłonięta przez wielki regał. Ja i biblioteka. Śmiechu warte, ale nie w tamtym momencie.

- Lauren?

Podniosłam głowę z kolan, a mój wzrok padł na Eve Bein. Świetnie, jeszcze tego mi brakowało. Będzie chciała się zemścić, za te wszystkie krzywdy, które jej wyrządziłam. Rozpowie wszystkim, że wariuje, że tracę grunt pod nogami. Jestem samotna i staczam się w dół.

Zamiast tego przyklęknęła obok mnie i położyła pulchną dłoń na mojej, nieco drżącej.

- Co się stało? - wyszeptała i podała mi chusteczkę, a ja dopiero wtedy, zdałam sobie sprawę, że moje policzki są mokre od łez. Znowu.

Obrzuciłam ją nieufnym spojrzeniem i zaczęłam wycierać twarz. Nienawidziłam okazywać słabości. Jeszcze bardziej nie znosiłam robić tego przy innych, a najbardziej nie znosiłam rozklejać się przed moimi wrogami.

- Hej, odpowiedz mi. Może mogę ci jakoś pomóc.

Prychnęłam pod nosem, akurat.

- Dlaczego miałabyś to robić? Niszczę ci życie od paru lat - opowiedziałam, pociągając cicho nosem.

Wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się lekko. Ona naprawdę jest dziwaczką.

- Może właśnie dlatego. Może chcę ci pokazać, że potrafię być lepszym człowiekiem od ciebie.

Wypuściłam powietrze z płuc i przetarłam twarz dłońmi. Głupia świętoszka.

- Jeśli potrafisz, zapewnić mi obecność na angielskim, mimo że pójdę do domu, uznam to za pomoc - rzuciłam oschle.

Dzwonek zaczął dzwonić, a ja podnosić się z miejsca. Dlaczego w ogóle z nią rozmawiałam? Powinnam ją zlać, naprawdę jest ze mną coraz gorzej.

- Nie ma sprawy - odpowiedziała, a ja uniosłam brwi.

- Mam teraz przygotowywać tutaj, nową stronę kroniki szkolnej. Jestem zwolniona z lekcji. Ty pójdziesz do domu, a ja po prostu powiem, że byłaś tu ze mną - kontynuowała, a mnie coraz bardziej wbijało w ziemię. Ona naprawdę chciała mi pomóc.

- Naprawdę?

- Jasne, biegnij już - popchnęła mnie w stronę wyjścia.

- Nie wiem jak mam ci dziękować...

- Leć już!

Nie czekając dłużej wymknęłam się ze szkoły, tym razem niezłapana przez nikogo. Nie mogłam uwierzyć w swoje szczęście, chociaż raz.

Biegłam, a zimny wiatr wiał mi prosto w twarz. Na niebie zaczęły zbierać się ciemne chmury, to nie był dobry znak.

Kiedy wreszcie ujrzałam swój dom, okazało się, że stoi w całości. Sama nie wiem czego się spodziewałam. Podpalenia, powodzi, wysadzenia w powietrze? Naprawdę, nie mam pojęcia.

Otworzyłam drzwi wejściowe i rzuciłam plecak, gdzieś na podłogę.

- Mamo?! Mamo jesteś tu?!

Odpowiedziała mi cisza, a chwilę potem głośny dźwięk, bitych naczyń. Podskoczyłam i pobiegłam w stronę, z której dobiegł hałas.

Przystanęłam jak wryta, widząc scenę, rozgrywającą się przed moimi oczami.

Mama stała w kuchni, a raczej chwiała się, w ręku trzymając talerze, którymi rzucała o podłogę. Jeden po drugim. Porcelana pękała z trzaskiem, a jej odłamki szybowały w różne strony.

Jej włosy, które przez ostatnie dni, tak starannie czesała, były w kompletnym nieładzie. Zapach alkoholu był wyczuwalny w całym pomieszczeniu. A jej wzrok był z rodzaju tych, których miałam nadzieję, nie oglądać już nigdy. Nieobecny.

- Przestań - poprosiłam, drżącym głosem, wciąż stojąc w przejściu. - Miałaś już nie pić, obiecywałaś...

- Obiecanki cacanki.

Zamarłam, słysząc tak dobrze znajomy, ochrypły głos. Denis, wszedł do kuchni i oparł się plecami o blat, przyglądając się nam z nieukrywanym rozbawieniem.

Ten sam Denis, który podbił mamie oko. Ten sam, którego szczerze nienawidziłam. Nie sądziłam, że jeszcze kiedykolwiek zobaczę go pod tym dachem.

Jego brudna koszula, była rozpięta i odsłaniała gruby brzuch. Małe, ciemne oczy, wciąż były tak samo lodowate. Obleśny zarost, jeszcze gęstszy niż ostatnio.

Przełknęłam ślinę.

- Co on tu robi? - wyszeptałam, wbijając sobie paznokcie w dłonie. Miałam nadzieję, że to tylko zły sen, z którego zaraz się obudzę. Przecież było już tak dobrze, wszystko się układało. - Mamo?

Nie odpowiadała, po prostu patrzyła to na mnie, to na talerze. Jej twarz była wypruta ze wszelkich emocji.

- Twój serdeczny przyjaciel, podesłał mamuśce kilka butelek dobrego trunku. Bardzo dobrze, bo już myślałem, że na stałe zerwała ze starymi przyzwyczajeniami.

Głośny, basowy śmiech wypełnił całe pomieszczenie, a ja zaczynałam rozumieć. Dopiero teraz dostrzegłam drewnianą skrzynkę, która stała praktycznie obok moich nóg. W środku były butelki, już całkiem puste. Na nich znajdował się liścik, który szybko zamknęłam w swojej pięści.

- Myślę, że to koniec twoich odwiedzin. Wynoś się stąd, chcę mieć chwilę prywatności z twoją matką - warknął Denis, a ja poczułam jak robi mi się niedobrze.

- Mamo - rzuciłam błagalnie.

- Idź stąd Lauren - odpowiedziała i znikła za wielkim ciałem Denisa, nie obrzucając mnie nawet spojrzeniem. Potwór puścił mi oczko, zanim zamknął za nimi drzwi.

----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Wiem, że rozdział jakiś krótki, ale teraz naprawdę czeka mnie ostry zapierdziel w szkole.

Jednak zbliżają się wakacje, coraz więcej wolnego czasu, a co z tym idzie - dłuższe rozdziały.

Ściskam Was gorąco, do następnego! xx

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro