Zostaję
Dobił biodrami do jego kształtnych i jędrnych pośladków, zagłębiając swojego członka głęboko w jego wnętrzu. Doszedł tam obficie, dysząc w jego kark i przymykając na chwilę oczy. Plusk wody, roznoszący się po całym wnętrzu, powoli cichł, kiedy woda w basenie, w którym właśnie uprawiali seks, stopniowo się uspokajała.
Elijah oparty był dłońmi o krawędź basenu i powoli, ostrożnie, gdy nabrał już sił, wysunął się z Connora. Android powoli obrócił się tak, by teraz móc spoglądać na twarz swojego stwórcy. Swojego kochanka. Swojego mężczyzny. Android i człowiek – kto by pomyślał, że będzie mogło dojść kiedykolwiek do takiego związku i będzie to relacja oparta na uczuciach, a nie czystej, mechanicznej zależności.
Kamski zbliżył usta do warg Connora, gdy tylko dłonie androida dotknęły jego policzków. Uwielbiał go całować. Miękkie wargi tej maszyny idealnej były balsamem dla jego spękanej wcześniej duszy. Teraz, po takim długim czasie, czuł, że znalazł lekarstwo idealne. Jego.
- Ile już czasu tutaj jesteś, Connor? – szepnął tuż przy jego ustach, muskając je jeszcze przelotnie.
- 78 dni, 14 godzin i 26 minut – padła odpowiedź.
Pan domu uśmiechnął się, bo doskonale spodziewał się właśnie tak precyzyjnej odpowiedzi. Tyle czasu... Prawie 3 miesiące spędził z tym androidem i teraz nie wyobrażał sobie, że mogłoby już być inaczej. Gdy śledztwo w jego sprawie dobiegło końca, Connor powinien był wrócić, ale Elijah miał inne plany.
- Chcę, żebyś został dłużej – szepnął, spoglądając w brązowe oczy androida.
- Dłużej? – powtórzył Connor, jakby nie dosłyszał, chociaż oczywiście było zupełnie inaczej. – Co oznacza „dłużej"?
- Na stałe. Chcę, żebyś został tutaj na stałe – odpowiedział Kamski i brzmiał naprawdę poważnie. Android nie wyczuwał żadnej ironii w słowach mężczyzny. Nie czuł, że z niego drwi. Naprawdę chciał go tutaj na stałe. Dla człowieka było to parędziesiąt lat. Dla androida – być może wieczność. Jednak usta Connora delikatnie drgnęły, układając się w subtelny uśmiech.
- Jeżeli tylko...
- Nie – przerwał mu Kamski, domyślając się, co takiego chciał powiedzieć android. – Nie, jeżeli tylko ja tego chcę. Chcę, żebyś i ty również tego chciał. Rozumiesz, Connor? – zapytał, unosząc wymownie lewą brew.
W pomieszczeniu zapadła chwila milczenia. Kamski miał wrażenie, jakby trwała wieczność, a czuł taki ucisk w żołądku, jakby co najmniej się oświadczał.
- Chcę – odparł w końcu Connor, posyłając mężczyźnie delikatny uśmiech.
Gdyby kamienie naprawdę spadały z serca w tym momencie w basenie słychać byłoby głośny plusk. Elijah uśmiechnął się i ponownie przywarł ustami do warg androida. Nieoczekiwanie te pieszczoty przerwał im dźwięk telefonu Kamskiego. Mężczyzna westchnął ciężko, odrywając się od swojego androida. Wymacał dłonią spodnie, leżące na brzegu basenu, a następnie wyjął z nich telefon komórkowy. Spojrzał na wyświetlacz, marszcząc przy tym lekko brwi.
- Kto dzwoni? – padło pytanie z ust Connora.
- Harry – mruknął Kamski i odebrał. – Co jest? – zwrócił się do mężczyzny po drugiej stronie słuchawki.
- Elijah, przypominam Ci o przełożonym spotkaniu. Masz być w Central Plaza za 30 minut – mruknął ponury głos w telefonie.
- To się spóźnię – odpowiedział były szef CyberLife i rozłączył się. Odłożył telefon, spoglądając na Connora. – Zbieramy się. Spotkanie na szczycie – mruknął niechętnie, wynurzając się po chwili z basenu.
~
Najnowszy garnitur od Armaniego wyglądał na nim genialnie. Był wygodny, układał się perfekcyjnie, załamywał tam gdzie trzeba, nie pozostawiając na materiale zbyt dużych śladów. Jednak Kamski rzadko zakładał tego typu eleganckie stroje. Tylko w bardzo, ale to bardzo wyjątkowych sytuacjach. Ta do takich należała.
Zerknął na zegarek, opierając się o framugę drzwi. Byli spóźnieni już 5 minut, chociaż Connor z pewnością powiedziałby, że 5 minut i 23 sekundy. Elijah uśmiechnął się pod nosem, zdając sobie sprawę, jak dobrze zdążył poznać tego androida, a mimo wszystko, bywały chwile, w których wciąż potrafił go zaskoczyć. Na przykład teraz, spóźniając się.
- Wybacz – odezwał się Connor, gdy stał już u boku swojego Pana.
- To Ci się rzadko zdarza. Jesteś rozkojarzony, RK800? – zagadnął, otwierając drzwi wyjściowe.
- Być może odrobinę, chociaż uczucie jest mi wciąż nieco obce – odpowiedział android, wychodząc przed budynek. Samochód już na nich czekał. - Jednak... - dodał jeszcze, a raczej chciał dodać jedną myśl, gdy urwał w połowie. Coś było nie tak.
- Co się dzieje, Connor? – zapytał Kamski, widząc jego zaniepokojoną minę. Tak, zdążył się nauczyć rozróżniania tych niewielkich zmian w mimice androida.
- Coś jest... - podjął ponownie Connor, przyglądając się autu, stojącemu na podjeździe. Wtedy trzy pociski przeszyły powietrze. Trzy precyzyjne strzały z karabinu snajperskiego. Jedna kula trafiła w udo Connora, druga w jego klatkę piersiową, a trzecia rozorała policzek androida. Upadł niemalże od razu, skrywając swoje ciało w silnych ramionach Kamskiego.
- Ukryj się – zdołał szepnąć do mężczyzny, którego dłonie zbroczyły się niebieską barwą tyrium.
- Zostaję – syknął Elijah przez zęby.
- Na stałe – szepnął android.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro